64. Skazany na życie
Harry Potter stanął w drzwiach Wielkiej Sali z profesor McGonagall u boku, a wszyscy uczniowie i nauczyciele wstali, by ich powitać gromkimi brawami. Harry patrzył na szczęśliwe twarze, szerokie uśmiechy i łzy wzruszenia, z myślą, że przecież podziwiają tylko nastolatka, który wrócił z martwych i był na tyle zniszczony, że mógł rzucić Avadę Kedavrę.
Nie miało to jednak dla nich znaczenia, bo uważali Harry'ego za bohatera.
***
Bohaterowie mają to do siebie, że nigdy nie chcą nimi być. Stają się Wybawicielami z powodu przypadku, zbudowanych okoliczności czy wielkiej przepowiedni, która nie zawsze musiała się spełnić, ale miała przede wszystkim dać ludziom nadzieję. Lub ich złamać, by w końcu zaczęli się bać.
Harry Potter nigdy nie chciał być bohaterem. Jego marzeniem do jedenastego roku życia było to, aby ktoś pojawił się przy Privet Drive 4, powiedział, że jest jego dalekim kuzynem i zabrał go od Dursley'ów. Gdy nadarzyła się okazja z powodu dostania się do Hogwartu, Harry miał nadzieję, że w końcu będzie mógł żyć. Zanim miał szansę w ogóle przemyśleć to, że magia istniała, a jego rodzice nie byli zepsutymi pijakami, dowiedział się, że był Chłopcem-Który-Przeżył i ludzie wiedzieli o jego życiu, więcej niż sam Harry. A jakby nie było wystarczająco źle, to posiadali pewne oczekiwania względem jego osoby. Oczekiwania, których Potter nie chciał, nie umiał ich spełnić i gubił się w tym wszystkim.
Przez lata robił te wszystkie głupie rzeczy, bo nie wierzył dorosłym, że sami rozwiążą swoje problemy. Życie nauczyło go, że może być Chłopcem-Który-Przeżył i tak właśnie będzie traktowany. Jak chodzący eksponat w muzeum, który był ładny, ale nigdy na tyle samodzielny, by zejść z podestu, na który go postawiono wbrew jego woli.
Dowiedział się o przepowiedni, która mówiła, że to on musiał zabić Czarnego Pana. Piętnastolatek miał uratować cały czarodziejski świat, kiedy wcześniej to samo społeczeństwo nazywało go kłamcą i oszustem. Harry miał piętnaście lat, Syriusz umarł, a Potter nie umiał skłamać, że to nie była jego wina. Poleciał do Ministerstwa, bo dorośli nie dali mu nic innego oprócz rozczarowania i przekonania, że jeśli on nie pójdzie uratować swojego ojca chrzestnego, to nikt tego nie zrobi.
I te same powody sprowadziły go do Malfoy Manor. Wierzył, że Lunatyk spróbuje wszystkiego, by ratować Draco, ale Harry nie mógł tam nie iść. Musiał coś zrobić, by mieć pewność, że tamta noc będzie ostatnią jaką Malfoy spędzi w rodzinnym dworze.
Miał wiarę w Remusa. Ale tylko sobie ufał, że będzie to faktycznie zrobione.
Udało mu się. Uratował Draco, zabił Voldemorta i sam przeżył.
Harry Potter został bohaterem.
Harry Potter został wybawicielem.
Harry Potter został Wybrańcem.
Harry Potter został mordercą.
Stał się zabójcą, ku uciesze tłumu.
Czarodziejki świat, świętował, że Voldemort nie żyje, by zapomnieć, że zmusili szesnastolatka do morderstwa. Harry im o tym przypomniał, bo wiedział, że jeśli sam tego nie zrobi to, oni w którymś momencie obrócą to przeciwko niemu. Tak naprawdę chcieli uderzyć w Draco, ale Harry jeśli był w czymś dobry, to w obronie ludzi.
Uratował Ginny Weasley z Komnaty Tajemnic. Cofnął się w czasie, by uwolnić Syriusza Blacka przed Pocałunkiem Dementora. Wyciągnął dwie osoby z Jeziora podczas drugiego zadania w Turnieju, bo nie wierzył, że ktoś inny to zrobi (Hogwart nauczył go, że nie może być niczego pewien).
Jego porażką był Syriusz, który wpadł w Zasłonę Śmierci.
Ale jego największym osiągnięciem było wydostanie Draco z rąk Voldemorta i pozbycie się czarnoksiężnika z tego świata. Wiedział, że zostały jeszcze trzy horkruksy, ale był w stanie je znaleźć i zniszczyć, jeśli to była cena ostatecznego pokoju.
Nie czuł się jednak jak bohater. Był zmęczony, zmartwiony i niepewny swojej przyszłości.
We wszystkich książkach, historiach czy filmach bohaterowie pokonywali zło i żyli długo i szczęśliwie. Mieli świetlaną przyszłość przed sobą. Byli adorowani i rozchwytywani.
Harry czuł jak ledwo stał na nogach. Draco miał rację, mówiąc mu, że to jeszcze nie koniec. Zawsze był bardziej pragmatyczny i szczery w swoich opiniach, które były przesiąknięte ironią i sarkazmem, ale najgorsze w nich było to, że były prawdziwe.
Dumbledore powiedział mu kiedyś, że śmierć jest dopiero początkiem. Harry umarł i wrócił z martwych, by zrozumieć, że śmierć nie była tym czym większość osób ją uważała. To nie początek cudownej, nowej przygody. To zabranie wszystkiego o co walczyłeś, przelałeś krew i płakałeś, tylko po to, aby zostało ci to brutalnie odebrane. Cedric miał przed sobą całe życie i został zamordowany. Syriusz obiecał mu, że zostaną rodziną i nigdy nie miał szansy faktycznie tego dokonać. James i Lily zginęli mając nadzieję, a nie pewność, że ich dziecko będzie bezpieczne. Umarli ze świadomością, że nigdy nie zobaczą jak Harry dorastał. To nie był początek. To brutalne zakończenie.
Draco przyznał mu się, że bał się, że umrze, bo śmierć powodowała przede wszystkim strach. Nie nadzieję, gotowość do nowej przygody, tylko lęk. A pod wpływem tych emocji ludzie byli gotowi zrobić naprawdę niezwykłe rzeczy.
Lord Voldemort był tego najlepszym przykładem.
***
Draco wrócił do domu. Okaleczony, bez matki i ojca i z bliznami, które zadał sam Czarny Pan. Ale stał na progu domu, do którego pukał kilka miesięcy temu z nożem w brzuchu i bez nadziei na jutro. Teraz miał obok siebie Remusa, a za sobą jeden namiot, bo tylko Brutus i Annalise zostali, a reszta ich wilkołaków wróciła do Irlandii.
– Witaj, w domu, szczeniaku – powiedział ciepło Remus i otworzył drzwi.
Draco przekroczył próg i odetchnął głęboko.
Dom. Był w domu.
***
Pierwsza noc była okropna. Draco zasnął w łóżku Harry'ego, bo Wilk chciał poczuć jego zapach, który jeszcze unosił się na pościeli i mieć namiastkę tego, że Potter leżał koło nich. Nie uchroniło to go jednak od koszmarów.
I nie był to sen o odkrywaniu własnego ciała w szklanej trumnie na pogrzebie, gdzie wszyscy się zebrali. To nie były również wizje, które miał po odprawieniu rytuału. To była Szatańska Pożoga rzucona przez ciotkę Bellatrix, która pochłonęła jego żyjącą matkę, a jej krzyki raniły uszy Draco. Chłopak próbował po nią sięgnąć, wydostać ją z płomieni i krzyczał do niej, by się ratowała, ale Narcyza stała tam i pozwoliła, by płomienie uformowane w węże oplotły jej ciało. Draco patrzył na to, bo nie mógł odwrócić wzroku.
Obudził się zaplątany w prześcieradło, które paliło jego ciało niczym Szatańska Pożoga, z nierównym oddechem i wołając mamę.
***
Draco patrzył przez okno w salonie na jedyny namiot na podwórku. Brutus z swoją żoną mieli zostać jeszcze kilka dni i dopiero po pełni wrócić do siebie. Robili to ze względu na Draco i jego niepewnego Wilka oraz Charlotte, której Malfoy nie poznał, ale dowiedział się, że ona też spędziła ostatnią pełnię w Ministerstwie i walczyła w Manor.
Remus zaprosił ją na obiad, a Draco jedynie wzruszył ramionami, gdy usłyszał pytanie czy to będzie w porządku. Nie miał na nic ochoty, ale wizja tego, że niedługo pełnia dawała mu pełne prawo do tego, aby czuć się wyprutym ze wszystkiego. W połączeniu z faktem bitwy, uzyskania wolności, śmiercią matki i Voldemorta i tym, że Harry wrócił z martwych, naprawdę nie mógł się przejmować jakiś obiadem.
Był obojętny na większość rzeczy, która się działa. Ledwo rozmawiał z Brutusem i Annalise, którzy starali się być dla niego mili, a może faktycznie tacy byli. Draco nie miał pojęcia. Wilkowi nawet nie przeszkadzał fakt, że inny dominujący był w pobliżu, jakby godząc się na wszystko co się działo. Draco powinien być tym zmartwiony, bo jutro miała być pełnia, a on ledwo go odczuwał.
Większość czasu spędzał w swoim pokoju, patrząc się w sufit, który był zbyt blisko, bo od kiedy wrócił leżał na łóżku Harry'ego. Wstawał na posiłki, by nie martwić Remusa. Odpowiadał na pytania, gdy ktoś bezpośrednio do niego się odzywał i nawet nie były to sarkastyczne uwagi, co chyba martwiło Lupina bardziej niż cokolwiek innego. Pozwalał, by ten zmieniał mu opatrunki na ciele, których nie mógł dosięgnąć.
Gdy usłyszał dźwięk teleportacji na zewnątrz, ledwo zareagował. Ale potem Remus krzyknął niezbyt głośno żeby zszedł na dół, a Draco z trudem się podniósł. Poprawił sweter, który miał na sobie i powoli zszedł po schodach.
Widok Charlotty było jak spojrzeniem w lustro. Dziewczyna, z tego co wiedział była starsza od niego o kilka miesięcy i zaczęła przewodzić stadu, po śmierci swojego ojca. Miała długie włosy i była równie chuda oraz wyczerpana co sam Draco. Gdy spojrzał w jej oczy, znalazł tam podobną pustkę co w swoich. To nie było wcale pocieszające, że dwójka niepełnoletnich wilkołaków ledwo trzymała się na nogach.
– Jestem Charlotte – przywitała się i wyciągnęła w jego stronę rękę, gdy Draco w końcu zszedł po schodach. – Remus mi trochę o tobie opowiedział.
– Draco Malfoy – powiedział mimo tego, że doskonale o tym wiedziała i ścisnął jej dłoń. Delikatny uścisk, który nie trwał dłużej niż sekundę.
Remus jak na dobrego gospodarza przystało, zaprosił ją, do kuchni, by usiadła przy stole, gdzie była pieczeń. Piątka wilkołaków usiadła przy stole, a Draco poczuł jak jego żołądek przewrócił się na drugą stronę, z powodu zapachu. Nie miał ochoty jeść. Lupin jednak bez pytania nałożył mu małą porcję.
Spojrzał na Charlotte, bo czuł jak jej spojrzenie wręcz wywiercało mu się w duszę.
– Chciałam ci podziękować, Draco – odezwała się Charlotte, a przy stole zapadła cisza.
– Za co?
– Za zabicie Greybacka – odpowiedziała pewnie i bez zająknięcia. Remus zatrzymał się w połowie krojenia mięsa, a Annalise wzięła głęboki wdech. – Zabił mojego ojca, który tylko bronił terenu naszego stada. Dziękuję, że go zabiłeś.
Draco poczuł jak żółć podeszła do gardła. Przed oczami mignęło mu wspomnienie jak różdżką podciął gardło Greybackowi, by ten udusił się we własnej krwi na podłodze Malfoy Manor. Jak jego oczy błysnęły po raz ostatni złotem i potem przestał oddychać.
Nie sądził, że ktoś kiedykolwiek mu za to podziękuje. Nie zrobił tego dla żadnych innych pobudek niż tych egoistycznych. Zabił go z powodu tego, że przemienił go w wilkołaka i skazał na życie z bliznami. Za to, że ugryzł czteroletniego Remusa, bo Lupin należał do stada. Draco walczył z Fenrirem o swoje życie i wygrał tę walkę, mszcząc się na samym końcu. Nie robił tego dla wdzięczności kogokolwiek.
– Nie chcę twoich podziękowań – powiedział w końcu, gdy wyrwał się ze swoich myśli.
– Nie cofnę ich – odpowiedziała z mocą, którą tylko dominujące wilkołaki mogły mieć. – Chciałam jego śmierci i cieszę się, że nie żyje.
Draco zacisnął szczęki, gdy Wilk w jego wnętrzu przebudził się.
– Może zmieńmy temat, dobrze? – zapytał, ale tak naprawdę oznajmił Remus i wrócił do nakładania obiadu. Brutus mruknął aprobująco i zaczął rozmowę na temat tego jak Ministerstwo zareagowało, gdy czwórka Pierwszych Wilkołaków zażądała spotkania z Ministrem Magii, by oznajmić, że na podstawie praw z czternastego wieku, ustaw, które miała MACUSA i tego jakie badania na temat wilkołaków powadził Newt Scamander, mają pełne prawo wymagać, by Ustawy Antywilkołacze zostały zawieszone. Z powodu tego, że pełnia miała być jutro, to wszystko przebiegało na wariackich papierach, a Prorok nie nadążał z drukowaniem aktualnych informacji.
– Myślicie, że im się uda? – zapytała Annalise. Kobieta nie była tak nerwowa jak mogła się wydawać bez Eliksiru Tojadowego, ale z tego co wiedział Draco, żaden wilkołak z Irlandii go nie brał.
– Minister ma dzisiaj zaplanowaną konferencję, gdzie ogłosi ustalenia – odpowiedział Remus. Dostał rano sowę od Arachne, która razem z rodzeństwem wręcz zamieszkali w Ministerstwie i kłócili się z Wizengamotem w każdej sekundzie dnia. – Nawet jeśli nie zawiesi Ustaw, to nie ma mowy, że Draco pójdzie do Ministerstwa na pełnię.
Malfoy podniósł wzrok znad talerza, by spojrzeć na poważny wyraz twarzy Remusa. Nic nie słyszał o tym pomyśle, ale jaką miał inną alternatywę?
– Nie pójdziesz. – Remus skierował swoje słowa bezpośrednio do Draco. – Po moim trupie, że wyślę cię tam w takim stanie, by znowu na tobie eksperymentowali. Czy na Charlotte lub jakimkolwiek innym wilkołaku.
– Moja mama powiedziała to samo – odezwała się Charlotte. – Boi się, że nie przeżyje następnej pełni w Ministerstwie.
– Arachne z rodzeństwem są pewni swojego zwycięstwa – pocieszał ich Brutus. – Ich celem jest żeby zawiesić Ustawy, by potem je tak zmienić, by żadne wilkołak nie musiał cierpieć. Nie sądzą, że Ministerstwo z nich zrezygnuje, ale walka o każdy punkt wydaje się sensowy.
Draco prychnął na te słowa, ale nie odezwał się, by powiedzieć jak pracownicy Ministerstwa cieszyli się, że mają darmowe obiekty swoich nieludzkich testów. Mieliby z tego zrezygnować tylko dlatego, że Pierwsze Wilkołaki o to walczyły? I to dzień przed pełnią, gdzie pewnie klatki i Ambrozja Wilkołaka już na nich czekała?
– Czy naprawdę są w stanie to zrobić? Zakazać ludziom eksperymentów, bo tak? – zapytała powątpiewająco Charlotte.
– Prawo z czternastego wieku daje im taką możliwość – odpowiedział Remus swoim nauczycielskim tonem. – To furtka, której szukali. Jako Pierwsze Wilkołaki mają prawo liberum veto dla ustaw, które dotyczą wilkołaków na terenie pięciu kontynentów. Ministerstwo nie jest chętne by to uznać, skoro nigdy wcześniej się nie wtrącali, ale skoro cała czwórka się zgromadziła i sprzeciwiła, nie mogą tego zlekceważyć.
– Dlaczego więc nie zrobili tego wcześniej?
Remus westchnął na pytanie dziewczyny. Sam zastanawiał się nad tym, ale, gdy w końcu odważył się zapytać o to Arachne, mógł zrozumieć sytuację.
– Charlotte, jesteś Alfą swojego stada, prawda? – zapytał retorycznie Remus, a dziewczyna przytaknęła. – Wiesz, więc, że o pewne rzeczy członkowie twojego stada muszę cię poprosić? Albo dać jasny sygnał, że coś jest nie tak, byś mogła zareagować, bo dopóki tego nie zrobią to nie wiesz, że należy zadziałać? Nie wszystko widzimy, nie wiemy o pewnych rzeczach.
– Musieliśmy ich poprosić, by wkroczyli? – zapytała się ostrym tonem. – Nie czytają gazet, nie interesowali się tym, dopóki ktoś nie przyszedł ich błagać, by zrobili to co do nich należy?
– Jeden z nich był w Anglii i to była kwestia czasu, żeby dał sygnał reszcie, co się działo – powiedział spokojnie Brutus, stając w obronie Pierwszych Wilkołaków. – Remus był po prostu szybszy i poprosił Arachne o pomoc w odbiciu Draco i walkę z Ustawami.
– Nadal mogli wkroczyć szybciej! – uniosła się Charlotte. – Pierwsza ustawa wyszła w sierpniu!
– Pierwsza ustawa była niczym w porównaniu z drugą – odezwał się w końcu Draco. Nie przełknął nawet kawałka jedzenia, a jego głos był szorstki. – Voldemort zadbał o to, aby druga była trzy razy gorsza i zrobiła nam piekło na ziemi.
– Voldemort maczał w tym palce? – zapytał zdziwiony Remus. – Powiedział ci o tym?
– Harry mi powiedział – poprawił go Draco. – Voldemort przechwalał się tym, zanim zrzucił go ze schodów.
Remus skrzywił się na przypomnienie o tym jak jego szczeniak bezwładnie leciał w dół.
– Teraz to i tak ma mniejsze znaczenie, gdy Ustawy mają zostać zlikwidowane. – Brutus nie wydawał się pod wrażeniem, że Czarny Pan stał za tym, ale też odbierał inaczej tę sytuację, ponieważ mieszkał w Irlandii. – Musimy się skupić na jutrzejszej pełni, a przede wszystkim na tym, żeby wasza dwójka – skierował swój wzrok najpierw na Charlotte, a potem na Draco. – była w stanie odzyskać swoje wilki i na nowo się z nimi połączyć. Po obiedzie usiądziemy w salonie i powiem wam najważniejsze informacje.
Zanim jednak skończyli obiad, Arachne teleportowała się do środka, a ciemne loki tańczyły wokół jej twarzy. Miała szeroki, ale zmęczony uśmiech na twarzy, a czerwone oczy błyszczały w świetle, które było zapalone, ponieważ pod koniec listopada szybko robiło się ciemno.
– Minister uległ – ogłosiła w ramach powitania, a jej głos odbił się od kuchennych szafek. – Obie Ustawy Antywilkołacze zostały pół godziny temu zawieszone, do czasu ponownego ich rozpatrzenia przez specjalną komisję i wprowadzone na nowo. Cały proces może potrwać miesiące, ale udało się – prawie wykrzyczała ostatnie słowa. – Twoje wspomnienia Charlotte były czynnikiem decydującym. Minister prawie zwymiotował, gdy zobaczył co się działo po podaniu pierwszego zastrzyku i jak to naprawdę wyglądało.
Draco miał wrażenie, że był w stanie rozpłakać się z ulgi. Podniósł łzawy wzrok na Remusa i dostrzegł błyszczące złote oczy Lunatyka.
– Mamy to, szczeniaku – powiedział bezgłośnie Remus.
***
Pełnia spędził z Lunatykiem, Brutusem i Annalise. Zastanawiali się jak jego Wilk zareaguje na dwójkę dominujących wilkołaków, ale potrzebowali ich, gdyby coś poszło nie tak i poza tym mogli wybudzić Wilka Draco, bo będzie chciał bronić stada i domu.
Ale niż złego się nie stało. Transformacja przebiegła bez problemu, a Draco zgodnie ze słowami Brutusa wołał Wilka i wręcz go zapraszał do tego, aby uaktywnił się tej nocy. Pozwolił mu na to, tak samo jak podczas pierwszej pełni. Podążał za nim, namawiał go, a gdy zmiana nastąpiła, Draco uległ jej jak na grzecznego czarodzieja przystało. Nie szarpał się o ostatnie sekundy swojego człowieczeństwa. Nie kłócił się o przejęcie kontroli nad swoją zwierzęcą formę. A gdy nastąpił moment, że jego łapy uderzyły o ubitą ziemię piwnicy Lupina, Draco w formie wilkołaka spojrzał na Lunatyka, który był już przemieniony i zachował swoje człowieczeństwo dzięki Eliksirowi Tojadowemu.
Gealaí przybył do Draco zgodnie z jego prośbą.
Słyszał wołania swojego człowieka, od którego był odseparowany przez prawie miesiąc przez eksperymentalny eliksir Ministerstwa Magii i powitał go jak swojego zaginionego brata.
Nie było już Wilka Draco. Był Gealaí.
***
Potter,
Dziwnie pisać do ciebie list ze świadomością, że możesz go przeczytać, bo ostatnie razy, kiedy to robiłem, nie były niczym innym jak przelaniem swoich myśli na papier do ciebie i spaleniem ich w kominku w Malfoy Manor. Świadomość, że odpiszesz na ten list i wszystkie kolejne, które napiszę do ciebie, jest w jakiś sposób odświeżające.
Pełnia poszła dobrze.
Brutus przygotował mnie i Charlotte na to co powinniśmy zrobić, by zerwać do końca z tym co Ministerstwo podało nam podczas ostatniej pełni. Wilk nie jest już dziwny. I okazało się, że naprawdę ma imię. Gealaí. To po irlandzku oznacza księżycowego. To było jakby przemówił do mnie w momencie, kiedy zacząłem go wołać. Na początku nie wiedziałem jak to zrobić, aż zacząłem wołać jego imię, które po prostu wtedy pasowało. Nawet nie znam irlandzkiego. To tak jakby podpowiedział mi i przedstawił się w końcu odpowiednio. On tęsknił za tobą. Szukał szakala przez całą noc, a jedyne co mógł zrobić to wyć do księżyca i biec z Lunatykiem.
Transformacja była okropna, ale to nic w porównaniu ze spędzeniem jej w Ministerstwie Magii. Odpoczywam, a Remus każe mi pić całą masę eliksirów. Sam też czuje się dobrze i nie złamał sobie nic. Musi poruszać się o lasce, ale twierdzi, że to tylko ból biodra.
Musiałeś czytać Proroka i to co właśnie wyprawiają Pierwsze Wilkołaki w Ministerstwie. Nigdy nie byłem naiwny, Harry Potterze. Ale, Merlinie, Harry, to może się udać. Udało im się wstrzymać Ustawy i naprawdę wierzę, że są w stanie je całkowicie usunąć. To byłby pieprzony cud w tym wszystkim. To nie usunie piętna piątej klasy na moim przedramieniu, ani śladów ugryzień Greybacka, ale to da mi wolność. To znacznie więcej niż miałem przez ostatnie miesiące.
Ministerstwo przyspieszyło całą procedurę i Andromeda Tonks oficjalnie stała się moim opiekunem prawnym. Zrobili to tylko dlatego, bo chcą mnie przesłuchać i wyznaczyli już termin. Jadę tam pojutrze, z całą obstawą, bo będzie Remus, ciotka Andromeda i jedna z Pierwszych Wilkołarzyc. Nie wiem czy wpuszczą Arachne, ale powiedziała żeby spróbowali jej zabronić wejść. To mówi więcej o niej, niż cokolwiek innego.
Nie martw się, Gryfonie. Nie zamkną mnie znowu w srebrnej klatce i nie wstrzykną eksperymentalnych eliksirów. Napiszę ci jak poszło, ale to co zrobiłeś, pisząc to oświadczenie jest już wystarczającym chaosem. To było głupie, Harry. Ale jeśli ta głupota uchroni mnie przed Azkabanem, to będę miał u ciebie dług, które nigdy nie spłacę.
Jutro będzie pogrzeb matki. Rozmawiałem z ciotką Andromedą i zrobimy jej symboliczne pożegnanie. Tak samo jak Tonks (i Bellatrix, ale nie będę w niej brał udziału). Ciotka Andromeda teleportowała się na zgliszcza Malfoy Manor i wzięła stamtąd trochę popiołu, byśmy mogli cokolwiek wsadzić do urny. Nawet nie wiem czy prochy mojej matki tam w ogóle są. Nie ma żadnego ciała do pochowania, a ja jutro mogę wkładać urnę do rodzinnego grobowca ze spalonym dywanem i nogą od stołu.
Nie wiem jak mam się czuć, Harry. Obwiniam się, co jest po prostu winą ocalałego. Rozmawiałem na ten temat z Remusem i wiem, że on rozumie czym ona jest. Nie zmienia to jednak faktu, że moja matka umarła, bym ja mógł żyć. Jak można z tym żyć? Jak żyjesz z tym, Harry? Jak nie czuć winy tylko dlatego, że oddychasz?
Chciałbym zakończyć ten list czymś innym niż trudnymi pytaniami. Ale nie umiem zmusić się, by udawać, że wszystko jest w porządku. Mogli postawić mnie na nogi w Mungo i mogę udawać, że sobie radzę. Ale prawda jest taka, że wszystko jest rozmyte, jakbym znajdował się pod wodą. I nie wiem jak mam wypłynąć i odnaleźć się w tym świecie, który po raz kolejny wywrócił się do góry nogami.
Jest jeszcze jedna rzecz. Zabicie Greybacka, jak się okazało, spowodowało, że przejąłem członków jego stada. Czuje z nimi więź od pełni. Jakbym był rozrywany w piętnastu różnych kierunkach. Remus mówi, że mogą chcieć zemsty za zabicie Greybacka, pragnąć zerwać więź lub to żebym został ich Alfą. To ich decyzja. To oni mają przyjść, a Remus mówił coś o Mahomecie i górze, ale nie zrozumiałem tego.
Napiszę również do Pansy, Teodora i Blaise i możesz im o tym powiedzieć, bo Pansy wysłała do mnie już listy, a ja nie mam siły jej jeszcze odpisać.
Nie rób głupot, Harry.
D.
***
Draco obudził się w dniu pogrzebu matki z koszmaru, gdzie gołymi rękami wykopywał szklaną trumnę tylko po to, aby zobaczyć w niej przerażoną, ale przede wszystkim żywą twarz Narcyzy, a on nie umiał otworzyć wieka. Panikował i starał się mocniej, bo z każdą sekundą widział, że matce zaczyna brakować powietrza, a jej usta były coraz bardziej sine. Draco nie był w stanie uratować mamy i gdy zerwał się z łóżka Harry'ego dotarło do niego, że to poczucie nie kończyło się tylko we śnie, ale przeniosło się do rzeczywistości. A może z rzeczywistości do snu.
Ubrał się w powoli w czarne szaty i poprawił krawat, stojąc przed lustrem w łazience, ale jedyne co widział to zapadnięte policzki, blizny na szyi i ciemne kręgi pod oczami. Jego oczy błyszczały złotem, a Wilk wył zrozpaczony od chwili, gdy się obudził. Był wyczerpany samym szykowaniem się na pogrzeb, który był niczym więcej jak oficjalnym pożegnaniem się. Nienawidził pożegnań.
Tej chwili, gdy zrozumiał, że nigdy więcej nie będzie mógł poczuć ciepłej dłoni matki na ramionach, nie usłyszy jej pukania do swojego pokoju, ani tego jak mówi jego imię. Nie będzie mógł z nią wypić popołudniowej herbaty, ani nie otworzy paczki ze słodyczami od niej.
Narcyza odeszła, a jedyne co Draco miał to wspomnienia o niej i kilka zdjęć, które trzymał na dnie kufra.
Stał na cmentarzu i czuł jak łzy płynęły mu po policzkach. Jego matka odeszła. Nie było nic co mogło ją przywrócić. Żadne targowanie się, ofiarowanie śmierci czy błaganie, nie mogło przynieść takiego rezultatu jakiego chciał.
Remus przytulił go mocno, a Gealaí wręcz wtopił się w ciało Lunatyka, który pozwolił mu na to. Malfoy oparł plecy o jego klatkę piersiową i spojrzał na złote napisy, które układały się w imię i nazwisko matki. Prosta kreska pomiędzy datą jej urodzenia a śmierci była całym życiem, które poświęciła, w domu, które stało się jej więzieniem, by ostatecznie zostać miejscem śmierci.
– Ona już jest w porządku, Draco – powiedział łamiącym się głosem Remus. – Nic jej już nie grozi, nie ma tam bólu.
– Ale mnie boli – wydusił z siebie Draco. Gealaí skomlał w jego umyśle.
– Oh, szczeniaku... I będzie boleć, ale z czasem będzie lepiej. Nie od razu – zaznaczył Remus. – Ale ile czasu będzie potrzebować, tyle dostaniesz.
Draco chciał czasu, ale pragnął go mieć z Narcyzą. Nie po to wrócił do Malfoy Manor, by na samym końcu ucieczki z tego przeklętego miejsca, stracić jedyną osobę, dla której tam przybył.
Jakiś czas później, gdy Remus wyczarował dla Narcyzy bukiet białych róż i położył je przy jej nagrobku, teleportowali się do domu. Draco milczał od kiedy wrócili, ale kilka godzin później, gdy zachód słońca przebijał się przez okna, a Remus siedział na fotelu w salonie, Malfoy podniósł się z kanapy i opatulił szczelnie kocem. Jego platynowe włosy sterczały w nieładzie, a przekrwione od płaczu oczy były w końcu szare.
– Matka mi powiedziała żebym żył – odezwał się szorstkim głosem Draco.
Remus podniósł wzrok z nad książki, którą czytał i włożył zakładkę między strony. Nie był już ubrany w czarną szatę, której nienawidził całym sercem, a w brązowy sweter i ciemne dżinsy.
– A czego ty chcesz, Draco? – zapytał go delikatnie Remus.
– Nie chcę być skazany na takie życie jakie teraz mam – odpowiedział niepewnie Draco. – Chcę być wolny.
Remus uśmiechnął się delikatnie na te słowa. Przez chwilę pomyślał o Syriuszu, który spędził całe swoje życie, pragnąc wolności, której zasmakował tak mało. I chyba to była typowa rzecz dla kogoś z rodu Blacków. Pędzić ku wolności, która wcale nie była łatwa do uchwycenia.
– Więc walcz, Draco – odpowiedział w końcu. – Zawalcz o wolność, która ci się należy. Zawalcz o siebie.
***
Ostatnim razem, gdy Draco był w Ministerstwie Magii, Alecto Carrow odstawiła go, aby przeżył pełnię w piwnicach, a wcześniej został naćpany czymś co było nazywane Ambrozją Wilkołaka. Teraz jednak siedział w pokoju konferencyjnym, mając obok Arachne i Remusa oraz ciotkę Andromedę. Nie było żadnych szaleńczych pracowników Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, tylko Amelia Bones jako szefowa Przestrzegania Prawa Czarodziejów oraz Gawain Robards, nowy Szef Biura Aurorów.
– Draco, czy możesz nam opowiedzieć co się stało od momentu, gdy wróciłeś do Malfoy Manor? – spokojny głos Amelii Bones dotarł do każdego w pokoju. Nad jej głową unosiła się rolka pergaminu i samopiszące pióro, które rejestrowało każde słowo.
Draco zaczął mówić. Nie tak jak nauczył go ojciec – omijając niewygodną prawdę, szerząc półprawdy czy przewracając sytuację tak, aby wyszło jak najlepiej dla niego. Wyobraził sobie, że opowiadał to Harry'emu. Brutalną prawdę, bo wiedział, że Potter nie ugiął by się pod tym, tylko przyjął ją i powiedział, że jakoś sobie z tym poradzą.
Przerywał, jąkał się, gdy był jakiś trudniejszy moment i pokazywał blizny, które były tego dowodami. Nie patrzył na Remusa, gdy opowiadał o tym jak odprawił rytuał, ale czuł jego złość. Nie spojrzał na nikogo, gdy mówił o śmierci matki. Ale opowiedział każdy szczegół, który zapamiętał z pełni w Ministerstwie wpatrzony w niebieskie oczy Amelii Bones, bo chciał zobaczyć jej reakcję. Nie spuszczał wzroku z Robardsa, gdy mówił o zachowaniu Aurorów przy jego szpitalnym łóżku i z radością widział niezadowolenie na twarzy mężczyzny.
Był wyczerpany po dwóch godzinach, a pani Bones zarządziła piętnaście minut przerwy, by mogli przemyśleć to wszystko i zadać pytania uzupełniające.
Draco wstał z niewygodnego krzesła i podszedł do zaczarowanego okna, które przedstawiało widok wodospadu. Remus znalazł się po jego prawej stronie. Gealaí był zadowolony, ale i zmęczony tym wszystkim, tak samo jak Draco.
– Jesteś bardzo dzielny, szczeniaku – pochwalił go cicho z dumą w głosie. – Ale oczekuj, że porozmawiamy później o tym, dlaczego wykonanie rytuału przywrócenia było chyba najgłupszym pomysłem jaki miałeś.
Draco uśmiechnął się delikatnie na te słowa.
– Mamy czas, Lunatyku. Nigdzie się nie wybieram.
***
– Nie zostało mi dużo czasu, chłopcze – powiedział słabo Dumbledore.
Harry siedział w gabinecie Dumbledore'a, do którego zaprowadziła do profesor McGonagall. Poruszała się o lasce od czasu bitwy i gołym okiem było widać, że niedowład lewej strony ciała dawał jej się we znaki, ale wróciła do nauczania, szybciej niż lekarze zalecali.
Gryfon spojrzał na Dyrektora, którego widział pierwszy raz od czasu Bitwy w Malfoy Manor i zakończenia wojny. Sądził, że Dumbledore przebywał większość czasu w Ministerstwie, ale gdy na niego spojrzał, domyślał się, że to nieprawda.
Albus Dumbledore wyglądał niczym śmierć. Chorobliwie blady, a jego siwa broda i włosy wyglądały na mocno przerzedzone. Poczerniałe palce, nie były już tylko palcami. Klątwa posunęła się szybko dalej i sięgała już do łokcia mężczyzny. Dumbledore oddychał chrapliwie, a po jego skroni spływały krople potu. Miał na sobie gruby szlafrok, ale i tak drżał z zimna.
– Co się dzieje? – zadał ogólnikowe pytanie Harry. Miał złe przeczucie co do tego wszystkiego.
– Umieram – powiedział prosto Dumbledore. – Jak każdy z nas, ale ja trochę w szybszym tempie, niż bym sobie tego życzył.
Harry zadrżał, gdy dotarły do niego słowa Dyrektora. Ten człowiek nie mógł umrzeć! Potter pokręcił głową.
– N-nie... Nie może pan...
Dumbledore wykrzywił wargi w grymasie, na słowa Gryfona. Przez ostatnie dni myślał o tym, co powiedział mu Severus i z jaką misją miał zostawić Harry'ego. Patrzył na chłopca, który w wieku szesnastu lat zabił Voldemorta, ale wcześniej pozwolił, by ten rzucił na niego kolejne zaklęcie zabijające. Wymagało to ogromu odwagi, ale i poświecenia. Albus zastanawiał się czy on sam w wieku ponad stu lat mógłby zdobyć się na coś podobnego.
– Harry, nie zaprosiłem cię tutaj, aby porozmawiać o mojej śmierci. Chodzi o horkruksy.
Potter spojrzał na Dyrektora. Nie mógł pojąć jak mężczyzna mógł być tak spokojny podczas tej rozmowy. Harry nie spodziewał się, że dostanie taki informacje i z zaskoczeniem odkrył, że to pierwszy raz, gdy miał czas, by przygotować się, że ktoś umrze, a nie zostawać postawionym przed faktem, że ten ktoś już nie żyje.
– Horkruksy? – wykrztusił wciąż oszołomiony Harry. – Zniszczę je, Dyrektorze – zapewnił go.
– Och, mój bohaterski chłopcze. – Dumbledore uśmiechnął się kącikiem ust. Nie zauważył jak Harry wzdrygnął się na te określenia. – Severus uświadomił mi, dość brutalnie i zwięźle, ale za to go cenię, że nie mogę wymagać czegoś od ciebie, gdy sam nie jestem gotowy tego zrobić. I powinienem nauczyć się po tylu latach, dokańczać, to co zacząłem.
– Profesorze...
– Nie, Harry – przerwał mu. – Znajdę i zniszczę pozostałe horkruksy. A potem udam się w kolejną, cudowną przygodę.
– Wiem, co to jest, profesorze. I zostały tylko trzy.
Tego dnia Harry Potter przekazał wszystkie informacje jakie posiadał o horkruksach człowiekowi, który tak naprawdę nie zaczął polowania na nie, ale miał zamiar je skończyć. Albus Dumbledore umierał, ale najpierw musiał zabić trzy ostatnie cząstki duszy Toma Riddle'a.
***
Fakt, że Harry Potter nazwał się mordercą na łamach Proroka Codziennego spowodowała kilka rzeczy. Ludzie zrozumieli, że nigdy nie patrzyliby na niego w ten sposób, tylko dlatego, że był chłopcem z przepowiedni. Dotarło do nich, że podwójne standardy były czymś czym mimowolnie kierowali się w swoim życiu. Bo nikt nie robiłby problemu, gdyby w tym samym artykule o bycie mordercą został oskarżony Draco Malfoy.
Oświadczenie Harry'ego zostało opublikowane w idealnym czasie, bo ogarnięty euforią świat mógł przymknąć oczy na wiele rzeczy. Piętnaście lat temu zapomnieli, że umieścili w Azkabanie człowieka, który nie miał rozprawy, a został skazany za morderstwo dwunastu mugoli, Petera Pettigrew, czynną służbę Czarnemu Panu i posiadanie Mrocznego Znaku. Wyrok: dożywocie. Nieważne, że nie było żadnego sądu, który podpisałby ten wyrok i go upełnomocnił. Obecnie byli skłoni dać Wybrańcowi wszystko co chciał i zignorować fakt, że stał się mordercą.
Ale Harry w swojej nieufności, nie umiał uwierzyć im na słowo. Dlatego dwa tygodnie po zabiciu Voldemorta, dostał pisemne oświadczenie od Ministra Magii, że oboje z Draco zostają zwolnieni z jakichkolwiek oskarżeń z powodu tego co się stało w Malfoy Manor i nigdy nie będą pociągnięci za to do odpowiedzialności.
– Masz kłopoty? – zapytał go Ron przy obiedzie, kiedy ministerialna, czarna sowa przyleciała z oficjalnym listem.
– Nie – pokręcił głową. – Mam spokój.
***
Harry usłyszał jak Blaise krzyczał do niego na środku korytarza i z uśmiechem na ustach odwrócił się, by zobaczyć Ślizgona stojącego daleko z torbą na ramieniu.
– Gratulację, Potter – powiedział Blaise w ramach powitania, gdy Potter podszedł do niego. – Puchoni dostali po tyłku na wczorajszym meczu.
Harry zaśmiał się z doboru słów Zabiniego. Pałkarze Gryffindoru, zgodnie ze strategią Rona, celowali w Ścigających przeciwnej drużyny, a jeden z nich dostał tłuczkiem centralnie w pośladki, gdy pochylił się i wypiął, by złapać kafla, który leciał za nisko. Biedak przekoziołkował kilka razy w powietrzu zanim zaklęcie pani Hooch go złapało. Harry pięć minut później złapał znicza.
– W lutym też skopiemy wam tyłki – odpowiedział Harry. Ron układał już całą strategię pod lutowy mecz z Ślizgonami. Nieważne, że mieli ponad dwa miesiące do tego momentu.
– Draco wysłał nam zaproszenie na świąteczny obiad u jego ciotki i propozycję byśmy spędzili wszyscy razem Sylwestra – zmienił temat Zabini.
Harry przytaknął na te informacje. Remus mówił mu o tym w ostatnim liście. Cieszył się na to wszystko niczym dziecko, bo to miały być ich pierwsze święta razem i bez widma Lorda Voldemorta nad nimi. Nie mógł się doczekać, aż wróci do domu.
– Wiem. Nadal zastanawiam się co można dać czwórce arystokratów, którzy śpią na pieniądzach – powiedział ze śmiechem, ale w chwili szczerości. Jutro było zaplanowane wyjście do Hogsemeade, a Harry'ego czekało chodzenie po sklepach w poszukiwaniu zbyt dużej ilości prezentów. Może Ginny mogłaby mu pomóc. Ron na pewno też nie wiedział co kupić.
– Zastanawiałem się nad czymś, Potter – powiedział poważnie Blaise. Nie był już tak wyluzowany i w nastroju do żartowania jak jeszcze chwilę wcześniej. – Jak tam twoja wężomowa?
Harry spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami, gdy tylko to pytanie padło.
– Co?
– Jak to tak naprawdę działa? Musiałeś się jej uczyć? – zadawał kolejne pytania Blaise zupełnie niewzruszony tym jaką reakcję wywołał. – Czy jest jakiś podręcznik do nauki tego? Czy to bardziej jak myślenie życzeniowe? Znak to słowo po angielsku, więc też w wężomowie?
– Po co ci to? – zapytał zdenerwowany Harry. Miał zaciśnięte szczęki i napiętą postawę. Nienawidził, gdy ktoś rozmawiał z nim o wężomowie. Był gnębiony przez to, że ją umiał na drugim roku. Posądzony o petryfikowanie uczniów, by okazało się, że słyszał ogromnego Bazyliszka, którego ostatecznie zabił. A przede wszystkim była to rzecz, która łączyła go z Voldemortem. To nie było coś o czym z chęcią rozmawiał na szkolnym korytarzu. – Czego chcesz, Zabini?
Ślizgon rozejrzał się po opuszczonym korytarzu, w którym stali i przysunął się bliżej Harry'ego, który wyczuł jego perfumy.
– Teo, jakiś czas temu nieco za dużo wypił na jednej z imprez Slytherinu – zaczął opowiadać Zabini, ale jego ton nie brzmiał jakby miał opowiedzieć dowcip. Był zbyt poważny i Harry czekał, aż przejdzie do rzeczy. Miał na końcu języka, by spytać się jaki to ma związek z jego wężomową. – I powiedział coś co mnie zaciekawiło.
– Co takiego?
Blaise przysunął się jeszcze bliżej niego, tak, że następne słowa wyszeptał mu do ucha, a Harry stał jak porażony zaklęciem.
– Czarny Pan, gdy go naznaczał Mrocznym Znakiem użył wężomowy. Teodor zaczął panicznie bać się węży po tym. Zacząłem się zastanawiać, że skoro po jego odejściu Znak nadal jest, czy można go usunąć tylko za pomocą wężomowy. A wiesz, jak sobie przypomniałem, znam jednego Gryfona, który jest wężomówcą.
Zabini odsunął się jak tylko skończył mówić i spojrzał w zielone oczy Harry'ego. Sam Potter jeszcze nie rozumiał czego chciał od niego Ślizgon. Miał w głowie jedynie fakt, że tak naprawdę Voldemort jeszcze nie do końca odszedł i to mogło wstrzymywać Mroczny Znak od zniknięcia.
– Chcesz żebym usunął Mroczny Znak? – zapytał go niedowierzająco Harry. – Nie wiem czy potrafię!
– Chcę żebyś spróbował – poprawił go Zabini. – Dla Teodora, by nie musiał reszty życia patrzeć na niego i widzieć tylko tego, że płaci za grzechy ojca. Jesteś na tyle odważny Potter, by spróbować?
Harry wziął głęboki oddech i spojrzał w brązowe oczy Ślizgona.
– Jestem.
***
Był wieczór, a Draco siedział z Remusem w salonie przy słabym świetle lampki, która stała w rogu. Lupin zrobił im gorącą czekoladę, a Queen zostało puszczone na gramofonie. Śnieg padał od samego rana, ale nikt nie wyszedł odśnieżyć. Draco nienawidził, gdy biały puch leciał mu na twarz, a Remusowi podobało się, że nie było widać na nim żadnej ingerencji człowieka.
Mała choinka stała przy oknie, ale nie była jeszcze ubrana w bombki i te wszystkie ozdoby. Remus przyciągnął dzisiaj drzewko z lasu i postawił z dumą. Draco wdychał zapach igieł, który jeszcze bardziej go odprężał. Miał na sobie jedną z bluz Pottera, którą znalazł w szafie i czuł jego delikatny zapach. Przymknął oczy. Jeszcze dwa tygodnie i Harry wróci do domu.
Gdy głośne pukanie przerwało ciszę, która otoczyła ich niczym kokon bezpieczeństwa, Draco zerwał się na równe nogi. Przez ostatni tydzień zdarzało się, że wilkołaki ze stada Greybacka, przychodziły do ich domu. Żaden jednak nie przybył tak późnych wieczorem. Najczęściej prosiły o odejście. Niektóre chciały poznać Draco i zdecydować, że nie są zainteresowane, by tak młody wilkołak był ich Alfą. Malfoy pozwalał im odejść, bo nie miał zamiaru nikogo trzymać na siłę przy sobie, nie był tego typu osobą. Już nie. Gealaí też nie chciał pozostałości po stadzie Greybacka, nieważne jak bardzo ich to wzmacniało. Draco słyszał wtedy jak mówił o złej krwi.
Pukanie się powtórzyło i było coraz bardziej natarczywe.
Remus miał wrażenie, że sytuacja, w której Draco do niego trafił, znowu się powtórzyła. Nie był jednak załamany śmiercią Syriusza i nie padał deszcz, a Malfoy był koło niego.
– Pójdę otworzyć – powiedział w końcu Remus i chwycił różdżkę, którą położył na stoliku. Draco jednak był szybszy. Wyprzedził Lupina i pierwszy skierował się do drzwi. Nie zapytał kto stał po drugiej stronie, tylko chwycił klamkę i otworzył je z rozmachem. Jego złote oczy błyszczały w ciemności.
– Draco – przerażony, młody głos dobiegł do Draco, a on spojrzał na osoby, które stały przed nim.
Dwójka dzieciaków, które poznał w Malfoy Manor, gdy Greyback kazał im przyjść do rezydencji, bo śmierdziało od nich strachem na kilometr. Wyglądali jeszcze gorzej niż wtedy. Ubrani w te same ubrania, a temperatura była dużo niższa. Ciemne włosy Rena sięgały mu ramion, a splątane kosmyki Aiko zakrywały jej twarz. Gealaí wydawał się dziwnie zadowolony z ich obecności, ale jednocześnie zmartwiony ich stanem i zapachem bólu, który był od nich wyczuwalny.
– Draco – westchnął z ulgą Ren. – Proszę... pomóż nam.
Zanim jednak Draco zdążył w jakiś zareagować, Aiko wyrwała się z uścisku brata i wpadła na niego. Jej drobne ręce zacisnęły się na bluzie Malfoy'a i dziewczyna zaczęła się trząść.
– Draco? – mruknął pytająco Remus, który stał za Draco w przedpokoju.
Malfoy położył niepewnie ręce na wątłym ciele dziewczyny i odwrócił głowę w stronę Remusa. Nie musiał nic mówić, a Lupin kiwnął na znak potwierdzenia.
– Wejdźcie do środka – powiedział cicho Draco i wyciągnął rękę w stronę Rena.
Aiko nie puściła go nawet na chwilę i Draco dość niezręcznie manewrował z nią, by mogli wejść do ciepłego salonu. Remus zapalił światło i wtedy Malfoy dostrzegł, że w pierwszej chwili coś co uznał za grę cieni na twarzy czternastolatka tak naprawdę było siniakami na pod jego lewym okiem oraz zaschnięta krwią, która musiała wylecieć z pękniętej wargi. Wyglądało jakby ktoś go pobił.
Draco poczuł jak Gealaí warknął w jego umyśle, na fakt, że ktoś mógł położyć ręce na tej dwójce dzieciaków.
– Co się stało? – zapytał ostro, wciąż wpatrzony w posiniaczoną twarz Rena. Chłopak skrzywił się na jego ton, a Aiko zaczęła mamrotać niezrozumiałe słowa. Kiedy Draco zrozumiał, że chłopak nie odpowie, odciągnął jego młodszą siostrę od siebie i odgarnął jej włosy z twarzy. Zobaczył zapłakane ciemne, lekko skośne oczy, które były wpatrzone w niego. Gealaí pisnął, gdy wyczuł ból Aiko.
– Alfa... Alfa, proszę... – błagała dwunastolatka. – Nie pozwól im nas tam zabrać... Alfa proszę... oni powiedzieli, że możesz p-pomóc... Alfa...
Draco poczuł jak jego serce skurczyło się, gdy usłyszał jej wołanie o pomoc. Gealaí zareagował bardziej na nazywanie go Alfą niż cokolwiek innego i był zadowolony z tego faktu oraz tego jak ta młoda wilkołarzyca w niego wierzyła.
Draco spojrzał znowu na Rena, a chłopak chyba zebrał się w sobie na tyle, że był w stanie powiedzieć w jakim celu tu przyszli. Wyprostował się nieco i wziął głęboki oddech.
– Ministerstwo przypomniało sobie o naszej obecności – zaczął czternastolatek, a w jego głosie była kpina i jawna niechęć do Ministerstwa, którą Draco podzielał. – Nie mamy żadnych krewnych, którzy chcą nas przyjąć i stwierdzili, że magiczny sierociniec jest jedyną opcją. Ale nie możemy tam iść! – prawie krzyknął Ren. – Rozdzielą nas! I nie będę żył z ćwierćgoblinami czy centaurami!
– Uspokój się – zażądał od niego Draco głosem, który tak naprawdę należał do Gealaí. Nie miał zamiaru słuchać krzyków dzieciaka, gdy jego siostra znowu chwyciła Malfoy'a mocno, jakby miała nigdy nie puścić.
– Przepraszam, Alfa – powiedział pokornie Ren i spuścił głowę. – To... oni nie mogą nas tam umieścić. Inne wilkołaki ze stada powiedziały nam gdzie można cię znaleźć, więc wziąłem Aiko, trochę jedzenia i zaczęliśmy cię szukać.
– A twoje siniaki? – spytał Remus. Po raz pierwszy zwrócił się do chłopaka, od kiedy weszli do domu. Na początku nie chciał przerywać całej sytuacji i nie umiał się w niej odnaleźć. – Czy jesteś ranny?
– To nic – powiedział szybko Ren. – To... to tylko starsze wilkołaki, które nie były zadowolone z tego, że nadal mieszkamy z nimi i nie pomagamy im. To nic – zaznaczył znowu. Jego oczy zaszkliły się od niewylanych łez. – To był wybór pomiędzy walką o jedzenie, a głodem Aiko. To nigdy nie był prawdziwy wybór.
Draco nigdy nie rozumiał jak działała więź rodzeństwa, ale gdy zaczął budować stado, miał pewne poczucie, co to mogło być. I rozumiał Rena. Widział na jego twarzy ten sam upór, który miał Potter, gdy o coś walczył. Czuł pod palcami drżące i zbyt chude ciało Aiko, a Gealaí rozpoznał ich desperację, którą śmierdzieli na kilometr.
Wiedział, że nie mógł pozwolić, by ta dwójka rodzeństwa trafiła do magicznego sierocińca, gdzie było specjalne skrzydło dla magicznych, niechcianych stworzeń. Słyszał niestworzone historię w Pokoju Wspólnym Slytherinu co tam się działo.
Draco spojrzał na Remusa, który, gdy tylko złapał jego wzrok, kiwnął głową z małym uśmiechem. Jakby wiedział o czym myślał Malfoy. Rozumiejąc co się działo z Alfą, gdy zobaczył przerażone dzieciaki ze swoje stada, które odziedziczył.
– Proszę, pomóż nam – odezwał się ponownie Ren. – Nie możemy tam iść, nie możemy wrócić, nie mamy nic, ale obiecuję, że...
– Przestań prosić – przerwał mu Draco. – I nie obiecuj mi czegoś, czego nie jesteś w stanie dotrzymać. Rozwiążemy to – obiecał, a jego złote oczy zaświeciły.
– Myślę, że znamy kogoś, kto byłby skłonny wziąć po opiekę kolejne dwa niepełnoletnie wilkołaki – powiedział z błyskiem w oku Remus i wyciągnął różdżkę, by wykonać zamaszysty ruch ręką. Patronus w formie wilka wypłynął w niebieskim dymie, a Lupin po raz pierwszy nie patrzył na niego z obrzydzeniem. – Wiadomość dla Andromedy Tonks. Mamy tu dość nietypową sytuację, Andromedo i byłbym bardzo wdzięczny, gdybyś mogła się pojawić u nas w domu najszybciej jak możesz.
Gdy Patronus Remusa wypłynął z domu, ten odwrócił się do dwójki trzęsących się wilkołaków.
– Myślę, że jakoś sobie z tym poradzimy. A tymczasem, nie chcecie może czegoś do jedzenia i kawałka czekolady?
Draco postanowił, że zrobi wszystko, by przekonać ciotkę Andromedę, by zgodziła się stać opiekunem kolejnych osieroconych wilkołaków. Jeśli w szpitalu świętego Mungo mówiła szczerze, że chce dołączyć do jego stada, to właśnie miała szansę na udowodnienie tego.
***
Draco podniósł głowę znad podręcznika do Zaklęć, gdy pukanie do drzwi do jego pokoju nauki, dotarło do jego uszu.
– Wejdź, ciociu Andromedo – zawołał ją. Wyczuł jej obecność przy drzwiach, które teraz otworzyły się z cichym skrzypieniem. Smukła postać Andromedy wsunęła się do środka, a jej czarna suknia falowała w rytm kroków.
– Czas na lunch, Draco – powiedziała karcąco Andromeda. Malfoy miał w zwyczaju omijać posiłki, gdy za bardzo skupił się na nauce, a ich rutyną było to, że kobieta po niego przychodziła. – Ren i Aiko są już przy stole.
Draco wziął zakładkę ze stolika i wetknął ją między kartkami o zaklęciach chroniących budynki. Czytał to i zastanawiał się, czy dom Andromedy nie powinien zostać bardziej wzmocniony przez fakt, że mieszkała tu dwójka małych wilkołaków.
– Oni mają szczęście – powiedział do ciotki, gdy wychodzili razem z pokoju.
– Dlaczego?
Jej głos brzmiał podobnie do głosu matki Dracona, ale był różny od tego jak zwykle mówiła Bellatrix. Przez pierwszy tydzień Malfoy nie umiał znaleźć różnic i spinał się za każdym razem. Teraz patrząc na nią, nie widział Bellatrix. Pomagał fakt, że ostatnim razem, gdy ją widział stała w płomieniach z obłąkanym uśmiechem na twarzy.
– Bo są tutaj, a nie w magicznym sierocińcu.
– Oni zasługują na prawdziwe szczęście – odpowiedziała kobieta, bo rodzeństwo skradło jej serce od pierwszej chwili i pozwolili Andromedzie skupić się na czymś innym, niż na pogrążeniu się w żałobie z powodu Nimfadory. – I oni je dostaną – zapewniła go.
Draco kiwnął głową i gdy przekraczał próg jadalni słyszał jedynie radosny okrzyk Aiko wołający jego imię i głos mówiący z prędkością światła co mają dzisiaj na lunch.
Mógł być trochę złodziejem w tym wszystkim. Kradnąc ich szczęście, ale po chwili nie czuł się jak jeden z nich. Nie kiedy patrzył na uśmiech Aiko i spokój na twarzy Rena. Miał wrażenie, że oni są tymi, którzy podzielają się wszystkim, nawet z tym, który chce ich okraść. Ale Draco przede wszystkim chciał wszystkiego co najlepsze dla swojego stada.
***
Harry,
Ciotka Andromeda zaproponowała mi, że porozmawia z Dumbledorem o tym, abym wrócił do szkoły skoro Ustawy Antywilkołacze są w zawieszeniu i mają zostać usunięte. Odmówiłem. Nie chcę wracać do miejsca, gdzie większość tych idiotów w mundurkach będzie patrzeć się na mnie jak na potwora. Poza tym spędzenie pełni we Wrzeszczącej Chacie ze względu na transformacje na deskach tego zniszczonego domu jest obrzydliwe. Teraz, gdy Wilk, a może powinien napisać Gealaí, jest w pełni obudzony jest nieco inne. To większy spokój i mniej bolesne, ale nadal to transformacja w wilka, który szuka szakala pręgowanego po całym lesie.
Podoba mi się nauka w domu. To więcej czasu na rzeczy, które naprawdę mnie interesują, a ciotka Andromeda przerobiła jeden z pokoi na coś co nazywa moim pokojem do nauki i eksperymentów. Zrobiła mi świstoklik, który przenosi mnie rano do jej domu i po południu do domu Remusa. A może naszego domu. Całej naszej trójki.
Blaise napisał mi, że Pansy jest nie do zniesienia, ale Teodor za to wraca do normy. Nadal ich pilnuj, Potter, bo Merlin mi świadkiem, oni nie przetrwają do świąt, jeśli Pansy zostanie przez nich sprowokowana i ich zabije we śnie. W szczególności teraz, gdy Blaise zamieszkał z Teodorem w jednym dormitorium.
Wilkołaki Greybacka, a tak naprawdę moje wilkołaki, nie zabiły mnie jeszcze za to, że zabiłem im Alfę. W większości są wdzięczne, a te, które chcą, abym zerwał więź, dostają to od razu. To ulga nie być ciągnięty w tak wielu kierunkach przez to. Ren i Aiko powoli aklimatyzują się u ciotki Andromedy, która zadziwiające dobrze sobie radzi jako opiekunka dwóch małych wilkołaków. Załatwiła im korepetytorów, którzy pracują z nimi w kolejnym przerobionym pokoju do nauki. To przerażone dzieciaki, które lgną do mnie jak tylko pojawię się w domu ciotki. To takie inne od tego jak się mnie bały, gdy poznaliśmy się pierwszy raz w Malfoy Manor. Musisz ich poznać, gdy wrócisz na przerwę świąteczną.
Szykuj się, że gdy wrócisz na święta, dom będzie wyglądał jak jeden z tych koszmarów świątecznych. Remus oszalał w tym temacie, bo to nasza pierwsze święta razem.
Jest dobrze, Harry. Lepiej niż mogłem kiedykolwiek myśleć.
D.
***
Harry Potter jechał w stronę Londynu, gdy do pełni zostały cztery dni. Siedział w przedziale z Ronem i rozmawiali o totalnych głupotach, wypiekach Molly i czy w tym roku rudzielec znowu dostanie dziwną kamizelkę czy może kolejny sweter. Harry na każdą wzmiankę o podarunkach, nieco się spinał, bo jego prezenty dla Remusa i Draco były bezpiecznie schowane w kufrze i zapakowane nieco niezdarnie w ozdobny papier, ale przede wszystkim problem tkwił w tym jakiego typu był to prezent.
Harry nigdy przed pójściem do Hogwartu nie zaznał uczucia, które towarzyszy, gdy kupuje się komuś prezent i tego napięcia, gdy oczekujesz reakcji tej osoby, gdy go odpakuje. W wakacje prezent dla Draco przyniosły sowy, kiedy Harry był poza domem. Teraz jednak w Święta będzie mógł na własne oczy zobaczyć czy dwójka wilkołaków doceni jego starania przy wyborze prezentów.
Wiedział, że Draco i Remus nie będą w pełni sił, ponieważ pełnia wypadała akurat tuż po Bożym Narodzeniu. Jednak nadal będą mogli spędzić poranek, rozpakowując prezenty i zjeść śniadanie.
Pociąg zatrzymał się kilka godzin później, a Harry ściągnął swój kufer i założył zimowy płaszcz. Tłumy uczniów wylały się na peron, gdzie czekali stęsknieni rodzice i starsze rodzeństwo.
– Mama powiedziała, że wysłała zaproszenie do Lupina na obiad – powiedział Ron, gdy stali na korytarzu w kolejce do najbliższego wyjścia. – Przyjdziecie, prawda?
– Pewnie tak, jak dojdą do siebie po pełni – odpowiedział ze wzruszeniem ramion Harry. Nie słyszał nic o żadnym zaproszeniu, ale Remus pewnie się zgodził, tylko dlatego, że pani Weasley inaczej nie odpuści.
Zrobili dwa kroki do przodu. Harry poczuł jak niespokojna ekscytacja przechodziła przez jego ciało. Za kilka minut zobaczy Draco. Będzie mógł na własne oczy przekonać się czy doszedł do siebie i jak zmieniło go to, że miał swoją wilkołaczą część z powrotem w nieco innej formie.
Gdy Harry dotknął butami peronu 9 i ¾ szybko rozejrzał się wokół siebie, ale nie dostrzegł Remusa czy Draco. Było zbyt wielu rodziców, uczniów i innych osób.
– Wesołych świąt, Harry – pożegnał się z uśmiechem Ron.
– Wesołych świąt, Ron.
Harry'emu przypomniały się pierwsze święta w Hogwarcie, gdzie powiedzieli te same słowa. Uśmiechnął się szeroko do przyjaciela i mocno przytulił, a potem chwycił za kufer i rozejrzał się po peronie w poszukiwaniu platynowych włosów i wysokiej postaci Remusa.
Szukał stada, z którym mógłby wrócić do domu.
Gdy w końcu ich dostrzegł, nie wahał się ani sekundy i prawie zaczął biec w ich stronę. Draco stał ubrany w czarny płaszcz i zielony szalik, a jego platynowe włosy były idealnie ułożone. Nie rozglądał się gorączkowo wokół, jak robił to Remus, tylko stał wyprostowany i z neutralną miną. Ale gdy Harry pojawił się przed nim, oczy Draco zmieniły kolor na złoty. Potter jednak nie zarejestrował nic innego, tylko wręcz skoczył na niego, by móc go przytulić.
Draco.
– Cześć – mruknął w obojczyk Draco, gdy ten zacisnął ramiona wokół niego z większą siłą, niż Harry się spodziewał.
– Cześć.
A potem nie patrząc na nikogo i nie przejmując się żadną osobą, która mogła ich zobaczyć Harry pocałował Draco na peronie 9 i ¾ . Nie widział go miesiąc i miał do tego pełne prawo. Reszta świata mogła patrzeć i mówić co chciała. Był mordercą Voldemorta, mógł całować Draco Malfoy'a, kiedy tylko chciał.
***
Harry odkrył, że Draco był delikatny. Jego skóra przypominała miękki materiał - aksamit, który pod dotykiem zbyt sfatygowanych przez pracę dłoni rozleci się na kawałki. I kiedy dotykał go czuł się jakby miał pod opuszkami coś cennego. Mlecznobiała skóra, która kiedyś była bez najmniejszej skazy, teraz została pokryta kilkunastoma bliznami. Harry obrysowywał każdą z nią, przyglądając im się dokładnie i nie widząc, że Draco patrzy na to co robił z zmarszczonymi brwiami i niezrozumieniem na twarzy. Czuł za to jak jego ciało się spina, a mięśnie drgają kiedy docierał do kolejnej blizny.
Były dwa dni do pełni i Draco był zbyt wrażliwy na dotyk. Wrócił spod prysznica ubrany jedynie w spodnie od pidżamy, kiedy Harry zaczął go całować, by potem ułożyć się na łóżku i śledzić palcami jego ciało.
Było w tym coś erotycznego i romantycznego jednocześnie. Badał opuszkami palców każdy najmniejszy skrawek ciała Draco i bał się, że w każdej chwili jeśli mocniej naciśnie to chłopak zniknie. Rozleci mu się w palcach niczym mistyczne stworzenie, które było tylko wytworem jego wyobraźni. Potem – kiedy każda blizna na klatce piersiowej została dokładnie obrysowana i policzona, zaczął składać delikatne pocałunki na każdej z nich. Po prostu przykładał do nich usta jakby chcąc poczuć ich fakturę pod własnymi wargami. Draco drżał.
– Jesteś piękny – wyszeptał cicho bojąc się, że głośniejszy dźwięk mógłby zniszczyć tę chwilę.
– Jestem skazany na życie z nimi – odpowiedział Draco i poruszył się lekko kiedy usta Harry'ego znalazły się na jego szyi. Odchylił głowę do tyłu i westchnął głęboko.
– Jesteś piękny – powtórzył i nie przestał składać motylich pocałunków na skórze Draco.
***
Siedzieli w salonie na kanapie. Harry z głową ułożoną na udach Draco, który przeczesywał jego włosy. Było naprawdę spokojnie. Wstali wcześniej, a Remus jeszcze się nie obudził. Mieli udać się do domu Andromedy, by tam zjeść bożonarodzeniowe śniadanie i otworzyć prezenty. Harry miał nadzieję, że paczki ze słodyczami przypadną do gustu Renie i Aiko, bo wkupienie się w ich łaski, było nowym celem Pottera.
– Jestem więc skazany na ciebie? – zapytał Draco. – Skazany na życie z tobą?
– Nie podoba ci się ta wizja?
Harry otworzył oczy i spojrzał na Draco, który wyglądał na zamyślonego, ale na jego twarzy błąkał się mały uśmiech. Jego złote oczy błyszczały.
– Podoba. Nawet bardzo.
****
Został jeden rozdział do końca!
Ogólnie dwie ostatnie sceny z tgo rozdziału są ze mną od tak dawna, że aż jestem w szoku, że mogę je w końcu opublikować.
Powtórzę się po raz kolejny, ale ten rozdział jest najdłuższy w całym Skazanym. Jednak to naprawdę ostatni raz, gdy to piszę.
Z chęcią poczytam wasze typy jak cała historia się skończy, bo już jutro zostanie opublikowany ostatni rozdział. Tak, jutro, w niedzielę o 12 wstawię ostatni rozdział, a potem Posłowie i Dodatki.
Do (ostatniego) następnego,
Demetria1050
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro