Bez ry(t)mu
Wyżera od wnętrza, najgorszy ból
Wyżera od dzieciaka już.
Codziennie wstaję rano, a przynajmniej próbuję.
On mnie mnie, żuje.
On się nie lituje.
On stoi z nożem w mojej wątrobie.
To nie pozwala mi zaufać Tobie.
Codzienne wstawanie,
codzienne pracowanie,
codzienne narzekanie.
Codzienne umieranie.
Już mi się nie chce oczu zamykać ani otwierać.
Pozostaje mi sporadycznie i systematycznie umierać.
Już coraz ciężej sięgnąć głową stóp
I już coraz ciężej głową do nieba
Już nie słucham "mleko kup".
I już coraz mniej mi potrzeba.
Już się powoli poddaję.
Coraz rzadziej wstaję.
I chociaż chciałabym iść za tobą, gonić ciebie, krzyczeć, śmiać się no i płakać...
On mnie powstrzymał już za młodu, on nie pozwala w szczęściu skakać.
Więc tylko skulę się tu, tak zwyczajnie, pod kocem, bez rymu, bez ładu, bo i takie życie.
Więc po co się starać?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro