40.
Boże, już? Przecież przed chwilą zasnąłem — pomyślał Jimin, usłyszawszy dźwięk budzika.
Bardzo niechętnie wyciągnął rękę spod ciepłej kołdry i wyłączył, jak on zwykł na to mawiać, grające ustrojstwo.
Zimno otuliło jego ciało gdy wstał, na tyle szybko, żeby prawie od razu zaczął szczękać zębami. Ale choćby się i paliło, musiał iść.
Zgarnął przygotowane dzień wcześniej ubranie złożone w kostkę, leżące na komodzie. Tak, jak jeszcze niedawno byłoby to dla niego nie do pomyślenia, żeby zostawiać ubrania na wierzchu, teraz nie miał najmniejszej ochoty na stanie rano przed szafą i wybieranie odpowiednich ubrań.
Po skończeniu porannej toalety Jimin wyszedł z łazienki i skierował się w stronę kuchni. Zapomniał, że nie jest już sam w domu, więc na widok matki krzątającej się po kuchni ogarnęło go dziwne uczucie.
Ta kobieta jest dla Ciebie obca, Jiminie. Chce dla Ciebie źle.
— Długo już tutaj stoisz? — Pani Park odwróciła się w stronę syna. — Co byś chciał zjeść?
— Herbaty proszę.
-------------
dajcie dużo miłości temu ff, bo ja tutaj przelewam swoją krew, pot i łzy
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro