x. i'm not your man, but i thought being a friend's a plan
Pod koniec dnia już każdy w Hogwarcie wiedział, co wydarzyło się w lochach zamku. McGonagall była wściekła na Malfoya, jednak nie pokazywała tego po sobie, ale Lillian dostrzegała błyskawice, jakimi ciskała w niego, gdy ten tylko odwrócił się w inną stronę. Mimo że wszyscy znali już tożsamość zabójcy Kingsleya Shacklebolta, nadal uważano, że w Hogwarcie grozi jej niebezpieczeństwo. Ustalono, iż dopóki nie schwyta się Blaise'a Zabiniego, Pierce powinna być chroniona. Nauczyciele spierali się ze sobą, gdzie powinna się teraz ukryć – wrócić do domu, zostać w Hogwarcie, a może wyjechać na krótki okres zagranicę, aby tam spokojnie przeczekać cały ten chaos.
– Więc co postanowili? – zapytał cicho Vincent, bawiąc się jej włosami.
– Nie wiem – odparła szeptem, wpatrując się w ogień w kominku. – Ja, Tennant i Longbottom uważamy, że powinnam zostać w Hogwarcie. McGonagall i Trelawney uważają, że muszę wrócić do domu, a Flitwick, Hagrid i paru innych nauczycieli twierdzi, że najlepszym wyjściem będzie krótki wyjazd za granicę, do Akademii Magii Beauxbatons.
– A Malfoy?
– Co Malfoy? – Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona.
– Co on o tym uważa? – wyjaśnił Gryfon.
– Nie wiem, nie było go na żadnym spotkaniu – powiedziała prędko. – Wydaje mi się, że obwinia się za to, co się stało. Choć w rzeczywistości nic się nie stało.
– Nic się nie stało? – Vincent zapytał wzburzony. – Grozi ci niebezpieczeństwo, bo ten palant się wygadał, a ty nazywasz to niczym?
– Przecież jeszcze nic mi się nie stało, tak? – Przesunęła dłonią po jego ramieniu, chcąc go tym gestem uspokoić.
– Jeszcze – odparł przez zęby. W jego głowie pojawiła się wizja tego, jak obija tę śliczną buźkę Malfoya, nawet pomimo że był ich nauczycielem, czego w sumie nie czuło się aż tak bardzo, bo był od nich starszy zaledwie o kilka lat.
Resztę wieczoru spędzili na rozmowie o sprawach przyziemnych, umiejętnie unikając tematu Zabiniego i losów Pierce. W końcu dziewczyna, zmęczona, pocałowała Gryfona na dobranoc i ruszyła w kierunku swojej sypialni, gdzie mogła przez chwilę odpocząć. Rzuciła się w swojej szkolnej szacie na łóżko, które rano zostało pościelone przez skrzaty domowe i wtuliła swoją twarz w szmaragdową poduszkę. Nie miała pojęcia, co robić, ale miała cichą nadzieję, że nauczyciele podejmą za nią słuszną decyzję i już jutro będzie wiedzieć, co dalej. Nie chciała wracać do domu i martwić rodziców, chociaż oni i tak już pewnie zostali poinformowani przez McGonagall. Nie chciała też wyjeżdżać do Francji, ale z drugiej strony to wyjście wydawało jej się najlepsze, bo skąd, u licha, Zabini miałby wiedzieć, gdzie wyjechała, gdyby nie znalazł jej w jej domu? Pozostanie w Hogwarcie było ryzykowne, ponieważ mógł tutaj wrócić i ją zabić, choć było to dla niej trochę absurdalne, bo przecież nie była już jedyną osobą, która widziała jego twarz. Cały świat magii wiedział, kim jest zabójca Ministra Magii, więc dlaczego miałby mordować akurat ją? No jedynie, że w akcie zemsty, że ujawniła jego mroczny sekret...
Nagle usłyszała jakiś trzask dochodzący z dołu. Podniosła się ostrożnie z łóżka i wyciągnęła swoją różdżkę z kieszeni. Szepnęła Lumos i wolnym krokiem, uważając na to, aby się nie potknąć, ruszyła ku drzwiom. Kiedy do nich dotarła, mruknęła ledwo słyszalne Nox, aby zgasić światło, bo nie chciała rzucać się w oczy potencjalnej osobie, która znajdowała się w salonie w pokoju Prefektów Naczelnych. Modliła się w duchu, żeby źródłem tego dźwięku był Vincent albo chociaż jego czarna kotka, Maggie, jednak podświadomie wiedziała, że z tej nadziei brutalnie zostanie obdarta w momencie, w którym wyjdzie na zewnątrz. Starając się nie zrobić żadnego zbędnego hałasu, trzymając różdżkę w pogotowiu, ruszyła w dół po schodach.
– Cru...
– Expelliarmus! – Jej uszu dobiegł głos Vincenta, który zdążył uchronić ją przed skutkami jednego z Zaklęć Niewybaczalnych. – Nic ci nie jest? – podbiegł do niej, gdy różdżka stojącej przed nią kobiety, wypadła jej z rąk.
– Drętwota! – wrzasnęła kobieta, celując w Gryfona. Wood upadł z hukiem na podłogę, tracąc przytomność.
– Expelliarmus! – Szkarłatne światło wydobywające się z różdżki Pierce ruszyło gwałtownie w kierunku zakapturzonej kobiety. Zaklęcie chybiło, przez co czarna postać zaniosła się śmiechem. – Drętwot...
– Expelliarmus! – Kobieta pisnęła, a różdżka, która Lillian mocno ściskała, wypadła jej z dłoni. Próbowała po nią sięgnąć, ale poczuła, jak noga przeciwniczki przyciska jej rękę do podłogi.
– Czego... chcesz... – wymruczała Ślizgonka, starając wydostać się z uścisku.
– Zabić cię – powiedziała, przeciągając sylaby. – Ale najpierw przekazać pozdrowienia od Blaise'a – dodała z obłąkanym uśmiechem na ustach.
Na zewnątrz rozległ się tupot stóp, więc zarówno Lillian, jak i kobieta, zdały sobie sprawę, że do pokoju zaraz ktoś wpadnie. Nieznajoma nagle rozpłynęła się w powietrzu, zostawiając po sobie tylko czarną, gęstą mgłę. Do środka, niczym burza, wpadła profesor McGonagall, a wraz z nią profesor Tennant i profesor Malfoy, z różdżkami gotowymi do ataku. Pierce, z zimnymi łzami na policzkach, podbiegła do leżącego na podłodze Vincenta, sprawdzając, czy nic mu nie jest. Był nieprzytomny, ale oddychał, co pozwoliło jej odrobinę się uspokoić. Nauczyciel obrony przed czarną magią odsunął ją od ciała Gryfona, profesor McGonagall z kolei prędko przeniosła go do Skrzydła Szpitalnego, gdzie czekała już pani Pomfrey. Dopiero teraz Ślizgonka pozwoliła sobie na chwilę słabości, opadając na kanapę i chowając twarz w dłoniach. Profesor Tennant rozglądał się uważnie po pomieszczeniu, szukając jakiegokolwiek śladu po zbiegłym przeciwniku, ale w środku nie zostało nic, poza zniszczonym krzesłem i przerażoną nastolatką.
– Jak się czujesz, Lily? – zapytał nauczyciel, klękając przy niej. Draco Malfoy milczał.
– Jestem przerażona – szepnęła.
– Świetnie sobie poradziłaś, na lekcji śmiało mógłbym postawić ci Wybitny za tę obronę. – Próbował ją pocieszyć, co nie do końca mu się udawało.
– Wybitny? Gdybym potrafiła się porządnie obronić, mogłabym też uratować Vincenta przed ciosem...
– Spokojnie, Wood to silny mężczyzna. Poradzi sobie. – Profesor Tennant poklepał ją po ramieniu.
Do pokoju z powrotem wpadła profesor McGonagall, ze zdenerwowaną miną i ściągniętymi brwiami. Kątem oka Lillian dostrzegła, że kobiecie trzęsą się dłonie. Podeszła do dziewczyny i pogładziła ją po jej miodowych włosach.
– Musimy szybko podjąć decyzję. Ona nie może zostać dłużej w Hogwarcie – wyjaśniła, zwracając się do dwojga mężczyzn.
– Co proponujesz, Minerwo?– zapytał nauczyciel obrony przed czarną magią.
– Beauxbatons – odparła, a słowo to dla Pierce było niczym wyrok.
– Nie, pani profesor, proszę, nie... – Podniosła się gwałtownie z siedzenia. – Chcę zostać w Hogwarcie...
– Nie jesteśmy w stanie zapewnić ci tutaj odpowiedniej opieki, moja droga – wyjaśniła smutno dyrektor. – Obiecuję ci, że postaramy się, jak najszybciej rozwiązać ową sprawę, tak, abyś mogła prędko wrócić do Hogw...
– Nie – przerwał jej Dracon, po raz pierwszy zabierając głos. – Zabiorę ją do Malfoy Manor. Tam będzie bezpieczna.
– Oszalałeś, Draco? – oburzyła się McGonagall, a Tennant przytaknął jej szybkim i gwałtownym ruchem głowy.
– Najciemniej jest zawsze pod latarnią – odparł, uśmiechając się przy tym szelmowsko. – Poza tym mój ojciec przed wyjazdem osłonił dom wszystkimi możliwymi zaklęciami, aby pozbyć się niespodziewanych gości. Nic jej tam nie będzie grozić.
Kobieta zamilkła na chwilę. Lillian uważnie przyglądała się jej twarzy, która nie wyrażała żadnej emocji.
– Dobrze – zgodziła się, co z kolei wywołało sprzeciw profesora Tennanta. – Niech tak będzie. Zabierz ją do Malfoy Manor i dopóki wszystko się nie uspokoi, oboje macie nie wracać do Hogwartu.
– Oboje...? – zapytał zbity z tropu Draco.
– Przecież ona nie może zostać tam sama, tak? – powiedziała McGonagall takim tonem, jakby mówiła coś bardzo oczywistego. Na twarzy blondyna pojawił się chwilowy rumieniec, który moment później zastąpiła ta standardowa bladość. – Zaraz napiszę do Horacego, możliwe, że zgodzi się wrócić na ten krótki okres i na nowo objąć posadę nauczyciela eliksirów i opiekuna domu Salazara Slytherina.
– Minerwo. – W pomieszczeniu rozległ się głos profesora Tennanta.
– To moja ostateczna decyzja. – Kobieta posłała mu surowe spojrzenie. – Mam nadzieję, że oboje dacie sobie radę – zwróciła się do Dracona.
– Może spróbujemy się nawet zaprzyjaźnić – powiedział Malfoy z rozbawieniem, a Minerwa McGonagall zmroziła go wzrokiem.
– Lillian, proszę, idź na górę i spakuj swoje najpotrzebniejsze rzeczy. Za pół godziny przy wejściu do Wielkiej Sali profesor Malfoy będzie na ciebie czekał.
Ślizgonka przytaknęła ruchem głowy. Wiedziała, że samo pakowanie zajmie jej kilka chwil, więc ucieszyła się, że jeszcze przed wyjazdem, który wcale jej się nie podobał, będzie mogła odwiedzić Vincenta. Nauczyciele opuścili pokój Prefektów Naczelnych, a dziewczyna chwiejnym krokiem ruszyła do swojej sypialni, po drodze zabierając różdżkę, która leżała na drugim schodku. Gdy weszła do pokoju, machnęła nią gwałtownie, szepcząc Chłoszczyść.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro