40.
– Ubrałeś się dość ciepło? Zapnij kurtkę; i rękawiczki też załóż – mówił Jimin, stojąc z nim w przedsionku. Yoongi już się uspokoił, a na jego twarz wróciła ponura obojętność. Nowa kurtka była dla niego za duża, ale musiał przyznać, że polar dość dobrze go ogrzewał.
Założył czapkę z daszkiem, a na nią kaptur. Nie miał rękawiczek. Włożył ręce do kieszeni.
– Idziemy już? – mruknął, wyciągając klucze. Jimin skinął głową.
Zeszli po schodach z trzeciego piętra. Jimin szedł pierwszy i nie oglądał się za siebie. Mimo że Yoongi był bezszelestny, jakimś trafem musiał czuć, że za nim idzie.
Wyszli na dwór. Dopiero wtedy na niego spojrzał.
– Cholera, zimno – westchnął Yoongi, naciągając maseczkę przeciwpyłową na nos. Teraz praktycznie wcale nie było widać jego twarzy. Jakby się ukrywał.
Nie było śniegu, ani ujemnych temperatur. Odrobinę wiało, ale ludzie i tak chodzili w odpiętych kurtkach.
– Zaraz się rozgrzejesz.
– A co ja? Kaloryfer? Z czego ja mam się rozgrzać? Chyba tylko z tarcia kości – prychnął. – Co za dno, po co ja się na to godziłem.
Jimin spojrzał na niego z zawodem. Nie spodziewał się nie wiadomo jakiego entuzjazmu, jednak słowa Yoongiego trochę go zabolały. Jechał tu z daleka i naprawdę się postarał dla kogoś, kogo kompletnie nie zna. Przecież nie musiał tego robić...
Przecież był tylko bluszczem, który wspina się na jego pozbawiony słońca mur...
– Dumny jesteś z siebie? – spytał Min, przyspieszając kroku. Jimin nie zrozumiał. – Masz za dwa miesiące egzaminy, prawda? Doprowadziłeś się na skraj wyniszczenia, myślisz tylko o jedzeniu i jego unikaniu, marnujesz swój czas dla jakiegoś półżywego trupa, zamiast chodzić na akademię.
Jimin poczuł łzy pod powiekami. Miał chęć, żeby po prostu uciec i zamknąć się w swoim pokoju. Ale nie mógł zostawić Yoongiego na środku ulicy, bo nie wiedział, czy da radę sam wrócić do domu. Taki już był. Ciągle myślał o innych.
– Dlaczego taki jesteś?
– Szczery? A co mi więcej zostało. Już nawet kłamanie wymaga ode mnie zbyt dużego wysiłku – wzruszył ramionami.
– To czemu nie zaczniesz się leczyć, skoro ci to tak przeszkadza? Kurwa, to twoje gadanie! Totalny z ciebie egoista! – powiedział trochę za głośno, ale nikt się za nimi nie obejrzał. Yoongi patrzył przed siebie i nic nie mówił. Uginał się na wietrze jak trzcina. Cud, że w ogóle jeszcze chodził. – Przecież wiesz, że jestem w tym tak bardzo pogubiony i ledwie znajduję siły... żeby chcieć jeszcze wstać z łóżka, a ty... ani razu mi nawet nie podziękowałeś...
– Sam się o to wszystko prosisz.
Jimin pociągnął nosem. Po jego policzku spłynęła łza. Spojrzał na Yoongiego. Nogi chude jak zapałki. Jak on się na nich utrzymywał? Jego dłonie poruszały się jakby bez niego. Wcześniej, kiedy go przytulił; poczuł się, jakby przytulał śmierć i do teraz nie opuszczał go irracjonalny strach, że i jego zabierze.
– Myślałem... że jesteś ofiarą Any, ale... coraz częściej mi się wydaje, że ty jesteś Aną.
Dyskretnie otarł łzy, a Yoongi się roześmiał.
– Może wcale się tak bardzo nie mylisz.
Jimin nie miał już siły z nim rozmawiać.
– Idę do domu – stwierdził Yoongi i zawrócił tak gwałtownie, że się przewrócił. To stało się tak nagle, że Jimin nie zdążył go złapać.
– Nic ci nie jest? – spytał, pomagając mu wstać.
– Dlatego nie wychodzę z domu, rozumiesz? Przecież kurwa wiedziałem, że to się tak skończy – warknął, przyspieszając kroku. Jimin chciał go podtrzymać, ale został odepchnięty. Szedł za nim w milczeniu dopóki nie dotarli pod jego blok. Wszedł za nim po schodach i poczekał, aż Yoongi zatrzaśnie mu drzwi pod nosem bez słowa pożegnania.
Nie miał żadnej innej opcji, jak iść z powrotem na przystanek autobusowy. Po drodze zaczął padać deszcz.
Czekał ponad dwadzieścia minut, bo był tak rozkojarzony, że nie zauważył, jak autobus odjeżdża mu sprzed nosa.
Przemoczony do suchej nitki usiadł pod oknem. Łzy spływały mu po twarzy jak krople deszczu po szybie. Zasłonił usta ręką i płakał przez całą drogę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro