Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#SMS 3

*

-No i co dalej? - przesunęłam palcami wzdłuż głowy chłopaka, który aktualnie leżał splaszczony policzkiem na moim brzuchu i trzymał swoje ręce za moimi plecami, mierzwiąc mu (i tak już zmierzwione) włosy.

-No i wiesz. Ja tam kurde próbowałem jakoś z nim wejść na kompromis, a ten darł mordę na cały dom, że 'jaki to ty jesteś do niczego'. - mruknął, próbując ugiąć nogi na tyle, by w końcu przestały mu wisieć znad łóżka.

-No i co? Nie pogodziliście się w końcu?

-Nie. - pokiwał słabo głową. - Ja nie będę się męczył żeby się z nim dogadać, w momencie kiedy on ma mnie w dupie. 

-A może tak na serio, to nie ma Cię 'gdzieś', tylko po prostu mu grasz na nerwy? - uszczypnęłam go żartobliwie w ucho, biorąc łyka letniej herbaty.

-Śmieszne. - westchnął od niechcenia.

-Wyluzuj trochę. Dzień, dwa i mu przejdzie. - wsadziłam rękę pod jego podkoszulek, wyciągając mu włosy spod zagięć w szyi. - Powinniście w końcu zacząć spędzać ze sobą czas. Nie możecie do końca życia na siebie warczeć.

-Aha, i może co? Może jeszcze mam pójść z nim do garażu i udawać, że jak nigdy nic majsterkuję przy kosiarce ze swoim 'tatuśkiem' ?

-Dżizys, wystarczy że zaczniesz od 'Dzień Dobry'. - klepnęłam dłonią mu w bark. Ale lekko. - Zamiast na siebie warczeć, zacznijcie mówić.

-To samo mógłbym powiedzieć o twoich rodzicach.

-Niekoniecznie. Mnie z moimi jest dobrze.

Brunet natychmiastowo wyjął swoje ręce zza moich pleców, po czym podparł się na nadgarstkach, i z udawanym uśmiechem uniósł jedną brew na znak 'bi*ch please'.

-Co się krzywisz? - znowu łyknęłam herbaty. - Nie jest z nimi aż tak źle.

-Mhm, teraz tak mówisz, a przyjdzie co do czego to będzie płacz i zgrzytanie zębów. - obrócił się tak, że upadł z nadgarstków nie z powrotem na mój brzuch, a na miejsce materaca obok mnie. - Jestem bardzo ciekaw jak wygadasz się swoim starym, że prześladuje cię stalker i żeby poszli z tobą na komisariat.

-Śmieszy cię to? - teraz to ja uniosłam brew.

-Trochę. - wykrzywił usta w pół uśmiechu, gapiąc się w sufit. - Bo wiesz. Kiedyś trzeba będzie im powiedzieć. I w sumie najlepiej by było gdybyś zrobiła to już dzisiaj.

-Chciałabym, wiesz? - odrobinę zadrwiłam. - Ale to nie takie proste. Sam wiesz ile było problemów z ukryciem tej cholernej kiecki, a co dopiero gdybym im teraz miała od nowa zacząć wszystko tłumaczyć.

-No i co? Powinni wiedzieć jak najszybciej. Nieważne co by tam mruczeli. - spojrzał na mnie. - Powinnaś im o tym dzisiaj powiedzieć. 

Zrobiło mi się odrobinę sztywno w udach i poczułam niepowołane motylki w brzuchu. 

-Mogę się zmyć trochę wcześniej, to będziesz mieć chwilę czasu. Pomyślisz sobie, co tam chcesz im powiedzieć i już. - podniósł się do pozycji siedzącej i oparł plecami o zrolowaną kołdrę, która robiła nam za oparcie. 

-A jak mi nie uwierzą? To co wtedy? Wyjdę na zupełnego świra i nie wiadomo co sobie o mnie pomyślą. - westchnęłam. Na serio wizja powiedzenia im o wszystkim nie była tak kolorowa jak mogłabym tego oczekiwać.

-To wtedy do mnie zadzwonisz. - zaczął wyliczać na palcach. - Potem ja jakimś cudem zgarnę tych .. no.. jak im to było?

-Poziomki?

-Kurwa, no bardziej pedalsko się nie dało. - zaśmiał się. - Ale no, o nich mi chodziło. A potem byśmy pojechali wszyscy złożyć zeznanie.

-A jeśli i to by nie wyszło? - negocjowałam dalej.

-Wyszło by wyszło. Już ty się o to nie martw. - pokiwał głową. - Harry wszystko załatwi.

-Nie mów tak, bo się Ciebie boję. - pacnęłam go z uśmiechem w czoło, na co ten chciał zimprowizować że 'o nie! ból! upadam! ' i w efekcie, podczas przechylenia się w bok, przywalił głową w parapet.

-Jaki z Ciebie jest niewypał, normalnie nie wierzę! - zerwałam się z dawnego siedzenia, żeby sprawdzić czy ta sierotka Marysia jeszcze żyje.

-Przestań, krwawię! - trzymał dłońmi za okolicę głowy nad uchem.

-No, już, krwawisz. Chyba tym co masz na dole. - zadrwiłam z niego.

-W chuj śmieszne. - zmarszczył brwi.

-Pokaż dzidziu. - standardowo na jego skórze nie było niczego oprócz NICZEGO. 

Jakie to śmieszne.

Harry + bójka na mieście + 'przeciwnicy' + podbite oko + jakaś tam rana + chociażby złamana ręka = NIC MI NIE JEST, NAPIER*ALAMY SIĘ DALEJ

vs.

Harry + drobne przeszkody x (parapet + komoda + podłoga + cokolwiek innego) + ja = O MÓJ BOŻE, BÓL, KREW, RANA, WEZWIJCIE KARETKĘ

-Przeżyjesz, głowy ci nie amputują. - przetarłam kciukiem po rzekomo bolącym miejscu i nachyliłam się żeby dać mu całusa w płatek ucha. 

-Oh, ozdrowiałem. - rozłożył ręce na boki, robiąc minę szczęśliwego. - Normalnie jak tęcza po deszczu!

-.... i pomyśleć że takie osoby jak ty, mają opinię złych chłopców... z tobą to prędzej za rączkę i na huśtawkę. - dotknęłam palcami czoła.

Harry objął mnie w okolicy żeber przyciągając do siebie i przewalając nas obu znów do pozycji leżącej.

-Wolisz żebym był dla ciebie złym chłopcem? - szepnął nisko, miziając swoim policzkiem po mim brzuchu. 

-Nie. Nie potrzeba mi kolejnego 'marginesu' w domu. Wystarczy że jeden już mam w zeszytach. - uniósł się, udając zszokowaną minę w uśmiechu.

-Ja Ci zaraz dam margines! - krzyknął, po czym ugryzł mnie w skórę pod mostkiem.

-Ała, głupku! - pisnęłam jak porażona. - Zgłupłeś ?!

-Zgłupłem. - uśmiechnął się, machając wystającymi za łóżko nogami.

Kretyn w skarpetach na lewo, a nie bad boy.

#

uwaga!

jaki obstawiacie procent szans że lilleh pójdzie do rodziców i im powie?

wgl dopiero co wybiło nam ponad 1k wyświetleń, a już jesteśmy na 597 miejscu w rankingu!

wow ..

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro