Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Nuda... i Halloween


Pierwsze parę dni w szkole było... kompletnie i śmiertelniee... nudnych.

Wyobrażałem sobie nie wiadomo co, a teraz nagle rozumiem, czemu Anglia zerwał z nimi kontakty. No bo zamiast uczyć się czegokolwiek przydatnego, to na zaklęciach uczymy się jak zakląć ananasa by tańczył, na transmutacji zamieniamy mysz w tabakierkę, OPCM prowadzi podejrzany typ bojący się własnego cienia, a Mistrz Eliksirów najchętniej utopiłby nas we własnych kociołkach (z cyny. TRUJĄCE!!). 

Masakra...

Lekcja latania nie była lepsza. Była wczoraj. Gryffindor i Slytherin razem na łączonej lekcji. 

Koszmar.

Najpierw było fajnie. Trzeba było ustawić się po lewej od miotły, wyciągnąć nad nią rękę i zawołać "Do mnie!"

Trochę mnie to zdziwiło, że moja miotła zaraz sama wskoczyła mi do ręki jak tresowana, podobnie jak ta należąca aktualnie do Gilberta. Ten rudy Weasley, chyba nazywał się Ron, dostał z kija prosto w piegowatą facjatę. Nie, że coś mam do rudych, jestem z reguły strasznie tolerancyjny. 

Natomiast wracając do przerwanego wątku, to miotła Malfoya postanowiła najzwyczajniej w świecie go olać.  Chyba z miotłami jest jak z końmi. Jeśli tak, to latanie mam opanowane w małym palcu.

Potem dosiedliśmy mioteł i, ku mojej i Prus chorej radości, czarownica poprawiała Wielkiego Księcia Slytherinu, bo dzidziuś nawet na miotłę wsiąść nie potrafił.

A następnie bidny Neville poleciał samopas i bez kontroli lotów,jakoś wykonując popisowy numer akrobacyjny Brytyjskich Sił Powietrznych, kończąc zawieszony za szatę na wyciągniętym mieczu jakiejś żeliwnej figury na dachu. Kolejny punkt za tym, że gdyby do Hogwartu jakimś cudem wparował SANEPID, w trybie ekspresowym placówka zostałaby zamknięta z powodu braku przestrzegania zasad BHP. Longbottom skończył, na szczęście, tylko ze złamanym nadgarstkiem. Nauczycielka uziemiła nas słownie za pomocą groźby wylania ze szkoły (serio?), po czym zabrała poszkodowanego do Skrzydła Szpitalnego. 

Pan Wielki Malfoy oczywiście musiał znaleźć przypominajkę Neville'a. 

Tylko zrobił podstawowy błąd, czyli pomachał nią Gilbertowi przed nosem. 

Wszystkie personifikacje z przynajmniej setką na karku i dwiema poważnymi wojnami (domowe się nie liczą) na koncie wykształciły błyskawiczne odruchy, pozwalające  w ułamku sekundy ocenić wartość przedmiotu i złapać go, zanim okazja zniknie bezpowrotnie. Więc Prusy zwinął błyszczącą, szklana kulkę zanim ktokolwiek zdążył choćby mrugnąć. Mój bohater.

Aktualnie siedzimy przy stole przystrojonym w halloweenowe barwy i załadowanym dosłownie tonami żywności. Piorunujemy wzrokiem Ronalda, który przygadał Szkolnemu Molowi Książkowemu, przez co poleciała z płaczem do łazienki i jeszcze nie wróciła. A, oraz każdego, kto krzywo patrzył na mojego Krzyżaka. Tak, Ślizgon usiadł przy stole Lwów, Alleluja!

- Jak myślisz, oni biorą jakieś eliksiry redukujące poziom tłuszczu lub cholesterolu? Bo z taką dietą to powinni wyglądać jak utuczone na Boże Narodzenie gęsi. -  mruknął Gilbert znad kufla z kremowym piwem. Bezalkoholowym, ale o dziwo Prusek je polubił.

Wyjąłem z włosów bratka, stanowiącego część wianka z kwiatów pasującego do mojej sukienki. W takiej atmosferze, jaka panuje w Hogwarcie, to nie ma mowy o jakimkolwiek męskim stroju. Normalnie chodzę w damskim mundurku, ale dzisiaj w ramach buntu założyłem moją ulubioną ludową sukienkę. 

Również czerpałem chorą radość i przyjemność w deptaniu stóp Ronalda obcasami moich trzewików.

- Może ich magia jakoś wchłania nadmiar szkodliwych substancji? - odparowałem z teorią, jednocześnie starając się znaleźć cokolwiek zjadliwego, nie ociekającego cukrem lub tłuszczem.

Do stu tysięcy husarzy, co oni jedli!?

Każdy stół różnił się również pod względem serwowanego jedzenia. Gryfoni zwykle jedli potrawy mogące uchodzić za amerykański fast food. Krukoni jedli to, co dobrze wpływało na mózg i zdolność uczenia. Tylko tam była np. woda mineralna. Puchoni woleli przeróżne ciasta, ciastka i inne wypieki. Zaś Ślizgoni, jako, że składali się głownie z rodzin arystokratycznych, to woleli jeść coś bardziej wyszukanego. 

Ale smażono-gotowano-pieczonego szczupaka to już nie mieli.

- Kieeedy to się skooończyyy - wyjęczał Prusak, waląc głową w blat stołu. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować chwyciłem go za siwe kłaki i położyłem sobie na kolanach. Plus tej akcji był taki, że jego tułów zniknął znad powierzchni stołu i nie przyciągał uwagi.

- Oi, cichaj - wysyczałem, bawiąc się białymi kosmykami.

Ale ten czas mija... nagle mam wrażenie, że ledwo wczoraj był dzieckiem i mieszkał ze mną na Wawelu. Siadaliśmy tak jak teraz przed kominkiem w towarzystwie Łokietka i małego Kazia, opowiadałem stare dzieje i legendy polskie, a mały Gilbert śmiał się tym swoim "Ksesesese" i powtarzał, że wyrośnie na wielki zakon oraz kiedyś zapisze się w mojej historii.

Ze wspomnień wyrwał mnie dźwięk, który usłyszałem nawet mimo hałasu równego trąbie anielskiej.

- Gilbert, czy ty mruczysz?

- Nieeee... mrrrrrrr...

- Taaaaa... a mi tu czołg jedzie.

- Przekradamy się do Wężyków?

- Trick or treat?

- Felek, czy ty mi czytasz w myślach?

- W twoich snach, Romeo - potargałem mu włosy, po czym daliśmy nura pod stół.

Czailiśmy właśnie jak przemknąć między bliźniakami Weasley pod stół Kruków. Gilbert  już się z nimi układał, że pomoże w następnym dowcipie a ja obiecywałem skołowanie materiałów, gdy przez główne drzwi wbiegł spanikowany profesor Quirrell.

- O. Znalazł się. - wymamrotał mi nad uchem albinos, podczas gdy nauczyciel OPCM-u zaczął wyjaśniać co się dzieje w połowie drogi do stołu nauczycielskiego, zaczynając wypowiedź głośnym "Troll w lochach!!!"

Brawo geniuszu. Krok pierwszy w Podręczniku Wywoływania Chaosu i Paniki odhaczony. Dzieciaki zaczęły wrzeszczeć i panikować. 

Jedno spojrzenie w oczy koloru krwi i jednocześnie schowaliśmy się pod długim obrusem.

- Kto, przy zdrowych zmysłach, wpuszczałby trolla do szkoły pełnej szczeniaków? - spytałem zirytowany, czując już pod palcami znajomą rękojeść Szczerbca.

- Denken (Pomyślmy): Flitwick odpada, za mały. Sprout cały czas siedziała w szklarni, przesadza Diabelskie Sidła. Hooch odpada, Sinistra odpada, Hagrid tym bardziej. McGonagall ceni swoich uczniów bardziej  niż własne życie. Snape to samotny wampir emocjonalny, ale nie skrzywdziłby uczniów a tym bardziej wystawił Draco na możliwą szkodę. Za bardzo ceni sobie tego dzieciaka. Zostają Dumbledore i sam Quirrell. - Gilbert skończył wywód. W jego rękach pojawiły się dwa grunwaldzkie miecze.

- Quirrell? Na serio? - nie jestem przekonany. Koleś boi się swojego cienia z jakiegoś powodu, chociaż jego jąkanie jest mocno sztuczne.

- To czego padł do tyłu? Przecież mdleje się do przodu.

- Co? - Gilbert wskazał na zemdlonego nauczyciela leżącego między stołem Krukonów a Puchonów.

- Rzeczywiście, podejrzane - musiałem się z nim zgodzić. 

Tymczasem nauczyciele z "małą" pomocą Dumbledore'a zaczęli ewakuować uczniów. Wyszliśmy spod stołu, wtapiając się w tłum dzięki uprzedniemu wysłaniu broni do kieszonki wymiarowej i narzuceniu szkolnych szat na ubrania. Patrząc jak rzeka zielonych krawatów lezie w kierunku lochów nagle mnie olśniło. 

Chwyciłem Gilberta za ramię.

Wiem, nie za dobry pomysł, ale na szczęście zamiast mną rzucić na koniec korytarza tylko na mnie zerknął kątem oka.

- Ty, Gilbert! Slytherin ma akademik w lochach! A Hufflepuff na parterze!

- Osz ty, Gilbird w niebezpieczeństwie!!! - zaczął szturmować w kierunku lochów, kiedy powstrzymałem go chwytem Judo nauczonym od Japonii. Na coś przydały się te wszystkie cosplay'e i odgrywanie scen z anime i mang. Większość zawierała walki.

- Wstrzymaj konie! A co, jeśli troll tak naprawdę nie jest w lochach?

Zrozumienie pojawiło się na jego twarzy, więc go wypuściłem z chwytu, przy okazji zdejmując czarną szatę wtapiającą mnie w tłum uczniów. Już nie była potrzebna. Na twarzy Prus zagościł krwiożerczy uśmiech.

- Zapolujemy?

Odpowiedziałem, błyskając czerwonymi oczami. 

Trolla wytropiliśmy dopiero na drugim piętrze skrzydła wschodniego, koło damskiej toalety. Zdążył rozwalić wszystkie kabiny, umywalkę i przestraszyć na śmierć pewną pierwszoroczną uczennicę.

- Panie przodem - Gilbert przepuścił mnie pierwszego. Wpadliśmy do pomieszczenia z buta, zmieniając się w dorosłe wersje (ja zatrzymałem sukienkę, Gilbert zmienił szaty czarodziejów w krzyżackie) i przywołując miecze.

# PW Hermiony

Hermiona miała dzisiaj straszny dzień. Chciała tylko pomóc koledze w ćwiczeniu na zaklęciach. A ten ją wyśmiał. Potem, gdy ominęła święto Halloween by posiedzieć w łazience i popłakać w spokoju, znikąd pojawił się troll.

Gdy jednym machnięciem maczugi rozwalił w drzazgi wszystkie kabiny głośno wrzasnęła, mając nadzieję, że usłyszy ją jakiś nauczyciel. Schowała się pod umywalkę, ale bestia jakoś wiedziała gdzie jest i zamachnęła się bronią, niszcząc kryjówkę. O mały włos, a rozwaliłaby Granger głowę.

Hermiona znowu krzyknęła, czując jak porcelana z umywalki rozcina jej policzek. Ciepła krew wypłynęła z rozcięć, barwiąc jej twarz na czerwono.

Właśnie wtedy, gdy myślała, że już po wszystkim i życie zaczynało jej latać przed oczami, do zdemolowanej łazienki wpadły dwie osoby - czerwonooka blondynka w sukience i również czerwonooki, siwowłosy chłopak w białym płaszczu z czarnym krzyżem.

# PW Feliksa

Fiuuu! Łazienka wyglądała jak po armagedonie. No nic, bierzemy się do pracy!

- Hej! Brzydulo! - wrzasnąłem, uderzając płazem Szczerbca o ścianę dla spotęgowania hałasu. Podziałało, a troll z rykiem ruszył w moją stronę, wymachując maczugą. Był tak skupiony na mnie, że nie zauważył jak Gilbert prześlizgnął się na jego tyły. Następnie wziął rozbieg, odbił się od ściany i poleciał nad trolla, unosząc oba miecze nad głowę. Był to nasz opatentowany atak z dwóch stron. Ja bez wysiłku przeturlałem się pod lecącą roztrzaskać mi głowę maczugą i wbiłem Szczerbiec prosto w klatkę piersiową. Następnie pociągnąłem miecz do góry, rozcinając go na pół w pionie. Gruba trollowa skóra rozerwała się jak papier, a fioletowa krew obryzgała i mnie i moją broń.

Tymczasem Prusy, nawet nie kłopocząc się ostrzeganiem ofiary, dwoma mieczami na krzyż przebił mu gardło.

Stwór charknął krwią, ugięły się pod nim kolana, padł i zdechł.

- Weeee aree the Champions, myy friieeeend!!! Tururu! - Krzyżak tulnął mnie, nie patrząc na to, że cały jestem uwalany krwią trolla. 

Spod rozwalonej umywalki wyściubiła nosa Granger, jak myszka czająca, czy kot sobie poszedł na spacer i może zwinąć ser ze spiżarni. Na nasz widok mało jej oczy z orbit nie wyleciały. Całą twarz miała pocharataną, zapewne porcelaną i drewnem z roztrzaskanych kabin toaletowych i zlewu.

- Wy... uratowaliście mnie? - w jej oczach zapaliły się dobrze nam znane gwiazdki uwielbienia. 

Wymieniliśmy spojrzenia.

- Oho...

- Lota!!! - i tylko kurz po nas pozostał


############

WRESZCIE!!!!!!!!

*skacze pod niebiosa rozrzucając dookoła szare konfetti*

Udało mi się dokończyć i przepisać nowy rozdział!

Wena wróciła, ale nadal krucho ze smartfonem

T^T

Ale już nie będziecie musieli czekać ruski rok na następną aktualizację moich książek :)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro