Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#SMS 24


LILLIE POV

James wymyślił sobie wybitnie długi spacer, który tak wprawdzie mógłby być spokojnie skrócony jakieś 2/3 czasu gdyby nie tępo marszu jakie mu nadał. Nie była to jakoś tragicznie daleka ani skomplikowana w powrocie droga. My po prostu niemiłosiernie się wlekliśmy.

Muszę przyznać, człowiek zdaje się być wybitnie sympatyczny aczkolwiek fakt że jest psychologiem [a przynajmniej tak mi go każdy przedstawia] sprawia że w jego charakterze jest też mnóstwo dociekliwości. Nie jest chamski i ma wybitnie dużo cierpliwości, nie mniej jednak ta dociekliwość jest wyczuwalna. Jeszcze na wstępie zaadresował mi że chciałby porozmawiać na temat mojej ''szopki''.

No i tu się robi ciekawie, gdyż mimo swobody wypowiedzi i świadomości że moi rodzice mogą się o tym nie dowiedzieć; jakoś nie potrafiłam się przełamać i opowiedzieć mu o faktycznych zdarzeniach. Miałam w sobie to ściskające uczucie które sprawiało że rodziło się we mnie nadwrażliwe uczucie ostrożności.

Nawciskałam pianek o historiach związanych z moimi nocnymi wypadami razem z chłopakami, trochę podwójnym życiu; opowiedziałam mu też o kilku sytuacjach które przewinęły się przez te nocne wypady, potem trochę pomydliłam mu oczy historiami o połowicznym dogadywaniu się z rodzicami i tym że czasem są po mojej stronie a czasem nie.

No właśnie, rozmawialiśmy tak z jakieś dobre dwie godziny jak nie więcej. Nie mam pojęcia, może w prawdzie to było raptem pół godziny a ja odczułam to poczwórnie.

Kiedy James się zorientował że nic ze mnie nie wyciągnie, postanowił że to już dobry moment na zawijanie żagli i powrót do domu. Prawdę mówiąc, nie miałam nic przeciwko wygadaniu się na tematy pływające w średnicy metra o tafli jeziora [a mówimy tu o porównaniu zbiornika z wodą do moich mniejszych lub większych przeżyć i tego na jak głębokim poziomie zdążyłam je sobie osadzić].

I tak oto właśnie zaczęłam szurać powoli nogami po schodach prowadzącymi na piętro. Słyszałam jak z cichego domu od którego wręcz momentami promieniowało biblioteką nagle zrobiła hala przesłuchań teatralno-wokalnych. W bardzo okrojonym skrócie, byłam połowicznym świadkiem James'a który wszedł Sarze do kuchni w nie tym momencie co trzeba i rozpętał swój własny rodzaj Armagedonu.

-A niech Ci tak. – mruknęłam do siebie, idąc wyżej.

Przypomniało mi się parę rzeczy które musiałam zrobić i o których w zasadzie zdążyłam dzięki całemu temu spacerowi zapomnieć. Harry chciał żebym zadzwoniła, a z tego co się zorientowałam to do obiadu jeszcze jakaś chwila.

Tak więc szłam po schodach, noga za nogą patrząc to na prawo to na lewo, gdy moją uwagę przykuł jeden drobny detal.

Podczas wchodzenia po schodach do góry, nastaje ten moment gdy twoja głowa jest mniej więcej na poziomie podłogi piętra na które właśnie wchodzisz. To jest też ten moment, gdzie częściowo jeszcze widzisz parter a częściowo już piętro. Takim oto sposobem rzuciły mi się w oczy drzwi ustawione na prawo od schodów, jakieś pięć metrów od łazienki.

Były rozmiarem nie różniące się od pozostałych, co natomiast je wyróżniało to fakt że były oklejone dokładnie tą samą tapetą co ściany w korytarzu. Nie było mi to specjalnie dziwne, już nie raz spotkałam się z tą taktyką gdy ludzie wprowadzali się do nowego domu i jako że nie chciało im się zamurowywać dziury, po prostu malowali lub dekoracyjnie oklejali drzwi.

No właśnie, dekoracyjnie.

Te drzwi, oprócz bycia zaklejonymi, były też solidnie zastawione trzema doniczkami z liściastymi roślinami. Cóż, nadal nie trzeba by było tego uznawać za coś dziwnego, w końcu każdy sobie ozdabia po swojemu. Co jednak finalnie przykuło moją uwagę to zamek.

A gdyby chcieć być nad wyraz dokładnym to aż trzy zamki. Jeden pod drugim, tak trzy w dół. Wydało mi się, że ktokolwiek postawił te kwiatki w tym a nie innym miejscu zapewne mógł chcieć zatuszować te wejścia na klucz.

Moje pytanie jednak: po co? Przecież to tylko dziurki. Może i niespotykany ten układ, ale to nie aż tak szpetne jak mogłoby się wydawać.

Kiedy wyszłam w końcu po schodach, kątem oka zauważyłam że na końcu korytarza są otwarte drzwi i że prawdopodobnie trafiłam na Amber. Nie było mi się dane pomylić, gdyż gdy tylko zatoczyłam kurs na prawo, moim oczom ukazała się cała sylwetka czerwonowłosej.

Siedziała w pokoju podobnym do gabinetu James'a.

-Cześć. – podeszłam w miarę cicho by jej nie przeszkadzać więcej niż miałam w planie. – Gdzie Cię tak szybko wywiało po śniadaniu?

-Wiesz, nie tylko ty jesteś jeszcze w szkole. – uśmiechnęła się krzywo po czym podniosła w górę coś na wzór podręcznika, a następnie wskazała na plecak leżący w nieładzie na podłodze.

No proszę, nie tylko na mnie patrzy niedola ucznia. Nachyliłam się w przód, chcąc wypatrzyć czego tak ciężko się uczy.

-Uczysz się do czegoś konkretnego

-Staram się raczej zrozumieć z czego mogę potencjalnie oblać test. – prychnęła pół żartem, pół serio.

-Rozumiem. Nie przeszkadzam Ci, opanowuj ten ciężki kunszt nauki. – uśmiechnęłam się najszerzej jak tylko umiałam.

-Jasne. – Amber kiwnęła mi głową, a ja odwróciłam się i zaczęłam drogę powrotną.

***

-Weźże cholero. – mówiłam sama do siebie przekładając jedną rzecz nad drugą. – Nie mogłeś leżeć w jakimś ludzkim, widocznym miejscu, co?

Odkąd wróciłam z tego spaceru, na tyle głowy siedziało mi przypomnienie że Harry chciał żebym zadzwoniła. Na chwilę obecną, mogłabym spokojnie to ominąć i raczej nic by się nie stało ale skoro nie miałam nic do roboty; to dlaczego nie?

-No eeeeejj. – jęknęłam patrząc na to jaki bałagan zrobiłam wokół siebie. Kwestia pięciu minut sprzątania, ale szanujmy się. Jestem na wakacjach.

Nigdzie nie mogłam go znaleźć. Wydawało mi się że zostawiłam go schowanego między szafkami, ale najwyraźniej w moją pamięć wtargnęły mole. Nie potrafiłam nawet metodą dedukcji dojść do tego gdzie mogłabym potencjalnie zostawić ten telefon.

-No chyba że, ...? – no chyba że mnie pokarało, zapomniałam zostawić telefon w domu, poszłam z nim na spacer a w międzyczasie udało mi się go zgubić gdzieś na ścieżce.

-No super. – mruknęłam i przetarłam ręką twarz. – Bo przecież kto to widział, żebym miała udany dzień?

Zaśmiałam się ironicznie, po czym przysiadłam na łóżku by poskładać te parę rozburzonych rzeczy zanim na dobre pójdę szukać na ścieżce. Nie miałam tego naprawdę dużo, ale tak jak wspomniałam, pięć minut musiałam poświęcić.

No i, akcja stop.

Jeszcze nie zdążyłam ułożyć nawet połowy kiedy ponownie usłyszałam jeden z tych dźwięków które wybudziły mnie w nocy ze spania.

Nad moją głową coś tąpnęło. Kategoria dźwiękowa byłaby na poziomie około 2/5. Nie był to huk na miarę gołębia czy też spadającego pudła. Było trochę głośniejsze. Jako że był dzień, jasno i przynajmniej troje ludzi w domu – mogłam odrobinę spokojniej podjeść do tematu i faktycznie się przyjrzeć. Choć w tym scenariuszu to raczej wsłuchać.

Położyłam się powoli na łóżku i zaczęłam się wpatrywać w sufit. Był dokładnie taki sam jaki był wczoraj gdy kładłam się spać. Przez jakieś 3 minuty leżałam w bezruchu skanując wzrokiem sufit od lewego rogu do prawego, potem druga strona i znowu to samo.

Przez cały ten czas nie dostałam nawet jednego, powtórzonego dźwięku, aż do momentu gdy znowu usłyszałam głos James'a wołający z dołu z mało oczywistego mi powodu.

-Lillie, możesz zejść na dół? – echo odbiło się od paru drzwi i dotarło do mnie.

Słyszałam jego pytanie. Dotarło do mnie to co powiedział aczkolwiek zanim cokolwiek wydostało się z mojego gardła po prostu pozostałam w takiej pozycji w jakiej leżałam od jakichś 4-5 minut. Po prostu, pomyślałam że pozostanie w tej pozycji z jakiegoś magicznego powodu wywoła jeszcze jeden dźwięk.

-Lillie! – James zawołał jeszcze raz.

-Dobra, schodzę! – w końcu się odezwałam nie mając ze strony ''sufitu'' żadnej odpowiedzi.

Podniosłam się z oczami wciąż wlepionymi w sufit, a następnie niemal zahaczyłam nogami o walizkę przez co przywołałam się do świata ''żywych''. Z jakiej możliwej strony, przyczyny i praw natury, nad moim pokojem usłyszałam ten dźwięk. Cokolwiek tam było, nie powinno się od tak szamotać po strychu.

Normalne rzeczy się tak nie dzieją ale też z drugiej strony mogłabym zupełnie niepotrzebnie próbować dodawać pikanterii do absolutnie błahej sytuacji. Może faktycznie coś spadło i już.

-Ogarniesz, jak wrócisz. – powiedziałam sama do siebie, wychodząc z pokoju po czym pokierowałam się w dół.


AMBER POV

przynęta: bardzo jesteście tam zajęci?

przynęta: czymkolwiek mogliby tam zabawiać?

ja: no

ja: wieczorki w bibliotece

ja: klub pikantnych historii podręcznikowych

ja: szydełkowanie koronek

ja: malowanie pisanek

ja: i tego typu podobne

przynęta: wow

przynęta: naprawdę macie zajęcie

ja: pewnie miewali tu gorzej

przynęta: ?

ja: no pomyśl

ja: nie jestem pierwszą osobą która się przewinęła przez to miejsce

ja: no i

ja: skoro ja mam zajęcia rodem ze średniowiecza

ja: to ciekawe czym zabawiają ludzi 30+, 40+

ja: bo nie wierzę że tylko ''młodzi'' tu przychodzą


-Amber? – w drzwiach mojego pokoju, do którego już dość trochę temu zdążyłam się przenieść; pojawiła się skrzywiona na twarzy Lillie.

-No? – odsunęłam telefon od siebie, chowając go pod kołdrę.

-Nie widziałaś może gdzieś mojego telefonu? – rozejrzała się po pokoju.

Delikatne motylki przeszły przez mój żołądek.

-Nie, czemu?

-Nie mogę go nigdzie znaleźć. – powiedziała zmartwiona, gapiąc się na mnie jak na zbawienie.

-U siebie go nie masz?

-Nie.

-Sprawdzałaś? Może wpadł Ci za łóżko czy coś? – udawałam że nie mam zielonego pojęcia o czym do mnie mówi.

-Patrzyłam już. – wzruszyła ramionami. – Mogłabyś do mnie zadzwonić? Powinnam mieć włączony dzwonek. Może jak się odezwie to prędzej go znajdę.

-Jesteś pewna że nie masz go gdzieś w walizce, czy coś?

-Amber. – skrzywiła się jeszcze bardziej i założyła ręce na piersi.

-Dobra, okej. – usiadłam na łóżku, z wszelakimi wspomnieniami dotyczącymi tego czy faktycznie wyłączyłam jej telefon czy nie.

Gdyby jej komórka odezwała się gdzieś w moich rzeczach, to mogłabym wyjść nie tyle na głupca co po trochu na krętliwego oszusta. Nie żeby to było kłamstwem, ale wolałam nie fundować sobie dodatkowych przeżyć.

-Podaj mi swój numer. – popatrzyłam na nią z wymuszoną litością, a ta po skończeniu dyktowania zamilkła i uważnie patrzyła jak przykładam słuchawkę do ucha.

,,Abonent jest tymczasowo niedostępny, po sygnale nagraj wiadomość'' było tym co usłyszałam zarówno ja, jak i stojąca mi w drzwiach Lillie.

-Mówiłam Ci, rozładował się. – wzdrygnęłam ramionami.

-Cholera. – burknęła – Dzięki.

Kiwnęła mi głową, po czym zniknęła domykając drzwi.


przynęta: może grają w UNO

przynęta: albo w szachy, może ma piwnicę pełną kart

przynęta: albo chociaż coś pokroju MONOPOLY

ja: nie wiem

ja: ale o ile mi wiadomo, ja się bawię więcej jak wybornie

przynęta: o to na pewno

przynęta: klasztor by jeszcze się tam przydał

ja: nie obrażaj

ja: bawimy się super

przynęta: bawiMY ?

ja: tak

ja: przecież mówiłam że nie jestem tu sama

przynęta: zapomniałem

przynęta: miałem inne rzeczy na głowie

ja: na przykład?

przynęta: nie rozumiem?

ja: czego nie rozumiesz?

przynęta: nie rozumiem dlaczego ty nie rozumiesz?

ja: okej, wolniej

ja: przegrzewa mi się system

ja: nie wiem o czym mówisz

przynęta: wczorajsze spotkanie

ja: nooo

ja: co z nim?

przynęta: goście u moich rodziców

ja: no okej

przynęta: noo

przynęta: i co dalej?

ja: jakto ''co dalej''

ja: przecież mnie tam nie było, nie wiem co robiłeś

przynęta: Li?

ja: hm?

przynęta: dali ci dzisiaj kawy czy jeszcze nie?

ja: z czego się wysnuwa to pytanie?

przynęta: ej

przynęta: to jest apogeum całego mojego wczorajszego wieczora

ja: daruj mi

ja: miałam twarde łóżko

przynęta: jeszcze wczoraj twierdziłaś że jest super wygodne

ja: poprosiłam o wymianę materaca bo na tamten niechcący rozlałam herbatę

ja: i dali mi twardy

ja: ugh, mogłam już spać na mokrym...

przynęta:

przynęta:

przynęta: nie wierzę że twój tyłek miał odwagę zażądać

przynęta: DAJCIE MI NOWY MATERAC

przynęta: BO TEN ZMOCZYŁAM

ja: no widzisz

ja: pyskowanie nie jest jedyną rzeczą jaką potrafię

przynęta: pyskować?

przynęta: ty?


Usłyszałam jak główne drzwi na dole się otwierają oraz zamykają, a niedługo później wychylając się ledwo parę centymetrów w bok; zobaczyłam przez okno swojego pokoju że Lillie wychodzi z domu i idzie w kierunku ścieżki.

-Czyżbyś wpadła na pomysł że mogłabyś coś tam zgubić ? Coś takiego, jak telefon na przykład? – zaśmiałam się, po czym podniosłam się do pozycji siedzącej – Tak, na pewno go tam znajdziesz.

To był jeden z tych idealnych momentów by zabrać tą komórkę, i zadbać żeby jedyne co po niej zostało to kurz. Nie miałam nie wiadomo jakich zasobów żeby ją rozgnieść, dlatego chwyciłam telefon do ręki, po czym wsadzając go do rękawa zeszłam w na dół, szukając James'a.

-James. – szepnęłam w stronę mężczyzny gromko zapisującego coś w zeszycie.

Zerknął na mnie spod okularów, a ja upewniając się że młodej nigdzie nie ma – wysunęłam telefon z rękawa.

-Pomóż mi rozwalić to cholerstwo.

-Na litość Amber. – James położył ręce na stole. – Co jeszcze mam dla ciebie zrobić?

-Przecież nie rozgniotę tego w rękach. – oburzyłam się, ciągle rozglądając się na boki.

-Nie wiem, wymyśl coś. Drzwiami od kotłowni możesz spróbować to roztrzaskać.

-A jak nie starczy? Mamy jakąś siekierkę w piwnicy czy wszystko na strychu? – schowałam telefon z powrotem do kieszeni.

-Coś powinnaś znaleźć. – James rozejrzał się, po czym ręką wskazał mi bym zamknęła za sobą drzwi. – Wie coś?

-Poszła go szukać, myśli że zgubiła go na spacerze. – kiwnęłam głową w prawo, na znak kierunku drzwi od wyjścia.

-Okej, a Rogers? Cały czas czeka? – wsunął okulary wyżej.

-Z tego co wiem, to tak. – wsadziłam ręce w kieszenie od swetra. Nie znoszę tego typu ubrań. – Poza tym, powiedział że jak już będzie po wszystkim to podjedzie i pomoże się ze wszystkim zebrać.

-Dobrze. – mruknął. – Idź i to rozgnieć. Porządnie.


ja: no tak się składa

ja: im więcej z tobą przebywam tym więcej nabieram twoich manier

ja: dlatego musisz przystopować

przynęta: klasztor

przynęta: nic tylko klasztor

ja: staram się być dobrą i ułożoną kobietą

ja: nic nie poradzę

przynęta: z tym ułożeniem może być średnio

przynęta: ale co ja tam wiem

ja: nie nudź Panie Styles

ja: w ogóle wybacz, ale smsy są jedynym na co mnie dzisiaj będzie stać

przynęta: to znaczy?

ja: wiem że chciałeś żebym zadzwoniła

ja: ale mam tu nieuchronne wrażenie że ściany mają uszy

ja: i jakoś

ja: wolałabym się trzymać smsów

przynęta: ok

przynęta: zrozumiałe

przynęta: ale powiedz mi, chodzi o to że ktoś cie podsłuchuje czy jak?

ja: nie

ja: bardziej chodzi o to, że gdziekolwiek się nie ruszę mam raptem parę minut prywatności

ja: a potem zawsze ktoś coś chce

ja: wiesz, nic wielkiego

ja: czasem po prostu chcą wiedzieć czy ze mną wszystko ok

ja: ale to mimo wszystko wybija z tej takiej świadomości że nikt nie słucha

przynęta: no czaję

przynęta: ale wszystko tam ok?

ja: tak tak

ja: wszystko w porządku


Zeszłam w pierwszej kolejności do piwnicy by rozejrzeć się za czymś co w razie wypadku pomogło mi dobić resztę tej nieszczęsnej komórki. W całej piwnicy zarówno James jak i Aloy, zdążyli posprzątać i wynieść większość rzeczy dlatego nie zostało tu zbyt wiele. Z tej też przyczyny jedyną rzeczą której mogłam potencjalnie użyć był jeden z młotków i to tyle.

Zeszłam jeszcze parę schodzin w dół i po otwarciu wejścia do kotłowni, położyłam telefon Lillie na podłodze zwracając uwagę na to by znalazł się dokładnie między drzwiami a framugą. Położyłam młotek niedaleko siebie i trzymając za klamkę zrobiłam drzwiami powolny ruch w przód, sprawdzając czy drzwi faktycznie natrafią na telefon. Kiedy moje ''obliczenia'' okazały się trafne, cofnęłam się krok w tył i z użyciem siły oraz rozmachem, pchnęłam w skrzydło drzwi a te z typowym hukiem uderzyły w telefon. Nie byłam w stanie jednoznacznie stwierdzić czy przecięły go w pół, aczkolwiek wszędzie walały się szklane kawałeczki ekranu i trochę czarnego plastiku.

Otworzyłam drzwi by przygotować telefon do drugiej sesji. Był złamany i mocno popękany, ale na pewno nie na tyle bym była zadowolona. Wzięłam jeszcze jeden zamach, po czym uderzyłam ręką w drzwi a te po raz drugi dołożyły starań w roztrzaskaniu komórki.

Tym razem uznałam że nawet nie będę się silić na dobijanie młotkiem. Było wystarczająco.


przynęta: hej

przynęta: dobrze wiesz że jeśli będziesz się czuć zagrożona albo nieswojo

przynęta: albo cholera cokolwiek

przynęta: dajesz mi adres i przyjeżdżam

przynęta: wiesz o tym, prawda?

-Nie martw się Harry. – uśmiechnęłam się pod nosem podnosząc telefon z podłogi. – Na pewno dam Ci znać.


#

moje spóźnienie z dodaniem na czas jest spowodowane tym że ZAPOMNIAŁAM KTÓRA GODZINA I GENERALNIE TO ZASPAŁAM.

lol

jutro już postaram się faktycznie dodać przed 21:00. 

luv

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro