Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

63. Spisane słowa

Malfoy Manor płonęło z ciałami zmarłych w środku, ze wszystkimi rzeczami i portretami przodków. Płomienie usuwały ślady zaschniętej krwi na podłodze i łańcuchy w piwnicy. Pamiątki Draco z dzieciństwa i księgi z czarną magią Lucjusza. Ogień trawił każdą najmniejszą rzecz, która stanęła na jego drodze.

Wszystko miało stać się popiołem i dymem, by unieść się wysoko w powietrzu i zniknąć za horyzontem, jakby nigdy nie istniało.

Miejsce, które było dowodem cierpienia Draco, jego rytuału przywrócenia Wilka czy krzyków więźniów oraz śmiechu Śmierciożerców, zniknęło.

Harry Potter jeszcze pół godziny temu leżał martwy na podłodze Malfoy Manor. Draco przez piętnaście lat nazywał to miejsce domem. Narcyza nazywała to więzieniem i w tym więzieniu umarła. A Czarny Pan mianował to miejsce na swoją siedzibę, by stało się ono miejscem jego zguby.

Płomienie niszczyły każdy centymetr Malfoy Manor, gdy wszyscy teleportowali się do szpitala Świętego Munga.

***

Rejestracja w szpitalu Świętego Munga o tej porze nocy nie była przepełniona, dopóki nie pojawili się walczący z Malfoy Manor.

To był absolutny koszmar dla pielęgniarek, lekarzy i samych rannych. Draco nie wiedział, jak stał na nogach, a jedynym co go uziemiło to fakt, że Harry go podtrzymywał, a Remus był obok, bo sam ich teleportował do szpitala.

Jasny hol, w którym znajdowali się wszyscy, zajmowało oprócz całej ich grupy, tylko dwójka czarodziei, którzy byli ze sobą zrośnięci od pasa w dół. Nikt jednak nie zwrócił na nich uwagi, bo pojawienie się kilkunastu osób ze śladami poparzeń, śmierdzących dymem i krwawiących od różnorakich klątw była dużo bardziej absorbująca.

− Musicie pomóc profesor McGonagall, ona zaraz się wykrwawi! – ktoś z walczących krzyczał do biegnących pielęgniarek, a zaklęcie lewitujące podtrzymywało nieprzytomną, krwawiącą i prawie nieoddychającą profesorkę.

Draco słyszał serię rozkazów, które lekarze wykrzykiwali do pielęgniarek, które szybko określały, kto jest w jakim stanie. Coś o odpowiednich salach, zawołaniu innych magomedyków, ściągnięciu Aurorów czy o tym, skąd oni wszyscy się w ogóle wzięli.

Z rodzinnego grobowca, panie magomedyku. Gdzie pochowali mnie żywcem.

Draco ledwo rejestrował to wszystko, a mocne światła, błysk diagnostycznych zaklęć, krzyki i ogólne wyczerpanie nie były pomocne w niczym. Nie umiał się skupić na czymkolwiek, a Wilk w jego umyśle (Merlinie tęsknił za jego obecnością, ale chyba potrzebował dodatkowego czasu, by na nowo nauczyć się z nim żyć) nie pomagał, bo jedyne, na czym mu zależało to, aby chronić stado, a Draco nie wiedział, czemu miał poczucie, że był ciągnięty w piętnastu różnych kierunkach.

Czuł, że Harry i Remus byli obok niego. Nie widział Ślizgonów, ale wiedział, że Potter byłby jedynym głupim, który uciekłby ze szkoły. Tylko nie było tam również Snape'a, a Draco nie rozumiał, czemu miał poczucie, że jego stado tutaj było.

Rozglądał się po tych wszystkich twarzach i ledwo rejestrował, że zobaczył Amelię Jonhson, która oddawała właśnie w ręce pielęgniarki na wpół żywą Andromedę Tonks. Nie rozpoznawał części osób, ale czuł, że to musiały być wilkołaki z Irlandii. Przede wszystkim jeden z nieprzytomną kobietą w ramionach, która chyba nie miała jednej nogi. Ledwo zarejestrował, że ktoś koło niego przeszedł, a stado samolotów nagle wzbiło się w powietrze z kontuaru recepcjonistki. Drgnął, gdy jeden z papierowych samolotów przeleciał koło niego.

− Draco? – Głos Harry'ego pochodził jakby zza szyby, ale Draco odwrócił się w jego stronę. Widział pobrudzoną twarz Harry'ego, który wyglądał tak inaczej bez okularów, a z jego blizny płynęła krew, jakby nie była stworzona piętnaście lat temu, a wczoraj. – Draco?

Malfoy przekrzywił głowę w bok, ale nie odezwał się. Harry zacisnął mocniej palce na poplamionej koszuli Draco, ale zanim cokolwiek więcej się stało, jeden z magomedyków do nich podszedł.

− Panie Potter? – mocny głos magomedyka dotarł do Draco, który wybudził się z tego dziwnego letargu. Tylko, że mężczyzna w limonkowych szatach nie przemawiał do niego, ale do Harry'ego. – Co się stało?

− My... ja... zabiłem Voldemorta – odpowiedział Harry, równie oszołomiony jak Draco.

Magmedyk sapnął zaskoczony, a Draco wyczuł, jak zaczął pachnieć mieszanką różnych emocji. Nie musiał jednak odwoływać się do tego, bo wszystko było widoczne na jego twarzy. Mężczyzna wyciągnął ręce w stronę Harry'ego, a Malfoy jedyne co dostrzegł to różdżkę, która była wymierzona w Gryfona.

Wilk zareagował instynktownie. Draco był wyczerpany tymi wszystkimi tygodniami, na granicy przytomności i szaleństwa, krwawiący z ran, które bolały, ale odepchnął ten ból, bo był z nim za bardzo zaznajomiony. Nie przejmował się cierpieniem, które powinno go załamać, po śmierci matki, nie czuł również ulgi z powodu tego, że Lord Voldemort został zgładzony. Nie czuł nic z tego, ale Wilk nadal był w jego wnętrzu, a jako dominujący wilkołak przede wszystkim dbał o swoje stado.

Ledwo stał na nogach, ale nie mógł zignorować faktu, że ktoś mierzył różdżką w Harry'ego. Jego oczy błysnęły czystym złotem (a może nigdy nie zmieniły koloru). Wyszarpał się z objęcia Pottera, by ustawić go za sobą i uderzyć w przedramię magomedyka. Harry nie zdążył nawet zareagować, gdy został zasłonięty przez Draco.

− Zostaw go – powiedział twardo Draco. Dopiero wtedy magomedyk spojrzał na niego. Pierwsze co zobaczył to złote oczy, a potem jego wzrok zjechał na ślady pazurów na gardle Draco. Cofnął się oszołomiony.

− Wilkołak... − wykrztusił zaskoczony.

− Powiedziałem, odsuń się! – prawie krzyknął Draco, ale jego głos został zmieszany z ogólnym zamieszaniem, a przez to całe wyczerpanie nie brzmiało to tak silnie, jakby chciał.

− Draco, co jest, do cholery... − Harry próbował się wyrwać z jego rąk, ale nie udawało mu się.

Remus stanął tuż obok magomedyka, tak, że znalazł się w dość wąskim polu widzenia Draco. Malfoy nie wiedział czemu, ale jego wzrok widział tylko to, co było naprzeciwko niego, jakby po bokach była zupełna ciemność.

− Draco, jest już w porządku – próbował mu przemówić do rozsądku Remus. – Jesteśmy w Mungo, jest dobrze.

− Odsuń się od niego! – krzyknął znowu Draco i nawet nie zauważył, gdy krew zaczęła mu wypływać z ust. Jednak magomedyk to dostrzegł, tak samo, jak Lupin. Remus wyciągnął w jego stronę ręce, ale Draco zrobił krok do tyłu, popychając również Harry'ego.

Wilk w jego wnętrzu warczał na wszystko, jakby zauważając niebezpieczeństwo w każdym ruchu, w każdej osobie i mając tylko główną myśl, że musiał chronić Harry'ego. Gdyby chcieli go dosięgnąć to musieliby najpierw przejść przez niego. Nie pozwoli, by coś znowu mu się stało. Nie zniesie kolejny raz oglądania śmierci Pottera.

− Powiedziałem NIE!

Własny krzyk wydawał mu się obcy w uszach, jakby pochodził z drugiego końca korytarza. Serce zaczęło mu bić coraz szybciej, a ból w płucach spowodowany zaklęciami torturującymi, walką z Greybackiem, która spowodowała pęknięcia w żebrach, nie pomagała we wzięciu poprawnego oddechu. Czuł się jakby miał się zaraz udusić.

− On hiperwentyluje.

− Draco, proszę...

Malfoy ledwo widział rozmazaną twarz Remusa, jego blizny i równie złote oczy. Merlinie, musiał walczyć... Czemu więc był tak słaby? Musiał zapewnić im bezpieczeństwo. Musiał... musiał... musiał zacząć...

Draco nie dostrzegł pielęgniarki, która zaszła go od boku i wycelowała w niego różdżkę, szepcząc zaklęcie, które miało pozbawić go przytomności. Poczuł natomiast, jak jego ciało pochylało się do przodu i w dół, a wszystko pociemniało.

Ostatnim co poczuł jak opadał, to ręce Harry'ego, które go asekurowały i zobaczył oczy w kolorze Avady.

***

Remus prawie zasypiał, gdy siedział na niewygodnym fotelu przy szpitalnym łóżku Draco. Pielęgniarki pozwoliły mu zostać, mimo że nie był nikim z rodziny czy opiekunem prawnym, ale same przekonały się, że Malfoy jest spokojniejszy, gdy ktoś ze stada był koło niego.

Merlinie, tak bardzo pragnął tego momentu. Obiecał, że będzie chronił swoje szczeniaki, a po tej okropnej nocy prawie złamał wszystkie przysięgi, jakie kiedykolwiek złożył.

Harry umarł, tylko po to, aby potem wstać i zabić Lorda Voldemorta.

Draco patrzył, jak Harry umierał, zabił Greybacka, a Narcyza ocaliła mu życie, które chciała odebrać Bellatrix. Jego szczeniak był jeszcze torturowany przed samą bitwą i ledwo stał na własnych nogach, gdy ratował wszystkich od Szatańskiej Pożogi.

Narcyza nie żyła.

Kingsley nie żył.

Trójka wilkołaków z Irlandii nie żyła.

Nimfadora spłonęła żywcem.

Jeden z więźniów zmarł, jak tylko wydostali się z dworu.

Bellatrix spłonęła przez własną Szatańską Pożogę.

Greyback został zabity przez Draco.

Remus z tego, co mógł stwierdzić, że pięciu Śmierciożerców na pewno nie żyło.

Nagini zdechła.

Voldemort został zniszczony.

McGonagall walczyła właśnie o życie, a cały sztab magomedyków był przy niej i robili wszystko, co tylko mogli, aby ją uratować. Remus nawet nie wiedział, co dokładnie jej było, ale miał nadzieję, że z tego wyjdzie.

Harry został przetransportowany do izolatki po tym, jak padło, że przeżył kolejną klątwę zabijającą. Magomedycy chcieli sprawdzić jego magię i zbadać, bo nigdy więcej mogą nie mieć takiej okazji. Potter niechętnie się na to zgodził, ale dopiero po tym, jak Remus powiedział, że zostanie z Draco i powiadomi go, jak tylko Malfoy się obudzi.

Andromeda została wyprowadzona po tym, jak upadła na korytarzu. Adeline i Brutus wraz zresztą irlandzkich wilkołaków byli leczeni z wszystkich ran i złamań, ale ich życiu nic nie zagrażało. Jedna z ich wilkołaczyc miała oderwaną nogę przez Bombardę, którą rzucił Śmierciożerca. Członkowie Zakonu Feniksa, którzy poszli za Remusem, mieli poparzenia i kilka złamań, a jedna z sióstr, które zgłosiły się do walki na ostatnim spotkaniu Zakonu, miała poważny uraz głowy i była w trakcie badań.

Remus dowiedział się tego wszystkiego od Amelii Jonhson, która krążyła wokół sal wszystkich, którzy brali udział w bitwie w Malfoy Manor. Sama miała złamany obojczyk, siniaki na twarzy i pęknięte żebra, ale nie zgodziła się na to, aby położyć się w szpitalnym łóżku.

Wyszli jednak z tego żywi. Połamani, z dymem w płucach, zakrwawieni i z większą ilością zmarłych niż ocalałych.

Jednak Draco był bezpieczny. Voldemort został zniszczony. Greyback nie będzie w stanie zniszczyć reszty życia jakiemuś dziecku, przemieniając je w wilkołaka. Bellatrix została potępiona przez własne zaklęcie i w końcu zapłaciła za to, że zabiła Syriusza.

Remus więc nie rozumiał, czemu tak bardzo czuł się pusty w środku. Powinien świętować, płakać z ulgi, bo jego szczeniaki były bezpieczne i nie musiały więcej stawiać czoła Voldemortowi. Zamiast tego siedział na krześle przy łóżku Draco, który wyglądał tak krucho, jakby był z porcelany i Remus nie czuł prawie nic. Miał wrażenie, że został wypruty z emocji i bez możliwości odczuwania pozytywnych uczuć.

Czuł się tak zmęczony, z napiętymi mięśniami i bólem głowy, przez który miał ledwo otwarte oczy. Jednak nie mógł pozwolić, by Draco został sam. Obiecał go pilnować i lęk przed tym, że jak tylko spuści go z oczu, to on zniknie nie pozwalał mu, żeby cokolwiek zrobić. Przez to uczucie musiał się powstrzymywać, by nie sprawdzać co pięć sekund, że serce Draco biło w stałym rytmie, bo jego klatka piersiowa unosiła się lekko w górę. Ale palce Remusa świerzbiły, by dotknąć szczeniaka. Potrzebował tego kontaktu, Lunatyk tak samo, ale Lupin wiedział, że to może być niekoniecznie chciane przez Draco. Musiał pozwolić mu się wyspać, bo Merlin mu świadkiem, on tego potrzebował. Wychudzona twarz, ciemne kręgi pod oczami były tego idealnym potwierdzeniem.

Trzy godziny po tym, jak pielęgniarka go znokautowała zaklęciem, Draco się przebudził. Nie było to delikatne i na pewno włączyło alarmy, które medycy ustawili na taką ewentualność. Księżycowy szczeniak zerwał się do siadu ze złotymi oczami, które skanowały na prędce całe pomieszczenie i prawie nie zauważył Remusa, który siedział obok niego. Draco omiótł całe pomieszczenie i zerwał cienki koc, którym był przykryty.

− Szczeniaku, nie możesz...

Remus zaczął mówić i wyciągnął ręce w stronę Draco, ale ten nawet go nie usłyszał. Poderwał się z łóżka, ale zanim zrobił krok, jego nogi się ugięły. Miał przyspieszony oddech i jęknął, gdy upadł na białe kafle. Magomedycy zapewniali Remusa, że Draco nie obudzi się do rana, ale eliksiry i zaklęcia, którymi go potraktowali, zawsze działały inaczej na wilkołaki, niż zwykłych czarodziei.

Malfoy nie miał siły się podnieść, a Remus wręcz skoczył w jego kierunku. Wiedział, że personel świętego Mungo zaraz przyjdzie do sali. Klęknął obok Draco na podłodze i wyciągnął ręce w jego kierunku. Zobaczył w końcu, że Malfoy go rozpoznał.

− Remus – wyszeptał. – To boli...

– Draco – powiedział załamany Remus. – Draco, szczeniaku...

Draco wręcz wspiął się na Remusa, by być bliżej niego, a Remus bez zawahania zacisnął uścisk na wątłym ciele chłopaka. Przysunął się jeszcze bliżej, bo nie tylko z powodu chęci Lunatyka, by móc trzymać szczeniaka w ramionach, ale z powodu tego, że sam potrzebował się upewnić, że Malfoy nie zniknie. I chciał dać mu poczucie, że nie odejdzie.

– Jestem tutaj – szeptał w jego platynowe włosy. – Jestem i nigdzie się nie wybieram.

Draco zaczął się trząść, kiedy szloch opuścił jego ciało, a łzy znowu popłynęły po zapadniętych policzkach.

Remus nie puścił go, tylko jeszcze bardziej zacisnął palce na jego koszuli szpitalnej, by dać namacalny dowód, że był z Draco.

– Ciiii... szczeniaku – nucił Remus delikatnie. – Jesteś już bezpieczny, jesteś wolny.

Gdy drzwi do sali się otworzyły, Remus wyciągnął szyję i pokręcił głową w stronę magomedyka. Mężczyzna westchnął cicho, zacisnął usta i gestem wskazał na zegarek na nadgarstku, a następnie pokazał pięć palców. Lupin skinął głową, rozumiejąc przekaz.

Draco drgnął w jego ramionach, a Remus oderwał wzrok od magomedyka.

− Jestem tu, księżycowy szczeniaku – powiedział Lupin. – I nigdzie się nie wybieram.

Draco zemdlał, zanim znowu ktoś wszedł do jego sali.

***

Remus, w którymś momencie, gdy słońce już powoli wyławiało się, by rozpocząć nowy dzień, wyciągnął różdżkę i wypowiedział szeptem jedno zaklęcie. Gdy niebieska smuga wypłynęła z jego różdżki i uformował się w wilka, Lupin wysilił się, aby jego głos nie brzmiał tak bardzo wyczerpany, jak sam się czuł.

– Udało się – powiedział Remus w stronę Patronusa, by nagrać wiadomość dla Ślizgonów. – Draco jest bezpieczny. Voldemort nie żyje. Narcyza nie żyje.

***

SAMI-WIECIE-KTO NIE ŻYJE!

Do tych niezwykłych wydarzeń doszło dzisiejszej nocy – 20 listopada 1996 roku w Malfoy Manor. Grupa wilkołaków oraz czarodziei związanych z Albusem Dumbledorem przedostała się do Malfoy Manor, by uwolnić stamtąd więźniów.

Z wiarygodnego źródła dowiedzieliśmy się, że doszło do walki pomiędzy Sami-Wiecie-Kim a Harrym Potterem, który został zrzucony ze schodów, torturowany, a potem zabity. Jednak to nie koniec! Tak jak tamtej pamiętnej nocy 31 października 1981 roku, Mroczny Lord pojawił się w Dolinie Godryka, zabił Jamesa i Lily Potterów, a potem Harry Potter go pokonał i stał się Chłopcem-Który-Przeżył. Podobne zdarzenia miały dzisiejszej nocy.

Harry Potter przeżył DRUGĄ klątwę zabijającą w swoim życiu.

Według naszego źródła Pan Potter wstał kilkanaście minut po tym, jak zaklęcie niewybaczalne go trafiło i znowu zmierzył się z Sami-Wiecie-Kim. I pokonał go!

Szanowni Czytelnicy i Czytelniczki zostaliśmy uratowani od terroru Sami-Wiecie-Kogo! Zostaliśmy oczyszczeni od jego ideologii Jesteśmy wolni od strachu i terroru, jaki ten czarnoksiężnik rozsiał w magicznej Anglii.

SAMI-WIECIE-KTO NIE ŻYJE!

***

− Powinieneś świętować – odezwał się Snape w stronę Dumbledore'a, który leżał ledwo przytomny w swoim łóżku w komnacie, po tym, jak wrócił z jaskini na wpół żywy i za pomocą jednego ze skrzatów Hogwartu. Prorok Codzienny leżał koło całego arsenału eliksirów. – Chłopak to zrobił.

− To... jeszcze nie koniec – powiedział z trudem Dumbledore. Był pokryty warstwą potu, a jego blada twarz wyglądała na zapadniętą. Wydawało się, że postarzał się w tej jaskini o kolejne dziesięć lat. Poczerniała od klątwy ręka była teraz jego najmniejszym problemem. Eliksir, który wypił w jaskini, siał spustoszenie w jego wnętrzu, a Snape nie mógł nic zrobić poza opóźnieniem zniszczeń.

− Twój natomiast jest już bliski – odpowiedział ponuro Snape i wziął do ręki kolejną fiolkę z eliksirem. – Będę pod wrażeniem, jak dotrwasz do czerwca.

− Horkrurksy...

− Potter zabił Czarnego Pana – ogłosił Snape. – Nie wyślesz go na kolejną samobójczą misję.

Dumbledore spojrzał na profesora oceniającym wzrokiem, którego Snape nienawidził, ale przyzwyczaił się do niego po latach.

− To nie jego przeznaczenie – odezwał się ponownie Severus. Wstał z krzesła, które znajdowało się przy łóżku i odwrócił się plecami do Dyrektora. – Zrób w końcu to, co do ciebie należy, Dumbledore. Zniszcz pozostałe horkruksy i umrzyj.

Trzask drzwi, który nastąpił go jego wyjściu, był ostatecznym dowodem na to, że Albus Dumbledore został sam w komnacie. Fałszywy medalion Salazara Slytherina leżał na szafce nocnej. Wiadomość od Regulusa Blacka była zaciśnięta między palcami Dyrektora.

***

W tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym pierwszym roku czarodzieje i czarodziejki wyszli na ulice świętować odejście Lorda Voldemorta. Krzyczeli z radości i ulgi, że jego terror więcej nie będzie nawiedzać magicznej Anglii. Byli pijani szczęściem i napełnieni radością, która oświetlała im przyszłe lata.

Tamtego roku listopad dla Remusa Lupina był najgorszym miesiącem jego życia. Wrócił z misji zleconej przez Dumbledore'a do Anglii w otoczeniu deszczu, który mieszał się z jego łzami. Stracił Lily, Jamesa i jak wtedy myślał Petera. Syriusz wylądował w Azkabanie, a jego zdjęcie, gdy śmiał się histerycznie pobrudzony krwią mugoli, którzy zginęli podczas jego walki z Glizdogonem, nawiedzało Remusa za każdym razem, gdy zobaczył Proroka. W dniu urodzin Blacka upił się do nieprzytomności i płakał, aż nie zemdlał z wyczerpania. Tydzień później dowiedział się, że Frank i Alicja byli torturowani do szaleństwa. Dumbledore przez tygodnie odmawiał mu powiedzenia, gdzie znajdował się mały Harry, a Remus nie wiedział, co miał zrobić, gdy wszyscy jego bliscy odeszli, a on jako jedyny został.

Nie umiał świętować faktu, że Voldemort zginął, bo stracił wtedy swoje stado i nie było nic, co mogło to zmienić.

Piętnaście lat później listopad znowu zostałby najgorszym miesiącem, jaki mógł być w jego życiu. Tylko, że Voldemort znowu odszedł, a Harry ponownie był okrzyknięty Chłopcem-Który-Przeżył. A Remus znowu musiał się zmierzyć z faktem, że ponownie powinien założyć żałobną szatę i udać się na kilka pogrzebów.

Siedział jednak w szpitalnej sali, bo w porównaniu z listopadem w osiemdziesiątym pierwszym, ludzie, których uważał za stado, przeżyli.

Draco przeżył.

Był połamany, zniszczony i nieprzytomny od dwunastu godzin, ale żył. Jego klatka piersiowa poruszała się w górę i w dół, a zaklęcia monitorujące były wyczulone na każdą anomalię czy zmianę stanu Draco. Zasklepiono rany, które zostawią cały pakiet nowych blizn na jego szesnastoletnim ciele, ale żył.

Remus nie mógł być bardziej wdzięczny za ten fakt.

Jego księżycowy szczeniak był wolny.

***

Draco obudził się, gdy krzyki przy jego łóżku były zbyt głośne, by można je było zignorować. Czuł się otumaniony i nie do końca pewnie we własnym ciele i umyśle, tak samo, jak po pełni księżyca. Ból, który odczuwał, był zmniejszony przez wszystkie eliksiry i maści, które mu dali, ale nadal gdzieś go odczuwał w różnym stopniu.

Nie miał pojęcia, gdzie był, ani co się stało, że wylądował w tym miejscu. Jak przez mgłę pamiętał ciepły uścisk Remusa i słowa, że jest bezpiecznie.

Teraz jednak nie miało to znaczenia, bo poczucie, że coś było nie tak, zostało skonfrontowane z rzeczywistością.

– NIE ZGADZAM SIĘ! – podniesiony głos Remusa odbił się od jasnych ścian szpitala. – Nie macie prawa!

Draco skrzywił się na krzyk Remusa. Nie pamiętał, kiedy Lupin ostatnio tak podniósł głos i to jeszcze na kogoś innego. Wyczuł, że w pokoju czy gdziekolwiek byli, było jeszcze kilka osób. Ich zapachy były wyczuwalne, a emocje, którymi śmierdzieli były przytłaczające. Uchylił delikatnie powieki, by zobaczyć, jak wygląda sytuacja. Pierwsze co dostrzegł to Aurorską szatę i emblemat Ministerstwa Magii. Draco zadrżał wewnętrznie na ten fakt. Ministerstwo przez to, jak potraktowali go w ostatnią pełnię, budziło w nim tylko strach.

– Zaklęcie wykazało, że z różdżki Draco Malfoy'a została rzucona klątwa uśmiercająca, a on jest zarejestrowanym wilkołakiem oraz ma piętno piątej klasy. Nie dostał tego za niewinność, prawda? – zadał pytanie Auror z przekąsem w głosie, które jasno pokazywało, co sądzi o tej całej sytuacji.

– To nie tak, on...

Oh, Remus.

Draco wiedział, że Lunatyk będzie go bronić. Ale miał świadomość również, że to była walka z Ministerstwem Magii, a jej w porównaniu z Czarnym Panem nie mogli wygrać. Nie, gdy Ustawy Antywilkołacze były ich wymysłem, który realizowali, a każde prawo było przestrzegane.

A teraz Aurorzy tu stali, bo Draco nie mógł patrzeć, jak Harry Potter staje bezbronny przed Voldemortem i rzucił mu swoją różdżkę, by ten mógł w końcu zabić Czarnego Pana. Zaklęcie zabijające wypłynęło z jego głogowej różdżki i dla Ministerstwa Magii liczyło się tylko to. Fakt, że był wilkołakiem i posiadał piętno piątej klasy, dawało im tylko lepszy powód, by wtrącić go do Azkabanu. Gdyby Draco nie był tak apatyczny, mógłby zacząć się śmiać. Może w porównaniu z Syriuszem Blackiem, dostanie imitacje procesu, by potem trafić do celi obok Lucjusza.

Draco otworzył oczy i zobaczył Remusa, który stał naprzeciwko dwójki Aurorów. Był tam również Harry, a Malfoy wręcz opadł z ulgi na jego widok. Potter był ubrany w szpitalny strój i miał siniaki na twarzy, ale stał tam wyprostowany i wściekły, a Wilk prawie czuł wibracje jego magii.

– Piętno dostałem z powodu nazwiska, które noszę – odezwał się zamroczony Draco, przez co czwórka osób kłócących się przy jego łóżku wręcz podskoczyła zaskoczona. Malfoy z trudem dźwignął się na łokciach, by nie leżeć płasko, gdy rozmawiał z Aurorami. Podparł się o ścianę, która była za nim. – Za nic innego.

– Panie Malfoy! – sapnął zaskoczony Auror. Odwrócił się bardziej w jego stronę, a czerwony mundur, który miał na sobie drażnił tylko oczy Draco. Czemu to zawsze musiała być czerwień? Mężczyzna jednak szybko doszedł do siebie i następne słowa były już bardziej opanowane: – Z Pana różdżki zostało rzucone zaklęcie niewybaczalne, a Pański namiar wykazał niezwykłą aktywność magiczną ostatniej nocy.

– Draco... – Harry wydusił z siebie i nie patrząc na nikogo i nie przejmując się Aurorami, wręcz podbiegł do łóżka, na którym leżał Draco, mimo że był prawie obok.

Malfoy spojrzał na swojego Gryfona i wyciągnął rękę w jego stronę. Harry ją złapał i płynnie pochylił się nad Draco, by móc złożyć na jego ustach pocałunek. Nie było to nic bardzo romantycznego, to było wręcz tylko dociśnięcie warg do siebie, ale Potter chciał w ten sposób coś pokazać. Poza tym przez te wszystkie godziny w izolatce i podczas badań mógł tylko myśleć, co zrobi, gdy Draco się ocknie.

Harry oderwał usta od tych należących do Draco i docisnął swoje czoło do czoła blondyna.

– Nie pozwolę, by coś ci się stało – wyszeptał Harry.

A Draco naprawdę miał ochotę mu uwierzyć. Zanim jednak odpowiedział czy po prostu nacieszył się tym, że Harry było obok, Potter się odsunął. Wilk zaskomlał niepocieszony, a Draco nie wiedział, czy z jego ust nie wyrwało się ciche westchnięcie.

– Mówiłem wam, że to ja rzuciłem to zaklęcie – odezwał się Harry w stronę Aurorów. – Zabiłem nim Lorda Voldemorta. Draco rzucił mi różdżkę, bo gdy wstałem po tym, jak Voldemort mnie zabił, nie miałem swojej.

– Z całym szacunkiem, Panie Potter, ale nie może Pan bronić wilkołaka z piętnem piątej klasy takimi słowami i oczekiwać, że uwierzymy, że stanął Pan przed Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać bez różdżki, a wilkołak ją Panu rzucił – zbeształ go drugi Auror, który w swoich osądach i słowach był zbyt sarkastyczny jak na mundur, który nosił.

– Kiedy to prawda – odpowiedział Harry i zacisnął mocniej palce na dłoni Draco.

– Czy możecie wstrzymać się ze swoimi rasistowskimi stwierdzeniami na czas, kiedy prezentujecie Wydział Przestrzegania Prawa Czarodziejów i Biuro Aurorów? – zapytał ich lodowatym tonem Remus. – Czy wymaganie w tym czasie od Ministerstwa Magii odrobiny profesjonalizmu to za dużo?

Sam Malfoy patrzył na dwójkę Aurorów, którzy skrzywili się na słowa Remusa. Byli niewiele starsi od samego Draco i przypominali mu nieco Percy'ego Weasleya, który nosił się po korytarzach Hogwartu, jakby był panem tego miejsca, tylko dlatego, że miał odznakę Prefekta Naczelnego, a tak naprawdę udawał, że miał pewność siebie i wiarę w przepisy, które były niczym. Malfoy go wtedy nie szanował i tak samo było z tymi Aurorami, ale w porównaniu z rudzielcem, ci młodzi mężczyźni mogli go wsadzić do Azkabanu. To powodowało, że nie był tak skłonny do słownej potyczki z nimi, ale Remus nie miał takiego problemu.

– Panie Lupin, nie jest Pan w żaden sposób prawnie związany z Panem Malfoy'em i wedle prawa nie ma Pan żadnego prawa, aby przebywać tu w momencie przesłuchania nieletniego wilkołaka oskarżonego o rzucenie zaklęcia niewybaczalnego oraz o nieprzestrzeganie uprawiania magii poza szkołą do czasu uzyskania pełnoletności.

Draco ledwo nadążał za słowami Aurora, który wypluł je niczym automat. Zmarszczył brwi, gdy próbował to wszystko zrozumieć i przeanalizować. Jego umysł był otępiały przez ból, eliksiry i to wszystko, co się stało w przeciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Nie miał siły, by poradzić sobie z dwoma Aurorami, którzy pragnęli, o wiele za mocno, by Draco odpowiedział za wszystko, co zrobił w Malfoy Manor.

– Draco jest nieletni, tak – zgodził się Remus, który był gotowy do walki o swojego szczeniaka. Spojrzał na bladego Draco, który wyglądał na zagubionego w tym wszystkim i na Harry'ego, który trzymał go mocno za rękę i patrzył gniewnie na Aurorów. – Jego ojciec przebywa aktualnie w Azkabanie, Narcyza Malfoy zmarła podczas walki i zasłoniła Draco własną piersią przed klątwą zabijającą. – Draco sapnął, gdy usłyszał te słowa, ale Remus wiedział, że musiało to paść. – W świetle, waszego prawa, które tak chętnie przytaczacie, chcecie w tym momencie przesłuchać niepełnoletniego czarodzieja, bez jego opiekuna prawnego, którego wasze Ministerstwo Magii nawet nie ustanowiło po śmierci jego matki. Radzę więc zastanowić się jeszcze raz, czy wasz pobyt tutaj jest na pewno legalny i zgodny z procedurami Aurorskimi.

– My...

– Chciałbym złożyć swoje zeznania przed Madame Amelią Bones – ogłosił Harry poważnym tonem. Zauważył jaką reakcję spowodował fakt, że Potter wypowiedział nazwisko ciotki Susan. – Bo ona w porównaniu do was, mnie wysłucha i nie oskarży o kłamstwo.

– Panie Potter...

– Co tu się dzieje, na brodę Merlina?! – Stojący w drzwiach magomedyk spojrzał gniewnie na dwójkę Aurorów. Jego jasna szata raziła po oczach Draco, ale nie mógł narzekać, że lekarz przyszedł. – Nie zgodziłem się na żadne odwiedziny Aurorów u mojego pacjenta. On nie jest w odpowiednim stanie, by cokolwiek powiedzieć!

– Doktorze Frang, jesteśmy tu w sprawie...

– Nie interesuje mnie to! – prawie wykrzyczał mężczyzna i zacisnął mocniej palce na podkładce z kartą medyczną Draco. – Mój pacjent, moje zasady! A teraz, wyjdźcie stąd natychmiast, zanim złożę na was skargę, że przesłuchujecie pacjenta, bez zgody lekarza prowadzącego!

Aurorzy spojrzeli na siebie niepewnie i z grymasami na twarzy, opuścili pokój. Nikt nie odezwał się słowem, dopóki dwójka mężczyzn nie wyszła na korytarz. Lekarz zamknął za nimi drzwi, odetchnął głęboko i spojrzał prosto na Draco.

– Jestem, Doktor Frang, twój lekarz prowadzący – przywitał się już spokojniej z Draco. Malfoy spojrzał na niego w szoku, ale odpowiedział na przywitanie. – Niestety, według Ustawy Antywilkołaczej musisz opuścić szpital pojutrze, ale zrobię wszystko, co w mojej mocy, by do tego czasu postawić cię na nogi.

– Oni tu wrócą, prawda? – zapytał Draco, a jego głos zadrżał mimowolnie. Harry przysunął się jeszcze bliżej niego, tak, że blondyn prawie czuł ciepło bijące z jego ciała.

– Na pewno będą chcieli twoje zeznania, ale z tego, co usłyszałem, to Pan Lupin jasno im wskazał, że bez opiekuna prawnego, nie mogą podjąć żadnych kroków. – Doktor Frang kiwnął głową. Miał krótko obcięte brązowe włosy i jasne oczy. Wilk Draco był spokojny w jego obecności i to było głównym powodem, dlaczego Malfoy uwierzył magomedykowi. – Jednak chciałbym się skupić przede wszystkim na twoim zdrowiu, Panie Malfoy. Pan Lupin opisał mi, co się działo z tobą przez ostatni czas, chociaż nie był pewien kilku rzeczy, a ja wprowadziłem szeroką gamę eliksirów do twojego krwiobiegu i serią zaklęć uleczyłem najgorsze obrażenia. Chciałbym cię teraz zbadać, zadać pytania i ustalić jak przez następne dwa dni cię leczyć, byś mógł opuścić szpital o własnych siłach.

– Moja matka nie żyje – powiedział odległym tonem Draco. Jego słowa zawisły w pokoju. Remus ruszył w stronę Draco i stanął po drugiej stronie łóżka. Wydawał się blady na twarzy, a gniew, który odczuwał podczas wizyty Aurorów, już zniknął.

– Draco, szczeniaku, bardzo mi przykro, że musisz przez to przechodzić... Ale nie jesteś sam – zakończył z mocą. – Poradzimy sobie z tym i nie pozwolę nikomu, abyś odpowiedział za cokolwiek, co się stało w Malfoy Manor. Nie skrzywdzą cię – obiecał.

Draco spojrzał na niego ze łzami w oczach, a Remus wyciągnął rękę, by położyć ją na tyle głowy blondyna. Przysunął jego ciało bliżej siebie i przytulił. Draco wręcz zatopił się w szatach Remusa, które miały na sobie ulotny zapach dymu. Ciągle trzymał za rękę Harry'ego, ale drugą objął Lupina.

Z jego gardła wydobył się szloch i zadrżał pod wpływem tego wszystkiego. Był zmęczony. Tak cholernie wyczerpany, a nawet, gdy obudził się w szpitalu, Biuro Aurorów już czyhało na niego, nie przejmując się niczym i nikim.

Draco poczuł, jak Harry delikatnie siada na rogu łóżka, a potem obejmuje go. To nie była wygodna pozycja, ale Malfoy w ogóle się tym nie przejmował. To wszystko było cholernym bałaganem, on był tym bałaganem i nie miał siły, by w ogóle coś zmieniać. Poczuł oddech Harry'ego na swojej szyi.

– Zniszczyłem dla nich Voldemorta, świat czarodziei jest mi winny cholerny dług wdzięczności i Ministerstwo spłonie, jeśli spróbują cokolwiek ci zrobić, kochanie – wyszeptał mu Harry, po czym delikatnie pocałował odsłoniętą szyję Draco. – Nie pozwolę, byś trafił do Azkabanu. Nie ty.

Draco zadrżał na słowa Harry'ego, ale jego Wilk był tym zachwycony. Wyczuwał różnicę w magii Pottera, ale Gryfon przeżył drugie zaklęcie zabijające i Malfoy nie miał pojęcia, jaki to może mieć wpływ.

Teraz jednak był otoczony przez dwójkę ludzi, którzy byli dla niego najważniejsi, a ciche kroki magomedyka, który opuszczał pokój, były sygnałem dla Draco, że mógł się poddać i pozwolić sobie na opadnięcie z resztek sił, które trzymały jego oczy otwarte.

***

Harry Potter zabił Lorda Voldemorta, o czym czarodziejski świat, dowiedział się lotem błyskawicy. Widział artykuły w Proroku, które rozwodziły się na ten temat, słyszał pielęgniarki i magomedyków, którzy dyskutowali o tym na korytarzach szpitala.

Trafił do izolatki na dwanaście godzin, gdzie badali jego ciało, sygnaturę magiczną i różdżkę Draco, którą ciągle trzymał w dłoni.

Sam Harry faktycznie czuł się inaczej. Jakby ciężar z jego duszy został zdjęty i nie pozostało mu nic innego, jak odetchnięcie pełną piersią. Przez piętnaście lat żył jako żywy horkruks Voldemorta – dzielił z nim umysł, wizje i sny.

Teraz poczuł się wolny od tego wszystkiego. I gotowy, by zacząć działać. Pamiętał, co powiedział mu Remus. Nawet gdy zabije Lorda Voldemorta, to nie oznaczało, że wiara w czystość krwi zniknie, bo była ona przed powstaniem Śmierciożerców i wybuchem Pierwszej Wojny Czarodziei. Ale Harry nie miał zamiaru się poddać, nie w momencie, gdy życie i wolność Draco były zagrożone.

Ministerstwo Magii nie miało prawa robić tego wszystkiego.

Harry nigdy nie chciał korzystać ze sławy, jaką dawało mu byciem Chłopcem-Który-Przeżył. Nie pragnął chwały, za to, że jego mama stanęła przed Voldemortem i miłością oraz magią obroniła go od śmierci, gdy miał nieco ponad rok. Ale teraz miał szesnaście lat, umarł z rąk Czarnego Pana i wrócił, by rzucić zaklęcie zabijające na niego i zakończyć to wszystko.

Zrobił to i nie pozwoli, by w tym nowym okresie, za który krwawił, patrzył, jak ludzie umierają i sam umarł, a Draco Malfoy został zesłany do Azkabanu, tylko dlatego, że był wilkołakiem z takim, a nie innym nazwiskiem, a jego różdżka została wykorzystana przez Harry'ego, by zabić Riddle'a.

Był gotowy skorzystać ze wszystkiego i wszystkich, by móc bronić tych, których kochał.

Gdy zaczepił jedną z pielęgniarek i poprosił ją ładnie o pergamin i pióro, w jego głowie zaczął tworzyć się plan.

***

– Co zrobiłeś?! – wręcz wykrzyczał Remus, gdy usłyszał, czego właśnie dokonał Harry.

Stali na korytarzu, przy sali Draco, który zasnął i Remus skorzystał z okazji, by udać się do jego lekarza prowadzącego i skorzystać z łazienki. Ale nie spodziewał się, że Harry będzie stał przed nim i przyznawał, co właśnie zrobił.

– Napisałem oświadczenie do Proroka Codziennego – powtórzył Harry i wzruszył ramionami, jakby to nie była wielka rzecz. – Opisałem wszystko co się stało, by wszyscy w wieczornym wydaniu mogli to przeczytać. I zaznaczyłem, że jeśli zmienią chociaż zdanie, to ich zniszczę.

Harry uśmiechnął się szeroko, gdy powiedział ostatnie zdanie. Nie miał pewności, na ile poważnie wezmą jego groźbę i czy faktycznie byłby w stanie to zrobić, ale warto zaryzykować.

– Merlinie, Harry – westchnął zrezygnowany Remus i opuścił ramiona. – A jeśli to bardziej zaszkodzi niż pomoże? Nie można ufać Prorokowi Codziennemu.

– Spytałem się Amelii do kogo najlepiej to wysłać i poleciła mi jedną reporterkę, która jest jej znajomą. Powinno być dobrze, Remus – powiedział z wiarą Harry. – Im więcej osób wie, jaka jest prawda, tym lepiej. Ministerstwo nie może zatuszować czegoś, o czym przeczytała większość czarodziejskiej społeczności.

Remus westchnął po raz kolejny i pokręcił głową. Merlinie, ta dwójka sprawiała więcej problemów niż Łapa i Rogacz.

Nie mógł jednak zaprzeczyć, że w walce o wolność Draco, wszystkie chwyty były dozwolone. Poszedł do Malfoy Manor pełnego Śmierciożerców, by uwolnić swojego szczeniaka. W porównaniu z tym, napisanie oświadczenia do Proroka Codziennego, wydawało się naprawdę bezpieczną opcją.

Harry popatrzył na Remusa i nie mógł zmusić się, by powiedzieć dokładnie jaka była treść jego oświadczenia.

***

OŚWIADCZENIE HARRY'EGO JAMESA POTTERA

Ja, Harry James Potter, syn Jamesa i Lily Potterów, oświadczam, że dnia 20 listopada 1996 roku brałem udział w bitwie w Malfoy Manor. Miała ona na celu uwolnienia, przetrzymywanego tam Dracona Lucjusza Malfoya i innych więźniów. Wraz z innymi czarodziejami i czarodziejkami weszliśmy tam za pomocą Narcyzy Malfoy. Doszło do walki, podczas której zmarło wielu dobrych czarodziei i czarodziejek oraz kilkunastu Śmierciożerców, którzy tam przebywali.

Był tam również Lord Voldemort, który naprawdę nazywał się Tom Marvolo Riddle. Doszło między nami do pojedynku, który zakończył się moją śmiercią. Nie zginąłem jednak, ponieważ Tom Riddle piętnaście lat temu, gdy po raz pierwszy próbował mnie pokonać, rozszczepił swoją duszę, a jej kawałek trafił do mnie. Przez piętnaście lat, miałem w sobie kawałek duszy Lorda Voldemorta. Przez Avadę Kedavrę, którą rzucił na mnie, zniszczył on swojego własnego horkruksa, a nie mnie.

Dlatego byłem w stanie po jakimś czasie, wstać i stanąć do walki. Stanąłem naprzeciwko Lorda Voldemorta bez różdżki, która została przez niego zabrana. Dlatego Dracon Lucjusz Malfoy, który walczył w tej bitwie, będąc przez ponad miesiąc przetrzymywany we własnym domu, torturowany z rąk Voldemorta, rzucił mi swoją własną różdżkę.

Rzuciłem zaklęcie zabijające na Toma Marvolo Riddle'a z różdżki Dracona Lucjusza Malfoy'a.

Zabiłem czarnoksiężnika, który zabił moich rodziców, gdy miałem rok, na moich oczach kazał zabić Cedrica Diggory'ego i z którym stoczyłem walkę w Departamencie Tajemnic, w której zginął mój ojciec chrzestny – niewinny skazaniec – Syriusz Orion Black.

Zabiłem Lorda Voldemorta, który według przepowiedni wypowiedzianej przez Sybillę Trelawney miał naznaczyć mnie jako równego sobie, a ja miałem moc pokonania go, jakiej on nie znał. Nie wiem, jaka to miała być moc. Wiem jednak, że przeżyłem drugi raz klątwę zabijającą.

Piszę to oświadczenie, by powiedzieć Wam prawdę, jak to wszystko wyglądało. By przyznać się do morderstwa. Jestem gotowy za nie odpowiedzieć, ale jednocześnie proszę, by nie wytaczać żadnych konsekwencji względem Dracona Lucjusza Malfoy'a.

Nazwaliście mnie swoim Wybrańcem. Możecie niedługo nazwać mnie mordercą. Ale jeśli ja po tym wszystkim mogę chodzić po świecie jako wolny człowiek, to Draco Malfoy również.

Jestem skłonny stanąć przez Wizengamotem, wziąć Veritaserum i powiedzieć to samo, co właśnie napisałem.

Harry James Potter

***

– Bałem się, że tam umrę – wyznał szeptem Draco.

– Bałem się tego samego – odpowiedział równie cicho Harry i zacisnął mocniej palce na skórze Draco. – Przerażała mnie również myśl, że możemy cię stamtąd nie wyciągnąć na czas.

Leżeli na wąskim, szpitalnym łóżku Draco, a Prorok Wieczorny i Poranny, w którym znajdowało się oświadczenie Harry'ego, leżał na szafce nocnej.

– Udało ci się, Harry – powiedział miękko Draco. Leżał na klatce piersiowej Pottera i słyszał przy uchu bicie jego serca. Ręce Harry'ego przytulały go mocno do siebie, unikając miejsc, które najbardziej bolały Draco.

Malfoy był po kompleksowych badaniach z samego rana, a magomedyk Frang starał się, by to wszystko nie było przytłaczające dla Draco. Remus ciągle był obecny podczas tego i zadawał pytania, słuchał zaleceń i wydawał się gotowy w każdej chwili wkroczyć, gdyby coś było nie tak. Teraz jednak poszedł porozmawiać z Andromedą Tonks, a Draco i Harry zostali sami. Pokój był otoczony silną magią, bo tłum reporterów i czarodziei, próbował wtargnąć do sali, gdy tylko zorientowali się, że jest tam Chłopiec-Który-Przeżył.

– Wiesz... Wilk zachowuje się dziwnie – przyznał się Draco. Harry zmarszczył brwi na te słowa, ale Malfoy nie mógł tego zobaczyć.

– Jak to dziwnie?

– Przestałem go czuć po spędzeniu pełni w piwnicach Ministerstwa – powiedział z trudem, a przed oczami przemknęły mu niewyraźne wspomnienia tej nocy. Zadrżał, a Harry zacisnął mocniej palce na jego skórze, przypominając, że był obok. – Zrobiłem jakieś gówno w Manor, które miało go przywrócić, ale się nie udało. A po zabiciu Greybacka...

– Zabiłeś Greybacka? – zapytał cicho Harry. On sam nie pamiętał tego momentu, ale stało się to wtedy, kiedy stał z rodzicami i Syriuszem na King's Cross.

– Tak, rozciąłem mu gardło i wykrwawił się na śmierć.

– Dobrze – powiedział spokojnie Potter. – To nie tak, że na to nie zasłużył.

Może w innych okolicznościach jego reakcja byłaby inna. Zacząłby mówić, że było można znaleźć nie tak drastyczne wyjście, że Draco nie musiał zostawać mordercą, ale w obecnym czasie, Harry rozumiał. Naprawdę rozumiał, co dawało zabicie kogoś, kto zniszczył twoje życie i wywrócił je do góry nogami.

– Po zabiciu Greybacka, Wilk wrócił, ale nie do końca – wznowił swoje tłumaczenia Draco. – Czasami czuję go jak dawniej, żeby zaraz nie czuć go prawie wcale. Jest silniejszy, ale nie próbuje przejąć kontroli. Prawie zawsze czuję się inaczej, gdy jestem z kimś ze stada, ale teraz to uczucie jest ogromne. Strasznie podzielone i w większości nie do końca pełne.

– Mówiłeś o tym, Remusowi?

– Wiem, że muszę mu powiedzieć, pełnia jest za cztery dni, a ja nie kontroluję swojego Wilka.

Harry uśmiechnął się, gdy jedna myśl przyszła mu do głowy, ale nie sądził, że powiedzenie jej na głos było dobrym pomysłem. Wiedział, że sytuacja była poważna. Przy tym wszystkim, co się działo po oświadczeniu Pottera, brakowało jeszcze kolejnych problemów z Wilkiem Draco.

– Jest tutaj, ten przyjaciel Remusa z Irlandii. Może on mógłby pomóc – zaproponował cicho Harry.

– Może.

***

W dniu, gdy Draco czekał na wypis ze szpitala, Andromeda Tonks weszła do jego sali. Kobieta, która była tak bardzo podobna do ciotki Bellatrix, że Draco drgnął, gdy ją zobaczył. Dopiero po chwili zrozumiał, że nie patrzył na tę konkretną ciotkę. Andromeda była bardziej swobodna, miała brązowe loki, ale jej kości policzkowe, rysy twarzy i chód nadal pokazywał, że należała do rodu Black. Nawet po tylu latach, nawet po tym, jak została wydziedziczona.

– Draco – powiedziała w ramach powitania. Miała ochrypnięty głos, a cienie pod jej oczami, pokazywały, że nie doszła do siebie.

– Ciotko Andromedo – odpowiedział Draco i zaczął wstawać z łóżka, na którym siedział ubrany w ubrania, które Remus mu przyniósł wcześniej z domu.

– Siedź, Draco – powiedziała i sama usiadła w fotelu, który przez większość czasu zajmował Remus. Miała na sobie skromną, czarną szatę, bez żadnych dodatków czy biżuterii. – Przyszłam z tobą porozmawiać.

– Nie chcę kondolencji – zaznaczył od razu. Nie chciał słyszeć, jak innym było przykro z powodu śmierci matki.

Andromeda spojrzała na niego uważnie i Draco czuł, jak analizowała całą jego osobę. Nie czuł się przy tym komfortowo, ale zamiast coś powiedzieć, zaczął robić dokładnie to samo.

– Wiesz, może i wyglądasz jak kopia Lucjusza, ale jest w tobie więcej z Blacka, niż może ci się wydawać.

– Jest też we mnie dużo wilka, droga ciociu – rzucił ironicznie na jej uwagę. Nie wiedział, czy to był komplement, czy obelga z jej strony.

– Wiem. – Andromeda nie wydawała się przejęta słowami i tonem Draco. Wzięła głęboki oddech i przeszła do sedna sprawy. – Z powodu śmierci Narcyzy i faktu, że twój ojciec przebywa w Azkabanie, zostałeś niepełnoletni i bez opiekuna prawnego. Remus Lupin przyszedł do mnie w tej sprawie, bo sam nie może się ubiegać o to, aby zostać twoim opiekunem.

– A ty jesteś siostrą mojej matki – dokończył jej wypowiedź Draco. Szybko zrozumiał, o co chodziło Andromedzie. – Jedyną osobą, z którą wiążą mnie więzy krwi. Zostajesz moją opiekunką prawną?

– A chcesz, żebym nią była?

Draco spojrzał w brązowe oczy Andromedy.

– Chciałbym, żeby matka żyła – rzucił pierwsze, co przyszło mu na myśl. – Ale ona zginęła. I nie ma nawet ciała do pochowania.

– To nie znaczy, że nie powinno być pogrzebu. – Pani Tonks nawet nie mrugnęła na zmianę tematu czy ostry ton Draco. Była gotowa na rozmowę o Narcyzie, bo jak inaczej mogłaby przebiec rozmowa z jej synem. W szczególności, że oboje nie doszli do siebie jeszcze po bitwie.

– Mam pochować pustą trumnę? Nie mogę wsadzić tam nawet jej zdjęcia czy pereł, bo wszystko spłonęło. Wszystko poszło z dymem, bo ciotka – wręcz wypluł to określenie. – Bellatrix rzuciła Szatańską Pożogę. Zabiła własną siostrę, spaliła mój były dom i na końcu sama zginęła w otoczeniu płomieni.

– Straciłam obie siostry w tej bitwie, Draco – powiedziała Andromeda podobny tonem, bo to było typowe dla kogoś z rodu Black. – Oraz córkę. Nie mów mi o pustych trumnach, gdy ty będziesz miał tylko jedną do pochowania, a ja trzy. Wszyscy coś stracili tamtej nocy.

- Rób, jak chcesz – powiedział w końcu Draco i odwrócił wzrok na Proroka Codziennego, gdzie zdjęcie Pottera było na pierwszej stronie.

Adromeda wstała z fotela i usiadła obok Draco na jego łóżku. Nie wykonała żadnego ruchu w jego stronę, ale jej ton był łagodniejszy.

– Jeśli się zgodzisz, to pójdę do Ministerstwa Magii, stanę się twoją opiekunką prawną i będę o ciebie walczyć, tak samo, jak robi to Harry Potter. – Andromeda również zerknęła na Proroka. Remus wytłumaczył jej całą sytuację i nie mogła przestać mieć wrażenia, że wzięcie pod opiekę Draco, będzie większym wyzwaniem niż wychowanie Nimfadory. – Będę twoim oficjalnym opiekunem, ale możesz mieszkać z Remusem, uczyć się w domu, a jeśli trzeba, zapewnię ci korepetytorów, uzdrawiaczy umysłów czy nową różdżkę. Nie będę cię więzić Draco, ale chciałabym poznać swojego siostrzeńca. Zostałeś moją jedyną rodziną, Draco.

– Moją rodziną, jest moje stado – powiedział pewnie Draco.

– Czy jest w nim jeszcze miejsce na jedną osobę? – zapytała się poważnie.

Draco kiwnął powoli głową.

***

Harry Potter zapukał do pokoju, gdzie przez ostatnie dni przebywała profesor McGonagall. Gryfon pożegnał się z Draco, a jego usta ciągle były opuchnięte od żarliwych pocałunków, które dzielili. Nie chciał wypuszczać go z rąk, ale nie mógł zatrzymać przy sobie na dłużej. Tym razem jednak nie było to pożegnanie zabarwione strachem, a pewnością, że niedługo znowu się zobaczą. Draco wracał do domu, a Harry do szkoły. Miał się tam teleportować z profesor McGonagall, która wypisała się na własne żądanie, ponieważ jak twierdziła, nie była dłużej umierająca, a szkolna pielęgniarka w razie potrzeby mogła się nią zająć.

– Dzień dobry, pani profesor – przywitał się grzecznie Harry, gdy po pozwoleniu otworzył drzwi do sali. Kobieta siedziała na szpitalnym łóżku, a laska, którą miała się teraz posługiwać była koło niej. – Jak się pani czuje?

– Wszystko dobrze, panie Potter – odpowiedziała z wysiłkiem, ponieważ miała niedowład lewej strony ciała, a to wpływało również na jej mięśnie twarzy i ust.

– Umm... to dobrze – odpowiedział nieco niezręcznie. – Możemy już iść?

– Panie Potter? To co pan zrobił było naprawdę odważne. I głupie – dodała profesorka. – Mam na myśli nie tylko walkę z Lordem Voldemortem, ale również artykuł w Proroku.

Harry potarł wargę w nerwowym geście. Nie wiedział co miał na to odpowiedzieć. Rozmawiał na ten temat z Remusem i Draco. Nie mógł cofnąć słów, które napisał pod wpływem emocji, bo zostały one kilkukrotnie przedrukowane w różnych wydaniach Proroka razem z innymi artykułami o Voldemorcie, walce w Malfoy Manor i tego, że Aurorzy zaczęli poszukiwania Śmierciożerców, którzy przeżyli.

– Odejmie mi pani za to punkty? – zażartował słabo Harry.

– Nie wiem czy jest wystarczająca ilość punktów, aby je przyznać komuś kto uratował magiczny świat, panie Potter. I ile miałabym odjąć za to, że dał się pan zabić – powiedziała poważnie McGonagall.

– Przeżyłem – powiedział zmęczony Harry. – Jestem tutaj.

– Twój Ślizgon na pewno to docenia, panie Potter.

– Jestem tak... – Harry zaciął się, gdy zrozumiał, że miał wypowiedzieć słowa, że był cholernie wdzięczny, ale przypomniał sobie, że rozmawiał ze swoją profesorką. – Jestem tak bardzo, bardzo wdzięczny, że udało się go uratować. Że jest bezpieczny.

McGonagall uśmiechnęła się jednym kącikiem ust i z trudem wstała, podpierając się na lasce. Harry podszedł do niej i wyciągnął ręce, aby pomóc. Gdy kobieta stała o własnych siłach i prawą rękę zaciskała mocno na drewnianej lasce, Potter się odsunął.

– Wracajmy do Hogwartu, panie Potter – powiedziała McGonagall. – A ja w drodze pomyślę, czy dać panu szlaban.

***

W momencie, gdy Draco Malfoy opuszczał szpital Świętego Munga, czwórka Pierwszych Wilkołaków teleportowała się do Artium Ministerstwa Magii. Z czerwonymi oczami, które zwracały uwagę każdego, kto na nich spojrzał i w srebrnych szatach, które przypominały księżyc.

W ich rękach znajdował się pradawny traktat, który wyciągnęli z Archiwum Ministerstwa Magii i lista żądań, które mieli zamiar przedstawić Ministrowi Magii.

Za trzy dni miała być pełnia księżyca, a oni byli gotowi zrobić wszystko, by żaden niepełnoletni wilkołak nie musiał spędzić jej w piwnicach, poddawany eksperymentom, a zamiast tego być tej nocy ze swoim stadem.



****

63 rozdział za nami! Zostały dwa do końca, które będą opublikowane w przyszły weekend. 

Jestem ciekawa jak postrzegacie zachowanie Harry'ego w tym wszystkim, bo to, że jest bardzo Gryfońskie może chyba podsumować wszystko. 

Bardzo chętnie poczytam wasze komentarze na temat rozdziału i tego jakie są wasze prgnozy na dwa ostatnie! 

Do następnego, 

Demetria1050 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro