16. Zwierzęce pragnienia
Harry wiedział, że musiał biec. Najszybciej i najdalej jak potrafił, dopóki nie opadnie z sił. Wykrzesywanie z siebie tych ostatnich skrawków energii, które na pewno gdzieś tam w jego organizmie były, wcale nie okazywało się takie łatwe.
Harry ciągle w uszach słyszał krzyk wuja. Ten okropny, drażliwy i tak bardzo wściekły, że Potter nie wiedział co zrobić.
– CZY JA SIĘ NIE WYRAZIŁEM JASNO, GÓWNIARZU?! W TYM DOMU NIE MA BYĆ ŻADNEJ MAGII! ŻADNEGO DZIWACTWA! A TY CO ROBISZ? ZAUFALIŚMY CI, WYSZLIŚMY I CO WIDZIMY KIEDY WRÓCILIŚMY! TY! MASZ W TEJ CHWILI PRZESTAĆ! SŁYSZYSZ?
Wuj był tak bardzo czerwony na twarzy, że przypominał dojrzałego pomidora, a z jego ust wylatywały kropelki śliny. Harry'emu wydawało się, że mężczyzna jest jeszcze bardziej gruby, większy i wścieklejszy. Skulił się automatycznie. Już bez krzyków wuja wiedział, że jest w ogromnych kłopotach. Naprawdę nie potrzebował mugola, który będzie mu jeszcze o tym przypominał.
– POTTER, W TEJ CHWILI MASZ Z TYM SKOŃCZYĆ! INACZEJ MOŻESZ SZUKAĆ SOBIE INNEGO DOMU! MY NIE CHCEMY MIEĆ NIC WSPÓLNEGO Z TWOIMI DZIWACTWAMI! I NA PEWNO NIE BĘDZIESZ TEGO ROBIŁ W MOIM DOMU!
Tak bardzo pragnął żeby ta sytuacja w ogóle nie miała miejsca. Przecież tak bardzo się starał, by wuj nie dowiedział się co Harry robił. Ćwiczył tylko wtedy kiedy wychodzili z domu, albo w nocy, gdy spali. Ale Harry w swoim genialnym planie odkrył jedną lukę, ale było już za późno, by cokolwiek zrobić. I może w innej rzeczywistości po prostu zacząłby się z tego śmiać. Bo w swojej gryfońskiej naiwności i ze względu na swoje zwykłe niedopatrzenie, nie pomyślał co się stanie kiedy faktycznie uda mu się przemienić. Po śmierci Syriusza tak bardzo skupił się, by dokonać tego czego tak bardzo obydwoje chcieli, że Harry nie przykładał się do nauki działu, który opisywał jak z powrotem wrócić do swojej ludzkiej postaci po pierwszej całkowitej przemianie. Całą swoją uwagę poświęcił tym stronom gdzie w prosty i przystępny sposób było napisane jak zmienić się w zwierzę. I dopiero wtedy kiedy poczuł jakby przez całe jego ciało przeszedł dreszcz i przestał panować na kilka sekund nad własnymi kończynami, zrozumiał, że miał problem. Bo nawet w swoich snach nie przewidział tego, że stanie się animagiem tak szybko. Syriusz opowiadał mu, że Huncwotom zajęło to prawie trzy lata.
Harry zrozumiał, że przemiana doszła do skutku kiedy jego wzrok się wyostrzył, a kolory przestały być takie jaskrawe i bardziej przypominały mieszankę brązów i zieleni. Poczucie własnego ciała było zupełnie inne i nieco bardziej świadome. Harry czuł, że jego łapy opierają się o zimne drewniane panele w pokoju, które są o wiele bliżej, a szafa stojąca w rogu pomieszczenia trzy razy większa niż jeszcze przed pięcioma minutami. Czuł jak serce bije mu nieco szybciej, a oddechy są płytsze. Sam wdech powodował, że jego nos zaatakowały zapachy, których nigdy wcześniej nie czuł. Nie miał pojęcia, że zapach spróchniałego drewna może być tak bardzo nieprzyjemny.
I tak najlepszy moment stał się kiedy Harry chciał się ruszyć. I gdyby jego ojciec chrzestny był z nim to na pewno zacząłby się śmiać, bo Potter przecenił swoje możliwości i z pełną gracją na jaką go było stać (Harry z trudem musiał przyznać, że jej w tamtym momencie nie posiadał) zaplątał się we własne łapy i wpadł prosto w krzesło stojące przy biurku. Pyskiem uderzył o jedną z nóg siedzenia, a nogi były powyginane w każdą możliwą stronę. No naprawdę, Black, chyba by się popłakał ze śmiechu widząc go w takiej pozycji.
Gryfon musiał skupić się i ostrożnie podnieść każdą łapę i resztę ciała do pionu. Kiedy przechylił pysk w bok i ze zdziwieniem zobaczył swój puchaty i dość długi ogon, w pierwszym momencie nie wiedział nawet, że go miał. Odkrył również, ze nie za bardzo wiedział jak wprawić go w ruch. Czy to można było uznać za coś w rodzaju piątej łapy? To działało na takiej samej zasadzie? Nie miał żadnego pojęcia.
Po kilkunastu minutach, zrozumiał, że to wszystko było naprawdę łatwe. I z wywieszonym językiem biegał po całym domu, próbując jak jego nowe ciało jest szybkie zwinne i tylko dwa razy się wywrócił. Pierwszy był w momencie kiedy chciał zejść po schodach, co okazało się nieco skomplikowane i potknął się o własne łapy gdzieś przy trzecim schodu. Drugi raz nastąpił kiedy zaczął się ślizgać na kafelkach w kuchni i z całym impetem wpadł w lodówkę. Nie zrobił żadnego wgniecenia, ale zobaczył swoje niewyraźne odbicie w szybie piekarnika, które było dość nisko i zaraz obok tej przeklętej lodówki.
I wtedy zrozumiał, że nie ma pojęcia jakim zwierzęciem w sumie jest. Dlatego dość entuzjastycznie i z szybko merdającym ogonem, nad którym nie do końca potrafił jeszcze zapanować, pobiegł do sypialni wujostwa. Kiedyś obiecał sobie, że nie będzie tam wchodził, ale w tej postaci nie dosięgnąłby do lustra w łazience. Dlatego powoli i ostrożnie, na ile pozwalały mu szalejące emocje, że za chwile się zobaczy w lustrze wchodził na piętro. Jego ciało jakby automatycznie pochylało się, a łeb trzymał wysoko.
Skoczył na klamkę do sypialni wujostwa, by móc dostać się do pokoju. Podszedł do lustra, które stało by szafie i zatrzymał się nagle w połowie ruchu.
Na Merlina i Morganę.
Wyglądał jak lis. Albo wilk. Albo jakiś pies. Sam do końca nie wiedział. Jego sierść była szaro-brązowa, w zależności w które miejsce spojrzał. Natomiast na grzbiecie miał coś w rodzaju pasków, które były czarno-białe i w dodatku nakrapiane. Brzuch pozostał jasnobrązowy. Łapy były trochę zbyt długie, by mógł uznać, że jest psem. Ale uszy były tak samo długie i szpiczaste jak u lisa. Pysk miał podłużny i dość wąski co bardzo przypominało mu te, które posiadają wilki. Ale i tak najlepszy był ogon. Puszysty – tak jak zauważył wcześniej – ale prawie cały czarny (odcieniem przypominające jego kolor włosów) i tylko na końcówce był biały. Niczym ciemny pędzel zamoczony w jasnej farbie. I może gdyby nie oczy, to nawet nie poznałby siebie w lustrze. Ale tęczówki, które odziedziczył po mamie i tak chętnie był o tym informowany przez wszystkich, zostały nawet w jego animagicznej formie.
I gdyby mógł przypatrywałby się sobie jeszcze przez kilka godzin.
– Chłopcze, zejdź na dół!
Głos wuja i hałas zamykanych drzwi, przywróciły go do rzeczywistości. Spanikował. Był w pokoju, do którego nie miał wstępu, zamiast u siebie. Dywan w przedpokoju i salonie, był cały zrolowany, bo jego chęć biegania i sprawdzenia swojej formy, była nieco zbyt duża. A najgorsze z tego wszystkiego, że był w postaci tego liso-pso-wilka i z przerażeniem odkrył, że nie za bardzo wiedział jak się zmienić.
Na gacie Merlina. Wuj go zabije.
Kazał sam sobie się uspokoić.
– Chłopcze!
To wcale nie było takie łatwe kiedy krzyk wuja był coraz bardziej nerwowy i niezadowolony z tego, że musiał na niego czekać. Na Merlina. Pomyślał, że chciałby się przemienić z powrotem w człowieka. Musiał to zrobić. Wyobrażał sobie, że znowu stoi na dwóch nogach, nie ma ogona, a jego uszy nie są na czubku jego głowy. Ale w tym wszystkim był jeden problem. Harry tak naprawdę nie chciał się przemieniać. Musiał, ale czuł się tak inaczej, lepiej i po prostu szczęśliwiej w tej zwierzęcej postaci, że mógłby tak zostać. Wiedział, że jego ludzkie myśli trochę mieszają się z tymi zwierzęcymi, ale przecież mógłby się do tego przyzwyczaić.
Przemknął do swojego pokoju, starając się żeby nie było go widać z parteru. Kiedy tylko znowu w jego nozdrza uderzył zapach Hedwigi, spróchniałego drewna i atramentu, który wczoraj wylał mu się na biurko, skoczył na drzwi starając się je zamknąć. Nie do końca mu to wyszło, bo w swojej postaci nie był zbyt wysoki i silny. Czyli tak jak w ludzkiej, skwitował.
– Lepiej żebyś miał dobry powód dlaczego nie przyszedłeś jak cię wołałem, Potter. – Narzekał wuj kiedy wchodził po schodach, które skrzypiały niemiłosiernie z każdym jego krokiem.
Harry rozejrzał się przerażony po pokoju, szukając jakieś kryjówki. Przecież nie mógł tak stać jak ostatni gmuchołom i czekać na nieuniknione. Zaraz jednak się skarcił za te zwierzęce instynkty. Był przecież Gryfonem, miał wystarczająco odwagi, by zmierzyć się w wujem nawet jeśli jego ogon był podkulony, a sierść zjeżona.
Harry pomyślał, że reakcję wuja Vernona zapamięta do końca życia. Jego szeroko otwartą buzię i trzy podbródki, które falowały nadal po wejściu na górę.
– Co to ma znaczyć?! – krzyknął z nutką strachu w głosie.
Harry spojrzał na jego wielką postać i wyczuł nieprzyjemny zapach potu, nerwowości i niepewności oraz strachu. Nawet nie miał pojęcia, że można to tak łatwo wyczuć. I w tym momencie wuj Vernon dostał olśnienia. Harry był pewien, że to przez jego zielone oczy w kolorze Avady. Wuj go rozpoznał. I może jego zaściankowy umysł absolutnie nie akceptował czegoś takiego jak magia i w ogóle czegokolwiek co odchodziło od normy, to jakoś musiał zrozumieć, że to zwierzę, na które właśnie patrzy jest Harrym Potterem. I wtedy zaczął się drzeć.
Harry zatrzymał się nagle kiedy reflektor samochodowy zaatakował jego oczy. Postawił do góry uszy i zaczął się zastanawiać czy dobrym posunięciem będzie jeśli osunie się na jeszcze bardziej na pobocze.
Nie miał pojęcia ile już tak biegnie, ani gdzie dokładnie jest. Wuj kazał mu się wynosić, Harry ogólnie nienawidził kiedy ktoś mu rozkazywał, ale do poleceń Dursley'ów był tak przyzwyczajony, że nie patrząc na nic i nie biorąc ze sobą nawet różdżki, wybiegł z pokoju w towarzystwie ciągłych krzyków wuja. Na schodach starał poruszać dość wolno, ale wtedy ciotka Petunia musiała go zobaczyć i zaczęła piszczeć ze strachu. Harry chciał jak najszybciej stąd wyjść, a główne drzwi były zamknięte. Sprintem, który jeszcze bardziej zrolował dywany dopadł do wejścia do ogródka, które były otwarte.
Jego łapy dotknęły zielonej trawy i wręcz się w niej zanurzyły. Potter odkrył, że to było naprawdę przyjemne uczucie. Jego opuszki lekko go bolały od schodzenia po schodach. Rozejrzał się szybko na boki. Miał nadzieję, że nikt z obserwujących go Zakonników czy Śmierciożerców nie patrzył teraz na wejście do ogródka. Wziął wdech i jego płuca zaatakował zapach kwiatów ciotki Petunii i świeżo skoszonej trawy u sąsiadów. Merlinie, to było sto razy bardziej miłe niż kiedy leżał w ogrodzie jako człowiek.
A potem zaczął biec, a w jego umyśle była jedna informacja, którą powtarzał sobie raz za razem przez całe wakacje.
Adres domu profesora Lupina.
***
Remus podłożył ręce pod kran i patrzył jak krew mieszała się z wodą. Jasnoczerwona ciesz ściekała po jego palcach i znikała w odpływie. Lupin czuł jej zapach, który bardzo podobał się jego wilkowi, który mruczał zadowolony. Remus nie był pewien czy Lunatyk nie jest też szczęśliwy z powodu dzisiejszej nocy, która tak bardzo wymęczyła mężczyznę.
Zakręcił kran i wytarł ręce w ręcznik, zostawiając na nim niewyraźne ślady krwi, która się nie zmyła. Lunatyk warknął niepocieszony. Remus nie miał siły zastanawiać się nad tym co się działo z jego wilkiem. Zamknął ostrożnie drzwi do łazienki i spojrzał na te uchylone od sypialni Dracona.
Prawie, że na palcach podszedł do nich i zajrzał do wnętrza. Młody Malfoy spał przykryty kołdrą, a bandaże na jego klatce piersiowej jeszcze nie przesiąkły krwią. Remus wziął szybkie, dwa wdechy i uspokoił się kiedy nie wyczuł, by chłopak miał gorączkę, ani żadnych ran, które wymagały maści. Zapach ziół wręcz go otaczał. Tak samo jak krew. Lupin spojrzał na spokojną twarz Draco i jego rozsypane na poduszce blond włosy. Kiedy zjechał wzrokiem na szyję zobaczył trzy wyraźne blizny przebiegającą przez całą szerokość gardła. Te też nie wymagały po raz kolejny bandaży.
Lunatyk z satysfakcją przyjął do wiadomości, że jego młody wilkołak spał.
Remus zostawił uchylone drzwi i zszedł do kuchni, by zrobić sobie porządną dawkę herbaty zmieszaną z eliksirem regenerującym. Mimo że nie przepadał używać pieniędzy zostawionych mu przez Syriusza, to na zakup eliksirów i jedzenia mógł wydać całą jego fortunę. Poza tym nieważne kim Black stał się po dwunastu latach w Azkabanie, nadal był człowiekiem, który dbał o przyjaciół. Dbał o Remusa. Starał się też dbać o Harry'ego i dać mu rodzinę, której ten nie miał.
Remus wiedział, że pewnie Hedwiga przyleci lada dzień z listem. Tak samo zapieczętowanym jak w momencie gdy mężczyzna go wysłał do Harry'ego. Chłopak nigdy ich nie otworzył, a Lupin zaczął się zastanawiać kiedy zaczęło robić się to naprawdę żałosne. Bo powinien przestać gdy sowa przyniosła trzeci nie otwarty list, a nie wysyłać ich jeszcze więcej i częściej. Chyba po prostu nie potrafił przestać. Obiecał to Syriuszowi, że gdyby coś mu się stało, to on zajmie się Harrym. Powiedział mu też, że Potter umiał świetnie zająć się sobą sam i poza tym przez większość roku jest z Dumbledorem w zamku, a on nie pozwoliłby, żeby Harry'emu coś się stało. Kiedy to mówił starał się nie myśleć, że na drugim roku młodego Gryfona po zamku pełzał Bazyliszek, a na trzecim mdlał za każdym razem, gdy Dementorzy zbliżali się za bardzo. O Turnieju Trójmagicznym woleli nie mówić obydwaj.
Lupin wiedział, że picie na czczo takiej dawki eliksiru nie skończy się dobrze, ale jego ciało było zbyt zmęczone po całej nocy próbowania spacyfikowania młodego wilkołaka. Sam musiał przyznać, że spodziewał się, że będzie gorzej. Draco naprawdę dobrze sobie poradził i Remus mógł przyznać, że jego zadrapania nie były nawet w takiej ilości jakiej się spodziewał. Malfoy nawet szybko doszedł do pierwszego porozumienia ze swoim wilkiem. Oby po obudzeniu poszło wszystko równie dobrze.
Upił łyk okropnej w smaku herbaty i usiadł na krześle w kuchni. Poranne światło wpadało przez okno i radośnie informowało, że dzisiaj będzie piękny dzień. Remus wolałby spędzić go w łóżku udając, że go nie ma. Był tak bardzo zmęczony, że prawie zasnąłby nad kubkiem herbaty.
Przejechał palcem po ranach, które zrobił mu Draco swoimi pazurami. Chłopak odtrącił jego wyciągniętą łapę gdy Lunatyk chciał go dotknąć. Remus uśmiechnął się smutno.
Dziękował Merlinowi za Eliksir Tojadowy, który pozwalał mu zachować świadomość podczas przemian. Musiał bardzo się namęczyć, by nie dać pełnej kontroli Lunatykowi, ale było warto.
Kiedy po śmierci Lily i Jamesa (i jak sądził wtedy również i Petera) oraz wtrącenia Syriusza do Azkabanu, dołączył do wilkołaczego stada, które ulokowało się w Irlandii. W tym czasie widział naprawdę wiele wilkołaków podczas przemian i dowiedział się więcej o zachowaniach jego gatunku, niż po przeczytaniu wszystkich książek na ten temat w bibliotece szkolnej. Na podstawie wyglądu umiał stwierdzić jak ktoś będzie wyglądał w wilkołaczej formie. Sam Remus wiedział, że przez jego tryb życia i ogólny stan zdrowia wygląda naprawdę marnie. Sierść Lunatyka, która była siwo-brązowa i wypłowiała tylko to potwierdzała. Ale Draco...
Draco wyglądał naprawdę niesamowicie w świetle księżyca. Lunatyk nie mógł od niego oderwać wzroku kiedy w końcu wyszli z piwnicy, a Malfoy w swojej wilkołaczej formie stanął na ziemi. Owszem, był jeszcze młody i do wielkości dorosłego osobnika brakowało mu kilkunastu centymetrów, ale kolor jego sierści najbardziej zwrócił uwagę Lunatyka. Tak samo platynowa jak włosy Draco, a nocą gdzie jedyne światło jakie było to blask pełni i gwiazd, powodowała, że sierść wilkołaka była wręcz biała.
A potem Draco zaczął wyć. Wyprostował się, stanął na dwóch tylnych łapach i odchylił pysk mocno do góry. Jego złote oczy błysnęły i odbiły miliony gwiazd, które wisiały nad nimi.
I nawet jeśli Remus nie rozumiałby o czym konkretnie wyje wilkołak, to sam sposób w jaki to robił, mówiły wszystko co trzeba. Lunatyk nie miał serca mu przerywać tylko stanął na czterech łapach i wpatrywał się w drugiego wilkołaka. Czekał. A Draco wył coraz bardziej żałośnie i wręcz płaczliwie, co tyko utwierdzało w przekonaniu Remusa, że blondyn w końcu miał szansę, by wykrzyczeć to wszystko z czym musiał się zmagać od tygodni. To była jego pierwsza od miesiąca szansa, by dać upust swoim emocjom i po prostu się wydrzeć. Lupin miał tylko nadzieję, że Draco nie zaszkodzi sobie w ten sposób jeszcze bardziej.
Dopił ostatnie łyki eliksiru regenerującego z herbatą i pomyślał, że powinien pójść spać. Albo chociaż się położyć na kanapie w saloniku. Mógłby przykryć się kocem, który powinien pachnieć jeszcze chociaż odrobinę Syriuszem i Grimmuald Place 12, a wtedy Remus mógłby przez chwilę udawać, że miał chociaż jeszcze jednego żywego przyjaciela i nie został w środku wojny całkowicie sam.
Nie jesteś sam. Masz tego księżycowego wilka wywarczał mu Lunatyk, a Remus nie potrafił się z nim nie zgodzić.
Miał pod opieką młodego Malfoy'a, który mimo swojego wilkołaczej formy, tak na co dzień prezentował się naprawdę... krucho. Bo Remus nie mógł przestać myśleć o Draco jak o kimś kto nie do końca radził sobie z tą sytuacją. I może się mylił, może Ślizgon naprawdę to zaakceptował, ale wtedy Lupin nie potrafiłby stłamsić w sobie tego uczucia zazdrości. On przez lata nie mógł znieść myśli, że jest wilkołakiem. Nie potrafił zaakceptować faktu, że co pełnie zmienia się w krwiożerczą bestię. A Draco kiedy doszedł do siebie, zachowywał się jakby najbardziej stresował się pierwszą przemianą i tym co będzie po niej, a nie samym faktem, że stał się mieszańcem. Remus nie potrafił tego zrozumieć.
Kiedy na wpół leżał, na wpół siedział na kanapie, jego obolałe od nocnego biegu nogi spięły się jeszcze bardziej. Wiedział, że młode wilkołaki potrzebowały przestrzeni i czasu, by móc sprawdzić ograniczenia i możliwości nowego ciała. Napatrzył się na to przez lata w Irlandii. Ale próba utrzymania tempa Draconowi wydawała się naprawdę sporym wyzwaniem.
Nie miał pojęcia kiedy oczy zaczęły mu się przymykać na coraz dłuższe chwile, a spokojny oddech młodego Malfoy'a, który słyszał dzięki wyczulonym zmysłom, wręcz go usypiał.
I wtedy ktoś deportował się na jego podwórku.
Remus w jednej chwili stał na nogach i wyszarpywał różdżkę z kieszeni. Jego zmysły szalały z niepokoju, a Lunatyk warczał głośno będąc gotowym do ataku na wroga. Remus pomyślał, że te dwa dni po pełni zawsze są najgorsze, bo jego wilkołacza część była jak nakręcona zabawka i nie potrafiła się zamknąć.
Lupin skierował się w stronę okna i odgarnął firankę, by mieć widok na podwórko. Zielona trawa, w oddali pola i linia drzew, żadnego Śmierciożercy w czarnej szacie, czy zdenerwowanego członka Zakonu z informacją, że był jakiś atak. Nic nie zauważył i kiedy pomyślał, że może mu się wydawało, usłyszał pukanie do drzwi.
Znowu się spiął i starał nie słuchać uwag Lunatyka, która jasno mówiły, że należy pierwszym zaatakować. Najlepiej z zaskoczenia i wręcz rozszarpać ciało czarodzieja, który tu przybył. Remus poprawił popielaty sweter, który miał na sobie i wzmocnił uchwyt na różdżce.
– Kto tam? – Starał się by jego głos nie pokazywał tego jak bardzo zmęczony jest i jak bardzo Lunatyk pragnie krwi osoby, która stała po drugiej stronie drzwi. Nie za bardzo mu to wyszło, bo wręcz wywarczał to pytanie, ale chociaż próbował.
– Pewien miłośnik cytrynowych dropsów, mój drogi chłopcze – usłyszał wesołą odpowiedź nieco stłumioną przez drzwi, ale dla Remusa idealnie brzmiącą. Wypuścił powietrze z płuc i starał się nie reagować na rozżalony, krótki skowyt Lunatyka. Tylko Albus Dumbledore mógł tak się przedstawić i być pewnym, że każdy kto chociaż trochę go znał wiedział, że bardziej podejrzane wydawało by się gdyby przedstawił się normalnie niż w ten sposób.
Zanim Remus otworzył drzwi, spojrzał się na schody prowadzące na piętro. Nie słyszał żeby Draco się przebudził, ale nie mógł być pewien jak młody wilkołak zareaguje kiedy wpuści do domu Dyrektora. Lunatyk za nim nie przepadał, ale nie mógł zaprzeczyć, że moc Dumbledore'a była naprawdę duża.
Pierwszym co rzuciło się Lupinowi był kolor szat Albusa. Krwiście czerwone z ciemnobrązowymi wstawkami w kształcie jakiś dziwnym zawijasów, spowodowały naprawdę mieszankę emocji. Remus odwrócił wzrok i starał się przełknąć ślinę. Merlinie, czy ten człowiek nie wie jak Lunatyk reagował na najmniejszą rzecz przez pierwsze dwa dni po pełni?
– Witam, panie Dyrektorze – przywitał się z trudem i z jeszcze większym wysiliłkiem zdobył się na wykrzywienie warg w imitacji uśmiechu.
– Remusie – pokiwał głową Dumbledore, a jego długa, siwa broda zafalowała w rytm ruchu głowy. Okulary połówki jeszcze bardziej zjechały z nosa. – Wiem, że jesteś od razu po pełni, ale mam pewną sprawę nie cierpiącą zwłoki. Mogę wejść?
Och, czyli wiedział? Czy w taki razie specjalnie się tak ubrał, by jeszcze bardziej rozkojarzyć Lunatyka? Remus odsunął się niechętnie od drzwi i wpuścił do środka Dyrektora. Ostatkiem sił powstrzymał się, by nie złapać za krwiście czerwoną szatę Albusa, gdy ten przechodził obok.
– Dyrektorze o co chodzi? – Przeszedł od razu do rzeczy. Normalnie pewnie, by zaproponował filiżankę herbaty i wygrzebał z szafki jakieś herbatniki, ale teraz na górze miał odpoczywającego wilkołaka po swojej pierwszej pełni. – Nie chcę być nieuprzejmy, ale to nie jest dobry moment na odwiedziny.
Nie musiał mieć swoich wilkołaczych zmysłów, żeby stwierdzić, że Dyrektor w tym momencie zaczął pachnieć małym poczuciem winy. Remus ledwo mówił i głos miał dość słaby, bo gdzieś w połowie nocy zaczął się przyłączać do wycia Dracona co teraz skutkowało tym, że miał chrypę.
Nadal stali w przedpokoju.
– Och, mój chłopcze – Dyrektor złożył palce w piramidkę i uśmiechnął się w ten swój typowy uśmiech. – Nie czytałeś jeszcze Proroka Codziennego?
Remus zaprzeczył ruchem głowy.
– Jak wiesz postarałem się by pod domem Harry'ego zawsze ktoś miał na niego oko. Wczoraj Nimfadora, która miała dyżur, przekazała mi informację, że rodzina Harry'ego miała poważną kłótnię, a imię naszego Harry'ego padało dość często.
– Dyrektorze – przerwał w mało kulturalny sposób, ale wiedział, że jeśli jeszcze przez kilka minut będzie musiał patrzeć się na ten kolor szat, to Lunatyk będzie bardziej niż zachwycony kiedy pozwoli mu się rzucić na Dyrektora. – O co dokładnie chodzi?
– Harry uciekł. Albo został porwany.
– Słucham? – zapytał się i wręcz czuł jak Lunatyk na te słowa cały się zjeżył. On sam wyprostował się nieco bardziej i spojrzał prosto w oczy Dumbledore'a. Mimo wszystko Harry nadal był traktowany jak szczeniak. A cokolwiek by powiedzieć o wilkołakach, to na pewno nie można uznać, że nie bronią swoich młodych. – Jak to uciekł? Albo został porwany?
– Och, spokojnie Remusie. Nasza droga Rita z Proroka Codziennego wykazała się, jak zwykle, nieco zbyt dużym zmysłem do nadinterpretacji pewnych faktów. Nie mniej jednak – Albus uśmiechnął się tajemniczo. – Harry zostawił wszystkie swoje rzeczy na Privet Drive, które pozwoliłem sobie wziąć. I jeśli moja intuicja mnie nie myli, to dobrym pomysłem będzie jeśli zostawię je u ciebie.
– A jego wujostwo? Powiedzieli coś?
– Och, oczywiście byli bardzo zmartwieni i wzbudzeni całą tą sprawą. – Tak Remus podejrzewał jak bardzo byli zmartwieni. Przede wszystkim po tym co zobaczył kiedy odbierali Harry'ego z pociągu w czerwcu. – Ale nie mieli pojęcia gdzie chłopiec się podział. Remusie, chłopcze, czy wszystko dobrze? – zapytał nagle Dyrektor widząc jak Lupin pobladł nagle i nieco zachwiał. Chciał jakoś pomóc, ale zamarł z wyciągniętą w stronę wilkołaka ręką kiedy usłyszał skrzypnięcie schodów i spojrzał w tamtą stronę.
Draco Malfoy stał w połowie schodów. Miał na sobie tylko spodnie od pidżamy przez co Albus mógł zobaczyć jego zabandażowaną klatkę piersiową i wszelkie blizny jakie chłopak posiadał oraz świeże rany. Blond kosmyki opadały na jego czoło i lekko przysłaniały to wściekłe spojrzenie jakim Draco patrzył na Dyrektora Hogwartu.
– Panie Malfoy?
Draco ignorując Dumbledore'a przeniósł spojrzenie na Remusa i ruszył szybko w jego stronę. Dyrektor był pod wrażeniem z jaką prędkością to zrobił. Ale świadomość tego kim stał się teraz młody Malfoy, powinna wyjaśnić mu wszystko.
– Draco? – wyszeptał nadal zamroczony Remus. – Nie powinieneś wstawać.
Malfoy przewrócił na to stwierdzenie oczami.
***
Draco obudziła czyjaś rozmowa. A zaraz potem przyszedł ból. Tak okropny i atakujący najdrobniejszy nerw w jego ciele, każdy mięsień czy komórkę. Bolały go nawet cebulki włosów. Najgorzej jednak, bo palące uczucie jakby ktoś przypalał go rozgrzanym prętem było na klatce piersiowej.
Draco z trudem otworzył oczy. I sam nie wiedział czy to może omamy lub halucynacje, ale miał wrażenie, że kolory wręcz drgają i unoszą się kilka milimetrów od danych przedmiotów. A potem wziął głęboki wdech niczym więzień, który wyszedł w końcu na wolność i jego nos zaatakowała cała gamma zapachów. Nie miał pojęcia, że tak to będzie wyglądało. Leżał więc tak i nie miał ochoty się ruszać, bo był zbyt przytłoczony tym wszystkim.
Przecież czytał i Remus mu opowiadał, że świat po pierwszej przemianie jest całkowicie inny. Dopiero wtedy jego wszystkie zmysły zostają aktywowane przez to, że podczas pełni połączył się ze swoim wilkiem. Ale to przekraczało wszystkie jego wyobrażenia. Nie za bardzo pamiętał co się działo w nocy. Zrobił tak jak kazał mu Lupin – oddał kontrolę wilkowi. Poddał mu się i pozwolił, by to on przejął władzę nad zwierzęcą formą. I jedyne czego był świadomy to tego jak do jego umysłu, przychodziła ta druga świadomość. Bardziej zwierzęca, instynktowna, ale i jednocześnie silniejsza i pewniejsza swoich zamiarów. Draconowi nawet to imponowało. Było w niej coś pierwotnego, ale i jednocześnie swojskiego, wręcz znanego, a Malfoy nie mógł do końca zrozumieć czemu tak się czuł. Potem obie świadomości – jego, ta ludzka i ta druga, wilcza – zaczęły się łączyć.
Krew. Krew. Krew. Strach.
Draco drgnął gdy usłyszał ten wibrujący głos mówiący mu o krwi i strachu.
– Słucham? Jak to uciekł? Albo został porwany?
Draco drgnął gdy usłyszał pochodzący z dołu domu głos Remusa. Każdy nerw w jego ciele zareagował na ton jakim zostały wypowiedziane te słowa. A potem usłyszał drugi głos – bardziej melodyjny, dużo starszy i starający się uspokoić Lupina.
Albus Dumbledore był w domu. Draco poczuł nagle jak cała gamma uczuć atakuje jego umysł. I przez to wszystko przebijała się jedna, konkretna myśl.
Lunatyk, mnie potrzebuje.
Mafloy nie miał pojęcia czemu tak stwierdził, ani skąd te wszystkie myśli pochodziły. Miał pewne podejrzenia, że należą one do wilka, ale jeśli zgadzali się to Draco nie miał powodów, by go nie słuchać.
Ojciec zawsze mu powtarzał, że rzeczy, których nie możesz zmienić należy zaakceptować. I dopiero potem możesz myśleć jak przekuć daną sytuację tak, aby wyszło na twoje.
– A jego wujostwo? Powiedzieli coś?
Do Draco znowu dotarł głos Lupina, ale tym razem oprócz zmartwienia i strachu, było tam coś jeszcze. Wilk podpowiedział mu, że jest to gniew.
Nie wiedział co miał zrobić. Nie za bardzo czuł się na siłach, by wstać czy zejść po schodach. A nawet jeśliby to zrobił to musiałby zmierzyć się z Albusem Dumbledorem, a nie wiedział czy był na to gotowy. Bo jego osoba kojarzyła mu się tylko ze szkołą, a na myślenie o niej nie był zbytnio gotowy. Zbyt dużo myśli, wspomnień, planów i niespełnionych marzeń, które zostało zniszczone momencie przemiany, wiązały się z Hogwartem. Ale coś przebijało się przez jego strach. I Draco musiał przyznać, że to naprawdę był wilk. Nie opuścił go po tym jak pełnia się skończyła. Nadal był w jego umyśle wraz z tą swoją zwierzęcą i instynktowną osobowością. Nadal szeptał mu to jedno zdanie, przez które jego nerwy wręcz szalały.
Lunatyk mnie potrzebuje.
I może to był błąd, ale Draco popełnił ich całą masę w te wakacje i naprawdę przestał w którymś momencie liczyć. Tym razem nie polegał jednak tylko na sobie, ale również na wilku i było to w pewien sposób...miłe. Mieć kogoś. Dlatego poddał się tym zwierzęcym uczuciom i ignorując ból z jakim wiązało się wstanie z łóżka, zaczął iść. Nie przejmował się niczym i nie zauważył bandaży na swoim ciele. Miał tylko jeden cel. Musiał dostać się do Remusa.
I sam nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego oczy stały się złote, a ruchy coraz szybsze. Był skupiony tylko na jednym. A kiedy był już w połowie schodów i zobaczył, że Dumbledore wysuwał rękę, by dotknąć Remusa, czuł jak wściekły warkot kłębił się w jego wnętrzu. Dyrektor nie miał prawa, ruszać Lunatyka. Draco nie mógł pozwolić, by starszy czarodziej dotknął go i zostawił na nim swój zapach czy magię. Był wręcz gotowy zaatakować Dumbledore'a, byle ten nie dostał się do Lunatyka. Ale zanim wręcz skoczył na niego gotowy rozszarpać mu gardło, Albus go zobaczył.
– Panie Malfoy?
I Draco nie był pewien co takie zobaczył, ale jakby wyczuwając, że zbliżenie się do Remusa nie było dobrym pomysłem, odsunął się grzecznie. Wilk w umyśle Malfoy'a zamruczał zadowolony, ale zaraz skupił się na Lunatyku, który wyglądał jakby miał zaraz stracić przytomność. Ruszył w jego stronę i wręcz nie pamiętał jak pokonał resztę schodów.
Lunatyk mnie potrzebuje.
Dopiero kiedy stanął koło mężczyzny, poczuł jego zapach i ciepło bijące z ciała, jego wilk się uspokoił, a ta natrętna myśl, którą podyktowane było całe jego zachowanie, zniknęła. Draco przestał tak bardzo odczuwać świadomość wilka w swoim umyśle.
– Draco? – wyszeptał nadal zamroczony Remus. – Nie powinieneś wstawać.
Malfoy wywrócił na to stwierdzenie oczami, bo chyba naprawdę oszalałby jakby pozwolił, by Dumbledore cokolwiek zrobił Lunatykowi.
– Remusie, nie mówiłeś, że wziąłeś pod opiekę pana Malfoy'a. – Dumbledore przerwał ciszę. – I, że jest dominującym wilkołakiem.
****
Jak Draco mógłby nazywać swojego wilka?
Do następnego,
Demetria1050
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro