Rozdział 21
Stone akurat siedziała w restauracji pijąc kolejną już tego dnia kawę. Rzecz jasna, nie mogła powstrzymać się przed słodkim dodatkiem w postaci świeżej szarlotki. Była przepyszna. Kaloriami chwilowo się nie przejmowała. Owen mimo że powinien być w pracy, przysiadł się do niej.
- Mam dzisiaj tak cholernie dużo rzeczy do zrobienia- poskarżył się blondyn z niezadowoleniem, opadając ciężko na krzesło. Różowowłosa uniosła brwi.
- Dlatego zamiast pracować, robisz sobie przerwę?- odparła, udając zdziwienie. Każdemu należała się przerwa. Zwłaszcza jeśli zamierzał dotrzymać jej towarzystwa. W takim przypadku tym bardziej nie miała nic przeciwko.
- Litości, już tyle godzin jestem na nogach- westchnął Owen, po czym przybrał bardziej żartobliwy ton.- Dzięki tobie mam kontakt z szefową. Należy mi się chociaż drobna taryfa ulgowa, prawda?
Dany pokręciła głową z rezygnacją.
- Nie taki był cel poznania was ze sobą. Mieliście jedynie tolerować wzajemne towarzystwo, żebym nie musiała pomiędzy wami wybierać.
- Przecież żartuję. Zaraz wracam do pracy. Tym bardziej nie chcę stawiać Maii w kłopotliwej sytuacji.
- To dobrze- skwitowała Dany.- W każdym razie, mam ci coś do powiedzenia. Zostaję w CR dłużej niż planowałam, a konkretnie do czasu rozwiązania śledztwa.
- Super- ucieszył się blondyn.- Nie lubię pożegnań, dlatego z reguły trzymam gości na dystans.
To miłe, że wszyscy przyjmowali tak dobrze informację o jej opóźnionym wyjeździe. Polubili ją, a ona ich. Dobrze wiedzieć, że jej nowe znajomości nie są jedynie jednostronne. Niemniej, ciągle nie wiedziała co będzie z jej pracą. Ghostface nie odpisał na jej maila. Skrzynkę sprawdzała dosłownie kwadrans temu, więc raczej ciągle nie było odpowiedzi. To oczekiwanie z każdą chwilą coraz bardziej ją niepokoiło. Pewnie następną i ostatnią wiadomością od jej szefa będzie wypowiedzenie wysłane mailem. Zdecydowanie nie podobała jej się ta wizja.
Po raz kolejny Dany wyjaśniła, czemu ona nie postrzega tej sprawy całkiem pozytywnie. Gdyby dostała dłuższy urlop, byłaby zadowolona, a tak? Nieszczególnie.
- Poza tym nie zauważyłam, żebyś próbował trzymać się na dystans.
Blondyn wzruszył ramionami.
- Nie zawsze mi to wychodzi. Jestem duszą towarzystwa, a jak zobaczyłem twoje włosy, to nie mogłem przejść koło ciebie obojętnie. Zajebisty ten kolor i bardzo oryginalny wybór. Osoba, która decyduje się na taki kolor musi być w porządku.
Różowowłosa podziękowała za komplement. Wow, nie sądziła, że ktoś może chcieć się z nią zaprzyjaźnić z powodu włosów w kolorze pudrowego różu. Niemniej, nie miała nic przeciwko. Jej pierwsze wrażenie, co do Owena również było pozytywne i sprawdziło się.
Zaczęli rozmowę od plotek krążących po Callahan Resort, a potem płynnie przeszli do tematu nowego artykułu Jessici Harrison. Tajemnicze zdjęcie i wskazująca na niego nierozłożona dłoń. Makabryczne. Stone ciągle nie potrafiła otrząsnąć się z szoku, że morderca zrobił jej zdjęcie i je tam zakopał. Dyskutowali przez chwilę na ten temat, do czasu aż nie poczuła wibracji w kieszeni spodni. Zapomniała, że wyciszyła telefon.
- Sorki, kuzyn dzwoni. Muszę odebrać- wyjaśniła Dany, uśmiechając się przy tym przepraszająco. Owen machnął lekceważąco ręką.
- Nic nie szkodzi. To ja wracam do pracy. Życz mi powodzenia, żebym nie zamordował nowych gości. Wszystko im nie pasuje- odparł blondyn, krzywiąc się i przewracając oczami. Różowowłosa nie zaśmiała się z żartu. W zaistniałych okolicznościach nie wydawał jej się on odpowiedni.
- Powodzenia, chociaż myślę, że nie powinieneś żartować na temat morderstwa. Nie, kiedy prawdziwy morderca podrzuca do CR... Szczątki.
Owen przyznał jej rację. Tymczasem różowowłosa odebrała telefon. Miała nadzieję, że w końcu zidentyfikowano mężczyznę z nagrania. Ten gość zrobił jej zdjęcie. Widziała to na własne oczy na monitorze oczywiście. W każdym razie to on musiał być mordercą. Innego rozwiązania tutaj nie widziała, ale z drugiej strony nie była policjantką. Nie znała się na seryjnych mordercach i psychopatach.
- Hej, jak leci?- spytała Dany, starając się brzmieć jakby była wyluzowana. Ta sytuacja ją męczyła. Powoli dostawała paranoi. Cały czas miała wrażenie, iż ktoś ją obserwował. Rozglądała się, ale nikogo nie widziała. Chciała mieć już to wszystko za sobą.
- Cześć, mam nowe informacje. Mamy przypuszczalny portret mężczyzny, który zrobił ci zdjęcie- poinformował Rich.
Różowowłosa od razu się ucieszyła. W duchu odetchnęła z ulgą. Świetnie, niech go złapią i znajdą. Chciała odzyskać poczucie bezpieczeństwa niezwiązane z wszędzie chodzącymi za nią policjantami. Dosłownie nie odstępowali jej na krok.
- Czemu przypuszczalny?
Coś jej nie pasowało w wypowiedzi Richa. Czyżby jej kuzyn nie uważał, że ten gość jest mordercą? Dlaczego nie powiedział czegoś w stylu "hej, mamy portret Smakosza". Może i Rich był formalistą, ale bez przesady. Powinien nazywać rzeczy po imieniu.
- Uwierz mi, chciałbym mieć dobre wieści, Danielle, ale to nie jest takie proste. Znaleźliśmy jedno kiepskie ujęcie, dodatkowo z boku, a nie z profilu. Dlatego to jest jedynie przypuszczalny portret.
Różowowłosa poczuła ukłucie rozczarowania. A co jeśli się pomylili i ten przypuszczalny portret bardziej mija się z prawdą, niż zakładają? Co jeśli zamiast pomóc, to portret utrudni odkrycie tożsamości? Naprawdę chciała ufać Richowi. Po prostu... Nic nie mogła poradzić na to, że miała wątpliwości. Bała się, że Smakosz ma więcej jej zdjęć i tylko on jeden wie co z nimi robi...
- Rozumiem, Richie. Dzięki za info. Co zrobicie z tym portretem? Może pokażcie go Maii? Jest stąd. Kto wie, może będzie go kojarzyć.
W pełni ufała Maii i jej ocenie. Początkowo też chciała wymienić Matteo, ale przypomniała sobie, że brunet nie mieszkał tutaj na stałe. Twierdził, że ostatnio spędził trochę czasu w Las Vegas.
- Taki jest plan. Wyślę ci zdjęcie. Pokażesz jej? Jeśli cokolwiek przyjdzie jej do głowy, to niech zadzwoni- powiedział Stone. Dany przytaknęła. To żaden problem. Zresztą chciała zobaczyć jego twarz, żeby wiedzieć kogo unikać. Chociaż wątpiła czy ponownie spróbuje się do niej zbliżyć, skoro cały czas towarzyszyła jej policja.- Mam jeszcze jedną prośbę. Przydałoby się wysłać portret prasie, żeby niezwłocznie go opublikowali. Istnieje szansa, że zgłosi się ktoś kto faktycznie widział albo nawet zna tego mężczyznę.
Ogólny zamysł miał sens. Prasa publikuje portret i mnóstwo ludzi widzi tę twarz i zastanawia się czy przypadkiem jej właściciel nie mieszka w ich okolicy. Na pewno uznają, że to Smakosz. Tym bardziej będą chcieli pomóc, żeby okolica ponownie stała się spokojna. Problem polegał na tym, że chyba jej kuzyn nie miał na myśli tego, co jej się wydawało. To nie wchodziło w grę.
- Chyba nie myślisz, że skontaktuję się z Jessicą Harrison, co?- rzuciła różowowłosa.
Czy była zła na dziennikarkę? Tak, wpakowała ją w bardzo niekomfortową sytuację. No i złamała obietnicę. Miała się konsultować z właścicielami CR, a nie zrobiła tego i tak po prostu opublikowała news o śladach kanibalizmu.
- Michigan Post jest lokalną największą redakcją. To byłby najlepszy wybór.
- Zapominasz, że mieliśmy z nią umowę i ją złamała. Nie podrzucę jej teraz nowego tematu jak gdyby nigdy nic- zaoponowała Danielle.
- To możesz dać to zdjęcie innemu dziennikarzowi z Post. Sama zdecyduj, kto to będzie. Ważne jest to, żeby nie napisali, że szukamy Smakosza. Niech każda osoba, której wydaje się, że zna tego mężczyznę, skontaktuje się z policją. Wyślę ci numer. Prywatnie powiem ci, że też uważam, że to on, ale póki nie mamy konkretnych dowodów, nie możemy rzucać tak poważnych oskarżeń.
Jednak Rich ją przekonał. To miało sens, chociaż jeszcze zastanawiała się czy faktycznie nie byłoby lepiej uderzyć do kogoś innego z redakcji niż Jess. Chociaż z drugiej strony, mogłaby zapytać ją czy ma zdjęcie z miejsca znalezienia ciała. Miałaby okazję wybadać teren i dowiedzieć się czy ma obawiać się, iż jej nazwisko pojawi się w najbliższym numerze.
- Pewnie, zajmę się tym. Możesz liczyć na moją pomoc, Richie. A jak sytuacja z...?
Dany nie zdążyła nawet dokończyć zdania. Miała na myśli rzecz jasna Larę Cross. W każdym razie kuzyn bezceremonialnie jej przerwał.
- Bez zmian.
Stone zrobiło się przykro. Miała nadzieję, że jak owe śledztwo się zakończy, to jej kuzyn wróci do Nowego Jorku i pogodzi się z dziewczyną. Dany pożegnała kuzyna i rozłączyła się.
Co teraz? Przydałoby się, żeby zajęła się tym kontaktem z prasą. Nie wiedziała czy to dobry pomysł, ale zamierzała spróbować z Jess. Musiała wiedzieć czy dziennikarka posiadała kopię zdjęcia i jeśli tak, to kiedy zamierzała ją ujawnić. Może uda jej się przy okazji wynegocjować jakąś umowę, chociaż nie wiązała z tym wielkich nadziei. Dziennikarka już raz składała obietnice, których nie dotrzymała.
Nagle Dany coś sobie uświadomiła. Nie miała numeru do Jess. Jak miała go zdobyć? Na pewno mieli go Maia oraz Matteo. Maia na pewno jej go nie da. Była zła na dziennikarkę i na pewno nie będzie chciała dać jej nowego tematu. Brunetka była bardzo otwarta w kontaktach z ludźmi do momentu, kiedy ją zawiedli. Wtedy przeważnie od razu byli skreślani, a ona była na nich śmiertelnie obrażona.
W takim przypadku zostawał Matteo. Ostatnio potrafiła z nim normalnie rozmawiać. Już nie była naiwnie zakochaną nastolatką, która nie potrafiła zachować się przy, obiektywnie rzecz biorąc, przystojnym mężczyźnie. Poza tym mu raczej łatwiej byłoby wyjaśnić, dlaczego w ogóle chciała się spotkać z Jess. Powinien ją zrozumieć albo przynajmniej uszanować jej decyzję i podać numer.
Tym razem Stone nie kłopotał się szukaniem danej osoby po całym CR. Napisała wiadomości do Matteo.
Od Dany: Cześć. Potrzebuję numeru do Jess. Pomożesz?
Liczyła, że to wystarczy i nie będzie musiała się mu tłumaczyć. Jednak już po chwili dostała wiadomość zwrotną, która wskazywała na co innego. Przynajmniej jej do razu nie odmówił.
Od Matteo: Gdzie jesteś? Przyjdę i porozmawiamy.
Odpisała mu, że siedzi w restauracji. Nie pozostało jej nic innego jak na niego zaczekać, a później przekonać go do swojego pomysłu.
Nie minął nawet kwadrans, a brunet pojawił się w restauracji. Musiał mieć czas wolny i raczej nie był niczym zajęty.
- Hej, więc o co chodzi z tym numerem Jess?- zapytał brunet, siadając naprzeciw niej. Miała wrażenie, że jego błękitne oczy przewiercają ją na wylot. Ogarnij się Stone, poleciła sobie w myślach.- Po co chcesz się z nią kontaktować? Rozumiem, że ma to coś wspólnego ze Smakoszem albo Callahan Resort.
Różowowłosa potwierdziła jego przypuszczenia i wyjaśniła sytuację. Streściła mu rozmowę z Richem i powiedziała, dlaczego akurat z tą dziennikarką chciała się skontaktować.
- Post ma duży zasięg i przede wszystkim czyta go mnóstwo ludzi z całego Michigan. Ktoś musi poznać Smakosza. No i chcę wypytać o zdjęcie. Przynajmniej będę wiedzieć co mnie czeka- dodała Dany.
Matteo pokiwał głową że zrozumieniem.
- Zgoda, dam ci ten numer- oznajmił brunet.- Ale pod jednym warunkiem. To nie jest rozmowa na telefon, więc pojadę z tobą. Zresztą nie powinnaś opuszczać sama CR. Richard tak mówił, prawda?
Oczywiście nie mogło pójść tak łatwo, pomyślała różowowłosa. Chociaż nawet nie była zła na rozmówcę. Rich faktycznie to mówił.
- No tak, ale nie będę sama. Będę miała ogon w postaci policjantów- zauważyła Stone, chociaż nie miała nic przeciwko towarzystwu bruneta. Ten ze swoim czarującym uśmiechem pokręcił głową. Jeśli jeszcze do tego momentu miałaby wątpliwości, ten gest by ją przekonał.
- Nie ma mowy. Nie puszczę cię nigdzie samotnie. Jedziesz ze mną albo nie dam ci numeru. Potraktuj to jako ochronę, taksówkę i miłe towarzystwo w jednym.
Dany skapitulowała. Co innego mogła zrobić jak zwyczajnie się zgodzić? Chyba miała problem z asertywnością w obecności Matteo, ale starała się. Nie od razu powiedziała "tak". Jak zawsze, brunet wręcz ociekał pewnością siebie. Ten facet chyba totalnie nie miał żadnych kompleksów.
*****
- Naprawdę sądzisz, że Jess to dobry wybór?- zapytał brunet, nie odrywając wzroku od drogi. Pojechali oczywiście jego samochodem. W końcu sam się zaoferował. Od czasu do czasu zerkał w jej stronę, ale nie przesadzał z prędkością. Czuła się bezpiecznie w jego towarzystwie. Nie martwiła się o potencjalny wypadek. Był dobrym kierowcą.
- Nie wiem- odpowiedziała zgodnie z prawdą, wzruszając ramionami. Intuicja podpowiadała jej, że to dobry pomysł, a ta z reguły się nie myliła.- Ale zaryzykuję. Muszę wiedzieć czy ma zdjęcie, a poza tym... Co może pójść nie tak? Damy jej portret i tyle.
- Rzeczywiście nie brzmi to zbyt skomplikowanie.
- Dlatego chciałam od ciebie tylko numer- mruknęła Dany, chcąc podkreślić swoją niezależność.- Resztę na spokojnie sama dałabym radę załatwić.
- To żaden problem. Mam czas i chętnie dotrzymam ci towarzystwa.
Różowowłosa mimowolnie zaczęła się zastanawiać ile w tym było prawdy. Chciał być na bieżąco ze śledztwem? Chciał pomóc, a może miał inny powód? Może szukał pretekstu do kontaktu z Jess? Wcześniej nie wydawał się nią zainteresowany, ale od kiedy dała mu kosza, kto wie czy nie zmienił zdania. Może i patrzyła na Matteo przez pryzmat tego jaki był w liceum, ale nie sądziła, żeby aż tak się zmienił.
- Skoro tak twierdzisz.
- Nie wierzysz mi?- spytał brunet, obrzucając ją pozornie urażonym spojrzeniem. Tylko pozornie, bo ciągle się uśmiechał, a w jego oczach dostrzegała coś na kształt zainteresowania. Może tylko jej się wydawało.
- Nie o to...- zaczęła różowowłosa, ale brunet przerwał jej w pół zdania.
- Ile razy mam ci powtarzać, że lubię spędzać z tobą czas, Dany? Nawet jeśli liczyłem na coś więcej, a dałaś mi kosza. Założę się, że o tym pomyślałaś.
Dany czuła jakby jej serce zrobiło fikołka.
Nawet jeśli liczyłem na coś więcej. Z jednej strony brunet mógł mieć na myśli nie żaden związek czy głębsze uczucia, a po prostu seks. Jednak z jego ust coś takiego było ogromnym komplementem. Poza tym nie mówił tego z wyrzutem. Po prostu stwierdził fakt. Chyba za bardzo analizowała jego słowa.
- Założyłem, że możemy o tym normalnie rozmawiać, mam rację?- kontynuował brunet, gdy w żaden sposób nie skomentowała tamtej odpowiedzi.
- Tak, jasne- odparła różowowłosa, mając nadzieję, że się nie czerwieni, a w jej głosie nie słychać jak bardzo ją to krępowało. Nie przywykła do nadmiernej szczerości, zwłaszcza z nim. Nagle Stone zauważyła nazwę ulicy. Dojechali na miejsce. Poczuła ulgę, że będą mogli zakończyć ten niewygodny temat.- Czy to nie tutaj mieliśmy spotkać się z Jess? Gdzieś niedaleko powinna mieścić się redakcja Post.
Matteo przytaknął. Chwilę zajęło im szukanie miejsca do zaparkowania samochodu, a później jeszcze musieli znaleźć siedzibę Michigan Post. Finalnie nieco się spóźnili, ale zrzucili to, całkiem słusznie zresztą, na korki.
- Cześć, proszę wejdźcie- przywitała ich nieco sztywno Jess. Pewnie też była zaskoczona ich przyjściem. Przynajmniej zdawała sobie sprawę z faktu, że nie zachowała się w porządku. Blondynka wskazała im dwa krzesła znajdujące się przed jej biurkiem. Wyglądały jakby nie były z tego pomieszczenia. Pewnie przed chwilą je tutaj przyniosła.- Co was do mnie sprawdza?
Brunet nie odezwał się poza lakonicznym przywitaniem. Wcześniej już ustalili, że to Dany będzie mówić.
- Wiesz, to nie było w porządku z twojej strony, że opublikowałaś tekst o Smakoszu bez autoryzacji- zaczęła różowowłosa. Chciała wzbudzić w niej poczucie winy, żeby łatwiej byłoby wyciągnąć jej informacje o zdjęciu. Blondynka odwróciła wzrok z zakłopotaniem i nerwowo poprawiła kosmyk włosów spływający jej na twarz.
- Przepraszam was za to. Zdobyłam taką informację, a szef naciskał, żeby wykrzesać z tematu ile się da... Nie dziwię się, że przestaliście mnie informować co dalej. Jeszcze raz przepraszam. To nic osobistego.
Przynajmniej była szczera, pomyślała Dany. Czas przejść do powodu, dla którego się tutaj znaleźli z Matteo.
- Mam dla ciebie propozycję, Jess. Nie obejmuje ona dłuższej współpracy, ale myślę, że powinnaś na tym skorzystać. Ale najpierw chcę wiedzieć czy masz zdjęcie, to z miejsca znalezienia szczątków. Potraktuj to jako formę przeprosin. Inaczej nici z umowy- poinformowała Stone.
Mniej więcej wcześniej przygotowała sobie plan rozmowy, więc po prostu odchaczała w głowie punkty na nieistniejącej liście. Tak było jej łatwiej niż improwizować.
Blondynka przez chwilę wyglądała jakby zastanawiała się nad propozycją, a raczej wstępem do niej.
- Brzmi sprawiedliwie. Tak, mam zdjęcie. Wiem, że to ty na nim jesteś. Przykro mi. Masz pomysł dlaczego na nim jesteś?
Dany przeklęła w myślach. Czyli jednak dziennikarka podsycała atmosferę oczekiwania, żeby później opublikować kolejny artykuł z serii i zszokować czytelników Post.
- Nie wiem, ale nie przyszliśmy w celu wyjaśnienia tej kwestii. Być może policja ma portret pewnego mężczyzny, który może ale nie musi być Smakoszem. To ważne, żeby nie rzucać pochopnych oskarżeń. Dam ci go w zamian za nieopublikowanie mojego nazwiska. Nie chcę pojawić się w najbliższym numerze Post.
Stało się. Różowowłosa to z siebie wyrzuciła. W gruncie rzeczy właśnie to chciała jej zaproponować. Temat za temat. Miała nadzieję, że tym razem zachowa się honorowo i nie opublikuje obu tematów. To byłaby katastrofa.
- Hmm...- mruknęła Jess, lustrując ich uważanym spojrzeniem. Rozważała czy to dobry pomysł.- Mogę pójść na taki układ. Właściwie i tak miałam wątpliwości czy powinnam wrzucać to zdjęcie. To musi być ciężkie dla ciebie. Nie chcę ci dokładać problemów. Ale mam jeszcze jeden warunek. Po wszystkim chcę mieć temat na wyłączność. Mam na myśli po zakończeniu śledztwa, jak już będą mieli mordercę. Chcę rozmowy z policjantem prowadzącym śledztwo. Dacie radę to załatwić?
Dziennikarka umiała się targować. Nie zamierzała poprzestać na jednym nowym temacie. Jej oferta brzmiała dobrze. Dopiero po wszystkim ukaże się artykuł z tożsamością mordercy. Prędzej czy później, media i tak dorwałyby się do tego tematu. Czegoś takiego nie dałoby się zamieść pod dywan.
- Umowa stoi.
Stone odetchnęła z ulgą. Jej nazwisko nie wypłynie w kontekście zdjęcia. Poza tym Rich miał to co chciał. Artykuł w Michigan Post. Wszystko poszło idealnie.
*****
Caroline Woodstock chowała właśnie krzesełka do budki z lodami. Dorabiała sobie tam w ramach wakacji, żeby mieć trochę pieniędzy jak pójdzie na studia. Jeszcze nie wiedziała, co chciała robić w życiu. Jak dla niej to było stanowczo za wcześnie, żeby podejmować tak ważną decyzję, rzutującą na całą jej przyszłość. Jasne, zawsze można było rzucić studia i za rok próbować dostać się na inne, ale straciłaby przez to mnóstwo czasu.
Carly z ulgą zamknęła drzwi budki. Całe to dźwiganie krzeseł i stolików oraz serwowanie zmrożonych lodów było męczące wbrew pozorom. Niby miała sporo czasu na inne rzeczy i to jej odpowiadało. W przerwach oglądała seriale albo dzwoniła do chłopaka. Swoją drogą, Dean zawsze życzył jej miłego dnia, co było mega słodkie z jego strony.
Na samą myśl o Deanie mimowolnie się uśmiechnęła. Przystojny, porządny, zabawny, a do tego do przesady słodki i romantyczny. Była w nim totalnie zakochana. Już nawet byli na tym etapie związku, że powiedzieli sobie "kocham cię". Obydwoje, co wcale nie zdarzało się tak często.
Zresztą czasami chłopak odwiedzał ją w pracy. Przychodził i starał się pomagać w miarę możliwości. Widać było, że mu zależy. Starał się, jeszcze jak. Nie mogła lepiej trafić. Może kiedyś wezmą ślub, ale nie zamierzała aż tak daleko wybiegać w przyszłość. Na razie cieszyła się z tego co miała. Była szczęśliwa i to było ważne.
Skończyła szkołę. Myślała o studiach, ale nie była pewna kierunku. Nic nie wydawało jej się aż tak interesujące, żeby chciała temu poświęcić najbliższych kilka lat, a następnie swoją przyszłość. Nie czuła tego słynnego powołania, niezmąconej pewności, że to jest właśnie to co chciała robić w życiu. Tkwiła niejako w zawieszeniu, miotając się pomiędzy różnymi pomysłami na dalszą karierę. Nie mogła się na nic zdecydować. To było frustrujące, chociaż nie raz słyszała od innych, przeważnie starszych osób teksty w stylu "jesteś młoda, masz czas". Tyle że termin rekrutacji zbliżał się nieubłaganie i jeśli się nie wyrobi, to mogło być kiepsko. Nie dadzą jej kolejnej szansy. Termin to termin. Wyrobisz się czy nie, ich to nie obchodzi. Chętni i tak się znajdą.
Nagle sobie o czymś przypomniała. Zastanawiała się która była godzina. Chciała sprawdzić ją na telefonie. Zdąży na imprezę? Jej znajoma organizowała domówkę. Początkowo oznajmiła, że raczej nie przyjdzie. Po pracy nie będzie miała na nic siły, a jednak kusiło ją, żeby wpaść chociaż na trochę. Kto powiedział, że musi siedzieć do rana?
Rozerwie się, spędzi miło czas, a do tego chciała zabrać Deana, żeby przedstawić go jej znajomym. Co prawda, jeszcze mu tego nie mówiła, ale kiedy wcześniej rozmawiali, twierdził że nie ma planów na wieczór. Z pewnością nie odmówi spędzenia z nią czasu. Poza tym przedstawienie go jej znajomym było kolejnym krokiem w ich związku i znaczyło, że chce go w swoim życiu.
Carly przeszukała torebkę kilka razy i nic. Przeklęła pod nosem. Wzniosła wzrok ku niebu. Ściemniło się. Chodnik oświetlały jedynie lampy uliczne, rozpraszające ciemność. Zadrżała mimowolnie. Wcale nie z powodu zimna. Nie lubiła chodzić sama po nocy. Skarciła się w myślach za to, że wcześniej nie zadzwoniła po Deana. Ten z pewnością nie miałby problemu, żeby po nią przyjechać. Jednak teraz nie było już sensu po niego dzwonić. Dojazd zajmie mu co najmniej pół godziny. W tym czasie będzie już w domu.
Z niezadowoleniem, szybkim krokiem ruszyła z powrotem do budki z lodami. Musiała zostawić w środku telefon. Jeśli nie było go w torebce, to musiał tam być. Nie istniała inna możliwość. Raptem godzinę temu z niego korzystała.
Szła szybko, powtarzając sobie, że nic na nią nie wyskoczy ani jej nie zaatakuje. To brzmiało irracjonalnie. Była tego świadoma, ale i tak nic nie mogła na to poradzić. Bała się. Wyobraźnia podsuwała jej najróżniejsze scenariusze. Każdy był gorszy od poprzedniego. Co chwilę miała wrażenie, że za obrębem łuny światła czai się na nią cień. Jakiś człowiek, który ewidentnie nie miał dobrych zamiarów. Ale to była tylko jej wyobraźnia. Nikt jej jeszcze nie zaatakował.
Miała wrażenie, że droga powrotna trwała wieczność, chociaż zwykle przebywała ten dystans w około pięć minut, może trochę więcej w zależności od tempa. Maksymalnie dziesięć. Ponownie zaczęła przeszukiwać torebkę w poszukiwaniu kluczy. Znalazła je po zdecydowanie zbyt długiej chwili, przynajmniej w jej mniemaniu. Przez chwilę męczyła się, żeby drżącymi rękami włożyć klucz do zamka. Bynajmniej nie okazało się to takie proste. Klucz cały czas obijał się o boki zamka, nie wchodząc do niego. Miała ochotę wyć z frustracji. Pod powiekami zaczęły jej się zbierać łzy. Była taka słaba i strachliwa. Czuła jakby otaczająca ją ciemność dusiła ją, przytłaczała, utrudniała czynności, które zazwyczaj nie wymagały najmniejszego wysiłku.
Odetchnęła z ulgą, gdy klucz wszedł do zamka. Przekręciła go w prawo i zamarła. Wypuściła klucz z dłoni, a ten z brzękiem upadł na chodnik. Przeklęła cicho, co zdarzało jej się jedynie okazjonalnie. Na ogół unikała przekleństw. Zamek był otwarty. Cały ten czas mocowała się z drzwiami bez sensu.
Schyliła się po klucz i wrzuciła go do kieszeni. Trzęsącymi się dłońmi, teraz już na całego, nacisnęła klamkę. Błyskawicznie odskoczyła do tyłu, bo drzwi otwierały się do zewnątrz. W środku było jeszcze ciemniej. Dodatkowo było duszno. Budka błyskawicznie się nagrzewała, zwłaszcza jak była zamknięta. Nie widziała praktycznie nic. W budce nie było światła. Wystarczyło otworzyć klapy z przodu. Budka działała w dzień, gdy było jasno, więc naturalne światło wystarczało w zupełności. Nie było potrzeby montować lamp, chociaż w tym momencie bardzo by jej się przydały.
Zaschło jej w ustach. Czuła pot ściekający jej po plecach. Nogi miała miękkie jak z waty. Nie mogła opanować drżących dłoni. A co jeśli był tutaj złodziej? Cholera, przecież była przekonana, że zamykała drzwi!
Im dłużej o tym myślała, tym bardziej jej wspomnienia z tego dnia robiły się mętne. Nie wiedziała już co robiła tego dnia, a co poprzedniego. Ostatnie trzy dni w pracy i kilka dni przed weekendem zlały się w jedno. Jeden nierozerwalny ciąg nakładania lodów, wymieniania smaków, sprzątania, seriali, rozmów z Deanem... Nie potrafiła określić czy zamykała te cholerne drzwi!
Oddałaby teraz wszystko, żeby był tutaj z nią jej chłopak. Nie miałaby nic przeciwko nawet gdyby się z niej śmiał, choć to nie było w jego stylu. On zawsze był mega kochany i wspierał ją. Ale nawet gdyby się śmiał, byłaby wdzięczna, że nie była sama.
Starała się unormować oddech. Wdech wydech. Wdech wydech. Powtarzała sobie, że gdyby ktoś tam był, to już dawno by się ujawnił. Nie było żadnego złodzieja. Przez swoją nieuwagę zapomniała nie tylko telefonu, ale też nie zamknęła drzwi. Z jednej strony dobrze, że wróciła. Szef byłby wściekły, gdyby zauważył to następnego dnia. Nawet wolała nie wyobrażać sobie jego reakcji. To byłoby koszmarne.
W każdym razie, musiała tam wejść, znaleźć telefon i zamknąć drzwi. Brzmi prosto i nieskomplikowanie, prawda? Robiła to mnóstwo razy, ale tym razem było inaczej.
Carly policzyła do trzech, po czym wkroczyła do środka. Znieruchomiała, nasłuchując. Nie widziała dużo wokół siebie. Jedynie niewyraźne zarysy szafek, lodówki, krzeseł, które tutaj wcześniej włożyła. Okej, nikogo tutaj nie było, tak przynajmniej powtarzała sobie w głowie.
Zrobiła krok do przodu, co kosztowało ją mnóstwo wysiłku. Była kompletnie mokra od potu, tak się stresowała. Mimowolnie zamknęła oczy. Wyobrażała sobie, że jest jasno. To ją nieco uspokoiło. Na drżących nogach ruszyła przed siebie. Intensywnie zastanawiała się gdzie ostatni raz miała telefon. Szafka po prawej, pomyślała. Wyciągnęła dłoń, czując pod palcami znajomą strukturę blatu. Przesunęła dłoń do przodu. Niemal popłakała się z ulgi, czując pod palcami plastikowe etui. Jest! Udało jej się!
Carly chciała chwycić telefon, ale wtedy wyczuła pod palcami coś jeszcze. Coś ciepłego, kościstego... Gwałtownie otworzyła oczy, wydając z siebie piskliwy krzyk. Zobaczyła białka oczu wyraźnie wyróżniające się na tle ciemności. To coś co dotknęła musiało być ludzką dłonią!Odwróciła się i na miękkich nogach próbowała wybiec z budki. Chciała uciec. To była jej jedyna myśl w tej chwili. Chrzanić to, że w budce był złodziei. Powie szefowi, że nic nie widziała i wychodząc zamknęła za sobą drzwi.
Potknęła się. Poczuła jak jej kostkę przeszywa ból. Próbowała czołgać się przed siebie. Byle dalej od nieznajomego napastnika. Poczuła silne, nieprzyjemne w dotyku i zimne dłonie chwytające ją za łydkę. Pociągnął ją do tyłu. Krzycząc prosiła o pomoc. Czy ktokolwiek ją usłyszał?! Ratunek nie nadchodził.
Drzwi przed nią wyglądały jak jedyny świetlisty punkt w okolicy. Jej wyjście, ratunek... Otaczała ją ciemność, a za nią był bliżej niezidentyfikowany napastnik. Czego on od niej chciał? Łzy popłynęły jej po policzkach. Błagała, krzyczała, próbowała się wyrwać. Na próżno. Napastnik trzymał ją w mocnym uścisku i chyba nie zamierzał pozwolić jej odejść. Kiedy tylko udało jej się nieco przesunąć do przodu, czuła jak napastnik po raz kolejny ciągnie ją do tyłu.
Była kompletnie przerażona. Serce biło jej w szaleńczym tempie. Poczuła dłoń napastnika na jej udzie. Ciągnął ją w jego stronę, nie pozwalając jej uciec. Co chciał jej zrobić?! Próbowała wbić paznokcie w podłogę, ale to nie miało sensu. Panele były gładkie. Nie miała czego się chwycić!
Poczuła przeszywający ból w okolicy krzyża. Nie wiedziała co jej zrobił, ale bolało jak cholera. Łzy spływały jej po policzkach obfitym strumieniem, a gardło ją paliło od krzyku. Wydała z siebie jęk.
- Proszę pozwól mi odejść- błagała, krztusząc się własnymi łzami.
Ostatnim co usłyszała był głos napastnika. Później ból eksplodował jej gdzieś w okolicy czaszki. Nie potrafiła powiedzieć, gdzie konkretnie, ale straciła kontakt z rzeczywistością. Zapanowała ciemność.
- Nie możesz odejść. Nadasz się idealnie na kolację- powiedział napastnik, pieszczotliwie głaszcząc ją po udzie. Było ciemno i chociaż nikt nie mógł tego zobaczyć, na jego twarzy gościł szeroki uśmiech.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro