Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

48. Poniesione konsekwencje

Draco Malfoy umiał się zmierzyć z konsekwencjami własnych działań. Ojciec nauczył go tego, gdy miał kilka lat, ledwo opanował jak składać zdania, a pójście do Hogwartu było czymś tak odległym, jak posiadanie własnego domu. Nie było to nic miłego – Lucjusz nie miał za grama cierpliwości, a różdżka, którą dzierżył w dłoni, była wprawiona w zaklęciach, które miały na celu krzywdzić. Draco odebrał te lekcje bardzo dokładnie i umiał je zapamiętać do końca życia. Nie oznaczało to jednak, że zawsze liczył się z konsekwencjami. Czasami, trzeba było coś zrobić. Pobicie Stuarta było jedną z takich rzeczy.

I może Harry miał rację. Wilk Draco był na wskroś gryfoński. Był również zbyt emocjonalny, bo wył głośno, gdy we wtorek, Remus mógł opuścić Skrzydło Szpitalne i wrócić do domu. Draco nie chciał się żegnać, tracić poczucia, że Lupin był obok i mógł liczyć na wsparcie, rozmowę i po prostu spędzić trochę czasu obok siebie, by uspokoić ich szalejące wilki. Remus pomógł również Ślizgonom zaplanować zemstę na Ronie (mógł nie wiedzieć, że chodziło konkretnie o Weasleya), ale jego huncwockie zapędy nie umarły tak łatwo i nadal jego umysł mógł wymyślić dowcip miesiąca. Odbył również rozmowę z Draco o Pansy, bo Lunatyk również wyczuł, że dziewczyna była w ciąży.

Jednak we wtorek Remus wyjechał i mieli zobaczyć się dopiero podczas następnej pełni. A Draco musiał zmierzyć się z konsekwencjami własnych działań.

***

Draco zmierzył się z rodzicami Stuarta Shafiqa w środę, gdy wszedł do Skrzydła Szpitalnego z Pansy Parkinson, którą oparzyła roślina na Zielarstwie i na przedramieniu wyskoczyły jej bąble, które pękały oraz sączyła się z nim dziwna maź. Draco zgłosił się do odprowadzenia jej do Skrzydła Szpitalnego, bo Wilk o mało nie zwariował i nie zaczął warczeć na każdego, kto zbliżył się do rannego członka jego stada. Malfoy również martwił się o Pansy, która była blada, a jej usta wykrzywiały się z bólu.

Pani Pomfrey zasłoniła siebie i Pansy parawanem i kazała czekać Draco, aż skończą, ale pojękiwania Parkinson z powodu bólu, nadal były doskonale słyszalne. Malfoy miał ochotę rozerwać materiał, odsunąć szkolną pielęgniarkę i złagodzić ból Pansy. Wilk skomlał na myśl, że nie mógł być obok. Wyczuwał gorzki zapach jej bólu i dyskomfortu.

Dlatego Draco zaczął chodzić nerwowo po Skrzydle Szpitalnym, by jakoś się uspokoić i skupić na czymś innym. Nie wyobrażał sobie wyjść z pomieszczenia, bo musiał zostać koło przyjaciółki.

– To ty – odezwał się damski głos zza Draco. Odwrócił się w stronę kobiety, która stała przy drzwiach od izolatki z pustą fiolką po eliksirze i z gniewną miną. Miała jakieś czterdzieści lat, ubrana w kremową szatę i z rozpuszczanymi blond włosami. Wydawała się naprawdę filigranowa, a jej mina tak bardzo nie pasowała do niej. – To ty prawie zabiłeś mojego syna.

Draco drgnął i wyprostował się odrobinę bardziej, kiedy dotarło do niego, że ta kobieta to matka Stuarta. Przybrał na twarzy pokerową minę.

– To ja – potwierdził bez zawahania się. Nie miał zamiaru udawać, że to nie miało miejsca. Nie będzie się wybielać.

– Dyrektor Dumbledore powiedział, że spotka cię odpowiednia kara – powiedziała wzburzona kobieta. – Zapewniał nas o tym. A ty, stoisz tutaj, przede mną i nawet nie masz wyrzutów sumienia!

– Caroline! – Męski głos rozbrzmiał zza kobiety. Draco spojrzał na mężczyznę, do którego Stuart był tak podobny. Ten sam kształt szczęki, kolor włosów i długość nosa. Wyglądali prawie identycznie. – Czemu krzyczysz?

– To on! – Wskazała na Draco palcem. Wilk Malfoy'a coraz bardziej denerwował się tą sytuacją. Gdzieś niedaleko Pansy syczała z bólu, kiedy Pomfrey nakładała jej maść. – To on prawie zabił nasze dziecko.

Draco wiedział, że to nie była odpowiednia reakcja, ale nie mógł się powstrzymać. Zaczął się głośno śmiać ciągle wpatrzony w rodziców Shafiqa.

Jednak nie mógł wytrzymać z powodu ich hipokryzji, która może i miała w sobie ziarno prawdy. Tak, chciał zabić Stuarta. Wilk do tej pory żałował, że tego nie zrobił. Draco przez większość czasu starał się o tym nie myśleć.

Rodzice Stuarta patrzyli na niego z oniemieniem, a Draco podszedł do nich z wyprostowanymi ramionami i tą pewnością siebie typową dla Malfoy'ów, której nikt nie mógł mu zabrać, nawet jeśli nie był już czystokrwistym dziedzicem.

– Pani Shafiq – odezwał się do kobiety, zachowując przy tym minimum kultury. Kobieta była od niego niższa, a Wilk był zadowolony, z tego, że mógł patrzeć na nią z góry. – Niech nie mówi mi pani o morderstwie, kiedy sama pani niedawno nakłaniała do tego szesnastoletnią dziewczynę. Do popełnienia morderstwa – uszczegółowił, żeby nie było niedomówień.

– Nie wiem, o czym mówisz – zaprzeczyła od razu kobieta. Jednak Wilk Draco wyczuł, jak zaczęła się denerwować. Sam Malfoy to zobaczył w jej postawie i napięciu w głosie, kiedy zaprzeczyła.

– Nie wie pani? – zapytał się sarkastycznie. Rozszerzył komicznie oczy i przyłożył palec do ust, w geście zdziwienia. Sekundę później jego spojrzenie stwardniało, a usta wykrzywiły pogardliwie. – Z chęcią pani przypomnę, jak powiedziała pani Pansy Parkinson, by nie pojawia się z bękartem na progu państwa domu i nie niszczyła przyszłości Stuarta.

– To nie ma nic do rzeczy! – Prawie wszedł mu w słowo pan Shafiq. Mężczyzna stanął tuż obok żony i położył jej rękę na ramieniu. – Chodzi o to, co zrobiłeś naszemu synowi. I że nie zostawimy tak tego. Zapłacisz za to, co zrobiłeś.

– Jest pan pewien, panie Shafiq? – zapytał się z błyskiem w oczach Draco. Trzymał pod kontrolą Wilka, bo wiedział, że jeśli oni zobaczą, kim jest Malfoy, wszystko się wyda.

– Co to ma znaczyć? – zapytała matka Stuarta. – Rozmawialiśmy z Dumbledorem. Obiecał nam, że załatwi sprawę.

– A jeśli będzie trzeba, pójdziemy z tym do biura Aurorów – dopowiedział pan Shafiq. Brzmiał przy tym tak pewnie.

– Nigdzie państwo nie pójdą – powiedział z całą pewnością siebie, na jaką było go stać.

– A dlaczego niby nie?

– Powinien pan wiedzieć, panie Shafiq, że kiedyś miałem bardzo dobre relacje z Ritą Skeeter – odpowiedział Draco, nawiązując do tego, co miało miejsce na jego czwartym roku. – A ona z przyjemnością odbierze ode mnie wiadomość i opublikuje artykuł o tym, jak szanowana czystokrwista rodzina, wyrzekła się swojego dziedzica. A ich małoletni syn spodziewa się nieślubnego dziecka, które wszyscy chcieli zabić. Już widzę te nagłówki: „Rodzina Shafiq pragnęła zabić nienarodzone dziecko, by nie przeszkadzało ono w karierze ich marnego syna".

– Kłamiesz – wysyczała pani Shafiq. – Nikt ci nie uwierzy.

Draco uśmiechnął się szeroko, pokazując zęby. Wilk warknął w jego wnętrzu.

– Nie muszą mi uwierzyć – zgodził się z nią Draco. – Jedyne co muszą, to uwierzyć matce dziecka. – Rodzice Stuarta spojrzeli na siebie przestraszeni, a Draco nie miał zamiaru tylko na tym poprzestać. – A ona nosi w sobie niepowtarzalny dowód, że spodziewają się państwo wnuka. Och, zapomniałem. Moje gratulacje z tego powodu. Chociaż państwo wolą bardziej kondolencje o ile się nie mylę?

Draco nie mógł przestać się uśmiechać, a adrenalina krążyła w jego żyłach. Merlinie, jak on był zadowolony z tego wszystkiego.

Państwo Shafiq wydawali się naprawdę przestraszeni, tym co powiedział Draco. Sam Malfoy był z siebie dumny, że ten blef okazał się na tyle dobry. Nie miał nigdy zamiaru zachęcać Pansy do tego, by pójść do prasy i powiedzieć wszystkim o tym, że spodziewa się dziecka, które nie było chciane przez większość rodziny.

Jednak rodzice Stuarta nie musieli o tym wiedzieć.

– Czego chcesz? – zapytał się zrezygnowany mężczyzna. – Czego chcesz za milczenie?

– Umowa za umowę – powiedział Draco. – Państwo zapomną o tym, kto pobił Stuarta, a ja zapominam, że mogę iść do Proroka Codziennego i powiedzieć, że Stuart niedługo będzie miał dziecko, którego się wyrzekł i kazał zabić. Wszystko jasne?

– Tak – odpowiedział sztywno starszy mężczyzna.

– Widzicie? – zapytał się retorycznie Draco. – I wszyscy są zadowoleni.

Rodzice Stuarta, na pewno nie byli zadowoleni, ale Draco w ogóle się tym nie przejmował. Już miał się z nimi pożegnać i rzucić może jeszcze jeden uszczypliwy komentarz na temat Krukona, ale Wilk nagle zaskomlał, wyczuwając Pansy.

– Draco? – Głos Pansy rozbrzmiał tuż za Draco. Malfoy odwrócił się do niej z uśmiechem.

– Pansy, kochanie – odpowiedział teatralnie radosnym głosem.

Parkinson miała pokerową twarz, ale Wilk Draco wyczuł jej całą masę emocji, które pokazywały, w jakim faktycznie była stanie. To wszystko było przytłumione zapachem ziół, ale nadal było je można poczuć. Pansy patrzyła tylko na przemian na Draco i rodziców Stuarta. Nie powiedziała ani słowa do państwa Shafiq, jakby udawała, że ich nie znała. Draco podszedł do Pansy i objął ją ramieniem, przysuwając ją bliżej do siebie. Rodzice Stuarta patrzyli na to bez słowa.

– Możemy iść – powiedziała Pansy, nadal wpatrzona w rodziców Shafiqa.

– Oczywiście – przytaknął jej Draco. Bez słowa pożegnania w kierunku małżeństwa, Ślizgoni się odwrócili i zaczęli kierować w stronę wyjścia. Draco nadal obejmował Pansy, a Wilk w tym czasie cieszył się jej obecnością i słuchał miarowego bicia serca dziecka.

Dopiero kiedy drzwi od Skrzydła Szpitalnego się zamknęły, a oni stanęli na korytarzu, Pansy się odezwała:

– Mamy się czego obawiać?

Draco odsunął się od niej i z błyskiem w oku spojrzał na Pansy.

– Mamy powód do świętowania – poprawił ją. – Jak twoja ręka?

– Pomfrey posmarowała ją maścią, nałożyła bandaż i powiedziała, że mam przyjść po kolacji. Jakie świętowanie? – zapytała się podejrzliwie. Miała zmrużone oczy. – O czym w ogóle z nimi rozmawiałeś?

– Świętujemy to, że niektórzy nauczyli się dzisiaj, kiedy należy się zamknąć. I, że grożenie Ślizgonowi jest naprawdę głupie.

Pansy posłała mu nikły uśmiech, ale gdzieś w głębi serca miała całą masę wątpliwości.

***

– Pokłóciłeś się z Hermioną?

Harry siedział przy jednym ze stolików w Pokoju Wspólnym Gryffindoru i męczył się z pracą domową z Zielarstwa. Miał jeszcze na nią jakieś pół godziny, bo później spotykał się z Draco w Pokoju Życzeń. Jednak pojawienie się Ginny Weasley tuż obok niego, tylko pokazało, że plan Harry'ego, by napisać ten esej, właśnie uległ zmianie. Siostra Rona nie czekając na jego odpowiedź, usiadła tuż obok niego i uśmiechnęła się radośnie.

– Czy wszyscy już wiedzą? – zapytał Harry, zamiast odpowiedzieć na pytanie.

– Tylko ci, co umieją patrzeć i widzą, że nie siedzicie od trzech dni obok siebie i nie rozmawiacie – odpowiedziała Ginny. Nadal miała na sobie mundurek szkolny, ale jej rude włosy były rozpuszczone. – I tylko ci, którzy mają za starszego brata pewnego gadułę.

Harry prychnął na ostatnie zdanie i odłożył pióro na bok. Oparł się wygodniej o fotel i spojrzał na Ginny. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz z nią rozmawiał. Może to było w czerwcu, po bitwie w Departamencie Tajemnic. Od razu po śmierci Syriusza.

– Ron chce, żebyśmy się pogodzili, bo pierwszy raz widzi, jak to jest, gdy biegasz od jednego przyjaciela do drugiego – przyznał się Harry w chwili szczerości. Wiedział, że z Ginny mógł porozmawiać na ten temat.

– A o co w ogóle wam poszło? – zapytała się ciekawie. – O Malfoy'a?

Harry spiął się, kiedy to usłyszał. Nie wiedział, co Ginny wiedziała i jaki miała do tego stosunek, a nie miał zamiaru odsłaniać więcej, niż powinien, tylko dlatego, że to była Ginny. Dziewczyna, którą traktował jak młodszą siostrę, a ona w końcu się w nim odkochała.

– Tak – przytaknął, ale nie powiedział nic więcej.

– Wiem co się z nim stało – wyszeptała Ginny i pochyliła się nad stolikiem, bliżej Harry'ego. – Ale mama kazała nam obiecać, że nic nikomu nie powiemy, bo inaczej będziemy mieć poważne tarapaty. A ona może mieć problemy, że powiedziała nam informacje usłyszane na spotkaniu Zakonu.

– Oh...

– Ale słowo, Harry, nikomu nie powiem – przyrzekła mu. Harry spojrzał wprost w niebieskie tęczówki dziewczyny i jedyne co w nich zobaczył to szczerość. – Hermiona może tego nie rozumieć, ale ja z Ronem wychowaliśmy się na opowieściach, co się dzieje, gdy ktoś cię przemieni. Jak tragiczne to jest. I, że w żaden sposób nie jest to sprawiedliwe.

Nie bez przyczyny życzenie komuś ugryzienia wilkołaka jest prawie tak złe, jak nazywanie kogoś szla... – urwała w połowie ostatniego słowa, ale Harry doskonale rozumiał, co miała powiedzieć.

Potter nie wiedział, co miał odpowiedzieć. Ginny zszokowała go tym wszystkim, a przede wszystkim tak odmienną reakcją od tej, którą miała Hermiona. Harry posłał jej szczery uśmiech i poprawił okulary.

– Dzięki, naprawdę – odpowiedział w końcu.

– Malfoy to dupek, ale wiem, jak to jest stracić panowanie nad własnym życiem. I nie życzę temu nawet najgorszemu wrogowi.

Harry zrozumiał, że Ginny nawiązywała do tego, co się działo, kiedy dziennik Toma Riddle'a ją opętał. Potter wciąż czasami miał koszmary o bazyliszku i zimnym ciele Ginny leżącej na kamiennej podłodze Komnaty Tajemnic.

Jednak teraz przed nim nie siedziała samotna i smutna jedenastolatka, która tęskniła za domem i nie miała przyjaciół. Miał przed sobą piętnastolatkę, która podniosła się po tym wszystkim, wyrosła z wysyłania niezręcznych walentynek, w jej oczach błyszczała radość, determinacja i zadziorność, którą tak łączył ze wszystkimi członkami rodziny Weasley.

Jej rude włosy błyszczały w świetle słońca, które wpadało przez okna Pokoju Wspólnego, a dziecięcy tłuszczyk zniknął z jej ciała zastąpiony mięśniami, których nabrała poprzez granie na pozycji Ścigającej. Miał przed sobą Ginny Weasley, która stała się najlepszą wersją siebie, jaką mogła być w tym czasie.

– On się zmienił – powtórzył któryś raz te same słowa. Miał nadzieję, że jeśli będzie je mówić wystarczająco często, to ludzie mu uwierzą i będą chcieli sami zobaczyć tę zmianę.

– Chyba jak każdy, nie? – zapytała się nonszalancko Ginny. Nie zaprzeczyła ani nie potwierdziła, że widziała tę zmianę w Draco.

– Tak, chyba tak.

– Dobra, a zmieniając temat – Ginny rozsiadła się wygodniej i machnęła ręką w kierunku tablicy z ogłoszeniami, która wisiała tuż przy wejściu do Pokoju Wspólnego. – Słyszałam, że Cormac McLaggen chce startować na pozycję obrońcy w drużynie Quidditcha. Ron prawie zemdlał, jak o tym usłyszał.

– Cormac?

Harry nie miał pojęcia, kim był ten cały Cormac, ani jak grał, ale widząc minę, jaką miała Ginny sądził, że właśnie wszystkiego się o nim dowie. A jeśli po jakimś czasie dołączył do nich Ron, a Harry spóźnił się na spotkanie z Draco, to wcale nie była wina rodzeństwa Weasley.

***

– Panie Malfoy, podejdź – rozkazał Snape tuż po dzwonku kończącym lekcje Obrony przed Czarną Magią. Draco poderwał szybko głowę na dźwięk swojego nazwiska z ust profesora. Wilk zaczął skomleć z radości na fakt, że Severus ich zauważył.

Draco zostawił swoje rzeczy na ławce i podszedł do biurka nauczyciela. Nie miał pojęcia, o co mogło chodzić Snape'owi i wywołać go w momencie, kiedy prawie wszyscy uczniowie byli jeszcze w klasie.

– Panie Profesorze – powiedział spokojnie Draco. Wilk miał ochotę skoczyć do przodu, by przywitać się z Severusem.

– Rozmawiałem z Dyrektorem Dumbledorem, panie Malfoy – przeszedł do sedna sprawy Snape. Draco kiwnął głową w geście, że słuchał. – Dyrektor zastanawiał się jakie konsekwencje powinieneś ponieść w sprawie sprawy z Shafiqiem.

– Żadne – odpowiedział od razu Draco. – Zagwarantowałeś mi, że nie poniosę żadnych konsekwencji.

Draco miał na końcu języka fakt, że upewnił się również, że rodzice Stuarta będą chcieli wyciszyć tę sprawę. Jednak Snape nie musiał o tym wiedzieć.

– Dyrektor był jednak... bardzo nieugięty w sprawie tego, że jakieś powinieneś ponieść.

Draco zacisnął mocniej szczękę, by nie powiedzieć czegoś, czego później mógł żałować. Oczywiście, że Dumbledore chciał ukarać Draco. Niebezpieczne stworzenia lepiej trzymać na smyczy. Dyrektor miał w tym wprawę.

– Jako twój Opiekun Domu dostałem zaszczyt wyznaczenia ci tej kary. – Snape nie wydawał się poruszony tym, co właśnie powiedział, ale Draco spojrzał na niego zupełnie inaczej. Wiedział, że szlabany u Snape'a nie były czymś miłym dla Ślizgonów. Mógł traktować uczniów Salazara lepiej na lekcjach i przyznawać im więcej punktów, ale szlabany były karą, nie nagrodą. – Dlatego widzimy się jutro po kolacji.

– Jaki to rodzaj szlabanu? – zadał jedno pytanie. Nie miał zamiaru się z tym kłócić. To nie tak, że Wilk nie wariował z radości z faktu, że Snape będzie spędzać z nimi więcej czasu, bo profesor lubił nadzorować osobiście wszystkie szlabany Ślizgonów.

– Będziesz warzyć eliksir – odpowiedział prosto Snape, ale zaraz potem cień czegoś przemknął przez jego twarz. – Dla Remusa Lupina. A teraz możesz odejść.

Malfoy przestał na chwilę oddychać i wstrzymał oddech. A potem odwrócił się mechanicznie i wrócił do ławki, gdzie zostały jego rzeczy. Nie dał po sobie poznać, że informacja zrobiła na nim jakiekolwiek wrażenie. Dopiero kiedy wyszedł z sali, pozwolił sobie na przerażenie.

– Do widzenia, profesorze – powiedział na koniec i przeszedł przez próg.

Miał uwarzyć Eliksir Tojadowy dla Lunatyka. Miksturę, która była na poziomie mistrzowskim, a on był dopiero w szóstej klasie. Eliksir, który jeśli zniszczy, to nie zadziała w czasie pełni. Coś, na co było trzeba poświęcić całą masę czasu, niezliczoną ilość prób, by osiągnąć, chociaż poziom akceptowalny.

A on miał to zrobić w trzy tygodnie, gdy jeden kocioł warzy się przez czternaście dni. Margines błędu prawie nie istniał. Jeśli popełni błąd, Lupin nie będzie miał kontroli podczas pełni nad swoim wilkiem. A Draco wiedział, że wtedy, jeśli Dumbledore to usłyszy, to pewnie nie wpuści Remusa do Wrzeszczącej Chaty, by spędził noc z Draco.

Malfoy przymknął oczy. Konsekwencje przyszłych błędów właśnie wydawały się boleśnie realne.





****

Tego rozdziału miało nie być. Miał być inny i dlatego was uprzedzałam i pisałam coś o dzbanku melisy, bo wiem, że po samym tytule zrozumiecie co się dzieje. Zamiast tego jest ten, którego sceny powstały trochę znikąd. Ale mam nadzieję, że was się podoba ;) 

W końcu pojawiła się Ginny. Ginny, która miała być małą zazdrosną dziewczynką, ale nah, Ginny zasługuje chyba na coś więcej. Nie wydaje mi się, że będzie jakoś ważna, w którymś momencie, ale po prostu jest. 

Mam pytanie. Za co najbardziej lubicie Skazanego? 

Do następnego, 

Demetria1050 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro