Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

61. Malfoy Manor część 1

Albus Dumbledore patrzył przez okno jak Remus Lupin, Hary Potter i Minerva McGonagall przechodzą przez dziedziniec szkoły. Ubrani w proste szaty, szybkim krokiem i z różdżkami w dłoni udawali się do Malfoy Manor.

Dyrektor patrzył jak młody Potter, ściskał Pelerynę swojego ojca, która Albus zwrócił po tych wszystkich latach. Widział jak Harry był podobny do swoich rodziców, z sercem po odpowiedniej stronie, ale nie pojmujący tego, że plan, który stworzył Dumbledore był czymś dużo większym, niż wszyscy się spodziewali. Potter nie rozumiał tego jak cenny był, jak jego życie było czymś więcej niż cudem, które należało pielęgnować. On musiał być gotowy zmierzyć się ze swoim przeznaczeniem, ponieść odpowiednie koszty i stanąć do walki dopiero wtedy, gdy Albus wyda mu rozkaz. Nie wcześniej, nie później.

Dumbledore poczuł jak ktoś stanął koło niego, a gdy odwrócił wzrok od trójki osób poruszających się w stronę bram Hogwartu, zobaczył Severusa. Miał na sobie czarne szaty z wysokim kołnierzem i grymas na twarzy, a oczy były wpatrzone w ten same osoby, na które patrzył Dyrektor.

– Myślisz, że im się uda? – zadał pytanie Severus.

Dumbledore westchnął głośno i dotknął swojej długiej brody ręką, która nie była poczerniała od klątwy.

– Harry myśli, że może najpierw zabić Toma, a dopiero później zniszczyć horkruksy – przyznał Dumbledore. – Ale wie, że nie można tego zrobić w ten sposób.

– I mimo wszystko pozwalasz mu tam iść? – zapytał nieco zaskoczony Snape, ale nie pozwolił, by ktokolwiek mógł to dostrzec na jego twarzy. Nie rozumiał postępowania Dumbledore'a, ale to nigdy nie było coś nowego. Czarodziej miał genialny umysł planisty, który rozstawiał swoje pionki na całej szachownicy, czasami wręcz wchodząc na inne plansze, ale zawsze widział w tym inny cel, który tylko on znał.

– Panu Potterowi zależy na zakończeniu wojny – podkreślił Dumbledore. – I on faktycznie jest w stanie to zrobić, Severusie. Myślałem tylko, że ma więcej czasu, że ja będę miał więcej czasu, by przekazać mu wszystko, co jest potrzebne do zniszczenia Toma. Przygotować go na to co ma nadejść.

– A co ma nadejść? – zapytał Severus. Instynkt, który pozwolił mu przeżyć te wszystkie lata jako szpieg i nie zginąć, wyczuły, że Dumbledore skrywał coś ogromnego.

– Gdy przyjdzie pora... gdy myślałem, że Harry będzie gotowy... on musi umrzeć, Severusie – wyznał Dumbeldore ciężkim tonem. – Tamtej nocy... w dolinie Godryka, gdy Lily stanęła przed Voldemortem, jej miłość okazała się czymś więcej niż tylko miłością matki do dziecka. A Voldemort zabijając ją, a potem próbując zniszczyć Harry'ego, zrobił coś czego nie planował.

Severus odwrócił wzrok, gdy Dumbledore wspomniał o Lily i nocy, gdy umarła. Nie mógł patrzeć na czarodzieja, którego błagał o to, by ratował kobietę jego życia (oraz całą jej rodzinę jeśli to było konieczne), a on teraz mówił, że jej syn, musi umrzeć.

Harry Potter po tym jak piętnaście lat temu Lily Evans poświęciła życie dla swojego dziecka, te miało umrzeć. Bo taka była wola i plan Albusa Dumbledore'a.

– Co zrobił? – zapytał z trudem.

Severus wiedział co miał na myśli Dyrektor, ale potrzebował to usłyszeć, by później nie opierać się na domysłach. Jako szpieg umiał pracować na szczątkowych informacjach, niewypowiedzianych słowach i na wymownych spojrzeniach. Ale w tym momencie, stojąc tuż obok Albusa Dumbldore'a, potrzebował prawdy. I usłyszenia tego na własne uszy, by jeszcze bardziej się biczować za to wszystko.

– Niechcący Tom Riddle stworzył kolejnego, nieplanowanego i niezwykłego horkruksa. – Dumbledore wydawał się prawdziwie zafascynowany tym aspektem historii. – Gdy zaklęcie zabijające odbiło się od małego Harry'ego i trafiło w Voldemorta, cząstka duszy Riddle'a musiała znaleźć kolejne naczynie do przetrwania. I wszczepiła się w jedyną żyjącą istotę. W małego Harry'ego. Tworząc w ten sposób, kolejnego horkruksa, na tyle niezwykłego, że cząstka duszy Voldemorta przez te wszystkie lata mogła współistnieć z duszą Harry'ego i to w jednym ciele.

Severus zacisnął szczękę, gdy kolejne słowa wypływały z ust Dumbledore'a. Starzec wyglądał na dziwnie zadowolonego z tego, że mógł podzielić się tym wszystkim z kimś.

– Powiedziałeś, że chłopak musi umrzeć – wykrztusił Snape.

– Gdy przyjdzie odpowiednia pora – zgodził się Dumbledore. – Chociaż miałem nadzieję, że będzie to nieco później. Gdy reszta horkruksów zostanie zniszczona, a on będzie gotowy poświęcić swoje życie, bo zrozumie, że jest ostatnim horkruksem. Przepowiednia mówi jasno, że jeden nie może żyć, gdy drugi przeżyje. Chodzi o cząstkę duszy Toma, która jest w Harrym.

Snape otworzył usta, ale zamknął je, biorąc urywany oddech. Merlin mu świadkiem, nie tolerował tego chłopaka. Ale mimo wszystko był synem Lily, był ważny dla Draco i całej wojny. Obiecał, że będzie chronił chłopca, a teraz usłyszał, że Potter musiał zginąć.

Spojrzał na Dumbledore'a, który nie wydawał się przejęty tym, że wypowiedział wyrok śmierci na szesnastolatku.

– Hodowałeś go... jak świnię na rzeź – powiedział Snape, a w jego głosie było słychać oskarżającą nutę.

– Nie bądź dramatyczny, Severusie – zbył go Dumbledore i odsunął się od okna, gdy trójka Gryfonów zniknęła za bramami Hogwartu. – To nie tak, że kiedykolwiek zależało ci na jego życiu.

– Tobie najwyraźniej też nie – odpowiedział sucho Snape. – Czemu mu nie powiedziałeś?

– Czemu zakładasz, że tego nie zrobiłem?

Opiekun Slytherinu zrobił krok do przodu, w stronę Dumbledore'a, by stanąć naprzeciwko drugiego mężczyzny. Czarne oczy spotkały się z tymi niebieskimi, ukrytymi za okularami połówkami.

– Ten naiwny Gryfon, poszedł właśnie do Malfoy Manor, z nadzieją, że odbije Dracona, a ty, powiedziałeś mu, że musi zginąć, by wojna się skończyła? – Snape wysyczał każde słowo, a gniew przedzierał się przez to wszystko, niczym fala ognia. – Ma stanąć przed Czarnym Panem i błagać go o śmierć? A ty, będziesz tu siedzieć i czekać, aż twoja marionetka, zrobi to co chcesz?

– Jeśli już musisz wiedzieć, Severusie, wyruszam właśnie w jedno miejsce, gdzie może być kolejny horkruks – wytłumaczył się Dumbledore, ale nie odniósł się do reszty słów wypowiedzianych przez Snape'a. Po wyrazie jego twarzy i mowy ciała było jednak widać, że poruszyły one Dyrektora. – To nie tak, że śmierć Harry'ego rozwiąże wszystkie problemy wojny.

– Powiedz mi, Dumbledore, czy wysłałeś go tam tylko z poleceniem śmierci, czy może dałeś mu coś, co może mu pomóc przeżyć?

Snape prychnął, gdy odpowiedzią na jego pytanie była reakcja Dyrektora. Severus wyszarpnął różdżkę z rękawa i wykonał zamaszysty ruch, bezgłośnie wypowiadając inkantację zaklęcia. Niebieski płomień zaczął tańczyć wokół ich dwójki i formułując się w Patronusa, którego Snape posiadał od zawsze, a jego forma nigdy się nie zmieniła. Srebrzysta łania stanęła przed nim, pochyliła głowę i zaczęła biec w górę, w stronę okna, uciekając z zamku.

– Przez ten cały czas? – zapytał w szoku Albus, gdy wpatrywał się w biegnącą łanię. Taką samą jaką miała Lily.

– Zawsze.

– Myślałem...

– To nie twoja sprawa, Dumbledore – przerwał mu Snape. – Powiem ci natomiast, co nią będzie. Jeśli Potter umrze tam i poświęci się w imię wojny, którą ty powinieneś toczyć, a nie tylko o niej mówić... To mogę cię zapewnić, że Draco Malfoy rozszarpie cię na strzępy. Jeśli jeszcze będzie zmuszony patrzeć jak Potter umiera... Spodziewaj się tego, że w Hogwartcie zjawi się oszalały wilkołak, którego tak chętnie wyrzuciłeś. A ja otworzę mu bramy szkoły i zaprowadzę wprost do twojego gabinetu. Lepiej się więc módl, by Potter utrzymał swój status Chłopca-Który-Przeżył.

Snape wyszedł, trzaskając głośno drzwiami, a Dumbledore westchnął głęboko.

***

Harry Potter miał szesnaście lat i świadomość tego, że wojna, która właśnie się toczyła, może się zakończyć tylko wtedy, gdy umrze. Miał poświęcić swoje życie, by ludzie, którzy właśnie stali koło niego mogli żyć dalej.

Cieszył się, że był ukryty pod Peleryną Niewidką, bo nikt nie mógł dostrzec łez, które spływały po jego policzkach.

Wcześniej mówił Remusowi, że może zakończyć tą wojnę szybciej niż ktokolwiek myślał, ale było to zanim dostali się do gabinetu Dyrektora, by powiedzieć, że Harry idzie do Malfoy Manor. Nie miał wtedy świadomości, że był kolejnym horkruksem. I nie mógł tak po prostu zabić Voldemorta, bo ten prawdopodobnie połączyłby się ze swoją cząstką duszy i przejął ciało Harry'ego. A Potter nie mógł na to pozwolić.

Wiedział jednak, że nie mógł nikomu tego powiedzieć. Dlatego, gdy wrócił do Pokoju Wspólnego Gryfonów i pożegnał się z Ronem, nie powiedział, że nie wróci. Nie szepnął żadnych słów Ślizgonom, ani tym bardziej Remusowi.

To był jego bagaż do udźwignięcia. Ciężar przeznaczenia, które miało się niedługo wypełnić. Szedł na śmierć, ale również po to, aby Draco mógł zostać uwolniony.

Jeśli miał dokonać ofiary, to chciał mieć pewność, że Malfoy nie będzie dłużej więziony w swoim byłym domu. Powinien wrócić do Remusa, być przy Pansy i jej dziecku, móc spędzić czas z Teodorem i Blaisem. Chciał się upewnić, że Draco będzie żyć.

Tak samo jak inni.

Jeden nie może żyć, gdy drugi przeżyje.

Harry miał tylko nadzieję, że ktoś będzie w stanie dokończyć to wszystko. Albo on pociągnie ze sobą Voldemorta na drugą stronę. Chociaż miałaby być to ostatnia rzecz jaką zrobi.

***

Malfoy Manor było ogromną rezydencją, która w nocy wydawała się jeszcze bardziej mroczna i przerażająca. Ogromny żywopłot i brama, przed którą stali powodowała, że cała grupa odbijająca Draco była spowita w cieniu. Harry stał ukryty pod Peleryną Niewidką i drżał z powodu oczekiwania i zimna, które atakowało jego ciało. Różdżka, którą trzymał w dłoni była jedynym stałym elementem, który dawał mu poczucie bezpieczeństwa. Remus koło niego opatulił się mocniej płaszczem i spojrzał na nocne niebo, gdzie Perses świecił mocno na listopadowym niebie. Reszta z nich czyli dziesiątka wilkołaków z Irlandii, Andromeda i Nimfadora Tonks, Kingsley Shackebolt, Travis Holt, profesor McGongall oraz dwie siostry – Ursula i Valeria stali przed bramą Malfoy Manor i czekali. Pierwsze Wilkołaki były po drugiej stronie i mieli zostać wpuszczeni później, by stać się drugą siłą ataku. Połowa Zakonników miała na sobie zaklęcie Kamelona i maskujące, by móc podejść do budynku niezauważeni.

Harry znał cały plan i wiedział, że nie był idealny, ale był gotowy pójść tam bez żadnego zabezpieczenia, bo w końcu pojawiło się światełko nadziei na odbicie Draco i musiał ją wykorzystać.

Gdy usłyszeli, że ktoś się zbliża do bramy, wszyscy się rozeszli i wręcz weszli w żywopłot. Na środku został tylko ukryty Harry, Remus i Andromeda. Z wyciągniętymi różdżkami, bo gdyby okazało się, że to wróg, mieli od razu go ogłuszyć.

Na żwirowej ścieżce pojawiła się Narcyza Malfoy, a brama zaskrzypiała głośno, gdy została otwarta. Harry po raz pierwszy mógł dostrzec matkę Draco i przeraził się na jej widok. Była wychudzona, zdenerwowana i w ręku trzymała dwie różdżki. Ubrana w ciemną szatę drżała pod wpływem zimna i listopadowego wiatru.

Potter był schowany pod Peleryną Niewidką i trzymał się blisko Remusa, który podszedł do Narcyzy wraz z Andromedą. Nimfadora pojawiła się obok nich ubrana w Aurorską szatę.

– Musicie się pospieszyć – rzuciła kobieta w ramach powitania. Jej głos był poważny i pełen obaw, a Harry poczuł, że coś było bardzo nie tak. Nie miał wcześniej okazji widzieć Narcyzy, ale nie spodziewał się, że będzie tak nerwowa.

– Co się dzieje? – zapytała Andromeda. Wiedziała, że to nie był moment, na cieplejsze powitanie od siostry, której nie widziała lata.

– Czarny Pan właśnie torturuje Draco.

Harry wciągnął powietrze, gdy usłyszał to zdanie, ale Remus zrobił podobnie i oba dźwięki zlały się w jedno. Potter zadrżał, gdy przypomniał sobie jak Voldemort rzucił na niego na cmentarzu zaklęcie torturujące i z jaką mocą one było. Na myśl, że Draco przechodził coś podobnego, nie mógł powstrzymać się od gniewu.

Nimfandora przeklęła, gdy to usłyszała i odwróciła się do reszty grupy:

– Wszyscy na pozycję – wydała rozkaz. – Draco Malfoy jest z nim, więc ostrożnie.

Harry poczuł jak ludzie za nim zaczęli się rozdzielać i pod wpływem zaklęcia kameleona rozbiegli się po ścieżce.

– Ilu ich jest? – zadał pytanie Remus, gdy brama zaczęła się za nimi zamykać.

– Zbyt dużo – odpowiedziała od razu Narcyza i zaczęła iść szybkim krokiem. Reszta zaczęła za nią podążać. – Greyback przyprowadził jaką dwójkę studentów, aby ich torturować, a Bella...

– Bella tu jest? – przerwała jej Andromeda.

Narcyza odwróciła się w stronę siostry i z grymasem na twarzy, powiedziała kolejne słowa:

– Bella jest dzisiaj... w nastroju na zabawę.

Harry prawie nie potknął się na ścieżce, gdy zrozumiał w końcu o co chodziło Narcyzie i w jakim nastroju była Lestrange.

– Jak mówiłam – wróciła do wątku Narcyza. – Jest ich dużo. Voldemort nie był przeciwny spotkaniu, ale wszyscy na razie czekają, aż skończy z Draco.

Potter usłyszał jak Remus mamrotał pod nosem całą masę przekleństw i może w innej sytuacji byłby tym rozbawiony. Teraz jednak miał ochotę dołączyć do tej litanii.

– Gdzie jest Draco? – zapytała Andromeda. Zbliżali się do drzwi wejściowych i okien przez które było widać zapalone światła na parterze.

– Wschodnie skrzydło, Voldemort zajął salę balową na końcu pierwszego piętra.

Harry wiedział, że według planu oni mieli udać się po Draco. Ale liczyli, że będzie w swoim pokoju, a nie z Voldemortem, który właśnie go torturował. Andromeda, Harry i Remus mieli iść po niego i wraz z Narcyzą udać się z powrotem do bram Malfoy Manor, by wezwać Aurorów, którzy musieliby odpowiedzieć na wezwanie o pomoc i mogliby zostać wpuszczeni przez Narcyzę. Bezpieczeństwo Draco miało być priorytetem.

Oczywiście, misją Harry'ego była również walka z Voldemortem. A tak naprawdę śmierć z jego rąk. I zabicie go, bo jeśli miał umrzeć, to chciał to pociągnąć go ze sobą na dno Piekła.

Zaczęli zbliżać się do wejścia do rezydencji, a Harry czuł jak jego nerwy były w wyższej gotowości. Połowa grupy miała wejść z przodu, a druga od tyłu. Plan zakładał, że rozproszony atak z dwóch stron da im więcej przewagi, a możliwości ucieczki i rozciągnięcia pola bitwy będzie skuteczniejszy, gdy wszyscy nie będą walczyć tuż koło siebie.

Oczywiście plany jednak wzięły w łeb, gdy dwójka wilkołaków rozmawiająca, paląca papierosy, stała przed wejściem i dostrzegła grupę zmierzającą w ich stronę.

Nimfadora szarpnęła krótko różdżką i brązowy błysk wyleciał w stronę dwójki wilkołaków. Jeden z nich z równie szybkim refleksem rzucił tarczę odbijającą.

Ty zdrajco! – krzyknął drugi wilkołak i wycelował różdżkę w Narcyzę. – Avada Kedavra!

Zielony płomień sunął w jej stronę, a Harry ciągle pod Peleryną Niewidką przesunął się w jej stronę i powalił kobietę na ziemię. Zaklęcie przeleciało nad nimi. Narcyza sapnęła w szoku, a Harry zaplątał się w Pelerynę, która częściowo się z niego zsunęła.

– Potter – wyszeptała matka Draco.

Harry nie odpowiedział tylko zerwał się na nogi i z powrotem nałożył na siebie Pelerynę. Wyciągnął jednak rękę do kobiety, by pomóc jej wstać. Zimna dłoń Narcyzy trzęsła się, gdy chwyciła palce Harry'ego.

Remus stanął przed nimi, odwrócony plecami, by móc rzucić zaklęcia ochronne, ponieważ jeden z wilkołaków ciągle walczył, gdy drugi padł skrępowany na ziemię przez zaklęcie Andromedy.

– Nic wam nie jest? – zapytał Remus pospiesznie.

– Wszystko okej – odpowiedział Harry i okrył się szczelniej Peleryną.

Spojrzał na walczącego wilkołaka po drugiej stronie, akurat w momencie, gdy ten uśmiechnął się szeroko z błyszczącymi żółtymi oczami i krzyknął zaklęcie, którego efekty Harry mógł podziwiać, gdy ratowali Syriusza.

Bombarda Maxima – powiedział z uśmiechem nieznany wilkołak.

Huk zaklęcia zaatakował Harry'ego, a trzęsienie ziemi, gdy grudki ziemi i trawy zostały wzniesione w górę i poszybowały we wszystkich kierunkach, spowodowały, że chłopak nie mógł dostrzec przed sobą niczego więcej.

Ale najgorsze w tym wszystkim było to hałas całkowicie zniszczył ich plan cichego dostania się do środka Malfoy Manor.

Expelliarmus – rzucił zaklęcie Harry i patrzył jak różdżka mężczyzny została wytrącona mu z rąk, a on sam poleciał do tyłu, by uderzyć głową w kamienną ścianę zewnętrzną rezydencji. Opadł potem bez ruchu wprost w różane krzewy.

Trójka walczących zaczęła biec w stronę drzwi, gdy te otworzyły się szeroko, a w nich stanął Fenrir Greyback i grupa Śmierciożerców z morderczymi zaklęciami na ustach i w czarnych szatach. A za nimi przybiegali kolejni.

Remus przeklął i rzucił zaklęcie rozbrajające. Narcyza jednak złapała go za ramię i odciągnęła na bok. Po drodze krzyknęła jeszcze do Andromedy, a Harry pobiegł za nimi bez słowa, ale po drodze rzucił tarczę ochronną na jedną z sióstr, które były w Zakonie, bo walcząc ze Śmierciożercą nie zwróciła uwagi, że odbite zaklęcie leciało w jej stronę.

Potter nie miał pojęcia dokąd biegli, ale Narcyza zaczęła prowadzić ich w stronę wschodniej części coraz bardziej przecinając trawnik i depcząc po swoich ukochanych różach. Harry nie za bardzo był zadowolony, że uciekali, gdy walka się właśnie rozpoczęła, ale mieli inną misję do wykonania.

Jego serce biło szybko i prawie zatrzymał się, gdy okrzyk czyjegoś bólu, przeszył powietrze wokół nich. Krzyk trwał dopóki nie urwał się nagle i Harry mógł pomyśleć jedynie o tym, że ta osoba musiała zostać zabita.

Merlinie, w co on się wplątał.

Gdy zatrzymali się przy jednym z okien, które było naprawdę wysoko, bo Harry nie mógłby się na nie wdrapać, Narcyza bez chwili zawahania rzuciła na nie zaklęcie tłuczące, a odłamki szkła wpadły do środka, tak że nie spadły na nikogo z ich grupy.

– No cóż, tego nie było w planie – skomentował cicho Harry.

Gdy w końcu udało im się wejść do środka, Potter mógł po raz pierwszy zobaczyć Malfoy Manor od środka i nie zawiódł się na swoich wyobrażeniach tego miejsca. Byli w dużym pokoju, który oprócz kanapy, fotela i regału z książkami nie miał zbyt wiele. Nie oznaczało to jednak tego, że nie było czuć tego przepychu, ale Harry nie chciał się nad tym zastanawiać.

Odgłosy walki były ledwo słyszalne, ale kolorowe błyski zaklęć docierały do nich. Zielone i czerwone płomienie były najczęstsze.

– Musimy dostać się do schodów – powiedziała Narcyza i stanęła przy zamkniętych drzwiach. Remus ustawił się po drugiej stronie z wyciągniętą różdżką, a gdy pani Malfoy uchyliła je, Lupin sprawdził czy nikogo nie ma na korytarzu.

Nim jednak stanęli na pierwszym, stopniu schodów, Harry usłyszał jak ktoś kliknął językiem o podniebienie i odwrócił się, by zobaczyć przez materiał Peleryny Niewidki Śmierciożercę - Thorfinna Rowle'a z wyciągniętą różdżką i przetłuszczonymi blond włosami. Był naprawdę szeroki w barkach i umięśniony, a Harry, który stał najbliżej niego poczuł się nieco onieśmielony przez sam wzrost mężczyzny. Nie wydawał się rozgniewany czy rządny krwi, ale na pewno nie miał dobrych zamiarów.

– Czarny Pan was zabije – powiedział Rowle głębokim głosem. – Wszystkich – dodał i spojrzał na Narcyzę, która była na czele grupy.

Harry powoli podniósł różdżkę, ponieważ starał się, by materiał Peleryny nie poruszył się w żaden sposób. Gdy miał pewność, że zaklęcie trafi Rowle'a, przypomniał sobie krótkie instrukcje Snape'a, które dawał im podczas nauki zaklęć niewerbalnych.

Bez żadnego uprzedzenia, umięśnione ciało Thorfinna nagle zesztywniało, a on upadł na podłogę niczym kłoda drewna. Harry wypuścił wstrzymywany oddech.

– Brawo, szczeniaku – rzucił Remus w przestrzeń, gdzie wiedział, że znajdował się Harry.

Potem Harry nawet nie spojrzał na spetryfikowane ciało Rowle'a i zaczął wchodzić po krętych schodach. Nie było teraz na to czasu.

Grupa z Narcyzą szła korytarzem wschodniego skrzydła w pełnej gotowości, po cichu i wypatrując niebezpieczeństwa z każdej strony. Mijali portrety przodków, którzy przypatrywali im się w milczeniu, a porozstawiane świece dawały minimalne światło. Gruby dywan tłumił ich kroki, ale, gdy byli w połowie korytarza, Narcyza nagle stanęła i otworzyła dębowe drzwi po prawej stronie.

– Zaczekajcie tutaj – wyszeptała i gestem wskazała Remusowi, Harry'emu i Andromedzie, by weszli do środka. – Wezmę go i wrócimy tutaj.

Remus kiwnął głową i wszedł do ciemnego pokoju.

Lumos – wypowiedział zaklęcie, a Harry dzięki temu mógł dostrzec, że byli w jakieś sypialni z dużym podwójnym łóżkiem z baldachimem, szafą, komodą oraz biurkiem. Wszystko było utrzymane w stonowanych kolorach, ale to był pokój podobny do tych na Grimmuald Place 12.

– Bądź ostrożna – rzuciła Andromeda w stronę siostry, gdy Narcyza prawie zamknęła za nimi drzwi. Pani Malfoy w ogóle nie odpowiedziała na te słowa.

Gdy zostali w trójkę w pokoju, zapanowała cisza, która powodowała, że Harry jeszcze bardziej zaczął się denerwować. To było wręcz nierealne – stać i czekać, na Draco, który był właśnie z Voldemortem, by móc go zobaczyć po takim czasie. Nie wiedział czego się spodziewać, ale nie mogło to być nic dobrego.

Harry miał tylko nadzieję, że nie przybyli za późno.

***

– Gdzie twoja wola walki, Draconie? – zapytał się nieco znudzony Voldemort, gdy kolejne zaklęcie uderzyło w ciało szesnastolatka, a ten poddał mu się bez żadnego oporu. – Gdzie twoja siła?

Draco przymknął oczy, by Voldemort nie mógł wykonać na nim Legilimencji i odkryć odpowiedzi na te pytania. Malfoy stracił wolę walki, gdy wrócił z pełni w Ministerstwie Magii, a jego Wilk został pogrzebany. Jego siła zniknęła, gdy zrozumiał, że umrze w Malfoy Manor.

Ale Tom Riddle nie mógł tego wiedzieć, bo pragnął złamać Draco od pierwszego dnia i gdy w końcu mu się to uda, Malfoy stanie się jego psem na posyłki, a Greyback wtoczy go do swojego stada.

– Odpowiedz mi!

Draco drgnął, gdy Voldemort krzyknął. Umysł Malfoy'a był na granicy, która rozmazywała się i załamywała z każdą myślą i dźwiękiem. Otępiały przez ból, który został zagwarantowany przez zaklęcia torturujące Lorda.

– Nie mam nic do powiedzenia, Lordzie – wyszeptał Draco wpatrzony w sufit sali balowej. Nawet nie przekręcił głowy, gdy mówił, bo nie widział sensu. Nie miało znaczenia to, że wkurzył tym bardziej Voldemorta.

Usłyszał jak czarnoksiężnik zaczął iść w jego kierunku, ale zanim dotarł do leżącego Draco, który nie czuł nawet zimna podłogi czy lejącej się krwi po jego ramieniu, ani nawet tego, że jego prawa noga drgała bez przerwy, Voldemort po raz kolejny przemówił:

– Jesteś bezużyteczny, Draco – powiedział rozczarowany Voldemort. – Nie umiesz się poddać, ulec i pozwolić, bym cię poprowadził w stronę zemsty, w stronę sprawiedliwości. Mógłbyś pokazać Ministerstwu co oznacza zadzierać z bestiami księżyca, jakie są konsekwencję piętna piątej klasy.

Voldemort stanął nad Draco tak żeby chłopak mógł go zobaczyć.

– Nie chcesz pokazać swojej siły? – kusił go, obietnicami, które nigdy nie miały zostać spełnione. – Nie chcesz przestać być ich futrzakiem do eksperymentów? Nie pragniesz rozszarpać gardeł tym, którzy wypalili cię niczym mugolskie bydło?

Draco spojrzał w czerwone oczy Voldemorta, ale trwało to tylko ułamek seundy. Potem skupił się na innym punkcie na jego twarzy.

– Musiałbym ci ulec, prawda? – zapytał go Draco pustym tonem głosu, który nie wskazywał na jego prawdziwe zamiary i sens tego pytania. – Pokłonić, przysiąc ci wierność i nazwać swoim panem?

Voldemort wyszczerzył ostre zęby w uśmiechu pełnym satysfakcji, a jego oczy rozbłysły, gdy usłyszał te pytania.

– Oh, Draco, Draco – Czarny Pan zanucił jego imię. – Byłbyś tak posłusznym pieskiem....

– Po moim trupie – powiedział Draco i dopiero wtedy pozwolił, by prawdziwe emocje wypłynęły na światło dzienne. – Do wszystkim wyzwisk, którymi jestem nazywany, nie dodam do tego bycie pieskiem Voldemorta.

Sekundę później pożałował swojej odpowiedzi, ponieważ nie była ona wcale mądra i przemyślana, ale nie miał nic do stracenia, gdy powiedział prawdę Lordowi prosto w twarz. Zaklęcie rozcinające jego klatkę piersiową jednak było karą jaką dostał za szczerość.

Krew trysnęła po jego żebrach, a on wygiął się pod wpływem bólu. Mógł zacząć krzyczeć i wierzgać nogami, gdy kolejne strumienie krwi barwiły jego jasną koszulę na czerwono. A gdy zaklęcie powodujące wrażenie tego, że był przypalany rozpaliło jego krew i ciało od środka, Draco poczuł jak tracił przytomność.

Słyszał krzyk Voldemorta, który wzywał jego matkę, a Draco mógł jedynie pomyśleć o tym, że powinni go zostawić na tej podłodze, by umarł.

***

Narcyza podeszła do drzwi sali balowej, gdzie znajdował się Czarny Pan, akurat w momencie, gdy poczuła ból w przedramieniu i usłyszała jak czarnoksiężnik krzyczał jej imię.

Stanęła przed drzwiami, poprawiła szatę, wyczyściła ją z ziemi, która osiadła na niej, po zaklęciu wybuchającym i postawiła bariery oklumencyjne, gdyby Czarny Pan miał zamiar zajrzeć do jej umysłu.

Nacisnęła klamkę i z trudem otworzyła duże, podwójne drzwi. Przez ilość razy, gdy musiała przychodzić i zabierać Draco z spotkań z Czarnym Panem, wiedziała czego się spodziewać. Nieprzytomnego, albo na granicy omdlenia Draco, z ranami, z którym sączyła się krew. Jego drżącego ciała i przekrwionych oczu, które błyszczały od niewylanych łez.

– Mój panie – powiedziała cicho, ale na tyle głośno, by ją usłyszano. – Wzywałeś.

– Zabierz go – rzucił Voldemort i nawet nie spojrzał na nią czy na Draco. Siedział na tronie i bawił się różdżką między palcami. Narcyza zauważyła, że coś było nie tak z Czarnym Panem, ale nie była na tyle głupia, by pytać.

– Oczywiście, panie – odpowiedziała.

Czarny Pan nadal na nią nie spojrzał, a Narcyza zmusiła się, by podjeść spokojnym krokiem do syna. Nie po to ryzykowała i pisała list do Andromedy, by sama teraz wszystko zniszczyć. Musiała zachować stalowe nerwy.

Podeszła do nieprzytomnego ciała Draco i za pomocą zaklęcia, uniosła je. Bez pożegnania i ponownego spojrzenia na Voldemorta, wyszła z sali balowej. Przecinając korytarz otworzył drzwi naprzeciwko i delikatnie ułożyła Draco na kanapie.

Jej serce biło mocno, na myśl, że właśnie specjalnie zataiła przed Lordem prawdę. Powinna wyznać, że doszło do ataku, ale Czarny Pan nie mógł teraz włączyć się do walki i kobieta modliła się do samego Merlina, by nie poczuł wezwania od któregoś ze swoich wiernych sług czy nie usłyszał odgłosów walki.

Spojrzała na Draco, dla którego działo się to wszystko. Blondyn był nieprzytomny, a koszula, którą miał na sobie, była cała zakrwawiona. Nienawidziła oglądać Draco w takim stanie i jedynym pocieszeniem była myśl, że to będzie właśnie ostatni raz.

– Merlinie...

Zacisnęła mocniej palce na różdżce i zaczęła rzucać zaklęcia uzdrawiające. Łacińskie sentencje spływały z jej języka, a otwarte rany Draco zaczęły się zasklepiać, a on sam odzyskiwał przytomność. Jego ciało drżało niekontrolowanie, a świszczący oddech był zbyt głośny w cichym pomieszczeniu.

– Spokojnie, Draco – powiedziała Narcyza, gdy oczy Draco otworzyły się szeroko. – Musimy cię wyleczyć.

Narcyza rzuciła jeszcze zaklęcia ochronne na Draco, by jakkolwiek pomóc mu w bitwie, do której mieli zaraz dołączyć.

Draco ledwo oddychał, a jego noga drżała niekontrolowanie. Był blady, a na jego czole perlił się pot. Narcyza spojrzała w szare oczy syna, które były otoczone czerwonymi naczynkami, popękanymi od wysiłku i ciemnymi kręgami z powodu niewyspania.

– Matko... – wycharczał Draco, a pęknięcia na jego ustach znowu się otworzyły. Narcyza przyłożyła skrawek szaty i starła krew z jego ust. Pamiętała jak zrobiła podobną rzecz, gdy Lucjusz przyniósł zmaltretowane ciało jej syna, po tym jak Greyback go przemienił.

– Musisz być silny, Draco.

Narcyza zacisnęła usta i odwróciła się w stronę drzwi, by upewnić się, że nikogo nie było. W ciemnym pokoju naprzeciwko sali balowej nie było jeszcze słychać odgłosów walki. Draco widziała po matce, że coś się stało. Nie potrzebował do tego umiejętności Wilka, bo znał tą kobietę od szesnastu lat i właśnie z tego powodu odkrył, że to nie ona przybyła do Hogwartu go odebrać. Teraz natomiast była czymś zdenerwowana i było to dużo poważniejsze niż innego, zwykłego dnia w Malfoy Manor.

Draco z trudem się podniósł go pozycji siedzącej. Po takim czasie mimo że Voldemort traktował go coraz bardziej brutalniej, to ciało Malfoy'a jakby powoli przyzwyczajało się do tego bólu, drżenia i utraty krwi. Normalnością Draco stały się tortury.

Nie zmieniało to jednak faktu, że jego ciało protestowało na taki wysiłek. Napięte mięsnie wręcz paliły, a nerwy drżały przy każdym ruchu. Zasklepione rany na klatce piersiowej szczypały groziły rozerwaniem, ale Draco zignorował to wszystko.

– Co się dzieje?

– Trzymaj to – powiedziała Narcyza i wręczyła Draco jego różdżkę. Malfoy zacisnął na niej palce i spojrzał na matkę niezrozumiale. Czy matka naprawdę myślała, że Draco będzie w stanie rzucać zaklęcia? I niby po co miałby to robić?

– Po co mi to?

– Bo ktoś przybył, by cię uratować, Draco – wyznała mu Narcyza.

Draco spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami. Zrozumiał, że nadzieja, której tak nie lubił, zakiełkowała w jego głowie i nie mógł się jej pozbyć. Bo ona tam była i nie chciała puścić, niezależnie od tego jak Malfoy starał sobie racjonalnie wytłumaczyć, że to nierealne. Remus nie mógł po niego przyjść, zabrać z Malfoy Manor i uratować od tego wszystkiego. Draco został sam. Ale niczego bardziej nie pragnął jak tej kropli nadziei, że pomoc nadejdzie.

– I nie obejdzie się bez walki – dodała kobieta. – A teraz chodź.

***

Gdy Harry zobaczył Draco, ten ledwo stał na nogach, jego ciało drżało, a przekrwione oczy przeskakiwały po wszystkich osobach w pokoju.

– Draco – westchnął z ulgą.

Potter nie wahał się ani sekundy i nie patrząc na nikogo, w kilku, długich krokach podszedł do Draco i przytulił go mocno. Jego umysł nie był w stanie sformułować jednej konkretnej myśli, bo uczcie ulgi, radości i miłości przyćmiło wszystko inne. Wyczuł, że Draco strasznie schudł i był zimny, ale najważniejsze, że mógł trzymać go swoich ramionach.

Malfoy w pierwszej chwili nie odwzajemnił uścisku. Jego ręce był luźno opuszczone, a ciało spięte. Przez to Harry zrozumiał, że Draco pewnie nie chciał żeby ktokolwiek go dotykał, nie po tych wszystkich torturach, nie w tej chwili. Ale kiedy miał zamiar się odsunąć, Ślizgon podniósł ręce, by ułożyć je na biodrach Harry'ego i wręcz opadł na niego. Wtopił się w ciepłe ciało i pozwolił, by zapach dostał się do jego nozdrzy. Przestał poświęcać tyle siły na to, by w ogóle stać na nogach.

Merlinie, był bezpieczny. W ramionach Harry'ego i w tym samym pokoju co Remus. Był bezpieczny.

Harry trzymał go mocno i nie pozwolił opaść. Draco potrzebował tej pewności, że mógł się rozpaść chociaż z tego co się orientował to na dole musiała toczyć się walka. Teraz jednak byli zamknięci w tym pokoju, a dla Draco liczyło się tylko to, że główne osoby z jego stada, były z nim. Po tych wszystkich tygodniach tęsknoty, samotności, w końcu mógł poczuć jak stado było przy nim. Nie był już sam. Łzy zaczęły spływać mu po policzkach i wsiąknęły w pelerynę Harry'ego.

– Jestem tu, Draco, jestem – szeptał do niego Harry. – Wydostaniemy się stąd.

Draco wziął drżący oddech, gdy usłyszał te słowa. Po stracie Wilka, w końcu poczuł, że nie był sam.

Remus podszedł do dwójki chłopców i położył rękę na kościstym ramieniu Draco. Nie mógł powstrzymać Lunatyka od tego, ale sam Remus wiedział, że chłopcy potrzebowali chwili dla siebie. Widział desperacje w ich dotyku i to jak oboje się obejmowali.

Lunatyk kręcił się niezadowolony, gdy poczuł świeżą krew Draco i zapach bólu, który wręcz wypływał z niego falami. Ale delikatna woń czegoś gorzkiego postawiła w gotowości wilkołaczą naturę Remusa.

– Oh, szczeniaku – powiedział miękko Remus. – Jesteśmy tu po ciebie.

Malfoy wziął drżący oddech, gdy usłyszał głos Remusa, a kolejna fala łez wypłynęła z jego oczu. Lunatyk był tuż obok niego, ale Wilk Draco w ogóle nie zareagował.

Remus objął dwójkę chłopców i pozwolił, by Lunatyk nacieszył się zapachem i obecnością Draco. To było jego marzenie od momentu, gdy musiał pozwolić Draco teleportować się do Malfoy Manor. Ale teraz jego księżycowy szczeniak był obok niego. I niedługo będą mogli wszyscy wrócić do domu.

Gdy w końcu się rozdzielili, a Draco dostał od Remusa kilka niezbędnych uścisków, eliksirów i dowiedział się na czym polegał plan, wszyscy chwycili różdżki i byli gotowi zejść na dół, wprost w centrum walki. Draco wyglądał nieco lepiej, ale nadal jego ciało trzęsło się niekontrolowanie, a ślady krwi były na koszuli. Lunatyk wariował a myśl o stanie szczeniaka.

Harry nałożył na Draco swoją Pelerynę Niewidką, stanął naprzeciwko niego i położył ręce policzkach. Spojrzał w szare oczy i wysilił się na uśmiech. Miał ochotę wyznać swoje uczucie Draco, bo to mógł być ostatni, kiedy się widzieli. Jeśli miał zginąć dzisiaj...

– Draco...

Malfoy wyciągnął drżącą rękę i ułożył ją w podobny sposób na policzku Harry'ego.

– Nie rób niczego głupiego, Harry – wyszeptał w jego usta. – Nie dzisiaj.

Nie przejmując się tym, że matka Draco była w tym samym pokoju, Harry przycisnął mocno usta do tych należących do Ślizgona. Tak samo jak wtedy, gdy się żegnali, pragnął, by Malfoy mógł zrozumieć co oznaczał ten pocałunek. I modlił się, żeby to nie był ostatni raz, gdy będzie mógł pocałować tego wilkołaka. Spierzchnięte usta Draco odwzajemniły pocałunek, który był przesiąknięty desperacją i uczuciem, który dzielili między sobą.

– Nie mogę ci tego obiecać – powiedział szczerze Harry, gdy w końcu się rozdzielili. – Ale wydostanę cię stąd, Draco.

Chociaż miałaby być to ostatnia rzecz jaką zrobię dodał w myślach Harry.

***

Remus zapomniał już jak to jest walczyć w tego typu bitwie. Gdzie zaklęcia wypływały z jego różdżki ciągiem, a w umyśle powtarzał szereg zaklęć. Schylał się, uchylał, robił uniki i wykorzystywał okazję, by nawet odbite zaklęcie uderzyło w innego Śmierciożercę.

Gdy zeszli na dół i zobaczyli dziurę w połowie głównej ścianie przy drzwiach wejściowych, Pierwsze Wilkołaki w swoich przemienionych formach, Śmierciożerców i stado z Irlandii na czele z Brutusem w pełnej walce, gdzie zaklęcia latały niczym noże, a klątwy były rzucane co pięć sekund, Remus wiedział, że plan poszedł do kosza. Nie byli w stanie przemknąć z Narcyzą i Draco do bram Malfoy Manor, ale musieli spróbować.

Nawet, gdy jeden z irlandzkich wilkołaków – Evan, dziewiętnastolatek z brązowymi włosami, padł u ich stóp zabity od klątwy uśmiercającej rzuconej przez Bellatrix, Remus nie zatrzymał się.

Nie mógł opłakiwać zmarłych. Musiał chronić swoje szczeniaki, bo chyba miał zaćmienie umysłu, kiedy zgodził się, aby Harry tu przybył. Ale wizja tego, że wojna mogła się skończyć, że może prędzej czy później Harry miałby wypełnić swoje przeznaczenie i mógłby zacząć żyć, przysłoniła fakt, że ryzykował życiem Gryfona. Miał również świadomość tego, że Harry był synem Jamesa i nie opuszczał swoich bliskich, kiedy robiło się gorąco i pchał się w niebezpieczeństwo. Młody Potter przybyłby do Malfoy Manor nawet gdyby Remus się nie zgodził.

A teraz walczył zaciekle z jednym z wilkołaków stada Greybacka. Tak sam jak wszyscy inni – rzucali zaklęcia, unikali klątw i chowali się za gruzami ściany, która w jakiś sposób została rozbita. Remus nie widział gdzie był Draco, ale dostrzegł charakterystyczne włosy Narcyzy i mógł liczyć, że kobieta będzie pilnować szczeniaka.

Remus przesuwał się coraz bardziej w stronę salonu, gdzie prawie potknął się o ciało Rabastana, które leżało zakrwawione i przygwożdżone kawałkiem kamienia, które ktoś musiał wyczarować.

Lupin czuł jak adrenalina krążyła w jego żyłach, a złote oczy były widoczne dla każdego. Lunatyk uwielbiał walki, ten zryw i agresywność, na którą Remus mu wtedy pozwalał. Nie ograniczał tak bardzo swojego wilka. Syriusz zawsze się śmiał, że Lupin był zbyt miły, a Lunatyk zbyt agresywny. Razem byli na polub bitwy naprawdę świetni.

Ale jedna rzecz podczas walki dotykała Remusa i Lunatyka w ten sam sposób. Był to widok martwego ciała kogoś bliskiego.

Kingsley Shackebolt leżał wygięty tuż przy drzwiach prowadzących na taras, skąd druga grupa miała wejść do Malfoy Manor. Jego oczy były szeroko otwarte, a różdżka w dłoni zaciśnięta mocno. Nie było widać żadnej rany czy kropli krwi, więc musiał dostać Avadą.

Remus potknął się i klęknął tuż przy jego ciele. Kingsley był osobą, z którą Remus lubił rozmawiać podczas spotkań Zakonu. Na tyle opanowany, że nie wygłaszał palących przemówień, ale na tyle inteligentny, że można było z nim porozmawiać o przydatnych urokach i zaklęciach. Remus doceniał też te chwile, gdzie był w stanie rozśmieszyć Syriusza jakimś głupim kawałem.

A teraz patrzył na Remusa martwymi oczami.

Lunatyk w jego umyśle zawył smutno. Ale na prawdziwe opłakiwanie będzie czas później. Teraz był czas na walkę. A potem usłyszał głos Voldemorta krzyczący imię Harry'ego.

***

Harry najpierw poczuł, a dopiero później zobaczył Voldemorta, który stał na szczycie schodów i patrzył na walkę, która działa się u jego stóp. Miał na sobie czarną szatę, a jego czerwone, błyszczące oczy omiatały miejsce walki. Wyglądał wręcz na zadowolonego z chaosu, który właśnie się dział.

Ból blizny rozrastał się z każdą sekundą, podczas której patrzył na Voldemorta. To był ten rodzaj bólu, który rozsadzał mu czaszkę od środka i Harry pragnął, by to się skończyło. Ale zacisnął zęby i wbiegać na schody, by stanąć z Voldemortem twarzą w twarz. Jak równy z równym.

– Harry Potter. – Voldemort wypowiedział płynnie imię swojego wroga z przerażającym uśmiechem na twarzy, gdy dostrzegł szesnastolatka na schodach. – Chłopiec, który umrze. Jesteś gotowy na śmierć? – zapytał go z przekąsem Czarny Pan.

– A ty jesteś, Riddle?

Voldemort zaczął się śmiać. Śmiechem szaleńca, który sądził, że niezależnie do jakiej walki stanie, to ją wygra. Podszedł do pierwszego schodka prowadzącego na dół i stanął na białym marmurze gołą stopą.

Harry miał całą pewność siebie jaką mógł posiadać w tamtym momencie i determinację, by doprowadzić to do końca. Wierzył, że był w stanie zabić Voldemorta i uratować Draco, a wtedy wszystko by się jakoś ułożyło. Pokonał połowę krętych schodów i stanął na jednym z nich.

Stał z wyciągniętą różdżką i kierował ją w stronę Voldemorta. Nigdy nie bał się tego czarodzieja i nie miał zamiaru teraz tego zmieniać. Ale jego serce biło mocno, a szum w uszach mieszał się z odgłosami walki.

– Jesteś podobny do młodego Malfoy'a, Harry Potterze – powiedział do niego Voldemort. Harry nie rozumiał o co właściwie chodziło i zmarszczył brwi, a Riddle musiał to zauważyć. – Bardziej niż własna śmierć przeraża cię to, że wszyscy, na których ci zależy będą cierpieć i umierać w męczarniach, prawda?

Harry wziął urywany oddech, gdy przypomniał sobie fałszywe wizje zesłane przez Voldemorta w czerwcu, że Syriusz był przetrzymywany w Departamencie Tajemnic i torturowany. To wszystko okazało się kłamstwem, ale Czarny Pan wiedział co zrobić, by Harry nie wiedział, że wypełniał plan, ale nadal go realizował.

– I równie łatwo cię sprowokować – ciągnął dalej Voldemort, niezrażony brakiem odpowiedzi od Harry'ego. Zszedł po kolejnych trzech schodach, ciągle górując nad Potterem, który patrzył na niego uważnie z dołu. – Fałszywe wizje czy wpłynięcie na Ministra Magii, by ogłosili Drugą Ustawę Antywilkołaczą.

– To ty?! – Harry krzyknął, gdy dotarło do niego co insynuował Voldemort. – Ty stoisz za Drugą Ustawą?

Poczuł jak gniew zaczął rozgrzewać jego ciało. A Voldemort napawał się tym jak Harry reagował.

– Tak, ja – przyznał z dumą Riddle. Wyglądał jakby osiągnął kolejny duży punkt w swoim planie i mógł się nim w końcu pochwalić. – To nie tak, że to było trudne, bo czarodzieje naprawdę nie tolerują tych bestii. A Wizengamont to przede wszystkim czarodzieje czystej krwi, moi czarodzieje – zaakcentował ostatnie słowa.

Harry poczuł jak zaczął drżeć od tych emocji. Voldemort przymusił rząd, by Druga Ustawa Antywilkołacza została opublikowana, a ludzie w Ministerstwie poszli za nim i słuchali go, gdy on bawił się nimi jak marionetkami.

Ustawy Antywilkołacze, które z każdym punktem łamały coraz bardziej Draco i Remusa. Ograniczały ich prawa, więziły w kajdanach, których nie dało się przełamać. A to wszystko było planem Voldemorta, by co? Znowu bawić się Harrym w jakiś pokręcony sposób?

– Dlaczego? – zadał jedno pytanie i rzucił szybkie spojrzenie za siebie, gdzie ciągle toczyła się walka. Była skumulowana w salonie i na zewnątrz, a nie w holu, więc Harry nie musiał się bać, że jakieś zaklęcie go trafi przypadkiem.

– Bo mogłem – odpowiedział po prostu. – Bo, gdy tylko dotarło do mnie, że zależy ci na pewnym wilkołaku, wiedziałem, że gdy tylko on wróci do mnie, ty przyjdziesz po niego.

Harry wykrzywiał się z każdym kolejnym słowem Voldemorta. Nie mógł znieść tego zadowolenia czarnoksiężnika. Niewiele myśląc rzucił zaklęcie rozbrajające, które bez większego problemu zostało odbite przez Riddle'a.

– Jesteś zbyt słaby, Harry Potterze! – krzyknął Voldemort. – Chcesz zobaczyć prawdziwą siłę?

Harry był gotowy na walkę. Na śmierć. Ale stanie na schodach, gdzie nie było miejsca, by uciec od zaklęcia, czy ukryć się, nie było dobrym wyjściem. Poczuł jak wpadł w pułapkę bez wyjścia.

Crucio!

– Harry! – rozbrzmiał z oddali stłumiony głos Remusa, który był ledwo słyszalny przez walkę.

Czerwona wiązka zaklęcia torturującego leciała prosto w stronę Pottera. Harry postawił tarcze obronną, ale była ona zbyt słaba na tak potężną klątwę, która przebiła się przez nią, jakby w ogóle jej tam nie było.

Harry wiedział na własnej skórze jaką moc ma to zaklęcie. Voldemort rzucił to na niego podczas czwartego roku na cmentarzu. Ale gdy czerwony płomień uderzył go w klatkę piersiową, Harry wypuścił powietrze z płuc i zachwiał się odurzony bólem. Jego ciało rzucone mocą zaklęcia, osunęło się do tyłu, a nogi ugięły. Potter poczuł jak zaczął spadać i obijać się o kolejne stopnie, kamiennych schodów. Cruciatus powodował drżenia mięśni i brak kontroli nad własnym ciałem. Harry krzyknął, gdy zaczął spadać ze schodów. Nie tylko z powodu ciągnącej go w dół grawitacji, ale przede wszystkim z racji zaklęcia. Jego ciało stoczyło się na dół i upadł w holu, uderzył mocno potylicą w podłogę, a głowa odbiła się mocno. Oślepiający ból toczył się przez każdy nerw, a te miejsca, które nie zostały potłuczone przez upadek, zostały zaatakowane przez klątwę torturującą. Różdżka wypadła mu z dłoni i potoczyła się kawałek dalej.

Remus, który starał się odeprzeć atak Dołohowa, nie był w stanie zakończyć walki ze Śmierciożercą na tyle szybko, by dotrzeć do Harry'ego. Obok niego profesor McGonagall oberwała zaklęciem tnącym w nogę i prawie upadła.

Potter zgiął się z bólu i zacząć wierzgać nogami, by wstać. Wiedział, że musiał się podnieść, chwycić różdżkę i znowu zacząć walczyć. Ale jego ciało był jednym wielkim ogniskiem bólu, który powodowało u niego chęć wymiotów, płaczu i tylko tego żeby zostawić go w spokoju. Zaklęcie torturujące przestało działać, ale niewiele to pomogło.

Draco odwrócił się, gdy usłyszał krzyk Harry'ego. Był z matką w ogrodzie i mieli udać się do bram, gdy wrzask Pottera doszedł do uszu wilkołaka. Przez dziurę w ścianie zobaczył jak Harry opadł na podłogę w holu, po tym jak spadł ze schodów.

Ale Voldemort stał już nad nim z wyciągniętą różdżką, której koniec był skierowany w Harry'ego. Druga różdżka – ta należąca do Pottera – była aktualnie w lewej ręce Voldemorta. A Potter nie wiedział nawet, kiedy Riddle zszedł ze schodów, ani tym bardziej ile czasu minęło. Każda sekunda wydawała się wiecznością. Widział postać Voldemorta nad sobą, ale w czasie upadku jego okulary gdzieś spadły i Harry mógł dostrzec tylko ciemne szaty i czerwone oczy na trupiobladej twarzy. Ogólny zarys, ale sądził, że czarnoksiężnik miał na twarzy dumny uśmiech.

– Harry Potter – zwrócił się do zwijającego się szesnastolatka. – Wstawaj! – rozkazał mu, krzycząc naprawdę głośno. – Wstawaj i pokłoń mi się, zanim zginiesz!

Harry poczuł jak zaklęcie kłujące trafia go w bok. Przetoczył się na bok, gdy jego żebra pękły pod wypływem tego. Potter nie chciał umierać leżąc u stóp Voldemorta, ale nie miał siły, by się podnieść. Merlinie, nie chciał tak umierać. Pragnął stać, gdy zaklęcie zabijające w niego uderzy, spojrzeć wrogowi prosto w oczy i móc przyznać, że zrobił wszystko co mógł. Miał poczucie, że nie kończył jak bohater przepowiedni, a jako skrzywdzone dziecko. Nie chciał tak się czuć.

– WSTAWAJ!

Wrzask Voldemorta rozniósł się po całym holu jakby był wzmocniony zaklęciem Sonorus. Harry nienawidził, gdy ktoś wydawał mu rozkazy, ale lata mieszkania z Dursleyami nauczyły go, aby je wykonywać. Przewrócił się na brzuch, by klęknąć, podpierając się na rękach, które były ubrudzone kurzem.

Nie miał siły dźwignąć się i wstać, bo gdy tylko spróbował znowu upadł. Jego trzęsące się ramiona nie były w stanie utrzymać ciężaru ciała.

– Wstań, Harry Potterze – poganiał go Voldemort, krążąc wokół niego niczym sęp przy swojej ofierze. – Wstań.

Harry zacisnął zęby, gdy miał ochotę zacząć krzyczeć z bólu. Nie był w stanie się zebrać. Był zbyt słaby, Voldemort miał rację. Potter usłyszał rozdzierające wycie, gdy jeden z wilkołaków Greybacka oberwał bolesnym zaklęciem. Bał się przez sekundę, że to Draco.

– Harry!

Druga próba wstania również nie przyniosła żadnych pozytywnych skutków. Harry dyszał zmęczony, a Voldemort znudzony czekaniem zaatakował go kolejnym bolesnym zaklęciem.

Harry krzyknął, gdy kolejne zaklęcie torturujące zaatakowało jego ciało. Ból spotęgował fakt, że jedno z zaklęć Carrowa, które było wycelowane w Andromedę zostało odbite od jej tarczy i trafiło niechcący w Pottera.

Z jego gardła wydobył się potworny krzyk, gdy poczuł jak krew w jego żyłach wręcz została doprowadzona do wrzenia. Niektórzy walczący wzdrygnęli się z powodu tego dźwięku, który zaatakował ich uszy. Nimfadora wykorzystała to i oszołomiła oraz skrępowała jednego z wilkołaków Greybacka.

Czuł jak każdy mięsień, porażony wcześniej Cuciatusem, był ciągle napięty i drżał niczym przy ataku padaczki. Harry obrócił się na plecy, tylko po to, aby wygiąć je w łuk i opaść po kilkunastu sekundach z wyczerpania. Harry nie przestawał krzyczeć mimo że zaklęcie już minęło, ale skutki ciągle atakowały jego ciało. Ledwo miał siłę oddychać.

Voldemort jednak nie miał zamiaru czekać. Potter poczuł jak jego ciało unosiło się wbrew jego woli do góry i obracane w taki sposób, że wisiał kawałek nad ziemią skierowany twarzą do Voldemorta. Jego oczy były ledwo otwarte, a zbite szkła okularów zostawiły krwawe rysy wokół jego oczu. Pogryzione do krwi wargi Pottera był uchylone i nie wydobywał się z nich żadne dźwięk. Jego ręce i nogi były niczym u marionetki, którą Voledmort właśnie się bawił.

A sam Lord miał w lewej ręce różdżkę, która należała do Harry'ego i celował nią w stronę Gryfona.

– Twoja własna różdżka, przyczyni się do twojej śmierci – podkreślił ten fakt Voldemort z zadowolonym uśmiechem, pokazującym żółtawe zęby. – Czyż to nie zabawne?

Harry starał się skupić spojrzenie na Voldemorcie, ale wstrząs mózgu, którego doznał po upadku ze schodów, powodował, że to zadanie było zbyt trudne.

Reszta walczących zaczęła zwracać coraz większą uwagę na unoszące się, prawie bezwładne ciało Harry'ego Pottera i stojącego Voldemorta, niż na przeciwników i walkę. W powietrzu unosiło się napięcie i oczekiwanie ze strony Śmierciożerców, bo oto miał nastąpić moment, na który wielu czekało.

Draco został przytrzymany przez zaklęcie jednego z wilkołaków Fenrira, leżał pośród gruzu i szkła z rozbitych okien, ale miał doskonały widok na unoszące się ciało Harry'ego. Pottera, który wyglądał jak szmaciana lalka bez siły, zakrwawiony i bez różdżki. Draco próbował wstać, ale poczuł jak ciężar zaklęcia jeszcze bardziej dociska go do ziemi. Poczuł również, że ktoś postawił mu buta na plecach, jakby chciał tylko powiększyć świadomość tego, że nie miał możliwości ruchu. Malfoy pragnął jakoś wstać, by dostać się do Gryfona.

Ale im większa cisza się robiła wokół nich, tym Draco miał coraz gorsze przeczucia. A gdy zobaczył jak Bellatrix wpatruje się z uśmiechem w Czarnego Pana i prawie zaciera ręce w oczekiwaniu, Malfoy wiedział, że musiał natychmiast się ruszyć. Dopóki nie będzie za późno.

– Panie mój... – wręcz zaśpiewała Bellatrix i wspięła się na kawałek większego gruzu, który kiedyś był ścianą. – Panie...

Voldemort wyciągnął drugą różdżkę – tę która była jego – i skierował ją w stronę Harry'ego, który nie zrobił nic. W żaden sposób nie zareagował i zachowywał się jakby w ogóle do niego nie dotarło co aktualnie się działo.

– Chłopiec-Który-Przeżył, przyszedł na śmierć – powiedział Voldemort.

Ktoś rzucił zaklęcie tarczy na Harry'ego, by ochronić go przed Voldemortem, bo jasne było, że zaraz coś się stanie. Ale, gdy tylko niebieska poświata otoczyła Harry'ego, Bellatrix ze swojej pozycji znalazła tą osobę i rzuciła zaklęcie torturujące, a żółty, ochronny blask rozpadł się w proch.

– Nie wtrącaj się, ty głupia szmato! – wrzasnęła Bellatrix do Nimfadory, który padła na kolana pod wpływem Crucio, którym w nią rzuciła. Aurorka nie wydała z siebie żadnego dźwięku, ale ta chwila i jej ruch wystarczył, by inni walczący przeciwko Śmierciożercom, chcieli włączyć się do walki. Zanim jednak ktokolwiek wypowiedział zaklęcie, Czarny Pan rzucił drugi raz w swoim życiu to samo zaklęcie na Harry'ego, które zrobiło z niego Chłopca-Który-Przeżył.

Zielony płomień wydobył się z różdżki Toma Riddle'a i poszybował w stronę Harry'ego Pottera.

Avada Kedavra!

***

Gdy zielone zaklęcie uśmiercające mknęło w stronę Harry'ego, ten nie zamknął oczu. Patrzył śmierci prosto w twarz, nie bojąc się tego co miało za chwilę nadejść.

Ale zanim Avada Kedavra go dosięgnęła, stało się kilka rzeczy na raz.

Remus Lupin krzyknął imię Harry'ego, ale był zbyt daleko, by zepchnąć Gryfona z toru zaklęcia uśmiercającego. Tak samo jak Draco Malfoy.

Voldemort uśmiechnął się pewny swojego zwycięstwa.

Nagini, która oplotła swoje ogromne ciało wokół jednego z irlandzkich walczących, została niespodziewanie ugryziona przez Agrypinę – jedną z Pierwszych Wilkołaków, a jad wilkołaczycy rozlał się po ciele węża.

Najważniejsze jednak było to, że Patronus łani, który pojawił się niespodziewanie w Malfoy Manor, stanął pomiędzy zaklęciem zabijającym a Harrym Potterem. Nie spowodowało to jednak, że klątwa się zatrzymała. Przeszło ona przez cielesnego Patronusa.

A potem zaklęcie uśmiercające trafiło Harry'ego Pottera prosto w serce. I jego ciało upadło bezwładnie na podłogę Malfoy Manor. 





****

Tak, oto za nami pierwsza częśc bitwy w Malfoy Manor. 

Która była okropna do napisania, jak i do wymyślenia, ale oby czytało się to lepiej, niż pisało. Nie mogę uwierzyć, że tak niewiele zostało. Za tydzień pojawi się kolejny rozdział! A tym czasem zachęcam do podzielenia się opinią a propos tego rozdziału. 

Zostały 4 rozdziały do końca Skazanego. 

Do nastęnego, 

Demetria1050 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro