Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

53. Malfoy Manor

Severus Snape wiedział, że Dyrektor nie był człowiekiem głupim. Czarodziej pokonał Grindelwalda, miał Order Merlina Pierwszej Klasy i stał się Dyrektorem Hogwartu. Jednak przede wszystkim nie był osobą głupią. Bo głupcy umierali zbyt młodo i nigdy nie była to szybka śmierć. Umierali w imię ideologii, która została stworzona przez osobę z wizją. Dumbledore był uznawany za ikonę jasnej strony. Severus, który latami manewrował, między obiema stronami tej wojny wiedział, że to nigdy nie chodziło o ich przywódców. Istotą tego wszystkiego było to, w jaki sposób umieli zmanipulować tłumy, przekonać ludzi do swojej wizji świata i zmienić zdanie jednostki, że warto umierać za coś, co nigdy nie będzie dostępne i w zasięgu ich dłoni.

Albus Dumbledore przede wszystkim był szachistą. Umiał ustawić pionki w pierwszej linii ognia i patrzeć ze sztucznym żalem jak umierają. Potrafił rozplanować czy wysłać gońca, czy skoczka w dane miejsce. A wieża miała czekać na odpowiedni moment, aż mistrz szachownicy zdecyduje czy czas obalić króla, by ratować królową.

Snape nienawidził gry w szachy.

Czasami łapał się na tym, że zastanawiał się, kim był dla Dyrektora. I nigdy nie umiał się przekonać, że nie był tylko pionkiem, ewentualnie gońcem. Był kimś, kogo można łatwo stracić.

Snape wiedział, że dla Dumbledore'a Draco był tylko pionkiem. I to jednym z tych niewygodnych, które znajdują się nieco zbyt blisko innej ważnej figury, która miała za zadanie zniszczyć Czarnego Pana. Pionek, którego nie można było kontrolować, który miał wpływ na innych i to on zamiast szachisty ustawiał ich według własnych zasad. Takiego pionka należało jak najszybciej usunąć z szachownicy, zanim dokona szkód, których nie można cofnąć.

Severus to wszystko wiedział, ale się z tym nie zgadzał. Nie był jednak w stanie przekonać Dyrektora, że odsyłanie Draco do Malfoy Manor gdzie byli Śmierciożercy, gdzie była szalona Bellatrix, gdzie Carrow miał obsesję na punkcie noży, a Greyback zrobił tam sobie legowisko, było wysyłaniem nastolatka na śmierć. Z opóźnionym zapłonem, powolną i krwawą, ale śmierć. Nikt jednak nie powiedział, że szachista przejmuje się losem pionków po tym, jak strąci je z szachownicy.


***


Draco zrozumiał, że od wakacji jego reakcje na pewne rzeczy są nieprzewidywalne. Wilk dyktował warunki i podsycał ogień, wtedy kiedy potrzebny był lód. Przez niego Draco stał się kimś, kto nie umiał dopasować swoich emocji i reakcji do sytuacji. Lucjusz uczył go tego od drugiego roku życia, a blondyn stracił to w momencie, gdy Wilk doszedł do głosu.

Siedząc jednak, w gabinecie Dyrektora Draco zrozumiał, że czasami jego reakcje nie będą zależne od Wilka, tylko od danej sytuacji.


***


Gdy Draco miał cztery lata, do jego domu włamali się pewni czarodzieje. Rzucali zaklęciami, zniszczyli hol, schody i cały salon. Draco pamiętał, że stał na piętrze przy schodach, kiedy to się stało. Zaczął krzyczeć, gdy zaklęcie zrzuciło cały kryształowy żyrandol na płytki w holu. Jego matka wybiegła z salonu z różdżką w dłoni i rzuciła klątwę, która trafiła jednego z agresorów. Potem Zgredek teleportował się obok Draco i przeniósł go do ukrytego pokoju w Malfoy Manor. Pokoju bez drzwi i okien, do którego było można dostać się tam tylko za pomocą magii skrzatów służących rodowi Malfoy'ów. Draco spędził tam dwie godziny. Pogrążony w niewiedzy, strachu i ze śladami świeżych łez na policzkach. Piszczał, krzyczał i wolał rodziców, ale nikt nie odpowiadał. Kiedy w końcu upadł i zwinął się w kłębek na dywanie przed kominkiem, Zgredek teleportował się do niego z powrotem. Pomógł oczyścić twarz, poprawił zmięty sweterek i powiedział, że to było dla panicza bezpieczeństwa. Wtedy po raz pierwszy Draco został zamknięty w miejscu bez wyjścia dla własnego bezpieczeństwa.

Przez to wydarzenie na Malfoy Manor zostały nałożone zaklęcia, dzięki którym do dworu może wejść tylko ktoś, kto dostał zaproszenie od kogoś z rodziny.

Gdy miał dziesięć lat, w Wiltshire doszło do ataku zdziczałej pary wilkołaków. Atakowały przez trzy pełnie księżyca i zabiły jakieś dziesięć osób, przemieszczając się w tym czasie po całym hrabstwie. Draco pamiętał, że straszył tymi opowieściami Teodora Notta i Pansy Parkinson, gdy spotykali się w Malfoy Manor. Śmiał się z reakcji przyjaciółki. Gdy w końcu Aurorzy ich schwytali, Draco zapytał się ojca co się z nimi stanie. Lucjusz odpowiedział wtedy, że zostaną zamknięci, bo prawdziwi czarodzieje muszą czuć się bezpiecznie. Draco zrozumiał wtedy, że czasami trzeba kogoś uwięzić, by samemu móc się poczuć bezpiecznie.

Teraz jednak patrzył w niebieskie oczy samego Albusa Dumbledore'a, który podjął decyzję, że aby zapewnić iluzję bezpieczeństwa uczniom i rodzicom, którzy mieli świadomość tego, że toczy się wojna, należy wydalić z bezpiecznego miejsca jednego nieletniego wilkołaka i skierować go prosto do domu, z którego uciekł, by nie umrzeć. W tym samym domu, który stał się teraz siedzibą Śmierciożerców, gdzie pomieszkiwał Czarny Pan, gdzie likantrop nie ma szans przeżycia. Bo czasami, by pozostać na stanowisku, trzeba kogoś poświęcić. A Albus Dumbledore był mistrzem w dawaniu ludziom iluzji bezpieczeństwa, wysyłając kogoś w zupełne niebezpieczeństwo. Tego dnia Draco poczuł tę dotkliwą lekcję na własnej skórze.

Tego dnia również Albus Dumbledore odrobił swoją lekcję.


***


To nie było to samo co podczas ataku Stuarta. Wtedy Wilk był tuż po przebytej pełni, a poczucie tego, że musiał bronić członków stada, przewyższyło wszystko. Teraz jednak to była walka o siebie, o pozostanie w miejscu, gdzie większość jego bliskich była obok. Gdzie Remus mógł wysyłać mu listy czy spędzić razem pełnię.

To był jak sztorm uczuć. Ten obezwładniający moment, który wyrzucał wszystkie emocje z ciała. Te najgorsze, które nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego. Te, które od lat były tłumione. Te najbardziej zwierzęce. Te, których sam Draco się obawiał. Te, o których nawet nie miał pojęcia. To był huragan wystrzelony prosto w Dumbledore'a.

– Jutro podczas śniadania poinformuję uczniów szkoły o mojej decyzji, panie Malfoy. Chciałbym, abyś spędził pozostały ci tutaj czas na spakowanie swoich rzeczy i pożegnanie się z przyjaciółmi.

Dumbledore nie wykazywał żadnych oznak, że miał jakieś współczucie względem Draco. Był spokojny, ale jednocześnie pewny swoich słów i czynów. Czekał tylko na to, jaka będzie reakcja Ślizgona.

Pierwszą oznaką, że coś się działo, było to, że oczy Draco zmieniły kolor na złoty, ale on nie odezwał się ani słowem. Ciągle siedział na krześle naprzeciwko biurka i był wpatrzony w Dyrektora. A potem Draco zaczął krzyczeć i nie były to nawet słowa, a po prostu ciąg jego głosu, który wydobywał się z gardła. Nie trwało to jakoś długo, bo przez atak Greybacka nadal nie był w stanie wrzeszczeć.

Wilk znowu opanował jego ciało i reakcje. Objął kontrolę nad tym, jak Draco okazywał emocje i nie było to nic dobrego. W zwierzęcych odruchach, które są kierowane gniewem, wściekłością i poczuciem niesprawiedliwości oraz bezradnością, która wtedy była przykryta płaszczem bólu - nie było nic dobrego.

– Jak śmiałeś! Jakim prawem, do diabła! – Draco wyrzucił ręce na boki i zacisnął palce w pięści. – Nie jesteś kolejnym wcieleniem Merlina, Dumbledore – wytknął mu. – A ja nie jestem twoim psem na posyłki, który jak ci się znudzi, to możesz go odesłać do budy.

– Panie Malfoy...

Głos Dumbledore'a był nietypowo oschły i pozbawiony uprzejmości. Słowa Draco niezależnie od tego, jakim tonem były powiedziane, okazały się prawdą i odsłoniły to, jak Dyrektor traktował swoich ludzi.

– Gdzie jest ta twoja dobroć i druga szansa, gdy chodzi o Ślizgonów i wilkołaków, co? Gdzie jest ta twoja równość? – Za każdym pytaniem, które zadał Draco, krył się coraz większy ból. Przez lata był świadkiem tego, jak Dumbledore traktował inaczej uczniów domu Slytherina. Jednak teraz był punkt zwrotny w tym wszystkim. – Nie zrobiłem nic, słyszysz! Nie zrobiłem nic, co dałoby ci powód, żeby mnie teraz wyrzucić! Nie zrobiłem nic oprócz istnienia w twojej szkole! A ty masz czelność zasłaniać się dobrem uczniów! A kim niby ja jestem? Nie jestem jednym z twoich uczniów, Dyrektorze? Jestem tylko Wężem?

– Zgodnie z Drugą Ustawą Antywilkołaczą, mam prawo...

– Jestem tylko parszywym mieszańcem, prawda, Dyrektorze? – przerwał mu pytaniem, które tak naprawdę nie wymagało odpowiedzi. Dumbledore patrzył na niego bez słowa. – A ty masz swoje prawa. Dobrze. Ja w takim razie dam ci powód.

Draco wspierany przez gniew Wilka, jego rządzę, by pokazać swoją siłę oraz własne zranione serce, zrobił to samo co wtedy, gdy był ostatnim razem w dormitorium Harry'ego. Z pełną premedytacją i wilczym uśmiechem na ustach, naparł nogami na biurko Dumbledore'a i popchnął je w stronę starszego mężczyzny.

A potem rozpętało się piekło, bo Draco - nie patrząc na krzyki i wyzwiska byłych Dyrektorów Hogwartu, którzy byli zaklęci w obrazach, nie słuchał upomnieć Dumbledore'a ani skrzeków Feniksa - niszczył, rwał i przewracał wszystko na swojej drodze. Gdy jedno z dziwnych urządzeń pękło po uderzeniu o podłogę, Draco zaczął krzyczeć kolejne trafne oskarżenia względem Dyrektora. Jednak gdy położył ręce na złotej gablocie z masą fiolek w środku, dopiero wtedy Albus stracił cierpliwość.

– Nie radziłbym – ostrzegł go Dyrektor.

Potem Draco nie pamiętał już nic więcej.


***


Draco odzyskał częściowe panowanie nad sobą, gdy był już w gabinecie Snape'a, a Harry siedział obok niego. Byli na skórzanej kanapie tuż przy kominku, w którym palił się duży ogień, a drewno trzeszczało. Harry ściskał go za rękę, a nacisk, był naprawdę duży. Nie odezwał się słowem, ale jego zmartwiona mina mówiła dużo więcej. Nie miał pojęcia, jak Potter się tam znalazł. Kolejną rzeczą, jaką zarejestrował był głos Snape'a, który rozmawiał z profesor McGonagall i kazał jak najszybciej sprowadzić tutaj Remusa Lupina.

Draco czuł, jak jego serce biło zbyt szybko, a krew szumiała w uszach. Wilk był wyciszony, a może po prostu zmęczony tym wszystkim, co zrobili w gabinecie Dyrektora. Draco przymknął powieki. Nie wiedział, ile czasu minęło, mogłyby być to godziny, ale gdy następnym razem wrócił do rzeczywistości zobaczył, jak Harry został przytulony przez Remusa. Gryfon tłumaczył mu coś gorączkowo, a McGonagall zaciskała usta w coraz cieńszą linię z każdym zdaniem Pottera.

Draco nie słyszał tego, co mówili, chociaż nie byli, aż tak daleko i poza jego zasięgiem słuchu. Czuł się tak zupełnie odrealniony, a gdy przypomniał sobie, co się działo w gabinecie Dyrektora i co właściwie mówił, Malfoy zaczął się bujać na kanapie Snape'a w tył i przód. Merlinie, czy on naprawdę miał wrócić do Malfoy Manor? Czy Dumbledore go wyrzucił?

Remus dostrzegł moment, w którym Draco patrzył na nich i przekrzywił głowę niczym zdziwiony szczeniak, który widzi czy słyszy coś, czego nie zna. Zupełnie zgarbiony, z rozwianymi włosami i w pomiętym mundurku. Miał dziwne rumieńce na policzkach, a jego ręce były poranione.

Widok Draco w takim stanie spowodował, że Remus poczuł się jak zamrożony. Nie wiedział, ile ten chłopiec jest w stanie znieść, bo patrząc na to, co przeszedł do tej pory, Lupin domyślał się, że niedługo pęknie i tylko miał nadzieję, że ktoś koło niego będzie, kiedy to nadejdzie, by móc pozbierać kawałki. Bo w życiu można zebrać prawdziwe cytryny i Remus o tym doskonale wiedział, ale czasami lemoniada z nich była wręcz zbyt gorzka, by móc ją wypić.

– Draco? – zapytał niepewnie Remus. Nie miał pojęcia, jaka reakcja byłaby odpowiednia w takim momencie. Remus podszedł do niego jak do dzikiego zwierzęcia. A gdy usłyszał histeryczny chichot, który wydostał się z ust Draco, wiedział, że było bardzo źle. – Jestem tu, szczeniaku – mówił głośno, ale spokojnie Remus. – Po prostu pozwól sobie pomóc.

Remus miał wrażenie, że nic co by nie zrobił, nie pomoże Draco. Nie było żadnego zaklęcia, które mógł rzucić, eliksiru, który mógł uwarzyć czy obietnic do złożenia. I czuł ścisk w sercu na myśl o tym, ale musiał chociaż spróbować. Nie chciał się poddać w połowie. Nie mógł, bo jego szczeniak go potrzebował.

Draco spojrzał na niego złotymi tęczówkami, a zaschnięte łzy na policzkach tylko jasno pokazywały, jak to wszystko go przerosło.

– Nie chcę twojej pomocy, nie rozumiesz – odpowiedział trzęsącym się głosem. – Muszę tam wrócić.

Remus nie wahał się ani sekundy, nie po tych słowach, które opuściły usta Draco. Uklęknął przed młodszym chłopcem i przytulił go mocno. Lunatyk dał niewyraźny sygnał, gdy poczuł trzęsące się ciało Draco i zapach jego nieszczęścia.

A gdy Harry niepewnie przysunął się do nich, Remus nie wahał się ani chwili i włączył go do uścisku.


***


– Nie... – Pansy pokręciła głową w zaprzeczeniu. Po chwili pojawiły się w jej oczach łzy, ale nie pozwoliła, by spłynęły po jej twarzy. Nie mogła sobie pozwolić na słabość, nie w tej chwili. – Nie.

– Draco, chyba, kurwa, kpisz – powiedział powoli Zabini. Był spięty od momentu, kiedy Draco zaczął mówić, ale teraz jego mięśnie szczęki drgały, kiedy zgrzytał zębami z nerwów. Czuł, że coś było nie tak, kiedy Snape przyszedł do Pokoju Wspólnego Slytherinu i zawołał ich trójkę. Nie powiedział jednak żadnego słowa wyjaśnienia, a Ślizgoni nie mieli nic oprócz przeczucia, że dotyczyło to Dracona. I jak bardzo Zabini pragnął się mylić.

Teodor natomiast zbladł niesamowicie i nie odezwał się słowem na wieść o tym, że Draco miał wrócić do Malfoy Manor. Wziął drżący oddech, który w gabinecie Snape'a i ciszy, jaka zapanowała, był doskonale słyszalny.

Draco patrzył się na nich z pustym wyrazem twarzy, a jego podpuchnięte oczy były jedynym znakiem, że jakoś to przeżył. Jego oczy były już koloru szarego, ale pustka w nich była zbyt duża.

– Draco, powiedz, że kłamiesz – zaczęła mówić gorączkowo Pansy. – Powiedz, że to jakiś okropny żart, Draco, powiedz, że to nie jest prawda. To nie może być prawda.

– Pansy... – zaczął Draco, ale ton jego głosu wystarczył, by wszyscy wiedzieli, że to była prawda. Nie było żadnego żartu, okropnego naśmiewania się czy nagrywania ich reakcji. Pansy zaczęła kręcić głową w zaprzeczeniu, a dotąd hamowane łzy zaczęły spływać po jej policzkach.

– Na pewno jest coś, co możemy zrobić!

– Blaise...

– Nie! – Przerwał Zabini. Nie miał zamiaru się poddawać, ulec tej atmosferze, która się wokół nich roztaczała. Blaise czuł się jak na pogrzebie, a wiedział, co mówił, bo przeżył ich już kilka, kiedy jego matka grzebała swojego kolejnego męża. – Nie powiesz mi, chyba że nie ma żadnego planu. Nie możesz tam wrócić Draco!

– On cię zabije – odezwał się w końcu Teodor. Był śmiertelnie blady i patrzył szeroko otwartymi oczami na przyjaciela. – Zginiesz, jak tylko przekroczysz próg domu.

Blaise odwrócił się w stronę Lupina, który stał oparty o regał z książkami Snape'a i przysłuchiwał się całej rozmowie. Harry siedział obok niego na fotelu, ale nie odzywał się, bo Draco wcześniej poprosił go, aby dał mu porozmawiać w spokoju z przyjaciółmi.

– Musisz mieć jakiś plan – zwrócił się do starszego mężczyzny. – Draco mówił coś o Irlandii. Czy jest tam ktoś, kto może pomóc?

– Jest stado, które...

– Nie – sprzeciwił się Draco. Nie patrzył na nikogo konkretnego, ale zwracał się do nich wszystkich. – Nie będę uciekał przed powrotem do domu, bo to nie ja będę płacił cenę, jeśli tam nie wrócę.

– Dobrze, możemy zorganizować wam wyjazd do Irlandii – Zabini zaczął obmyślać plan, jakby nie słyszał słów Draco. Blaise zrobił kilka kroków po gabinecie Snape'a. – Moja matka zna kogoś w Ministerstwie, kto jest w stanie was stworzyć świstoklik prosto do Irlandii, bo przez tę zasraną Ustawę, nie możecie wyjechać bez zgody.

– Mój tata może wam dać fałszywe magiczne dokumenty, jeśli będą mieli zamiar ścigać was po magicznej sygnaturze – dodała Pansy. Nadal się trzęsła, ale na żal i rozpacz będzie mogła pozwolić sobie później.

Remus patrzył po kolei na Ślizgonów i nie wierzył, że z taką łatwością i ignorując słowa Draco byli w stanie zorganizować plan ich ucieczki z kraju. Korzystali z możliwości, które dawały ich rodzinne koneksje, galeony w skrytkach i ich własne umysły, gotowi znaleźć rozwiązanie w ciągu pięciu sekund. Wszystko po to, aby wywieźć Draco jak najdalej stąd, by nie musiał wracać do Malfoy Manor na pewną śmierć.

Harry był w podobnym szoku, ale widział początek tego, kiedy zajmowali się Draco przed pełnią w dormitorium. Oni byli w stanie spalić świat dla osoby, dla której większość społeczeństwa przygotowałoby stos.

– Bardzo dziękuję, że chcecie pomóc, ale nie sądzę...

– Draco ma piętno piątej klasy, znajdą go po tym – wtrącił się Teodor. Wstał i dołączył do Blaise'a, który zatrzymał się przy biurku Snape'a i chwycił jedną z fiolek eliksiru, które stały na blacie. Zabini patrzył się nią ze skupieniem na twarzy i zaraz się uśmiechnął szeroko.

– Eliksir Wielosokowy powinien załatwić sprawę, jeśli będą was szukać po wyglądzie.

– Ale nie możemy zmienić jego krwi i sygnatury, a po tym go znajdą – sprzeciwiła się Pansy.

– Czy wy nie słyszycie! – wydarł się na nich Draco. Jego oczy błysnęły na złoty kolor, kiedy poderwał się z fotela. – Jeśli jutro matka nie pojawi się ze mną, w Malfoy Manor to ją zabiją! Nie wymienię własnej ucieczki na jej śmierć!

Ślizgoni spojrzeli po sobie. Wiedzieli, jak Narcyza była ważna dla blondyna. Pansy ciągle pamiętała, że oddała listy Draco, które Parkinson pisała do niego przez całe wakacje (nie wiedziała jak, ale jakoś to zrobiła). Teodor pamiętał Narcyzę z wszystkich wizyt, które odbywał jako dziecko do Malfoy Manor. Kobieta zawsze kazała skrzatom przynieść im po szklance kakao i jednym ciastku. Nigdy nie krzyczała, nawet wtedy, kiedy wlecieli do salonu na swoich małych miotłach. Pamiętał, jak wyglądała również obecnie i wiedział, że Draco miał rację. Ona nie przeżyje, jeśli nie wrócą oboje do Malfoy Manor.

– A co gdyby... nie wróciła? – zapytał się cicho Harry. Wszyscy spojrzeli na niego z niezrozumieniem wypisanym na twarzy. Harry przełknął ślinę i poprawił okulary w nerwowym geście.

– Rozwiniesz tę myśl, Potter, czy mamy się domyślić reszty po twojej enigmatycznej odpowiedzi?

– Chodzi mi o to, Zabini, że Zakon wymyślił plan, jak można by uwolnić Narcyzę Malfoy, ale to nie było do końca proste czy bezpieczne. – Harry spojrzał na Remusa, by upewnić się, że może powiedzieć Ślizgonom, jaki jest plan Zakonu. Remus kiwnął mu głową w geście potwierdzenia. – Ale zamysł był taki, że Narcyza ma wyjść bezpiecznie z Malfoy Manor, dać potrzebne informacje, a Zakon by je wykorzystał.

– Nie no cudowny plan – odezwał się sarkastycznie i odstawił z hukiem fiolkę eliksiru. – A co gdyby nawalił?

– Zakon nie chciał ryzykować – przyznał ze smutkiem Remus. Nadal uważał, że plan był dość słaby, ale nie był w stanie wymyślić czegoś, co Zakon byłby w stanie zrobić bez narażania na ryzyko kogokolwiek. Nie wyobrażał sobie, że Moody czy Artur Weasley będą walczyć w bitwie, by uwolnić Narcyzę Malfoy. – Nie chcieli ponosić ryzyka dla osoby, która nie była potwierdzonym informatorem, tylko dlatego, że to była ofiara Voldemorta.

– Chcieliśmy uwolnić Narcyzę z Malfoy Manor i zapewnić jej bezpieczeństwo – zaczął tłumaczyć Harry. Z każdym słowem jego głos wydawał się coraz bardziej entuzjastyczny. – I wiemy, że jutro przybędzie do Hogwartu. Będzie poza Malfoy Manor. A my po prostu nigdy nie pozwolimy jej wrócić. Nikt nie będzie musiał umierać za to, że tam nie wrócisz, Draco – skierował ostatnie słowa do chłopaka.

Harry posłał nikły uśmiech w stronę Draco, ale blondyn tylko się skrzywił w odpowiedzi. Wilk miał ochotę warknąć na wszystkich za ich głupotę i chęć pomocy, bez względu na koszty. To Alfa stada miał za zadanie zapewnić im bezpieczeństwo, nie na odwrót.

– Myślisz, że Czarny Pan jest na tyle głupi, że wyśle ją tutaj samotnie? Albo bez jakiegoś zaklęcia namierzającego? Kurwa, Harry, ona nawet może być pod Imperiusem i nawet jeśli to stwierdzimy, to i tak będę musiał wrócić z nią do Malfoy Manor.

– Zginiesz, jeśli tam wrócisz! – krzyknął do niego Teodor, tracąc panowanie nad sobą. – Nie wiesz, jak tam jest od czasu twojej ucieczki! Nie wiesz, w co się pakujesz!

– A ty niby wiesz?!

– Wiem! – odkrzyknął równie głośno Teodor. – Wiem, bo tam byłem!

Wszyscy spojrzeli się na Teodora, kiedy jego słowa dotarły do nich.

– Snape zakazał mi mówić ci, że byłem w Malfoy Manor. – Teodor skierował swoje słowa prosto do Draco, ale reszta równie uważnie słuchała. Nott nadal mówił nieco zbyt głośno, a w jego głosie było słychać wszystkie emocje, które nim targały. – Miałeś nie wiedzieć, w jakim stanie jest Narcyza, ani co się dzieje w domu. Miałeś nie wiedzieć, jak źle jest – przyznał się zbolały Teodor.

– Co? Czemu? – Remus nie kierował tych pytań do nikogo konkretnie. Nie rozumiał, skąd Teodor to wszystko wiedział, ani czemu Snape wydał mu takie rozkazy. Na jego twarzy było można zauważyć niezrozumienie, a kiedy złapał kontakt wzrokowy z Pansy, ta odwróciła wzrok.

– Teodor ma... – Harry zaczął, ale zamknął usta, bo dotarło, że to nie była jego tajemnica do powiedzenia.

Nott wiedział, że decyzja należała do niego. Spojrzał tylko na Draco, który kiwnął mu głową na niezadane pytanie, czy Remus może utrzymać sekret. Czy jest na tyle wyrozumiały, na tyle niejasny, że nie poleci do Dumbledore'a z tą informacją czy do Aurorów i nie skaże Notta na Azkaban.

– Dlatego – powiedział Teodor i jednym płynnym ruchem podciągnął rękaw marynarki, by odsłonić lewe przedramię, gdzie był wypalony Mroczny Znak. Remus sapnął, gdy zrozumiał, na co patrzył.

– Przecież masz tylko szesnaście lat – powiedział załamany Remus. Spojrzał na ciemne włosy Teodora, jego równie ciemne oczy i bladość skóry oraz arystokratyczne rysy twarzy. Kiedyś znał Ślizgona tak bardzo podobnego, który również w tym wieku otrzymał Mroczny Znak. Zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach, a Remus poświęcił tygodnie, by postawić na nogi Syriusza po śmierci Regulusa.

– Draco powiedział mi ostatnio, że wszyscy płacimy za grzechy swoich ojców – powiedział Teodor. – Powinieneś to zrozumieć, profesorze. Jesteś w pokoju z osobami, które niosą ze sobą ten bagaż.

– To była kara?

– To był zaszczyt, którego dosięgają nieliczni w moim wieku – przyznał gorzko Teodor. Blaise zaczął mamrotać całą masę przekleństw w odpowiedzi, które tak naprawdę krążyły w umyśle wszystkich. Nott zasłonił Mroczny Znak, a Harry odwrócił wzrok i potarł bliznę w roztargnieniu.

– Co tam się dzieje, Teo? – Draco wrócił do głównego wątku rozmowy.

– Czarny Pan wezwał mnie, kiedy leżałeś ostatnio w Skrzydle Szpitalnym – przyznał się już spokojniejszy Teodor. Usiadł na kanapie koło Pansy, która ścisnęła go mocno za rękę. Kiedy Teodor zaczął znowu mówić, był wpatrzony w kamienną podłogę. – Byli tam wszyscy. Greyback, twoja matka, Snape, Lestrange'owie, Carrowie, Dołohow, twoi rodzice Pansy. Wszyscy z Mrocznym Znakiem na przedramieniu. Wszyscy, by oglądać jak dwie małe szlamy były torturowane. Miały dziesięć lat i wstążki we włosach. – Głos Teodora załamał się na chwilę. Przed oczami widział te wszystkie sceny, których musiał być świadkiem. Jego ręka zatrzęsła się odrobinę za mocno. – Potem był ktoś jeszcze. Prorok pisał o ataku stada Greybacka na wioskę, ale nikt nie wspomniał, że Greyback tej nocy porwał jedno z tych dzieci.

– C-co? – zapytał słabo Draco i Remus w tym samym czasie. Spojrzeli na siebie prawie od razu. Oboje pamiętali, jak rozmawiali na temat dzieci, które Fenrir gryzł i zabijał.

– On tam był. Mały, zakrwawiony, w spazmach bólu i otwartymi ranami na twarzy. Nie miał jednego oka i prawie nie był w stanie ustać na nogach. Wolał mamę i panikował tylko dlatego, że ktoś na niego spojrzał. Rzuciłem... na niego... Rzuciłem na niego zaklęcie żądlące, kiedy nadeszła moja kolej – przyznał się prawie bezgłośnie Teodor. Wziął drżący oddech i o mało nie zaczął szlochać. – Oni go torturowali i zabili tylko dlatego, że mogli. Robili to, bo był półkrwi. Bawili się nim, bo Greyback go przemienił. Oni się śmiali, Draco – zwrócił się bezpośrednio do przyjaciela. Następnie podniósł zaczerwienione oczy i spojrzał się prosto w szare tęczówki. – Myślisz, że przeżyjesz, bo masz na nazwisko Malfoy i coś dla nich znaczyłeś? Myślisz, że Greyback nie będzie chciał zrobić z ciebie chłopca na posyłki, bo niby jesteś dominującym wilkołakiem? Myślisz, że Narcyza stanie w twojej obronie? Wykopałem mu grób, Draco. Tamtej nocy chowałem do ziemi całą ich trójkę. Nie mam zamiaru następnym razem kopać ci grobu. Umrzesz, jak tam wrócisz – zakończył dobitnie Teodor.


***


Wszyscy poszli spać kilka godzin później, kiedy było już dawno po ciszy nocnej, a Snape odprowadził Ślizgonów i Pottera do odpowiednich Pokoi Wspólnych. Nikt jednak nie musiał wiedzieć, że Harry wszedł do swojego dormitorium, by wziąć Pelerynę Niewidkę, Mapę Huncwotów i wymknął się z powrotem. A gdy Teodor Nott opuszczał dormitorium, by pójść do Pokoju Życzeń, nikt tego nie zauważył.

Draco spędził swoją ostatnią noc w zamku z Harrym w jednym łóżku, mocno trzymając się jego ciała i chłonąc ostatnie poczucie bezpieczeństwa, jakie czuł.


***


Harry Potter nie miał tego luksusu pożegnać się z Draco Malfoy'em tuż przed jego opuszczeniem Hogwartu. Zrobili to w jednej z opuszczonych sal, blisko gabinetu Severusa, gdzie profesor miał przyprowadzić Narcyzę.

Gdy stał wtulony w Ślizgona, czuł jakby, cały czas świata nie był wystarczający, by się z nim pożegnać. Harry zrozumiał, że nienawidził pożegnań. Draco z trudem oderwał od siebie Harry'go, by móc na niego spojrzeć.

– Musisz dotrzymać swojej obietnicy, Potter – powiedział mocno Draco. Miał ostre spojrzenie i poważny wyraz twarzy. Harry nie pamiętał, kiedy drugi chłopak nazwał go ostatnio po nazwisku. – Musisz pomóc Nottowi. Musisz pilnować Pansy. Nie możesz pozwolić, by Blaise ukrył wszystko za swoją maską. Nie daj się nabrać na jego zachowanie. Patrz czy Pansy je odpowiednio i nie przemęcza się za bardzo. Jeśli musisz, to pozwól Nottowi zrobić coś, żeby było widać, że próbuje wykonać powierzoną mu misję.

Harry'emu zabrakło tchu, gdy zrozumiał, co robił Draco. Zacisnął mocno szczęki, by nie zacząć na niego krzyczeć i błagać, by przestał. Potter od zawsze żałował, że nie był w stanie pożegnać się z Syriuszem, rodzicami czy Cedricem. Jednak to, co robił Draco, było jeszcze gorsze.

– Nie żegnaj się ze mną, Draco – błagał go Harry. Miał łzy w oczach, które pomimo okularów były doskonale widoczne. – Nie rób mi tego.

– Potter, musisz...

– Draco – przerwał mu z jękiem Harry i pokręcił głową. – Nie.

– Musisz – na wpół jęknął, a na wpół warknął to jedno słowo. – Muszę wiedzieć, że to zrobisz. Że im pomożesz, kiedy mnie nie będzie.

Harry poczuł, że jego serce zaciska się tak mocno, a w płucach brakuje powietrza. Nie umiał wydobyć z siebie odpowiednich słów, które Draco tak bardzo potrzebował usłyszeć. Chciał za to powiedzieć coś innego. Miał tego świadomość i nigdy wcześniej nie czuł potrzeby, by to mówić. Dla niektórych mogło to być za wcześnie, dla innych nie było to prawdziwe, ale Harry'emu wydawało się, że ten moment był odpowiedni. Chciał mieć pewność, że Draco wiedział. Że usłyszał to z ust Harry'ego. Chciał by o tym pamiętał i nigdy nie wątpił.

Harry przygryzł wargi w geście zdenerwowania i nagłej niepewności. Nigdy wcześniej tego nikomu nie mówił. Nie w takim znaczeniu, nie z takimi uczuciami. Bo kochał kilka osób na tym świecie, ale miłość do Draco była zupełnie czymś innym. To nie był powiew wiatru, uczucie ognia w sercu czy nagłe olśnienie. To był sztorm, huragan emocji i coś, co kwitło w nim od dawna, tak, że Harry nie wiedział gdzie powstały korzenie, a gdzie nowe pąki. To było coś łatwego jak oddychanie, ale czasami zapierało dech w piersiach. To był powód do dumy, a jednocześnie najgorszy strach. Nikt nigdy nie powiedział, że kochanie Draco Malfoy'a było proste. I nigdy nie będzie.

– Draco ja...

– Wiem – wyszeptał Malfoy wpatrzony w zielone oczy, które błyszczały od niewylanych łez. Przerwał Harry'emu bez żadnego zawahania, jakby dokładnie wiedział, co ten chciał powiedzieć. – Ale nie mów tego – poprosił go. – Nie mów tego, tylko dlatego, że teraz odchodzę. Bo to nic nie zmieni.

Harry zacisnął mocno usta, bo bał się, że zacznie krzyczeć. Czemu Draco nie pozwolił mu na powiedzenie tych słów? Potter przysunął się jeszcze bliżej i pocałował mocno Ślizgona. Starał się, by ten pocałunek był na tyle wyraźny, by Draco na pewno zrozumiał, co Harry chciał powiedzieć. Czuł nacisk warg Malfoy'a na swoje własne i palce, które zacisnęły się na jego szczęce i policzkach. Sam położył je na talii Ślizgona.

Gdy ich pocałunek się skończył, Harry nadal czuł zimne dłonie Draco na swoim ciele, a oczy, które co chwilę zmieniały kolor, patrzyły się na niego jakby chciały zapamiętać każdy szczegół jego twarzy.

– Masz wrócić – rozkazał mu szeptem Harry.

Draco milczał, zamiast odpowiedzieć na pytanie, bo wiedział, że nie był w stanie teraz kłamać. Przymknął na chwilę powieki i przesunął ręce z twarzy Harry'ego na tył głowy, by przysunąć go bliżej siebie i móc odetchnąć jego zapachem. Przytulił Pottera do siebie i schował nos w czarnych włosach. A gdy otworzył usta, jego głos był prawie niesłyszalny.

– Masz żyć, Harry Potterze.


***


Draco Malfoy kochał swoją matkę. Tak bardzo, jak mógł jako dziedzic rodu Malfoy'ów, a później wilkołak, który uciekł z własnego domu i został prawie wydziedziczony. Ta miłość jednak była przede wszystkim miłością dziecka do matki. Nawet jeśli od ósmego roku życia mówił do tej kobiety „matko", a nie „mamo". Nie miało to znaczenia, bo to Narcyza przychodziła do jego pokoju, opowiadała mu historię o znanych czarodziejach i gwiazdozbiorach. Ona pilnowała czy wszystko z nim w porządku, kazała Zgredkowi przynosić jego ulubione desery i zawsze znalazła sposobność, by zabrać go do ogrodu i pobawić się z nim w łapanie.

Była matką – nie była idealna, czasami dawała mu kary, kiedy indziej nie odzywała się do niego, gdy zrobił coś, co uważała za złe i ciągle powtarzała mu, że musi się stać odpowiednim dziedzicem. Narcyza przede wszystkim go kochała, tak jak potrafiła najlepiej. A fakt, że sama pochodziła z rodu Black, gdzie uczucia i miłość do dziecka nie były czymś normalnym, matka Draco nie miała zbyt dobrego przykładu.

Ta miłość spowodowała, że była w stanie ochronić go przed Aurorami i wysłaniem do Departamentu Tajemnic, spakowała go, wręczyła świstoklik, który i tak się nie aktywował i kazała znaleźć Remusa Lupina. Wysłała swoje jedyne dziecko do osoby, która była w stanie mu pomóc.

Przez tę miłość Narcyza kazała Draconowi żyć, bo żadna matka nie była w stanie znieść myśli, że jej dziecko się poddało, jest skorupą dawnego siebie, bo nawet jeśli miała świadomość tego, że bycie wilkołakiem nie było łatwe, istniało coś poza tym. Było jeszcze życie jako Draco Malfoy. Nie jako dziedzic rodu Malfoy'ów, syn Lucjusza. Przed Draco była ścieżka życia, którą on sam obrał i którą sam budował. Narcyza pragnęła przede wszystkim tego, aby jej dziecko żyło, najlepszym możliwym życiem.

Draco to wszystko wiedział. I przez tę miłość do Narcyzy zgodził się na plan, który polegał na tym, że ich dwójka nigdy nie dotrze do Malfoy Manor. Chciał chronić kobietę, która przez całe życie robiła dla niego to samo, w miarę możliwości, które miała.

Według ułożonego planu, wraz z Remusem mieli się teleportować w bezpieczne miejsce, poczekać, aż dostaną zielone światło, fałszywe dokumenty i podrobioną sygnaturę oraz świstoklik i przeniosą się w trójkę do Irlandii. Z dala od Ustaw Antywilkołaczych, Czarnego Pana i groźby śmierci, która na pewno pojawi się nad ich głowami, gdy świat zorientuje się, że zniknęli.

Draco pożegnał się z Harrym oraz Ślizgonami, bo nie miał pojęcia, kiedy następnym razem się zobaczą.

Jednak plany mają to do siebie, że nie zawsze się udają. Draco był na to przygotowany, bo Ślizgoni utonęliby w jeziorze, gdyby nie wymyślili planu awaryjnego. Jednak ten plan awaryjny nie przewidział jednej rzeczy. Nie spodziewali się, że to nie Narcyza Malfoy teleportuje się pod bramami Hogwartu o wyznaczonej godzinie.

Jednak Draco się zorientował. Przez szesnaście lat obserwował tę kobietę, nauczył się jej gestów, mimiki i uśmiechów. Naśladował część rzeczy, gdy był młodszy. Wiedział jak się porusza, umiał rozróżnić jej chód. Pamiętał perfumy, których używała na co dzień. A dzięki zmysłom Wilka umiał rozpoznać naturalny zapach jej ciała i emocje, jakie jej towarzyszyły. Draco pamiętał drobne szczegóły, które ktoś pod Eliksirem Wielosokowym mógł nie zauważyć czy o nich zapomnieć podczas udawania Narcyzy Malfoy.

Pomimo tego, że ta kobieta była ubrana w czarną szatę ze srebrnymi wstawkami, a włosy miała związane w koka u nasady szyi, posiadała perłowe kolczyki i naszyjnik do kompletu, pachniała tymi samymi perfumami, a pierścień rodowy Malfoy'ów był na jej serdecznym palcu, to nie była Narcyzą.

A gdy słyszał jej rozmowę z Dyrektorem, zobaczył jej zawahanie, gdy złapała pióro, by podpisać dokumenty, zauważył spięcie, z jakim się z nim przywitała i wyciągnęła rękę, by pocałował ją w dłoń, Draco wiedział.

Wilk w jego umyśle piszczał zdenerwowany i przejęty myślą gdzie jest prawdziwa Narcyza Malfoy. Draco nie miał pojęcia, ale wiedział, że plan, który został stworzony, właśnie uległ zniszczeniu. Nie mógł nie wrócić do Malfoy Manor i ryzykować, że matka zostanie zabita. Ucieczka z Remusem nie wchodziła w grę. Nikt nie wiedział, jaka jest prawdziwa twarz osoby, która była pod wpływem Eliksiru Wielosokowego.

Draco przymknął oczy na sekundę i zrobił głęboki wdech. Tysiąc myśli przeleciało mu przez głowę. Plan się nie powiedzie. Nie ucieknie z Remusem. Nie pożegnał się z Lupinem. Nie wiedział jak przekazać im informację, że wszystko poszło w las. Wilk szarpał się na myśl, że mają się rozstać ze stadem. Merlinie, Draco nie miał siły zrobić kolejnego kroku, a udawany głos Narcyzy tylko jeszcze bardziej szarpał jego nerwami.

Gdy zobaczył Remusa Lupina pod wpływem zaklęć zmieniających wygląd otoczonego trójką Ślizgonów i Snape'a, a wszyscy czekali na nich na dziedzińcu, Draco miał świadomość, że to jest ten moment, kiedy musiał powiedzieć im, że coś jest nie tak.

Spojrzał na Lunatyka, który miał poważny wyraz twarzy, a długa broda, którą posiadał, tylko ukrywała jego zaciśnięte szczęki. Był ubrany w bordową czarodziejską szatę z herbem Hogwartu. Udawał jednego z nauczycieli, który po prostu eskortował Ślizgonów, by mogli się pożegnać z Draco. Koło niego pod Peleryną Niewidką stał Harry Potter.

Draco złapał kontakt wzrokowy z Remusem i bezgłośnie powiedział jednego zdanie. Wiedział, że Lupin to zrozumie, bo przez czas, kiedy mieszkali razem ten nauczył się rozpoznawać kilka słów, które bezgłośnie wypowiadał Draco, gdy nie mógł mówić.

– To nie ona.

Gdy strach wypełnił oczy Remusa, Draco spuścił wzrok na kufer, który stał u jego stóp.


***


Harry był ukryty pod Peleryną Niewidką i patrzył, jak Draco żegnał się ze Ślizgonami. Nie mógł tak po prostu przyjść, bo Narcyza nie mogła wiedzieć, że Draco był tak blisko z Harrym. A Potter nie mógł po prostu wrócić do dormitorium i udawać, że wszystko było w porządku. Chciał być koło Draco, nawet jeśli ten nie mógł go zobaczyć.

Pansy mogła pozwolić sobie na mocny uścisk Draco. Teodor i Zabini objęli go na krótko i kiwnęli głowami w ramach pożegnania. Malfoy powiedział do każdego kilka słów, a oni kiwali głowami, starając się nie wyglądać, jakby żegnali się z nim na zawsze.

A gdy Draco podszedł do Narcyzy i ścisnął mocno jej ramię, ta nie mogła powstrzymać szarpnięcia na ten dotyk. Draco spojrzał się w miejsce, gdzie jak podejrzewał był Harry, a Gryfon zrobił krok do przodu.

Harry czuł, że coś był nie tak. Nie miał pojęcia, czemu Remus nie podszedł do Malfoy'ów. Czemu wydawał się coraz bardziej zgarbiony i przerażony?

– Co się dzieje? – wyszeptał to pytanie do Remusa. Miał nadzieję, że nikt inny go nie usłyszał, chociaż Ślizgoni wiedzieli, że był tutaj pod Peleryną Niewidką.

– Plan D – odszepnął załamany Remus, ledwo poruszając ustami.

Harry wstrzymał powietrze, gdy usłyszał odpowiedź Remusa. Nie, to nie mogła być prawda. Plan ten polegał na tym, że nic nie mogą zrobić i Draco naprawdę miał się udać do Malfoy Manor. Harry nie rozumiał, czemu nie realizują innego planu, ale jeśli Remus z nimi nie jechał, to wszystko było stracone.

– Nie.

Jego serce szarpnęło się na myśl, że miał pozwolić Draco zniknąć. Nie mógł na to pozwolić. Był w stanie zrobić wszystko, by Malfoy nie zniknął. Jednak zanim zdecydował, jaki miałby być jego następny krok, Draco teleportował się z Narcyzą do dworu, a Harry był bezradny i pozbawiony kolejnego ruchu. Głośne POP rozniosło się przy bramie.

Harry poczuł, że nie mógł nic zrobić i ta bezsilność powodowała, że łzy stanęły mu w oczach, po raz kolejny tego okropnego dnia. Remus był u boku Harry'ego i miał równie załamany wyraz twarzy, który dało się bez problemu zauważyć pomimo zaklęć zmieniających jego wygląd.

Harry zdjął ostatkiem sił Pelerynę Niewidkę, która zsunęła się z niego i upadła z szelestem na ziemię. Nie było już nikogo, przed kim musiał się ukrywać, bo Malfoy'owie odeszli.

– Harry, szczeniaku...

Harry skierował wzrok na Remusa, który stał koło niego i położył dłoń na ramieniu. To nie był ten sam żelazny uścisk, który Lupin zastosował na nim w Departamencie Tajemnic, kiedy Syriusz wpadł za zasłonę. Wtedy Harry podążyłby za Łapą, a jedyną przeszkodą były ramiona Remusa. Teraz jednak Lupin trzymał go, w geście pocieszenia, a nie jako zatrzymanie przed popełnieniem samobójstwa.

– On odszedł, Remus – powiedział załamany Harry.

– On wróci – odpowiedział pewnie Remus. – Sprowadzimy go z powrotem do domu.

Tym razem jednak nie miał poczucia, że tracił obu chłopców, bo wsiedli do Hogwart Express. On naprawdę stracił Draco. Stracił swojego szczeniaka, a u drugiego w miejscu serca była ziejąca dziura. A najgorsze było to, że nie mógł się z nim nawet pożegnać. Nie miał się z nim żegnać, bo mieli razem udać się w bezpieczne miejsce. Miał opiekować się swoim szczeniakiem. I po raz kolejny mu się nie udało. Lunatyk w jego umyśle zaczął wyć.


***


Harry przekroczył próg salonu Gryffindoru z zaczerwienionymi oczami, zaciśniętymi ustami i spojrzeniem wbitym w podłogę. Nie chciał na nikogo patrzeć, z kimkolwiek rozmawiać a tym bardziej słuchać. Wiedział, że Ron czekał na niego w dormitorium i Harry miał nadzieję, że miał zebrany zapas słodyczy i wystarczającą ilość czasu, by móc usiąść w ciszy i po prostu zjeść większość czekoladowych żab. Potter nigdy nie był typem, który mógł sobie pozwolić czy robił tak kiedykolwiek, ale teraz po prostu pragnął zajeść to wszystko.

Skierował się na wpół automatycznie do męskiego dormitorium i już miał postawić lewą stopę na schodku, kiedy ktoś złapał go za ramię. Harry wzdrygnął się na ten dotyk i strząsnął niechcianą dłoń z siebie.

– Przepraszam...

Harry nie odezwał się ani słowem do Hermiony, ale samo jego spojrzenie wystarczyło, żeby nie powiedziała nic więcej. Oprócz zaczerwienionych oczu, miał w nich coś, co po prostu można nazwać pustką. Hermiona pamiętała, że ostatni raz widziała w jego oczach coś takiego, jak Syriusz umarł. Pierwszy raz był po śmierci Cedrica. Miała nadzieję, że nigdy więcej tego nie zobaczy. I na pewno nie sądziła, że Draco Malfoy stanie się powodem, dlaczego Harry wydaje się pozbawiony chęci do życia.

– Daj mi odejść – wyszeptał głuchym głosem.

– Harry, ja...

Harry zaczął się trząść, gdy dotarło do niego to, co chciała zrobić Hermiona. Nie mógł pozwolić, by skończyła mówić. Gniew nagle uderzył mu do głowy i nie był w stanie racjonalnie myśleć.

– Czy to nie jest to, czego chciałaś, Hermiono! – Wykrzyczał jej prosto w twarz. Harry miał łzy w oczach, ale gniew był większy niż chęć płaczu. – Dostałaś to! Draco odszedł! Nie ma już niebezpiecznego wilkołaka wokół mnie! Nie ma go!

Harry się trząsł, miał łzy w oczach, a jego głos był tak przepełniony bólem, bo już dawno przestał nad nim panować. Patrzył na Hermionę, która wydawała się tak mała i skruszona w swoim brązowym swetrze, ale Harry nie widział tego, że ona również cierpiała i żałowała tych wszystkich słów, które kiedyś powiedziała. Nie widział ran przyjaciółki, bo jego cierpienie przysłoniło wszystko inne.

Serce Harry'ego krwawiło, pompowało krew, która zamieniała się w lód.

– Przykro mi, Harry – kajała się Hermiona. Zrobiła krok do przodu i wyciągnęła rękę, ponieważ chciała pocieszyć Harry'ego, ale ten odsunął się od niej.

– Powiedziałaś, że mam do ciebie nie przychodzić, kiedy wszystko się zniszczy – przypomniał jej Harry. – Więc tego nie zrobię. Mam nadzieję, że cieszysz się, że znowu miałaś rację, Hermiono. Nie ma szczęśliwego zakończenia.

Harry odwrócił się na pięcie i potykając się o własne nogi, bo łzy przysłaniały mu widok, zaczął iść po schodach do dormitorium. Ledwo oddychał, bo miał wrażenie, że coś ciąży mu na klatce piersiowej, a ból głowy wydawał się trzy razy gorszy niż te, które miewał po wizjach Voldemorta. Ale to było nic w porównaniu z tym, co się działo z jego sercem. Świadomość tego, że Draco Malfoy właśnie wrócił do Malfoy Manor opanowanego przez Śmierciożerców i Toma Riddle'a była najgorsza.

Kiedy leżał zwinięty w kłębek, poczuł, jak materac ugiął się pod ciężarem Rona, gdy ten przytulił go mocno. Weasley nic nie mówił, po prostu spędzili tak resztę nocy. A jeśli Harry zaczął płakać w którymś momencie, rudzielec był tym, który zaczął nucić kołysankę, którą śpiewała mu Molly, gdy był małym chłopcem i śniły mu się koszmary. Bo czasami słowa nie były wystarczające. Czasami wystarczyło, że ktoś był obok, gdy ktoś inny potrzebował cichego pocieszenia. Czasami wystarczyło mieć przyjaciół. Czasami potrzebny był brat.


***


Gdy fałszywa Narcyza teleportowała się z Draco przed bramy Malfoy Manor, chłopak potrzebował chwili, by dojść do siebie i popatrzeć na widok przed sobą. Miejsce, które przez szesnaście lat nazywał domem, było teraz jego nowym więzieniem, bo nie miał co do tego żadnych wątpliwości.

Kiedy uciekał stąd na początku wakacji, nie spodziewał się, że kiedyś tu wróci. Malfoy Manor miało stać się dla niego czymś niedostępnym. Nie mógł sam przekroczyć progu domu, dopóki matka go nie zaprosi, bo mimo że miał krew Malfoy'ów, to była ona splamiona przekleństwem Wilka.

A teraz stał przed dworem, który był bardziej ponury i przerażający niż go zapamiętał. Wysoki żywopłot był tak samo zadbany, a metalowa brama zamknięta na cztery spusty. Draco poczuł, jak silny wiatr przedostał się przez jego podróżną szatę i wstrząsnął ciałem.

Cieżkie bramy otworzyły się płynnie pod wpływem zaklęcia, a po drugiej stronie stała prawdziwa Narcyza. Była blada, chuda, z rozpuszczonymi włosami i bez jakiejkolwiek biżuterii. Ubrana w ciężką szatę z wysokim kołnierzem, który zakrywał jej szyję. Jej cera wydawała się wręcz poszarzała, a wysuszone usta ułożyły się w imię jej syna, gdy tylko go dostrzegła.

Draco nie mógł uwierzyć, w jakim stanie była Narcyza. Gdy zobaczył kobietę w Hogwarcie, już wtedy sądził, że wyglądała nie najlepiej, ale to jaka była prawda wydawało się jeszcze gorsze.

– Matko... – Draco powiedział w ramach przywitania.

– Draco.

To było niezwykłe. Usłyszeć głos Narcyzy pierwszy raz od miesięcy. Brzmiała słabiej niż wtedy, gdy ostatnio widzieli się w windzie w Ministerstwie Magii. Na jej twarzy był nikły uśmiech. Draco podszedł do niej oczarowany, a Wilk zapiszczał zadowolony, że w końcu Narcyza była obok.

Jednak zanim Draco zdążył zrobić cokolwiek, kobieta przebrana za Narcyzę odezwała się pogardliwym tonem.

– Nie chcę przerywać w tym uroczym spotkaniu rodzinnym, ale Czarny Pan na nas czeka.

Draco spiął się i wyprostował od razu, gdy usłyszał coś o Czarnym Panu. Narcyza zacisnęła usta i kiwnęła głową. Gdy fałszywa Narcyza zaczęła iść, Draco odwrócił się i zobaczył, jak brama zamyka się cicho. Miał wrażenie, że w ten sposób jego los i pobyt w Malfoy Manor został właśnie przypieczętowany. Czuł jakby nie do końca, to do niego docierało.

Gdy przeszli przez długą ścieżkę prowadzącą do dworu, a później przez hol, schody i korytarze, młody Malfoy miał wrażenie, że szedł po cmentarzu własnego domu. Bo to nie przypominało tego miejsca. Było tylko iluzją, zbyt ciemną, zimną i opuszczoną, by mogła uchodzić za dom. Draco miał dreszcze na całym ciele, a czyiś śmiech, a potem krzyk, który rozniósł się po holu, tylko pogorszył całą sprawę.

Weszli do sali balowej, która miała długi, drewniany stół na środku pokoju, a u szczytu stał czarny tron. Draco pamiętał to krzesło z jednego z gabinetów, który należał do jego dziadka. Abraxas Malfoy zdobył je we Francji i przeniósł do Malfoy Manor ze słowami, że na czymś takim może siedzieć tylko wielki człowiek. Teraz należał do Czarnego Pana.

Voldemort wyglądał tak samo, gdy ostatnim razem Draco został zmuszony się z nim widzieć. Ubrany w czarną szatę, z różdżką w dłoni i czerwonymi oczami patrzył na Malfoy'a.

– Draconie. – Czarny Pan wręcz wysyczał jego imię z pogardą w tonie, przez który Draco dostał dreszczy. Ostatnim razem, gdy słyszał swoje imię z ust Czarnego Pana, czekał na śmierć z rąk Greybacka. – Witaj z powrotem w Malfoy Manor.

Draco stanął w miejscu tuż przy drzwiach, przez które przeszedł. Jego matka czekała za nimi i Malfoy nie wiedział, czy ta świadomość mu pomagała.

– Panie... – zaczął dość niepewnie Draco. Jego Wilk burzył się na myśl, żeby pokłonić się temu człowiekowi. Warczał na samą myśl, że mają być od niego zależni, że stali się więźniami we własnym domu.

Czarny Pan jakby wiedział, o czym myśli Draco, wykrzywił usta w pogardliwym grymasie i machnął różdżką w imitacji niedbałego gestu.

– Crucio – Czarny Pan bez zawahania się rzucił zaklęcie torturujące na Dracona.

Draco padł na kolana od razu, jak zaklęcie go trafiło. Wilk w jego umyśle zaczął skomleć, piszczeć i szarpać się w agonii. Draco podzielał z nim te wszystkie odruchy. Wiedział, że nie może zacząć krzyczeć, bo po wczorajszym dniu już przekroczył swoje możliwości, i jeśli teraz zacznie, to nie skończy. Gdy zgiął się w pół, wbił paznokcie w dębową podłogę, które złamały się pod wpływem siły.

Po tym, jak zaklęcie torturujące się skończyło, a młody Malfoy klęczał, mając drgawki i mimowolne skurcze mięśni, a jego oczy błyszczały czystym złotem, Voldemort wykrzywił wargi i wstał ze swojego tronu. Gdy zbliżył się do Dracona, chwycił jego twarz i wbił paznokcie w bladą skórę.

– Pozwól Draco, że przedstawię ci zasady, jakie będą cię obowiązywać. Przecież nie chcemy, by ktoś zginął, prawda?

Złote oczy spotkały się z tymi czerwonymi. Oczy Wilka spotkały się z oczami Diabła.




****


Ten moment, gdy nie wiesz jak poprowadzić historię Draco w tym rozdziale, więc piszesz sceny ze Ślizgonami, gdzie oni nagle zaczynają wymyślać plan, który zmienia twoje plany dotyczące fabuły, a tego nie było w planie. I piszę do polarnejgwiazdki czy możemy kolejny raz zmienić plan na Skazanego, bo plan Ślizgonów nagle okazał się zbyt dobrym i sensownym planem, na który nie wpadłam wcześniej. Także tak bawiłam się cudownie pisząc ten rozdział, bo moi bohaterowie są mądrzejsi ode mnie, kiedy planowałam dalsze rozdziały (i tak zmieniałam koncepcję, więc...) To wszystko wina Ślizgonów.

Poza tym Malfoy Manor wita. Nie będą zbyt pozytywnie nastwieni do gości czy synów marnotrawnych więc bądźcie przygotowani.

Radosnego Sylwestra i Nowego Roku! :D 

Do następnego,

Demetria1050 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro