Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Stare Drogi i Skrzydła Feniksa

*wyskakuje jak filip z konopi*

Niespodzianka!~ 

Z okazji Trzeciego Maja zebrałam w końcu dupę w troki, złapałam wenę za ogon i w końcu napisałam nowy rozdział!!! 

Łiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii!!!!~ 

*zasuwa wte i wewte najarana jak ognisko w Noc Kupały*

###############

— Felek...

— Feliks!

— Feliks Łukasiewicz! Dupsko w troki albo cię przypalę!

Nauczony latami wojen, Feliks w ułamek sekundy był w pełni przytomny. Świecące zielone oczy się otworzyły, źrenice zwężone w małe kocie szparki szybko rozszerzające się w ciemności jaskini. 

Szybka kontrola otoczenia: bezpieczna pieczara z trudnopalnej skały, sucha, z podłogą pokrytą grubą warstwą popiołu. 

Leżał na boku, zwinięty luźno w pozycję embrionalną. Z gardłem suchym jak Pustynia Błędowska i zimnym nocnym powietrzem doskonale odczuwalnym na każdym calu odkrytej skóry. 

A tuż przed jego twarzą stało napuszone jak oburzony wróbel smoczątko, strosząc łuski i pióra w kolorze płomieni. Nie wyglądało jak typowy "zachodni" smok. Po pierwsze, jego długie, wężowate ciało pokrywała mieszanina łusek i piór. Sześcioro chwytnych łapek było zakończone pięcioma palcami (w tym chwytnym kciukiem) z pazurami. Po wtóre smoczątko posiadało dwie pary skrzydeł, u nasady opierzone, lecz dalej kończące się typowo nietoperzową błoną rozciągniętą między kośćmi palców. Skrzydła również miały przeciwstawne kciuki. Smukła głowa była zwieńczona koroną z maleńkich kolców i zaczątkiem pary niemal jeleniego poroża. No i osadzone w niej niczym klejnoty było sześcioro czerwonych oczu; dwoje dużych, czworo mniejszych. Wszystkie patrzyły się na Feliksa. 

— Dzięki Swarogowi — westchnęło z wyraźną ulgą — Już się bałam, że coś jest nie tak. Byłeś nieprzytomny cały dzień! 

Feliks powoli usiadł, nie spuszczając wzroku ze smoka. Oczy miał jak spodki. Znał ten głos, mimo, że nie słyszał go od dobrych paru stuleci.

— Kupała? — wyszeptał z niedowierzaniem. 

Łuskowate wargi smoka się rozchyliły w uśmiechu, obnażając szereg ostrych jak brzytwa zębów. Smoczątko się przeciągnęło w bardzo kocim stylu.

— We własnej osobie~ 

Feliks nie mógł powstrzymać łez. A nawet nie chciał. Szybkim ruchem chwycił smocze pisklę (wciąż pamiętając jak je chwycić w bezpieczny dla pisklaka sposób, młode smoczątka są delikatne) i przytulił je do piersi. 

Kupała, bogini oczyszczenia, ognia i miłości, ale również najkrótszej nocy i najdłuższego dnia w roku.

Narodzona z ognia kuźni Swaroga, która obdarowała nim plemiona Lechitów. Ta, która z gwiezdnego płomienia wykuwa ludzkie dusze płonące wiecznym ogniem życia. Ta, która odmówiła Swarogowi, kiedy ten domagał się wiązania dusz więzami przeznaczenia. Ale nie tylko odmówiła związania ich w przeznaczone sobie pary, nie, Kupała nie lubiła przebierać w półśrodkach. Nie tylko zapewniła ludowi wolność w wyborze swojej drugiej połówki, ponieważ byłą również boginią oczyszczenia, której ogień wypalał zło, choroby, oraz negatywne energie. 

Poza tym, cztery dni i noce obrzędów ku jej czci (oraz czas kiedy wszyscy mieli zagwarantowane uznanie przez społeczność wyboru ich drugiej połówki nie ważne co) przypadały w środku lata, a więc w czas kiedy słońce było najsilniejsze. A zatem tuż pod nosem Swaroga. 

Kupała wreszcie wygramoliła się z uścisku, z gracją (lub jej brakiem) właściwą dla nowonarodzonego smoka i opadła na ubabraną popiołem ziemię. 

Feliks dalej nie mógł się napatrzeć, czując się jakby smok miał zniknął jeśli tylko mrugnie.

— Jak? — wydukał z siebie z niedowierzaniem. 

— Czas to konstrukt, zwłaszcza dla bogini szukającej sobie nowego ciała. Od samego początku to jajo miało trafić na ciebie, więc trochę je ulepszyłam, gdyż, szczerze mówiąc, norweski kolczasty to zupełnie nie mój typ smoka. Natomiast kiedy się spaliłeś wytworzyłeś między nami więź, więc technicznie jestem twoim chowańcem i nic nie będzie w stanie nas rozdzielić. Innymi słowy: Stare Bogi się obudzili i cię wspierają.

Polska mimowolnie wyszczerzył zęby, siadając po turecku. Bogowie (podobnie jak personifikacje, naprawdę, różnica była tak naprawdę tylko w nazewnictwie i skali potęgi) powstawali z naprawdę ogromnej ilości wiary. Oznaczało to, że pozbycie się boga było zarazem trudne i łatwe: trzeba było pozbyć się wszystkich jego wierzących i wszelkich śladów istnienia. Nawet imię nie mogło się ostać. W przeciwnym razie bóstwo dalej istniało, nawet jeśli często przechodziło w hibernację kiedy wiara zanikała. Ale wystarczyło przetrwanie choćby w opowieściach i już omijało się śmierć. 

(Nie eliminowało to niestety zapomnienia i/lub wypaczenia bytu, gdyż kiedy ludzie zaczynali zapominać lub wypaczać istnienie bytów zależałych od wiary zaczynało to wpływać na same byty. Nie zapominajmy o biednej Kikimorze, którą jakiś głupek przedstawił jako połączenie gada z pająkiem; a przecież była niewysoką, chudą i zdecydowanie ludzko wyglądającą potworzycą z naleciałościami ptasimi. RIP Kikimora)

A z hibernacji dało się wyrwać jeśli wystarczająco ludzi znów uwierzy i wróci do praktykowania Starych Dróg.

— Więc, co słychać w Nawii i Wyraju? — zagadał Felek, na razie nie paląc się do wstawania. Wciąż był osłabiony po spaleniu (dziwne, ale oczekiwane, działo się tak od mniej więcej dwustu lat) a Uriel jak wkurwiony rozbijał mu się z tyłu głowy, kategorycznie niezadowolony z wymuszonego odrodzenia z płomieni.

Tymczasem Kupała zwinęła się w "chlebek" jak kot, schowała pod siebie wszystkie sześć kończyn, złożyła skrzydła i uśmiechnęła niczym Kot z Cheshire.

— No więc Swaróg wpadł na kolejny, genialny pomysł jak pogodzić Welesa i Peruna.

Jedna z brwi Feliksa powędrowała do góry. Kosa pomiędzy Welesem a Perunem sięgała pradawnych czasów, głównie dlatego, że cholery za Rzeczpospolitą Obojga Narodów nie chciały się dogadać. Na dodatek co chwila jeden drugiego próbował ukatrupić. Natomiast Swaróg, ku powszechnemu zdumieniu, postawił sobie za punkt honoru pogodzić dwóch skłóconych braci. Po co to komu było, nie wiadomo. 

— Przywiązał ich do jesionu? — strzelił.

— Nie. — odparła Kupała z kamienną twarzą.

Druga brew Felka powędrowała do góry w towarzystwie szelmowskiego uśmieszku.

— Do osiki?

— Nie.

— No bo raczej nie do dębu! Perun od razu by się uwolnił~ 

Kupała sfrustrowana wyciągnęła przednią łapę i pacnęła go niczym kot w kolano. Szczęśliwie obyło się bez pazurów.

— Do niczego ich nie przywiązał, ostatni raz jak ich gdzieś zamknął to powstał Księżycowy Szyb. 

— No więc? — Felek już niemal wibrował z ciekawości. Czekał na niebiańskie ploteczki parę stuleci, a pośród Starych Bogów zawsze działo się coś zwariowanego. 

— Nie uwierzysz co ta kula płonących gazów wymyśliła, a otóż to... zrobił im dziecko.

Szczęka Feliksa uderzyła w ziemię. 

— Że co, kurwa?! — wykrztusił, uszom nie wierząc — Niby jak? Podsunął im nasięźrzał czy co? 

Kupała opuściła skrzydła i powieki w pokazie zmęczenia.

— Już łatwiej by było, gdyby ich odurzył nasięźrzałem. Ale nie, ten absolutny kretyn z łbem pełnym gazów zamiast mózgu postanowił rąbnąć Welesowi żebro, róg i oko, a Perunowi pęczek włosów z brody, nerkę i pieprzone jądro. Wybłagał jeszcze od Mokoszy kłębek przędzy oraz wieszczenie od rodzanic i bam! Po Wyraju zasuwa sobie właśnie malutka boginka. 

Jakby Feliks miał ze sobą słonecznik to właśnie wsuwałby jak opętany. Kurde, zamknij słowiańskich bogów w Wyraju na parę stuleci i dzieją się sceny rodem ze Zwariowanych Melodii. 

— O kurwa — podsumował z braku laku — O kurwa! — właśnie z czegoś zdał sobie sprawę — Ile już ma? Bo jeśli zrobili zapleciny beze mnie to się Słowiańsko Wkurzę. 

— Nah — Kupała machnęła łapą — Niemoja jeszcze daleko ma do zaplecin, to jeszcze dziecko jest. 

I w tym momencie przerwało im głośne burczenie w brzuchu Kupały. Spojrzeli oboje po sobie, wybuchając śmiechem. 

— To co, polujemy? — Felek wstał, otrzepując się z popiołu. Nagość była w tym momencie dość kłopotliwa w kontekście prostolinijnego wmaszerowania do Hogwartu na śniadanie, będzie musiał się przekraść do Wieży Gryffindoru po zapasowe fatałaszki. Ale na razie priorytetem było znalezienie jedzenia, małe smoki potrzebowały regularnego karmienia małymi porcjami. 

Przeciągnął się, nawet nie próbując powstrzymać ptasich szponów wysuwających się z końców palców. Wręcz przeciwnie, poluzował uścisk, jaki zwykle miał na swojej formie. Ogniste pióra pokryły jego przedramiona, barki, plecy; spłynęły wzdłuż kręgosłupa, ud i łydek. Z westchnięciem powitał powrót pełnego zakresu ruchów u stóp, kiedy powróciła ich naturalna, ptasio-kształtna forma. Kość ogonowa się wreszcie poluzowała i wydłużyła, formując długi ogon, u nasady i końcówki ozdobiony wachlarzem płomiennych sterówek. 

Światło zebrało się wokół jego głowy, tworząc świetlistą aureolę. Otworzył resztę swoich oczu, mrugając nimi w półmroku. No i zdjął iluzję z lewego oka z głównej pary w twarzy, ukrywającą po prostu pusty oczodół przejechany trzema bliznami. Z jakiegoś powodu napędzało stracha większości personifikacji więc wolał je ukrywać. Uszy się wydłużyły, podobnie jak kły wewnątrz ust.

Ze smutnym zrezygnowaniem drgnął kośćmi pleców, czując fantomowe kończyny

— Feliks, gdzie są twoje skrzydła?

Feliks skostniał. Nabrał haust powietrza i z westchnieniem go wypuścił. 

Kupała stała za nim, patrząc się na jego plecy, na powód dlaczego w dzisiejszych czasach wolał przyjmować jak najbardziej ludzki kształt. 

Ponieważ z jego pleców wystawało sześć par kikutów, porośniętych szczątkiem ognistego opierzenia.

Sześć kikutów, tyle zostało z sześciu par Skrzydeł Feniksa. 

Ivan nawet nie był na tyle miłosierny, by odciąć je u nasady. Nie, musiał je najpierw, jedno po drugim, złamać w połowie kości ramiennej. I to tam amputować. Aby zawsze ocierały się o ubranie i przypominały mu o stracie. 

Komu mam spuścić łomot? — zawarczała Kupała, w gniewie strosząc pióra. Po jej ciele przeskoczyły małe języczki ognia. 

Feliks pokręcił głową, ruszając do wyjścia z jaskini. Kupała ze skrzekiem pognała za nim, pół skacząc pół lecąc.

— Kiedy indziej zajmiemy się Ivanem. Na razie mam misję do wykonania i coś do upolowania. Moskalską Nadętością zajmiemy się kiedy indziej. 

To mówiąc wyskoczył na zewnątrz, głęboko wciągając powietrze i poszukując zapachu zdobyczy.

Zakazany Las był skąpany w blasku cieniutkiego sierpa pierwszej kwadry księżyca prześwitującego przez gęste korony. Potężne drzewa rozciągały się jak okiem sięgnąć, gęsty podszyt wyraźnie odróżniał starą knieję od nowszych, skąpszych lasów. Już dawno nie miał przyjemności polować w tak starym lesie. Zawył, oznajmiając wszem i wobec, ze zaczyna polowanie. 

Gdzieś z głębi głuszy odpowiedziały mu głosy Dzikiego Gonu, chętne dołączyć. 

Poprzez brak skrzydeł musiał zmienić taktykę łowiecką. Kiedyś bieg na przełaj przez bór był tylko dla relaksu, wzmocnienia więzi z naturą oraz Dzikim Gonem. Teraz był również jego głównym sposobem polowania. 

Opuszczając się na cztery kończyny migiem rzucił się biegiem przez chaszcze, zwinnie manewrując pomiędzy gigantycznymi pniami i konarami, nigdy nie tracąc równowagi. Poprzez łapy wyczuwał drgania podłoża, uszy wychwytywały nawet najmniejsze szmery, oczy pokryły się migotką by nic nie przegapił. 

Tak wyczuł pojawiąjącą się między omszałymi pniami sforę, nawet zanim w powietrzu uniosło się powitalne wycie. Odpowiedział radosnymi piskami, nakierowując watahę na zapach zdobyczy. Sądząc po zapachu i odgłosach w okolicy szwendał się całkiem spory jeleń. 

Mając ze sobą watahę nietrudno było go wytropić. Wkrótce knieję ożywiło wycie i poszczekiwanie, roznoszące się echem pomiędzy koronami drzew a ściółką. Dziki Gon łatwo zagonił zwierzynę w odpowiednie miejsce i otoczył.  A potem to już tylko formalność. 

Każdy się najadł, zwłaszcza Kupała. Po skończonym posiłku cała sfora wykąpała się w pobliskim strumieniu, następnie Dziki Gon pożegnał się z Feliksem i Kupałą i zniknął między drzewami. 

— Pora wracać. — oznajmił Feliks, ostatni raz wyżymając swoje włosy oraz wracając niechętnie do ludzkiej postaci. Wstawał ranek, musiał się dostać do ubrań i przyborów szkolnych podczas kiedy wszyscy byli na śniadaniu.

Bez problemów prześlizgnęli się do wnętrza Wieży Gryffindoru i dormitorium pierwszorocznych, gdzie Felek szybko narzucił na siebie szkolne szaty. Kupała wspięła mu się na ramię i już mieli ruszać na Transmutację (bo według wewnętrznego zegarka Felka była środa) kiedy drzwi do dormitorium rozwarły się na oścież. 

No i tu odezwało się głupie szczęście Feliksa, bo został przyłapany, ale ku uldze przez współkonspiratora.

Ponieważ w drzwiach, zamrożony jak słup soli stał Gilbert z bardzo nietęgą miną.

— Hej?

— HEJ?! Tyle masz mi do powiedzenia?!  Feliksie Urielu Łukasiewiczu, gdzieś ty do Peruna się podziewał?! Nie było cię prawie dwa tygodnie!

Jak to dwa tygodnie???

####################

Rysunek prawdziwej formy Feliksa się robi! 

Dodam jak tylko skończę

Bonus: Running with the Wolves - AURORA (z filmu "Wolfwalkers")

https://youtu.be/Rp6ehxZvvM4

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro