#SMS 11
*
-Osobiście uważam, że to całe zamieszanie jest zbędne. - mruknęłam po długiej ciszy spędzonej w samochodzie. Mama prowadziła bez grającego radia i tak jakoś było sztywno. W zasadzie jedyne co miałam na pocieszenie to swój własny telefon.
-Nie jest zbędne. - odburknęła, niezadowolona moją 'postawą' - Od pewnego czas zachowujesz się dziwnie i uważam że psycholog powinien wyłapać twój problem.
-'Mój problem'? A to ja mam jakiś problem? - skrzywiłam się. Mama stanęła na światłach, nawet nie patrząc na mnie.
-A nie masz problemu? - tym razem na mnie popatrzyła.
-No skoro ja go nie widzę? - podniosłam ramiona wyżej. - Nie wiem czego wy z tatą próbujecie się we mnie dopatrzeć, skoro wszystko ma się ok?
-Nic nie ma się 'ok', Lillie. - ruszyła. - Uciekłaś z obozu, szlajasz się z flejtuchami i chcesz ciągle wychodzić z domu.
-Mamo, nie jestem już dwulatkiem, no zrozumcież na litość... - oparłam dłoń na czole. - Wy myślicie że jakiś psycholog mnie zmieni?
-On nie ma Cię zmienić, tylko wyłapać twój problem w zachowaniu, powiedzieć nam i wskazać działania, - przełknęła ślinę - takie żebyśmy z tatą mogli wobec ciebie podjąć.
-Wy chcecie mnie tresować, czy co? - skrzywiłam się już całkiem, patrząc na nią z wyrzutem.
Rzuciła mi 'groźne' spojrzenie.
-Zastanów się dziecko co ty do mnie mówisz, może co? - odburknęła.
-Ja nie wierzę... - westchnęłam. - Czy ty chociaż raz, mogłabyś schować tą swoją dumę do kieszeni i pogadać ze mną jak matka z córką?
-Lillie! - krzyknęła, niemal uderzając w klakson.
-No co?! - odwróciłam się do niej. - Może mi powiesz że nie mam racji i mam się przymknąć, co?! - uniosłam ręce na boki - Może chociaż raz spróbowałabyś ze mną porozmawiać zamiast ciągle warczeć o byle głupotę i mieć pretensje o wszystko?!
Nie powiedziała nic, mimo zmarszczonych brwi.
-Traktujesz mnie jak swoją lalkę i wyżywasz na mnie swoje niespełnione ambicje, zamiast po prostu dać mi żyć. - poczułam że to jest moment, w którym chyba powiem wszystko co mi leży i nie będę się przejmować tym, co sobie pomyśli.
-I co? Może najlepiej by ci było, gdybyśmy pozwolili się wyprowadzić i zamieszkać z jednym z tych marginesów ?!
-Czy możesz nie obrażać moich przyjaciół?! Na serio nie masz nic ambitniejszego przeciwko mnie? Tylko na takie argumenty Cię stać? - zaczęłam ironicznie wypytywać.
-Jesteś bezczelna. - warknęła ostro, zatrzymując mało 'delikatnie' samochód, na terenie czyjejś posesji.
-Wiem. - odwróciłam twarz w jej stronę. - Ostatnimi czasy po części sama mnie tego nauczyłaś.
Jej mina zrzedła. Nie spodziewała się aż takiego ataku arogancji z mojej strony.
Cóż. Postanowiłam ją 'dobić', swoją ostateczną docinką, która leżała we mnie najgłębiej i bolała mnie najbardziej.
-Wiesz, - zaczęłam kiedy mama zgasiła silnik i miała wysiadać - czasami to nawet nie wiesz jak cholerną przykrość robisz mi faktem, że nie masz czasu nawet na to żeby ze mną porozmawiać i choć spróbować zrozumieć to, jak się czuję. - zaszczypało mnie w koniec nosa - Przez te wasze wywyższanie się i traktowanie mnie jak kogoś drugorzędnego, - uniosłam ramiona w górę - ja, nie mam do was zaufania. Ja nie umiem się wam wygadać. Nie umiem o niczym powiedzieć.
Patrzyła na mnie trochę niemo, jakby [chyba] próbując zrozumieć co chcę jej przekazać.
-'TO' powinno być waszym problemem. Powinniście zacząć od siebie a nie ode mnie. - ugryzłam się we wnętrze policzka. - Ten psycholog wam NIE POMOŻE, dopóki sami nie zechcecie się zmienić. Bo dopóki macie do mnie takie nastawienie jakie macie, - przekrzywiłam głowę w bok - ja nie mam do was zaufania i absolutnie o niczym wam nie powiem.
Rzuciłam, czując ulgę na sercu i odpięłam pas, po chwili wychodząc z samochodu.
*
harry: czyli mówisz że zadowolona nie była?
ja: nie
ja: ale przynajmniej mam to z głowy
ja: może coś do niej dotrze
harry: chociaż z tego mogę być dumny!
ja: weź przestać
ja: jest mi teraz przykro
ja: nie chcę tu być
harry: wybacz..
harry: ale sama wiesz że to tylko trzy dni
harry: wcale nie musisz mu o niczym mówić
harry: bądź sobą a on zrozumie w czym problem
ja: gdyby to takie proste było...
harry: a nie jest?
ja: no, do pewnego momentu
harry: a potem?
ja: a potem pojawia sie ten chory z*eb który nie mam pojęcia co wymyśli
harry: faktycznie.
harry: to w takim razie ja mam go zgłosić?
ja: ty nie masz żadnych dowodów
ja: tak mi sie teraz przypomniało
harry: w sensie?
ja: no ja mam wszystkie smsy
ja: zdjęcia
ja: sukienke
ja: a ty w zasadzie prawie nic
harry: to co
harry: poczekać aż wrócisz?
ja: spróbujmy poczekać
ja: może akurat za ten czas nie odwali niczego głupiego
harry: no wiesz
harry: w sumie to do tego całego psychologa jakoś daleko mi nie ma
harry: zawsze mógłbym cię odwiedzić czy coś
ja: tak, wiem
ja:
harry:
ja:
harry:
ja:
harry: lillie?
ja: hm?
harry: rozchmurz sie
harry: jak wrócisz to urwę cię na jeden dzień gdzieś
harry: pojedziemy sobie gdzieś we dwójkę
ja: w poniedziałek?
harry: no może we wtorek
harry: akurat wolne wypada
ja: no to ok x
harry: lepiej ci?
ja: lepiej xx
harry: to dobrze
harry: rozpakuj się i napisz po obiedzie ok? czy co tam będziesz mieć
ja: no ok
ja: ogółem nie będę ci zabierać czasu jak nie będzie takiej potrzeby więc spokojnie możesz wyjść gdzieś z domu
harry: phi
harry: a co ty myślałaś że ja w domu cały weekend przesiedzę?
ja: .
ja: no to żeśmy się dogadali.
harry: luv ya lile xx
#
nie miejcie mi za złe, że niczego nie było przez te ostatnie dni. miałam kilka mega dużych spraw do ogarnięcia i po prostu mój mózg nie miał siły na nic więcej poza snem
tak że ten
no
jedziecie gdzieś na długi weekend?
#przerywnik
wgl wracając do opowiadania, stwierdziłam że to najwyższa pora, żeby ona w końcu powiedziała matce na głos to, co ją boli
myślicie że do niej dotarło czy raczej nie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro