#SMS 3
*
-No i co dalej? - przesunęłam palcami wzdłuż głowy chłopaka, który aktualnie leżał splaszczony policzkiem na moim brzuchu i trzymał swoje ręce za moimi plecami, mierzwiąc mu (i tak już zmierzwione) włosy.
-No i wiesz. Ja tam kurde próbowałem jakoś z nim wejść na kompromis, a ten darł mordę na cały dom, że 'jaki to ty jesteś do niczego'. - mruknął, próbując ugiąć nogi na tyle, by w końcu przestały mu wisieć znad łóżka.
-No i co? Nie pogodziliście się w końcu?
-Nie. - pokiwał słabo głową. - Ja nie będę się męczył żeby się z nim dogadać, w momencie kiedy on ma mnie w dupie.
-A może tak na serio, to nie ma Cię 'gdzieś', tylko po prostu mu grasz na nerwy? - uszczypnęłam go żartobliwie w ucho, biorąc łyka letniej herbaty.
-Śmieszne. - westchnął od niechcenia.
-Wyluzuj trochę. Dzień, dwa i mu przejdzie. - wsadziłam rękę pod jego podkoszulek, wyciągając mu włosy spod zagięć w szyi. - Powinniście w końcu zacząć spędzać ze sobą czas. Nie możecie do końca życia na siebie warczeć.
-Aha, i może co? Może jeszcze mam pójść z nim do garażu i udawać, że jak nigdy nic majsterkuję przy kosiarce ze swoim 'tatuśkiem' ?
-Dżizys, wystarczy że zaczniesz od 'Dzień Dobry'. - klepnęłam dłonią mu w bark. Ale lekko. - Zamiast na siebie warczeć, zacznijcie mówić.
-To samo mógłbym powiedzieć o twoich rodzicach.
-Niekoniecznie. Mnie z moimi jest dobrze.
Brunet natychmiastowo wyjął swoje ręce zza moich pleców, po czym podparł się na nadgarstkach, i z udawanym uśmiechem uniósł jedną brew na znak 'bi*ch please'.
-Co się krzywisz? - znowu łyknęłam herbaty. - Nie jest z nimi aż tak źle.
-Mhm, teraz tak mówisz, a przyjdzie co do czego to będzie płacz i zgrzytanie zębów. - obrócił się tak, że upadł z nadgarstków nie z powrotem na mój brzuch, a na miejsce materaca obok mnie. - Jestem bardzo ciekaw jak wygadasz się swoim starym, że prześladuje cię stalker i żeby poszli z tobą na komisariat.
-Śmieszy cię to? - teraz to ja uniosłam brew.
-Trochę. - wykrzywił usta w pół uśmiechu, gapiąc się w sufit. - Bo wiesz. Kiedyś trzeba będzie im powiedzieć. I w sumie najlepiej by było gdybyś zrobiła to już dzisiaj.
-Chciałabym, wiesz? - odrobinę zadrwiłam. - Ale to nie takie proste. Sam wiesz ile było problemów z ukryciem tej cholernej kiecki, a co dopiero gdybym im teraz miała od nowa zacząć wszystko tłumaczyć.
-No i co? Powinni wiedzieć jak najszybciej. Nieważne co by tam mruczeli. - spojrzał na mnie. - Powinnaś im o tym dzisiaj powiedzieć.
Zrobiło mi się odrobinę sztywno w udach i poczułam niepowołane motylki w brzuchu.
-Mogę się zmyć trochę wcześniej, to będziesz mieć chwilę czasu. Pomyślisz sobie, co tam chcesz im powiedzieć i już. - podniósł się do pozycji siedzącej i oparł plecami o zrolowaną kołdrę, która robiła nam za oparcie.
-A jak mi nie uwierzą? To co wtedy? Wyjdę na zupełnego świra i nie wiadomo co sobie o mnie pomyślą. - westchnęłam. Na serio wizja powiedzenia im o wszystkim nie była tak kolorowa jak mogłabym tego oczekiwać.
-To wtedy do mnie zadzwonisz. - zaczął wyliczać na palcach. - Potem ja jakimś cudem zgarnę tych .. no.. jak im to było?
-Poziomki?
-Kurwa, no bardziej pedalsko się nie dało. - zaśmiał się. - Ale no, o nich mi chodziło. A potem byśmy pojechali wszyscy złożyć zeznanie.
-A jeśli i to by nie wyszło? - negocjowałam dalej.
-Wyszło by wyszło. Już ty się o to nie martw. - pokiwał głową. - Harry wszystko załatwi.
-Nie mów tak, bo się Ciebie boję. - pacnęłam go z uśmiechem w czoło, na co ten chciał zimprowizować że 'o nie! ból! upadam! ' i w efekcie, podczas przechylenia się w bok, przywalił głową w parapet.
-Jaki z Ciebie jest niewypał, normalnie nie wierzę! - zerwałam się z dawnego siedzenia, żeby sprawdzić czy ta sierotka Marysia jeszcze żyje.
-Przestań, krwawię! - trzymał dłońmi za okolicę głowy nad uchem.
-No, już, krwawisz. Chyba tym co masz na dole. - zadrwiłam z niego.
-W chuj śmieszne. - zmarszczył brwi.
-Pokaż dzidziu. - standardowo na jego skórze nie było niczego oprócz NICZEGO.
Jakie to śmieszne.
Harry + bójka na mieście + 'przeciwnicy' + podbite oko + jakaś tam rana + chociażby złamana ręka = NIC MI NIE JEST, NAPIER*ALAMY SIĘ DALEJ
vs.
Harry + drobne przeszkody x (parapet + komoda + podłoga + cokolwiek innego) + ja = O MÓJ BOŻE, BÓL, KREW, RANA, WEZWIJCIE KARETKĘ
-Przeżyjesz, głowy ci nie amputują. - przetarłam kciukiem po rzekomo bolącym miejscu i nachyliłam się żeby dać mu całusa w płatek ucha.
-Oh, ozdrowiałem. - rozłożył ręce na boki, robiąc minę szczęśliwego. - Normalnie jak tęcza po deszczu!
-.... i pomyśleć że takie osoby jak ty, mają opinię złych chłopców... z tobą to prędzej za rączkę i na huśtawkę. - dotknęłam palcami czoła.
Harry objął mnie w okolicy żeber przyciągając do siebie i przewalając nas obu znów do pozycji leżącej.
-Wolisz żebym był dla ciebie złym chłopcem? - szepnął nisko, miziając swoim policzkiem po mim brzuchu.
-Nie. Nie potrzeba mi kolejnego 'marginesu' w domu. Wystarczy że jeden już mam w zeszytach. - uniósł się, udając zszokowaną minę w uśmiechu.
-Ja Ci zaraz dam margines! - krzyknął, po czym ugryzł mnie w skórę pod mostkiem.
-Ała, głupku! - pisnęłam jak porażona. - Zgłupłeś ?!
-Zgłupłem. - uśmiechnął się, machając wystającymi za łóżko nogami.
Kretyn w skarpetach na lewo, a nie bad boy.
#
uwaga!
jaki obstawiacie procent szans że lilleh pójdzie do rodziców i im powie?
wgl dopiero co wybiło nam ponad 1k wyświetleń, a już jesteśmy na 597 miejscu w rankingu!
wow ..
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro