Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ix. if you can see and you believe, why are you so scared?

Kiedy gęsta atmosfera wywołana zabójstwem Ministra Magii opadła, Hogwart starał się wrócić do normy, jednak nauczyciele nie potrafili ukryć strachu o szkołę i uczniów. Ustalono, iż dopóki Ministerstwo nie znajdzie czarodzieja odpowiedzialnego za ten czyn, Hogwart będzie chroniony przez większą ilość zaklęć, a uczniowie będą zmuszeni do dostosowania się do godziny policyjnej, która zaczynała się o siódmej wieczorem. McGonagall obawiała się, że zabójca może pojawić się także w szkole, więc z całych sił starała się wszystkim zapewnić bezpieczeństwo.

Lillian właśnie wychodziła z klasy od obrony przed czarną magią, kiedy jakiś Ślizgon z czwartej klasy podszedł do niej, informując, iż musi stawić się w gabinecie dyrektora. Dziewczyna spojrzała ukradkiem na plan, upewniając się, że właśnie teraz ma przerwę na lunch i szybko pożegnała się z Emmą. Ruszyła w wyznaczonym kierunku, a po chwili stała już przed wielkim posągiem chimery.

– Ślimaki-gumiaki – powiedziała, a przed nią odsłoniły się schody prowadzące na górę. Prędko wbiegła po nich i zapukała do drzwi, czekając na pozwolenie. W końcu usłyszała surowy głos Minerwy McGonagall, nacisnęła klamkę i wślizgnęła się do środka.

– Lillian, proszę, usiądź – oznajmiła prędko profesor. – Mam do ciebie kilka pytań.

Ślizgonka zajęła miejsce wskazane przez kobietę i dostrzegła, że w pomieszczeniu, poza dyrektorką i nią, znajduje się także nauczycielka wróżbiarstwa, Sybilla Trelawney, przyglądającą się jej zza okularów powiększających jej oczy. Pierce od razu domyśliła się, z jakiej przyczyny znalazła się w tym miejscu, choć sądziła, że pojawi się tutaj o wiele wcześniej, a nie prawie miesiąc po tamtym incydencie.

– Profesor Malfoy przekazał mi to, o czym rozmawialiście po naszym wyjściu – zaczęła. – Czy mogłabyś nam dokładnie opowiedzieć to, co widziałaś?

Lillian westchnęła cicho i zaczęła opowiadać, czując na plecach gęsią skórkę, to, co widziała w tamtym śnie. Nawet nie sądziła, że pójdzie jej to tak szybko i tak łatwo. Gdy skończyła, zauważyła, że Minerwa McGonagall zamyśliła się na chwilę, a następnie skierowała swoje spojrzenie ku profesor Trelawney. Ta zaś uporczywie, trochę z przerażeniem i szacunkiem w oczach, wpatrywała się w dziewczynę.

– Czy to możliwe, Sybillo, żeby Lillian widziała dokładnie to, co wydarzyło się w Ministerstwie? – zapytała dyrektor, drapiąc się po dłoni.

Profesor Trelawney podeszła do Ślizgonki i przyjrzała się jej z bliska, co sprawiło, że dziewczyna na krótki moment poczuła się niczym eksponat w muzeum. Zacisnęła usta w cienką linijkę i usłyszała głos pełen fascynacji, który należał do nauczycielki wróżbiarstwa:

– To jak najbardziej możliwe – powiedziała, nie patrząc na McGonagall. – Jestem zawiedziona, Lillian – zwróciła się do niej – że nigdy nie uczęszczałaś na moje zajęcia. Obie mogłybyśmy rozwinąć twój talent...

Dziewczyna zmarszczyła brwi. Talent? Raczej przekleństwo, prychnęła w duchu i pogratulowała sobie tego, że zdecydowała się na lekcje wróżbiarstwa nie z profesor Trelawney, a z profesorem Firenzo, dzięki któremu naprawdę polubiła ten, według niej, nieco niepotrzebny w Hogwarcie przedmiot. Obie kobiety wymieniły między sobą kilka zdań wypowiedzianych szeptem, po czym McGonagall wręczyła Ślizgonce list i kazała zanieść go opiekunowi Slytherinu.

Dziewczyna grzecznie pożegnała się w profesorkami i wyszła na zewnątrz, kierując się ku lochom, gdzie znajdował się gabinet eliksirów. Szybkim i żwawym krokiem pokonywała kolejne odległości, aby już po paru minutach znaleźć się przed drzwiami klasy, które były lekko uchylone. Jej uszu dobiegł zdenerwowany głos Dracona Malfoya rozmawiającego z kimś, jednak nie była w stanie ustalić, kim ten człowiek był, ponieważ milczał, a dziewczyna nie odważyła się wejść do środka i przeszkodzić w konwersacji.

Nagle drzwi do gabinetu otworzyły się z hukiem, więc Ślizgonka odskoczyła na bok. Na korytarz wyszedł wysoki mężczyzna, obdarzając ją pogardliwym spojrzeniem. Dziewczyna wzięła głęboki wdech, a jej dłoń nieświadomie powędrowała do kieszeni, gdzie znajdowała się różdżka. Lillian Pierce doskonale znała tę twarz. To on zamordował jej ciotkę, aurora, a potem Ministra Magii. Była tego pewna bardziej niż kiedykolwiek.

– Drętwota! – Po korytarzu rozniósł się jej wściekły głos, a z różdżki wystrzelił czerwony strumień światła, który pędził wprost na mężczyznę, idącego wolnym krokiem w kierunku schodów. Zorientował się w ułamku sekundy, że grozi mu niebezpieczeństwo, więc w ostatniej chwili udało mu się odbić w prawą stronę, unikając ciosu. Zanim Pierce zdołała wrzasnąć kolejne zaklęcie, aby go sparaliżować, jego postać zniknęła między uczniami, którzy zaczęli tłumnie pojawiać się w lochach, ze zdziwionymi i lekko przerażonymi spojrzeniami. Wszyscy byli ciekawi tego, co wywołało takie zamieszanie w lochach. Bez wahania rzuciła się w pościg, pragnąc z całego serca złapać tego, który był odpowiedzialny za zamordowanie jej ciotki, choć była świadoma tego, że nie ma na to zbyt wielkich szans. Będąc na schodach, które pokonywała z zawrotną prędkością, poczuła zimną dłoń na nadgarstku, bardzo dobrze wiedząc, kto jest jej właścicielem.

– Na Merlina, Pierce! – krzyknął Malfoy, a gdy dziewczyna nie przestała się wyrywać z jego uścisku, przyciągnął ją do siebie i wysyczał. – Uspokój się!

– Puść mnie, Malfoy! – Ślizgonka wrzasnęła, nawet nie będąc świadomą tego, jakim tonem i w jaki sposób zwraca się do opiekuna Slytherinu, ale nie było to w tej chwili dla niej w ogóle ważne. Uczniowie, w których twarzach rozpoznała między innymi Alice, ale także kilku innych Ślizgonów z jej roku, wlepili zarówno w nią, jak i w blondyna, swoje świdrujące spojrzenia. Nikt nie miał zielonego pojęcia, co się stało i o co chodzi. Draco złapał ją brutalnie pod rękę i zaprowadził do swojej klasy, wymijając sparaliżowanych uczniów. Dopiero kiedy dębowe drzwi zamknęły się za nią z trzaskiem, wszystko, co się przed chwilą wydarzyło, dotarło do niej.

– Różdżka, Pierce – warknął, rozkazującym tonem. Ślizgonka bez słowa, lekko się ociągając, wyciągnęła w jego stronę rękę, w której trzymała swoją różdżkę. Malfoy zabrał ją i rzucił ze złością na biurko. – Co to, do diabła, było?

– To był on – wycedziła przez zęby. – On zabił moją ciotkę i to on zabił...

– Poczekaj, stop. – Uniósł dłoń, przerywając jej. Nie potrafił ukryć przerażenia, które pojawiło się widmem na jego twarzy. – Twierdzisz, że mój przyjaciel, Blaise Zabini, jest zabójcą Ministra Magii?

– Tak. – Zagryzła wargi, nadal cała trzęsąc się ze złości. – Tego spojrzenia nie sposób zapomnieć.

Draco zastygł w bezruchu, przenosząc wzrok to na nią, to na drzwi, za którymi kilkanaście minut wcześniej zniknął jego przyjaciel. Podszedł do dziewczyny, która opierała się o pierwszą ławkę i złapał ją za ramiona. Przeszył ją nieprzyjemny dreszcz.

– Jesteś pewna, Pierce?

– Jak nigdy w życiu – odparła całkiem poważnie. Malfoy na początku nie wiedział, co począć z ową informacją; nie był pewien, czy wierzyć, jednak widząc, jej przerażenie, złość i determinację malującą się na twarzy, uwierzył. Ślizgonka przypomniała sobie o tym, dlaczego się tutaj znalazła, więc wyciągnęła w jego stronę rękę, w której trzymała mocno ściśnięty list od McGonagall i wręczyła mu go.

– Co to? – mruknął, spoglądając na pomiętą kopertę.

– List od profesor McGonagall – wyjaśniła prędko, nadal nie mogąc ukryć gniewu, który w niej siedział. Gdyby nie on, może jednak udałoby się jej złapać tego, którego tak nienawidziła, za zabranie bliskiej jej osoby... Draco otworzył drżącymi dłońmi list i prędko przesunął wzrokiem po kartce.

– Cholera – szepnął sam do siebie, a Lillian spojrzała na niego, przygryzając dolną wargę.

– Słucham?

– Kiedy zapytał w żartach, czy wiemy, kto zabił Ministra, powiedziałem mu, że mam w swoim domu dziewczynę, która prawdopodobnie jest w stanie rozpoznać twarz mordercy – wyjaśnił prędko, rzucając list na biurko, zaraz obok jej różdżki. Był przerażony, Pierce widziała to w jego oczach. – McGonagall kazała cię chronić, a ja zawaliłem... – Miała wrażenie, jak jego głos na chwilę się załamuje.

– To nie pana wina – oznajmiła. – Gdybym go nie zaatakowała, nie wiedziałby, kim ta dziewczyna jest.

– Gdybym mu nie powiedział, nie wiedziałby, że taka dziewczyna w ogóle istnieje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro