Rozdział 10
Wieczorem nie chciało nam się wracać do domu, więc Jessy pozwoliła nam wszystkim u siebie nocować. Jack miał spać na kanapie w salonie, Jane dostała pokój, ten sam, w którym było okno, z którego skakaliśmy do basenu, a ja wybłagałem Jessy, żeby pozwoliła mi ze sobą spać. Oczywiście pod warunkiem, że nie będę kombinował (jeśli wiecie, o co mi chodzi). No cóż, nie tym razem.
Leżeliśmy razem z Jess w łóżku. Nie spała. Patrzyłem na nią, na jej śliczne oczy.
-Mówił ci już ktoś, że masz piękne oczy?
-A mówił ci już ktoś, że jesteś uroczy?- zaśmiała się cicho.
-Nie, ale możesz być pierwsza.
-Mój kochany- powiedziała z uśmiechem i pocałowała mnie w przecięty policzek.
-Kocham cię, słodka- wyszeptałem jej do ucha.
-Wiem Jeffy, wiem...
Zasnąłem po około godzinie dalszego wpatrywania się w oczy Jessy. Dziewczyna zasnęła wcześniej ode mnie. Wyglądała jak anielica. Chociaż czasem bardziej zachowywała się jakby była z piekła. Ale jednak, nie ważne czy grzeczna czy nie, to moja kochana Jess i nie zamieniłbym jej za żadne skarby świata.
Rano obudziłem się pierwszy. Wszyscy jeszcze spali. Dziwne. Zazwyczaj spałem najdłużej z nas wszystkich a ostatnio coś się ze mną dzieje. To dziwne, żeby największy śpioch i leń jakiego znam wstawał tak wcześnie. Postawieniem spróbować jeszcze się przespać. Udało się. Kiedy się znów zbudziłem Jessy już nie było w łóżku, a z dołu słuchać było głos Jack'a. Zobaczyłem karteczkę na poduszce Jess:
,,Do zobaczenia na dole, mój kochany śpioszku. ~Jessy"
Ubrałem się i zszedłem na dół do salonu. Wszyscy siedzieli przy stole i jedli śniadanie.
-Cześć- rzuciłem i usiadłem obok Jess. Kiedy przechodziłem obok niej, musnąłem jej policzek.
-No cześć- entuzjazm Jack'a. Jak zwykle.
-Co na śniadanie?
-Naleśniki- Jessy delikatnie się uśmiechnęła.
-Super, kocham naleśniki.
-Wiem, dlatego je zrobiłam- uśmiech nie znikał z jej ust.
-Ale z was śliczna parka- powiedziała Jane na ten widok.
-Parka?- zdziwiłem się. Czy ja o czymś nie wiem?
-Jane, nie teraz- Jessy puściła oczko do dziewczyny. Wtedy Jane wyszeptała jej coś na ucho patrząc na mnie.
-Dobra, nie siedzimy tu tak dłużej! Idziemy na przechadzkę do lasu!- krzyknął Jack.
Zebraliśmy się i wyszliśmy z domu. Jack prowadził, bo nikt z nas nie wiedział, dokąd idziemy. Doszliśmy na jakąś polankę.
-A teraz niespodzianka! Ben i Slendi obiecali zająć się Sally, więc robimy biwak!- Jack nieźle nas zaskoczył, ale spodobał nam się ten pomysł. Nie wzięliśmy żadnych rzeczy więc się rozdzieliliśmy. Jack poszedł po namioty i drewno na ognisko, Jane po jedzenie, picie i zapalniczkę, a Jessy i ja dostaliśmy wolną wolę. Mieliśmy za zadanie zebrać to, co naszym zdaniem jeszcze się przyda.
-Może kamienie do ogrodzenia ogniska i pnie do siedzenia?- pomysł Jessy spodobał mi się. Ja zciąłem drzewo i podzieliłem na dwa większe i cztery mniejsze części. Jessy nazbierała kamieni. Zostawiliśmy wszystko na polanie.
-A może jakiś stolik?- zaproponowałem.
-Niezły pomysł. Z mojego domu?
-Okey, chodźmy.
Kiedy wróciliśmy ze stołem wszystko było już przyniesione.
-To co? Może niech dziewczyny zajmą się ogniskiem, a my weźmiemy się za namioty?- spytałem.
-Dobra- potwierdziła Jane. Poszliśmy z Jack'iem rozkładać namioty.
-Jack, dlaczego są tyko trzy namioty? Nas jest czwórka...
-Ty i Jessy śpicie razem. Specjalnie dla was wziąłem większy namiot.
Kiedy skończyliśmy ognisko było już gotowe. Razem z Jack'iem poukładaliśmy pnie i przesunęliśmy stół, na którym dziewczyny położyły jedzenie. Było już dosyć późno i wszyscy zgłodnieliśmy. Jane miała kiełbaski, więc upiekliśmy je sobie nad ogniskiem. Zaczynało się ściemniać.
*****
Udało się!!! Nareszcie!!! Myślę, że się spodoba i że zostawcie po sobie gwiazdkę i komentarz. Do następnego, cześć! :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro