Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

23. Zmiana statusu


Wilk szalał. Krzyczał, wył i szarpał się próbując przejąć kontrolę. Jego emocje były tak silne, że Draco nie umiał stwierdzić, które należą do niego, a które do Wilka. Wszystkie były tak bardzo podobne jakby w tamtej chwili stanowili jedność. Malfoy miał poczucie, że w jednej chwili stał w kuchni obok Harry'ego Pottera i słuchał jego głosu czytającego kolejny punkt Ustawy Antywilkołaczej, a w drugiej był gdzieś bardzo daleko próbując zachować resztki kontroli jaką posiadał i nie dać się pragnieniu Wilka, który chciał złapać każdego, który podpisał to pismo. A kiedy tylko byłby na tyle blisko nich to rzuciłby im się do gardła, kąsał, gryzł i szarpał tak długo, aż poczuliby co to znaczy zniewolić Wilka i jak bardzo bolało, gdy robiło się cokolwiek przeciwko niemu.

„Jeśli zgoda nie zostanie udzielona wilkołak na czas pełni zostanie przetransportowany do Ministerstwa Magii gdzie w pełni bezpiecznym miejscu w asyście Niewymownych przejdzie swoją transformację."

Wilk się wściekał na samą myśl, na pomysł innych czarodziei, że mogą zniewolić wilka, próbować nad nim zapanować i rozkazać gdzie ma być podczas pełni. Nocy tak ważnej dla nich, bo w końcu podczas niej wszystkie zwierzęce pragnienia przejmowały kontrolę, a ludzkie ograniczenia nie istniały. Gdzie liczył się tylko księżyc, stado i chęć biegu czy polowania.

Draco nie wiedział ile czasu minęło. Czuł emocje Pottera i Remusa, które go dławiły i tylko potęgowały jego własne. Nie wiedział czy może ktoś coś mówił, czy sam coś mówił czy może Wilk przejął kontrolę i warczał wściekle na wszystkich. Wszystko było jak za mgłą, kurtyną emocji, które w nim buzowały, a on nie umiał ich zatrzymać. Wilk tylko jeszcze bardziej go nakręcał, zachęcał do tego, by się zanurzyć w tym wszystkim i pozwolić mu zająć się tym wszystkim.

Wyciszył się dopiero jakiś czas później. Kiedy poczuł jak Remus siłą usadził go na krześle w kuchni, a Potter wpatrywał się w niego podejrzliwie. Nie wiedział czemu, ale Gryfon go w tej chwili najmniej interesował.

– Draco? Słyszysz mnie?

Spojrzał rozkojarzony na Remusa i jego usta, które formowały się w kolejne pytania. Słyszał go, ale w głowie ciągle miał głos Pottera czytającego kolejne punkty Ustawy. Pisma, które zostało podpisane przez Ministra Magii mówiące o tym jak wilkołaki jeszcze bardziej będą dyskryminowane, potępiane i kontrolowane przez strach, który czują czarodzieje w ich towarzystwie. Malfoy miał świadomość tego, że dotyczyło to również jego. I drżał na myśl, że to tylko początek, że z biegiem czasu będzie jeszcze gorzej.

Jeszcze trudniej.

Miał ochotę zaśmiać się histerycznie. Przecież i tak wystarczająco wycierpiał, więc czemu społeczeństwo czarodziejskie stwierdziło, że to za mało. Nie wiedział czy oni nie rozumieją, że sam fakt stania się wilkołakiem był naprawdę druzgoczący. Czy musieli jeszcze bardziej go niszczyć, ograniczać i poniżać?

– Draco?

– Jak oni mogli, Remus?

Draco prawie wywarczał to pytanie, ale wiedział, że Lupin nie będzie miał mu tego za złe, że tak się do niego odezwał. Malfoy naprawdę nie spodziewał się, że ta Ustawa tak na niego wpłynie. Przecież gdyby coś takiego powstało kilka lat temu, ogłaszał każdemu kto przebywał w Pokoju Wspólnym Slytherinu, że popiera to w zupełności i Likantropii nie powinni posiadać żadnych praw. A teraz był jednym z nich. Był wilkołakiem. Przerażonym i rozgniewanym tym wszystkim.

– Taki jest świat, szczeniaku – odpowiedział smutno Remus wyciągając w jego stronę ręce i chwytając te należące do Draco. – Czarodzieje myślą, że jesteśmy bezmyślnymi krwiożerczymi potworami, a ze strachu człowiek jest w stanie zrobić naprawdę wiele. A to – wskazał na gazetę leżąco na stole obok porzuconego i nietkniętego śniadania – wynika z tego strachu. I obawiam się, że pod osłoną bezpieczeństwa i wojny, Ministerstwo pozwoli sobie na jeszcze większe obostrzenia.

– Ale trzeba coś zrobić! Jakoś działać! – wtrącił się głośno Harry, który nie mógł znieść tego jak Remus o tym wszystkim mówił. – Nie może być tak, że Knot wymyślił sobie, że skoro ktoś jest wilkołakiem to nie może wychowywać własnego dziecka i skazywać go na dom dziecka tylko dlatego, że jego rodzice są wilkołakami. Tak nie może być!

– Harry...

– Nie, profesorze! – przerwał mu. – Wiem jak to jest się wychowywać bez rodziców! I naprawdę gdybym miał wybierać czy mieliby być wilkołakami czy martwi, nie zawahałbym się i po prostu chciał ich obok siebie.

– Wiem, Harry, wiem.

– Jak kiedyś mówiłem ci panie Potter, marzenia o przeszłości powodują, że nie skupiamy się na tym co jest i co może być. Przeszłość należy zostawić za sobą.

– Dyrektorze!

– Profesorze Dumbledore!

Draco zerwał się z krzesła jak tylko usłyszał zaskoczony krzyk Pottera. W progu kuchni stał Albus Dumbledore w musztardowej szacie z białymi akcentami, okularami połówkami na czubku nosa i lekkim uśmiechem na twarzy. Malfoy nie miał pojęcia jak on się tutaj dostał niezauważony przez nikogo. Draco nawet nie wyczuł jego zapachu czy nie usłyszał dźwięku teleportacji.

– Profesorze, z całym szacunkiem, ale nie sądzę żeby to był najlepszy czas na niespodziewane wizyty. – Remus najszybciej doszedł do siebie po tym jak został zaskoczony przez Dyrektora we własnej kuchni. – Dzisiejszy Prorok...

– O tak – przytaknął Albus. – To dość przykre informacje, nieprawdaż Remusie?

– Przykre informacje? – zapytał wściekły Draco. Stanął odrobinę przed Remusem tak jakby chciał go bronić przed Dyrektorem i jego słowami. – Po co tu jesteś? Czemu zawdzięczamy ten zaszczyt?

– Draco! – skarcił go Remus. – Dyrektorze, naprawdę, wszyscy jesteśmy zszokowani...

Dumbledore nadal utrzymywał uśmiech na twarzy, a jego jedyną reakcją na to wszystko było złączenie palców w piramidkę przed sobą. Draco ze zdziwieniem zauważył jak jedna z dłoni Dyrektora jest sina, prawie czarna i bez problemu mógł określić, że to zasługa czarnej magii. Nie miał pojęcia w co wpakował się Dumbledore, ale nawet nie chciał wiedzieć.

– Pomyślałem, że nie warto tracić czasu skoro i tak pan Malfoy miał zostać zarejestrowany, to może wziął bym go teraz ze sobą do Ministerstwa? – zapytał spokojnie, ale wzrok miał utkwiony w częściowo zasłoniętej przez Draco postaci Remusa jakby to jego pytał o zdanie, a nie samego Malfoya. – Mam spotkanie z Ministrem o dziesiątej, a po twoim liście Remusie wierzę, że to nie będzie problem jak pójdę z nim ja, a nie ty.

– Co? – zapytał zaskoczony Harry i po raz pierwszy włączył się do rozmowy. – Malfoy ma się zarejestrować?

– Jako dziecko księżyca, tak – przytaknął Dyrektor. – Chociaż nowa Ustawa nazywa to Listą, zgadza się?

Harry kiwnął głową w roztargnieniu.

Sam Malfoy po raz kolejny starał się zapanować nad swoim Wilkiem, który był tak zły, że został kolejny raz zaskoczony przez Dumbledore'a. A jego słowa, że przyszedł tutaj tylko po to, aby zabrać Draco do Ministerstwa Magii i kilka godzin po wydaniu nowej Ustawy Antywilkołaczej wprowadzić go do systemu, Listy jako wilkołaka, po prostu na nowo go rozwścieczyła. Jakby po raz kolejny został pozbawiony wyboru, kiedy i co ma zrobić. Znowu porzucić szansę uczynić coś na własnych warunkach. Wilk naprawdę nienawidził jak ktoś próbował go kontrolować, a właśnie zachowanie Dyrektora było próbą posiadania władzy nad Draco i Wilkiem.

– Draco? – zapytał Remus cicho, kładąc rękę na barku chłopaka. – Szczeniaku, czy chcesz iść?

Draco przymknął na chwilę oczy, ciesząc się dotykiem Remusa i nazwaniem go szczeniakiem. Ale to był tylko ułamek sekundy, bo miał świadomość, że Potter i Dumbledore są tuż obok.

Odwrócił się przodem do Lupina i spojrzał w jasne oczy, które były w niego wpatrzone.

– Mogę z tobą iść, szczeniaku – szeptał Remus. – Lunatyk pójdzie z tobą gdziekolwiek będziesz chciał, wiesz o tym, prawda?

Wilk zamruczał zachwycony tymi słowami, a Draco nie mógł powstrzymać uśmiechu jaki pojawił się na jego twarzy na słowa Remusa.

– Pójdę sam – postanowił. – Nadal jestem Malfoy'em, Lupin.

– Wiem, że nadal jesteś wrednym gnojkiem Malfoy, ale chcę ci tylko przypomnieć, że Prorok od miesiąca rozpisuje się na temat twojego ojca w Azkabanie, za tobą przez jakiś czas był list gończy, a twoja matka próbuje się jakoś ratować.

Draco spojrzał się wściekły na Pottera, który zrobił tą swoją małą przemowę uświadamiającą jakim był małym karaluchem. Nie potrzebował żadnego uświadamiania go w jakiej niełasce jest teraz jego rodzina. Miał świadomość, że Lucjusz jest w Azkabanie, a matka została całkowicie sama po tym jak kazała mu uciekać z Malfoy Manor. Nie potrzebował tego słyszeć od Złotego Chłopca Gryffindoru.

– Harry...

Remus wydawał się naprawdę tym wszystkim zmęczony i nie chciał żadnej awantury, a miał wrażenie, że naprawdę niewiele brakuje, by w końcu do takiej doszło. Już i tak ich trójka miała nadszarpnięte nerwy przez wyjście nowej Ustawy Antywilkołaczej.

– No co? Czytam Proroka.

– Ty umiesz czytać, Potter?

Tak, Draco nadal był Malfoy'em.

– Draco. Harry. W tej chwili przestańcie – powiedział z mocą Remus i spojrzał się na każdego z nich, by pokazać jak zły i rozczarowany jest ich zachowaniem, którego świadkiem był jeszcze Dumbledore. – Ustaliliśmy, że nie ma być żadnych kłótni. Czyż nie?

– Tak, sir – odpowiedział potulnie Harry, ale nadal patrzył się wściekle na Draco, a jego zielone oczy schowane za szkłami okularów błyszczały dość mocno.

Malfoy kiwnął jedynie głową na znak zgody. Merlinie, Wilk znowu szalał, ale tym razem to było z powodu Lunatyka i tego, że chociaż odrobinę go zawiódł. Draco miał już dosyć dzisiejszego dnia i naprawdę nienawidził poranków. Ta karuzela emocji i Wilk, który wcale nie polepszał tej sytuacji, było naprawdę wyczerpujące.

– No dobrze! – zawołał radosnym głosem Dyrektor. – Skoro już wszystko ustalone, to panie Malfoy – zwrócił się do Draco, który patrzył na starszego mężczyznę bez świadomości tego, że Dumbledore widział jak jego oczy zmieniają się z szarego na złoty, a postawa Ślizgona tylko pokazywała jak był spięty. – proszę się przygotować, a ja w tym czasie napiłbym się filiżanki herbaty, dobrze?


***


Nic nie było dobrze.

Absolutnie nic.

Draco teleportował się z Dumbledor'em w zaułku jednej z ulic położonych niedaleko Ministerstwa Magii i miał wrażenie, że jego wnętrzności zaraz eksplodują. Wilk był strasznie niezadowolony z tego, że jeszcze chwilę temu był ściskany i otoczony zapachem Remusa, w kolejnej znajdował się w śmierdzącej uliczce Londynu z dala od domu. Draco też się to nie podobało, ale bardziej mu chodziło o samą aportację, której nienawidził i nie wiedział czy kiedykolwiek chciałby ubiegać się o licencję na nią.

– Wszystko dobrze, panie Malfoy?

Draco otrzepał swoją wyjściową czarną szatę z wysokim kołnierzem i zielonymi wstawkami, którą wyjął z szafy i założył specjalnie na tą uroczą wycieczkę z Dumbledorem do Ministerstwa Magii.

– Tak.

Udało mu się odpowiedzieć i nie skrzywić w grymasie bólu. Miał pełną świadomość, że w Ministerstwie będzie musiał odpowiedzieć na wszystkie pytania i nie może pokazać, że miał jakiekolwiek problemy z mówieniem. A to wydawało się naprawdę trudne kiedy już czuł jak jego gardło powoli zaczyna boleć i najchętniej nie odzywałby się już więcej tylko wrócił do pisania odpowiedzi długopisem w zeszycie. Remus mówił mu żeby się nie przemęczał, ale w tej sytuacji wszystkie jego lekcje i próby poszły w odstawkę. Nie mógł okazać słabości. Nie w momencie kiedy szedł zarejestrować się jako wilkołak.

– No to chodźmy, panie Malfoy.

Draco starał się nie wyglądać na zagubionego i przytłoczonego kiedy szli ulicą. Mugole nie zwracali na nich uwagi i Ślizgon był prawie pewien, że to zasługa Dumbledore i rzuconych przez niego odpowiednich zaklęć. Ale mimo wszystko te wszystkie zapachy – ludziego ciała, perfum, miasta czy zwierząt, były po prostu zbyt duże dla Wilka, który starał się to wszystko obwąchać. Draco parł do przodu starając się nie oddalać od Dyrektora i nie zwracać uwagi na otaczający go świat. Słyszał szum samochodów, urywki rozmów prowadzących przez mugoli, którzy trzymali te swoje dziwne urządzenia przy uchu – Malfoy mimo swojego dwutygodniowego przebywania między nimi podczas poszukiwania Lupina i później mieszkania z Remusem, który miał w domu kilka podobnych urządzeń, nadal nie rozumiał jak to wszystko funkcjonowało.

Zatrzymali się przy małej, czerwonej budce telefonicznej, a Dumbledore otworzył drzwi do niej. Draco spojrzał się na niego i wszedł pierwszy do środka. Oczywiście słyszał o tym, że istnieją takie wejścia do Ministerstwa Magii, ale jak już ojciec zabierał go ze sobą do pracy to docierali tam przez sieć Fiuu.

Malfoy nawet nie zarejestrował momentu kiedy Dumbledore nacisnął szereg cyfr i dopiero nieco mechaniczny głos, który kazał im się przedstawić, podać cel wizyty i departament do jakiego chcą się udać, wybudziło go z odrętwienia. Zaczął się wyklinać, bo naprawdę powinien być uważny i ostrożny, a nie odlatywać gdzieś myślami i wspominać podróże z ojcem do Ministerstwa kiedy był nazywany małą kopią ojca i idealnym dziedzicem. Potarł pierścień, który dostał od matki z logiem rodu Black.

– Albus Persiwal Wulfryk Brian Dumbledore do Ministra Magii, gabinet Ministra.

Draco poczuł spojrzenie Dyrektora na sobie i wziął głęboki oddech, pamiętając o tym żeby nie pozwolić, by głos mu się załamał.

– Dracon Lucjusz Malfoy do Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami w celu rejestracji.

Chwycił plakietkę, która wyleciała z automatu i poczuł jak budka się osuwa w dół. Starał się nie myśleć o tym wszystkim zbyt bardzo i skupić na tym żeby nieco uspokoić Wilka, który był poruszony. Oddychał głęboko i ściskał mocno plakietkę w ręku. Miał wrażenie, że szedł podpisać na siebie wyrok śmierci.

Kiedy weszli do Atrium Ministerstwa, Draco miał ochotę uciec. Było jeszcze więcej ludzi niż na ulicach Londynu, a oprócz ich zapachów i latających samolocików nad głowami, Malfoy mógł poczuć magię tego miejsca. A raczej to jak zaklęcia blokujące Wilka oddziaływały na nich. Nie miał pojęcia, że takie coś w ogóle istnieje, ale nagły ból głowy tylko to potwierdzał. Nie było to chyba nic tłumiącego, po prostu jakby przypomnienie, że jest się na terenie czarodziejów. Wilk nie był zadowolony z tego, ale Draco nadal mógł odczuwać jego emocje i czuł jak ta inna osobowość jest w jego umyśle i krwi. Zaklęcia miały po prostu nieco ich rozdrażnić i spowodować dyskomfort.

Starał się wtopić w tłum, ale podążanie obok Albusa Dumbledore'a powodowało, że była to tylko marna próba. Czarodzieje i czarodziejki witali starszego mężczyznę, osuwali mu się z drogi (to akurat Draco doceniał, bo im szybciej dotrą do wind tym lepiej), próbowali zagadać czy po prostu słali pozdrowienia. Nikt nie zawracał szczególnej uwagi na Draco, chociaż słyszał jakieś urywki szeptów ludzi, którzy zastanawiali się czy to on i czy to nie za nim był przez jakiś czas list gończy.

Kiedy stanęli przy windach Dumbledore położył zdrową dłoń na ramieniu Draco, który jeszcze bardziej się spiął na ten niespodziewany dotyk.

– Musimy poczekać.

Draco nie zapytał na co, ani po co. Kiwnął tylko głową, nie chcąc się odzywać w tym tłumie czarodziei, bo miał świadomość jak brzmiał jego głos. Był mocno zachrypnięty i tak inny od tego, który miał do tej pory, bo stracił swoją melodyjność, a zyskał chropowatość i sztywność.

– Może cytrynowego dropsa, na osłodę?

Draco go zignorował. Czekali. Grupy czarodziei mijały ich w pośpiechu i wchodzili do kolejnych wind, które podjeżdżały do Atrium. Kiedy największy ruch minął i wszyscy, którzy zaczynali pracę rano dostali się do swoich Departamentów, Dumbledore przybliżył się do bocznych wind.

– Atrium Ministerstwa Magii – odezwał się mechaniczny głos w jednej z wind, której koło stali. Krata od niej otworzyła się ze zgrzytem, a w środku stała tylko jedna postać ubrana w granatową szatę i kaptur nasunięty mocno na głowę tak, że nie było widać jej twarzy.

– Och, to nasza winda, panie Malfoy – powiedział z uśmiechem Dumbledore i wszedł do środka. Draco wsunął się za nim nadal przypatrując się osobie, która już była w środku. Nie wysiadła, ale na słowa Dyrektora przekręciła głowę i blondyn podejrzewał, że utkwiła wzrok prosto w nim. Nie miał pojęcia dlaczego, chociaż pewnie część jego podejrzeń byłaby słuszna. Krata zamknęła się ze zgrzytem, który powodował ciarki na plecach.

Draco chwycił się mocno uchwytu nad sufitem zanim winda ruszyła w prawo. Nim jednak dotarli na piętro jednego z Departamentów, Dumbledore nacisnął prawie jednocześnie trzy przyciski i winda zatrzymała się nagle. Zanim Draco zdążył zapytać co do cholery się stało, postać, która do tej pory stała w rogu, odsunęła kaptur z głowy uwalniając blond włosy z czarnymi pasmami.

– Draco.

Malfoy wziął głęboki oddech, przez co Wilk zaciągnął się zapachem, który był symbolem domu. Zapach róż i mocnych perfum. Zapach matki.

Narcyza Malfoy stała dumnie wyprostowana i wpatrzona w twarz syna. Starała się nad sobą panować, ale emocje i strach, który czuła przez te wszystkie tygodnie, prawie wydostał się na zewnątrz. Wiedziała jednak, że nie może sobie pozwolić na utratę kontroli mając Albusa Dumbledore'a obok. I Merlin jej świadkiem, była mu bardzo wdzięczna za możliwość zobaczenia syna, nawet jeśli miało się to odbyć w jednej z wind Ministerstwa Magii.

– Matko.

Draconowi w końcu udało się zebrać na tyle, by wypowiedzieć chociaż jedno słowo. Narcyza nawet nie okazała zdziwienia jak inaczej teraz brzmi jej syn.

– Musiałam się upewnić, że wszystko z tobą w porządku.

Malfoy nie mógł zebrać myśli. Miał tyle pytań do matki. O tylu sprawach chciał się z nią porozmawiać. Pragnął nawet się do niej przytulić, poczuć ciepło jej ciała i zapach. To ostatnie było chyba bardziej pragnieniami Wilka, ale Draco nie miał zamiaru z tym spierać i chętnie by się temu poddał.

– Draco, mamy mało czasu – zaczęła Narcyza i zbliżyła się odrobinę do syna. – Dumbledore zorganizował to spotkanie i to chyba nasza jedyna możliwość. Niektórzy ludzie – zerknęła na Dyrektora, który wydawał się bardziej zainteresowany rozpakowywaniem kolejnego dropsa, niż rozmową, która miała obok niego miejsce jakby chciał dać chociaż obłudę prywatności Malfoy'om. – nie są zadowoleni. Lucjusz trafił do Azkabanu, ty zniknąłeś...

– Nie aktywował się – przerwał jej Draco. – Pierścień się nie aktywował.

Nie miał pojęcia czemu właśnie to powiedział, ale słuchanie o ojcu zamkniętym w Azkabanie, o Czarnym Panu, który pewnie szalał i karał wszystkich, których chciał powodowała, że miał ochotę uciec od tego wszystkiego. Nie chciał o tym słyszeć. Jeśli Narcyza miała rację ta rozmowa może być ostatnią jaką odbędą w tym roku. Może w ogóle nie spotkają się dopóki wojna się nie skończy. I naprawdę, nie chciał tego marnować na rozmowy o osobach, które zniszczyły mu życie.

Narcyza westchnęła.

– Wiem, synu – potwierdziła i chwyciła jego dłonie, które wydawały się nieco zbyt zimne. – Sprawdziłam dwór, w którym miałeś być, ale cię nie znalazłam.

– Czemu?

– Toujours Pur, Draco. Miałam nadzieję, że krew Blacków, którą w sobie masz będzie silniejsza niż krew wilkołaka, ale...

Draco rozumiał i Narcyza nawet nie musiała kończyć. Odpowiedź na to pytanie miał przed sobą, wygrawerowaną na pierścieniu w formie motta rodu Blacków. Zawsze czyści. Kolejne przypomnienie, że nie jest już czystokrwistym czarodziejem tylko mieszańcem.

– Czy Remus cię dobrze traktuje?

– Tak, matko. Nie martw się – rzucił puste zapewnienia w jej kierunku. Wiedział, że i tak będzie się martwić, ale naprawdę nie miała powodu. Remus o niego dbał.

– Przysięga, którą mi złożył... Nie sądziłam, że spłaci ją w ten sposób.

Draco wiedział o czym mówiła, ale Remus powiedział mu na początku, że nie zrobił tego wszystkiego tylko z powodu przysięgi, którą zawarł z jego matką w szkole. Narcyza jakoś odkryła, że Lupin jest wilkołakiem i zmusiła go do złożenia przysięgi, że ona nie powie o tym nikomu jeśli ten zgodzi się na cokolwiek czego ona zażąda. Nikt nie znał daty, ani godziny kiedy do tego dojdzie, ale odtąd obydwoje mieli świadomość, że w którymś momencie kobieta może się na to powołać i Remus nie będzie mógł odmówić. Kilkanaście lat później Draco wylądował ledwo żywy pod drzwiami domu wilkołaka będąc swoistym przypomnieniem tej przysięgi.

– Boję się matko – przyznał się kiedy cisza się przeciągała. Nie chciał kończyć tej rozmowy, a jednocześnie wiedział, że nie mógł jej spytać o wszystko co chciał. Nie kiedy Dyrektor w swoich absurdalnie musztardowych szatach stał obok.

– Wiem, Draco, wiem, ale musisz być silny. – Ścisnęła jeszcze mocniej jego dłonie, które już nie były tak przeraźliwie zimne i wysiliła się na wykrzywienie warg w marnej imitacji uśmiechu. – Musisz się zarejestrować, wrócić do szkoły i żyć Draconie. Musisz żyć.

Draco zacisnął mocniej zęby kiedy Wilk zaczął piszczeć. Nie miał pojęcia dlaczego tak się zachowywał, ale bardziej niż jego zwierzęca strona interesowała go matka. Jej słowa, które ulatywały z warg podkreślonych krwiście czerwoną szminką i niosły ze sobą przekaz tak jasny dla Draco, ale jednocześnie dość trudny do realizacji.

– A ty, matko? – zapytał szeptem wpatrzony w twarz Narcyzy. Morgano, jak on za nią tęsknił. Nawet nie miał pojęcia, że tak bolało go to, że mimo spełnienia jej prośby (uciekł z Malfoy Manor i odnalazł Remusa) miał poczucie, że zostawił ją samą. – Co z tobą?

– Poradzę sobie Draco. A goście, którzy teraz zamieszkują nasz Dwór są tylko... chwilową niedogodnością, niczym więcej.

Goście?

Draco poczuł jak dreszcz strachu wręcz zawładnął jego ciałem kiedy dotarło do niego o jakich gościach mówiła matka. Czy naprawdę? Śmierciożercy zamieszkali w Malfoy Manor, a Narcyza została z tym sama?

– Matko?

– To nic, synu. To nic. – Starała się go uspokoić, czując jak jego ręce zaczęły się trząść. Wilk krzyczał, że Narcyza jest w niebezpieczeństwie. I Draco to widział – w jej spiętej postawie, podkrążonych oczach, których nawet makijaż nie mógł ukryć i ogólnemu zmęczeniu, które wręcz promieniowało od niej.

– Może gdybym wrócił i przekonał, że...

– Nie.

Głos Narcyzy nie pozostawiał złudzeń, ani żadnej możliwości do dalszego dyskutowania. Draco znał zbyt dobrze ten ton. Nie słyszał go zbyt często z ust matki, ale wiedział, że nie ma wtedy szansy, by kobieta zmieniła zdanie.

– Musisz się skupić teraz na sobie, Draco. A to – wyciągnęła z kieszeni płaszcza cały stos listów, które były przewiązane aksamitną białą wstążką i wręczyła mu to. – jest tylko dowodem, że masz swoje życie i o nie musisz walczyć.

– Od kogo to? – zapytał nadal wpatrzony w twarz matki.

– Od twoich przyjaciół, Draconie. Jestem prawie pewna, że Pansy pisała codziennie i wysyłała listy do Malfoy Manor. Tak samo reszta.

Pansy. Draco tak bardzo starał się nie myśleć o tym wszystkim co zostawił za sobą w momencie kiedy wyleciał na swojej miotle w środku nocy z Dworu, uciekając przed Aurorami, że nawet nie przeszło mu przez myśl jak mogli się czuć jego przyjaciele w tym wszystkim. Nie dawał nikomu znaku życia od ponad miesiąca. Pansy i jej syndrom lwicy pewnie wariowały z niepokoju. Tak samo Blaise, Teodor, Millicenta czy nawet Goyle i Grabbe.

Zerknął na kopertę, która była na samym wierzchu. Pomimo wstążki, którą wszystkie listy były związane, rozpoznał pismo Pansy Parkinson, która napisała jego imię jako adresata.

– Oni wiedzą, prawda? – wyszeptał, szukając potwierdzenia.

– Tak. W pewnych kręgach – kręgach Śmierciożerców i ich rodzin, ale nie zostało to powiedziane ze względu na Dyrektora stojącego obok. – rozniosła się informacja jaką karę dostałeś Draconie.

I mimo wszystko napisali, pomyślał zamroczony Draco. Pansy pisała codziennie, nie dostając odpowiedzi na żaden z listów, ciągle wysyłała nowe, mając świadomość tego kim się stał. Czym się stał. Jego przyjaciółka, która nienawidziła wilkołaków i bała się, że kiedyś jeden z nich może ją zaatakować, mimo wszystko wysłała do niego listy. Miał tylko nadzieję, że nie są to pergaminy klątw i wyzwisk skierowanych w jego stronę.

Dumbledore bez żadnego uprzedzenia, na nowo uruchomił windę, która z szarpnięciem ruszyła w górę.

– Czas na kolejną przygodę – ogłosił z uśmiechem i potarł swoją długą, siwą brodę.

Draco spojrzał na matkę. Czy to już? Ten moment kiedy znowu musiał się z nią pożegnać, nie wiedząc kiedy i czy w ogóle ją zobaczy. Miał pozwolić jej udać się do Malfoy Manor gdzie rezydował Czarny Pan i cała zgraja Śmierciożerców? Wilk szarpnął się wściekle na taką myśl, a Draco wiedział, że będzie musiał to zrobić. Zaczął dygotać.

– Bądź silny, Draco.

– Matko...

– Żyj, Draco.

Winda się zatrzymała, a Narcyza zakładając kaptur na głowę wyszła z niej i nie oglądając się za siebie, ruszyła ciemnym korytarzem Ministerstwa.

– Departament Transportu Magicznego, poziom siódmy – odezwał się mechaniczny głos z głośników windy.

Draco miał ochotę wyć. Płakać, zwinąć się w kłębek i błagać wszystkich bogów, Merlina i Morganę, by móc cofnąć czas i nie pozwolić mu nigdy stać się wilkołakiem. Może gdyby do tego nie doszło, nie musiałby teraz stać w windzie z Albusem Dumbledorem, ściskając w ręce listy, które dała mu matka i patrzeć na to jak odchodzi. Nie musiałby znosić tego wszystkiego – tego całego bólu, upokorzenia i stracenia wszystkiego co się liczyło. Był w stanie zrobić wszystko dla swojej rodziny, a teraz jedyne co mógł to usunąć się w cień i pozwolić gnić ojcu w Azkabanie, a matce mieszkać z bandą morderców. Sam będąc wilkołakiem.

Nie takiego życia chciał!

– Departament Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, poziom czwarty.

Draco wyszedł z windy, a jego ból głowy z powodu zaklęć, którymi było obłożone to piętro jeszcze bardziej się nasilił. Nogi miał jak z waty i nie widział nic co znajdywało się przed nim. Starał się utrzymać emocje i Wilka na wodzy, ale kiedy sam ledwo się trzymał było to trzy razy bardziej trudniejsze zadanie niż normalnie. Czuł jak każdy oddech jest zbyt trudny do wykonania.

– No cóż, panie Malfoy – Dyrektor przerwał ciszę, która trwała między nimi od kiedy Narcyza wysiadła. Stali w holu, tuż przy windach. Do Draco ledwo co docierały pojedyncze słowa. – Myślę, że moje towarzystwo tutaj już będzie zbędne. Liczę, że zobaczymy się we wrześniu na Uczcie Powitalnej?

Draco przytaknął mu mimo że docierały do niego tylko, niektóre słowa.

– Trzecie drzwi po prawej, panie Malfoy – powiedział na do widzenia Dyrektor i wsiadł do windy, której żelazna krata właśnie się otworzyła.

Draco został sam.


***


Trzecie drzwi po prawej miały na sobie miedzianą tabliczkę, na której było napisane, że urzęduje tutaj adiunkt do spraw rejestracji magicznych stworzeń John Dewelery. Draco nie miał pojęcia jak do nich dotarł, ani ile tam stał zanim zmusił się i zapukał. Upewnił się wcześniej kilka razy, że jego szaty są odpowiednio wyprostowane, listy schowane głęboko do kieszeni, ręce nie trzęsą się pokazując jakim wrakiem emocjonalnym właśnie był, a na twarzy nie było śladów łez.

Dziękował Merlinowi, że przez ten cały czas na korytarzu nie pojawiło się zbyt wiele osób, a jeśli już to w ogóle się nim nie interesowały.

– Wejść!

Draco niepewnie nacisnął klamkę kiedy usłyszał pozwolenie na wejście i odetchnął głęboko. Starał się przekonać siebie i Wilka, że to przecież nic takiego. Zarejestruje się, wypełni pergaminy dokumentów i pism i będzie mógł wrócić do Remusa. Ale nigdy nie był zbyt dobry w okłamywaniu siebie.

Zanim jeszcze zamknął za sobą drzwi, rozejrzał się po gabinecie i otworzył usta, by chociaż zachować odrobinę kultury i manier, które przez lata były mu wpajane, usłyszał nieco znudzony głos:

– Imię, nazwisko, co lub kogo chce zarejestrować i do jakieś klasy niebezpiecznej. I niech usiądzie, bo to trochę zajmie.

Draco spojrzał na dość przysadzistego mężczyznę z krótko ściętymi, ciemnymi włosami, ubranego w brązowe zwykłe szaty czarodziejskie i mającego kubek kawy, której zapach rozniósł się po pokoju, tuż przed ustami. Cały gabinet był tak samo nijaki jak jego właściciel. Gołe ściany i jedno okno, którego zaczarowany widok przedstawiał jakieś pasmo górskie pokryte śniegiem. Draco usiadł na jednym z dwóch, prostych, drewnianych krzeseł ustawionych po drugiej stronie biurka wyjątkowo czystego i bez zbędnych pergaminów. Jeden kałamarz, stos piór i jakaś drobna szkatułka. Nie było nawet ramki ze zdjęciem rodziny czy przyjaciół. Malfoy przeczyścił gardło, założył nogę na nogę i oparł się o oparcie krzesła.

– Dracon Lucjusz Malfoy, chciałbym zarejestrować się jako niepełnoletni wilkołak, klasa piąta – wyrecytował.

Pracownik Ministerstwa jak tylko usłyszał nazwisko blondyna podniósł głowę i spojrzał brązowymi oczami prosto na Draco. Odstawił kubek z kawą z impetem na biurko.

– Na jaja Merlina! – wykrzyczał zaskoczony. – Malfoy wilkołakiem? Świat się kończy!

Draco starał się nie skrzywić i nie okazać tego jak słowa tego mężczyzny go zirytowały. Obiecał sobie, że będzie miły. Oczywiście w granicach normalności jaką mieli Ślizgoni jeśli chodzi o bycie miłym dla całego świata. Nowa Ustawa Antywilkołacza z tego co mówił Remus miała być początkiem i naprawdę nie potrzebował teraz problemów z prawem i Ministerstwem.

– Ugh, oczywiście. – Po pierwszym skoku szoku, że Draco Malfoy stanął w jego gabinecie i przypomnieniu sobie o zasadach jakimi musiał się kierować w pracy, chrząknął i starał się traktować Ślizgona stojącego naprzeciwko niego jak każdego innego czarodzieja. – Musisz to wypełnić – mężczyzna otworzył jedną z szuflad w biurku i wyciągnął rolkę pergaminu – potem iść do pokoju numer dwadzieścia dwa, albo dwadzieścia trzy, bo to oni teraz się tam zajmują klasą piątą. Potem czeka cię przesłuchanie i wpisanie do Rejestru. A nie, od dzisiaj to Lista. No czeka cię wpisanie na Listę. I możesz cieszyć się życiem jako zarejestrowany wilkołak. – Ostatnie zdanie dodał z całą nutą sarkazmu na jaki było go stać jednocześnie udając, że nadal jest prawowitym pracownikiem Ministerstwa. – Rozumiesz?

Draco pokiwał głową na znak zgody, bo czuł jak jego gardło coraz bardziej odmawia posłuszeństwa. Naprawdę starał się skupić na słowach tego Johna Dewelery, ale mimo wszystko ciągle miał przed oczami zmęczoną matkę i słyszał jej słowa, które odbijały się echem w jego głowie.

Wziął do ręki rolkę pergaminu, nawet jej nie rozwijając.

– Możesz to wypełnić na korytarzu, jest tam stolik z kałamarzem i piórami. A, i dla twojej informacji obowiązuje mnie tajemnica kto i w jakiej sprawie przyszedł do tego biura, więc nie mogę nikomu powiedzieć, że stałeś się wilkołakiem jednocześnie nie łamiąc prawa.

– To wszystko? – zapytał i skrzywił się jak tylko te słowa opuściły jego usta. Naprawdę gdyby mógł do końca dnia nie odezwałby się, ani słowem do nikogo.

– Wszystko, wszystko. Możesz iść.

Draco wstał, popatrzył jeszcze raz na Johna Dewelery i wymknął się na korytarz. Potem spędził piętnaście minut, przy małym, niewygodnym stoliku, wypełniając pergamin, który wymagał od niego podstawowych danych, począwszy od imienia i nazwiska, daty i miejsca urodzenia, kończąc na imionach rodziców, opisie jaką różdżką się posługuje oraz jaki rozmiar buta nosił.

Starał się przed ten czas skupić tylko na wypełnianiu kolejnej rubryki, wpisywaniu danych i nie zawahaniu się podczas wpisywania imienia matki, które wynikało z tego, że ręka zatrzęsła mu się jak przypomniał jej sobie wyraz twarzy, gdy mówiła, że Czarny Pan zamieszkał w Malfoy Manor.

Listy, które od niej dostał ciążyły mu w kieszeni.


***


Draco nie wiedział co poszło nie tak. Siedział przykuty magicznymi i zwykłymi mugolskimi kajdankami do krzesła w sali przesłuchań mając przed sobą dwóch pracowników Departamentu Kontroli Magicznych Stworzeń, którzy śmiali się mu prosto w twarz.

Wilk szalał i Draco był pewien, że jego oczy nie mogą utrzymać jednego koloru, a ta dwójka czarodziei cieszyła się doprowadzając go na skraj, wiedząc, że jeśli cokolwiek im zrobi to czeka go Azkaban albo Pocałunek Dementora. Nowe, cudowne prawo dawało im tą pewność.

– No i Malfoy? Chcesz przefiukać do tatusia? – zaszydził jeden z nich. – A nie, przepraszam paniczyka, tatuś gnije w Azkabanie w towarzystwie Dementorów.

Draco szarpnął się mocniej, co spowodowało tylko kolejną falę bólu w barkach, bo ręce miał wykręcone do tyłu i skute. Merlinie, sam nie wiedział jakim cudem znalazł się w tej sytuacji. Przecież kiedy wszedł do pokoju numer dwadzieścia trzy i znalazł tam dwóch, z wyglądu zwykłych czarodziei, którzy może i mieli niezbyt ciekawe blizny na twarzy i Draco wiedział, że to pazury wilkołaka, nic nie wskazywało na to, że w przeciągu kilku minut wyląduje w małym, dusznym pokoiku, przykuty do krzesła.

– Jaka szkoda, że nie możemy podać ci Veritaserum, ale na takie potwory jak ty, to nie działa.

– Och, ale istnieją pewne zaklęcia, które też zmuszą cię w podobny sposób do odpowiedzenia na nasze pytania.

– Nie macie prawa – wyrzucił z siebie. Nie mieli pieprzonego prawa tak go traktować. Był niepełnoletnim czarodziejem i przyszedł się zarejestrować. Wypełnić dokumenty i wrócić do domu.

– Słyszałeś go, Stely? – zapytał jeden z nich, który miał z boku głowy dwie grube kreski ciągnące się od skroni, za uchem prawie do karku, a jego rzadkie włosy wcale nie zakrywały tych blizn. – Że niby nie mamy prawa? Paniczyk chyba nie czytał zbyt dokładnie nowej Ustawy.

– Przypomnieć mu, Rob? – zapytał drugi.

– O tak. Niech kundel wie, co go czeka.

– Nasz Minister Magii był tak dobry, że zgodził się na nasz pomysł z nową, ulepszoną formułą, by kontrolować mieszańców takich jak ty – wskazał z grymasem na twarzy postać Draco, który słuchał go uważnie i nie spuszczał z oczu. Wilk z największą przyjemnością planował co zrobi jak tylko pozbędą się kajdan. – Więc, skończyło się wypełnienia papierków, a zaczęła prawdziwa kontrola. Z racji tego, że niestety Eliksir Prawdy na was nie działa musimy uwierzyć wam na wasze gówno warte słowa. Niech więc... paniczyk, tak go nazwałeś Rob? No, niech paniczyk się przygotuje, że dokładnie nam opowie kto, jak i dlaczego cię przemienił. Kto to widział, gdzie to było i jak bardzo cię bolało. Potem możesz przejść do tego w jakiej norze się teraz ukrywasz i czy masz co żreć, nie żeby nas to za specjalnie interesowało, ale wiesz – mrugnął porozumiewawczo. – musimy trzymać jakieś pozory, że zależy nam na każdym nielacie wilkołaku. A potem jak grzeczny kundel, którym jesteś podpiszesz to swoją magiczną sygnaturą i krwią, a my za jakiś czas odwiedzimy cię, by zobaczyć czy może nie potrzebujesz naszych nowych klatek w Departamencie Tajemnic, by w spokoju sobie powyć do księżyca.

– Zapomniałeś o jednym – powiedział drugi i oparł łokcie na stoliku, który dzielił obu mężczyzn od Draco. – Pewnie nie będziesz miał nic przeciwko skoro i tak pewnie poleciałbyś z różdżką w zębach do swojego Pana żeby wypalił ci Mroczny Znak na przedramieniu, ale my też chcemy cię oznaczyć. Wiesz, wilkołaki to piąta klasa w końcu. Co to za różnica dla ciebie czy będziesz miał nasz znak czy Sam-Wiesz-Kogo.

Malfoy przestał się szarpać kiedy tylko dotarło do niego o czym mówił ten mężczyzna. Jakie oznaczenie? Nikt nic nie mówił o żadnym oznaczeniu. Remus na pewno, by mu powiedział, że ktoś chce go oznaczać! A w Ustawie Antywilkołaczej, którą czytał Potter też nie było, ani słowa o tym.

– Nie – wychrypiał. – Nie.

– Nie? – zaszydził niby smutnym głosem Rob. – Paniczyk nie chce?

– Ale paniczyk nie ma nic do gadania. Jak tylko usłyszymy twoją przejmującą historię i pokażesz nam wszystkie rany i blizny jakie masz, a my zrobimy ci zdjęcia pamiątkowe, to dostaniesz swój magiczny tatuaż.

– Nie martw się – dodał drugi i uśmiechnął się pokazując wszystkie zęby. – Będzie bolało jak skurwysyn.

Oboje zaczęli się śmiać.


***


Draco się trząsł. Miał problem by utrzymać się na nogach, a w oczach miał łzy, które resztkami sił powstrzymywał od polecenia na jego policzki gdzie formował się siniak. Oderwał raz od Roba kiedy nie chciał się rozebrać do zdjęć. Powiedzieli, że w raporcie napiszą o stawianiu przez niego oporu i niechęci do wypełnienia polecenia pracownika Ministerstwa.

Kiedy zapinał ostatnie guziki tuż przy szyi miał ochotę zwymiotować. Gardło bolało go niesamowicie i miał wrażenie, że rzucane zaklęcia, którymi obrywał, by więcej mówił jeszcze bardziej rozrywało jego przełyk. Czekał tylko, aż w kącikach ust pojawią się ślady krwi.

Składając podpis ze swoją magiczną sygnaturą i odrobiną krwi, starał się nie słuchać tego co mówią dwaj mężczyźni. Zbyt wiele bolesnych słów usłyszał. Zbyt wiele razy zostawał nazywany paniczykiem. Zbyt wiele razy słyszał pytania, które miały na celu tylko go upokorzyć i obnażyć, a nie odpowiedzieć na pytania o to jak stał się wilkołakiem.

Draco mógł im pogratulować. Osiągnęli to co chcieli. Jeśli pragnęli, by poczuł się jak nic niewarty mieszaniec to osiągnęli swój cel.

Spojrzał na swoje przedramię, gdzie tuż przy zgięciu łokcia obok widocznych żył widniało jego nowe piętno. Znak, że należał do piątej, niebezpiecznej klasy zwierząt magicznych. Pięć X z lekko zakręconymi końcówkami, nachodzące na siebie, układały się jedna za drugą schodząc w dół jego przedramienia. Nie było to zbyt duże, ale wystarczające, że mógł zapomnieć o chodzeniu z podciągniętymi mankietami do łokcia jeśli nie chciał pokazywać całemu światu, że jest niebezpiecznym zwierzęciem.

Wiedział, że krzyczał. Wilk też wył kiedy gorąca końcówka różdżki Stely'ego dotknęła jego skóry. Draco nie wiedział co to było za zaklęcie i pamiętał tylko ból jak znak zostawał wypalany na jego skórze. Może wcześniej łudził się, że to będzie tylko lekki ból, coś podobnego do ukucia szpilką kiedy krawcowa była nieuważna, ale nie podejrzewał, że jedynym porównaniem na jakie będzie go stać to to, że Stely przypalał go ogniem.

Skóra była jeszcze zaczerwieniona, mocno boląca i Draco z zaciśniętymi zębami spuścił materiał szaty oraz zapiął mankiety tuż przy nadgarstkach. Gdy na próbę poruszył ręką, skrzywił się z bólu. Materiał otarł się o nadwrażliwą skórę powodując kolejne podrażnienie.

Gdy został odprowadzony na korytarz, a kopię jego rejestracji jako wilkołak i potwierdzenie, że został wpisany na Listę, miał w ręku, odniósł wrażenie, że gorzej być nie mogło. I wtedy zobaczył uśmiechniętego Albusa Dumbledore'a z paczką cytrynowych dropsów w ręku.

– Chyba nie było tak źle, nieprawdaż Draco?





****

A według was jak źle było? 

I tak możecie wyklinać to wszystko co się działo tutaj w komentarzach, przeczytam wszystko i chyba już wiecie, ale zawsze chętnie udzielę się komentarzach, odpowiem na pytania jak coś jest niejasne czy po prostu stworzę z wami milion teorii spiskowych ;) 

To jak ma wyglądać oznaczenie Draco wymyśliła polarnagwiazdka ja tylko to opisałam na podstawie zdjęcia ;) 

Do następnego, 

Demetria1050 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro