Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

54. Uległy Wilk


Draco leżał na podłodze w sali balowej w Malfoy Manor i miał poczucie, że nie był w stanie wyjść z niej o własnych siłach. Każdy cal ciała bolał go niesamowicie, w głowie szumiało, a na jedno oko ledwo widział. Wilk w jego umyśle szarpał się z bólu, ale i świadomości, że nie mogą paść nieprzytomni, bo muszą walczyć i niebezpieczeństwo ciągle im groziło, napędzało go minimalnie.

Draco starał się podnieść, ale jedyne co mu się udało to przekręcić głowę w drugą stronę i przesunąć rękę, ale próba podparcia się na niej, była tylko marną próbą. Połamane palce pod wpływem małego nacisku zaczęły boleć tak samo jak podczas, gdy zaklęcie łamiące kości uderzyło go w dłoń.

– Glizdogonie, zaprowadź naszego gościa do jego nowych komnat – Voldemort odezwał się i absolutnie ignorując krwawiącego Draco na podłodze, którego oddech przypominał charczenie, a oczy ciągle błyszczały złotym kolorem. – Nie możemy przecież pozwolić, by zaplamił kolejne podłogi Narcyzy. Krwi wilkołaków trudno się pozbyć.

– O-oczywiście, Panie – odezwał się drżący głos z cienia.

Draco miał wrażenie, że zaraz zemdleje, jego świat kręcił się nieco niebezpiecznie, a fakt, że większość rzeczy, które widział na jedno, zdrowe oko to była podłoga, źle wróżyło. Mimo że nie jadł nic w Hogwartcie przez wyjściem, to poczucie, że zaraz zwymiotuje było zbyt prawdziwe.

Westchnął głęboko, gdy ktoś kopnął go w żebra. Spojrzał na zniszczone buty z taniej skóry i poszarpany skraj szaty. Cholera, gdyby tylko czuł się odrobinę lepiej mógłby oderwać komuś nogę za to, że go kopnął. Wilk zaskomlał obolały.

– Wstawaj.

Gdyby Draco miał siłę prychnąłby na ten rozkaz. To było naprawdę głupie sądzić, że był w stanie się podnieść o własnych siłach. Jeśli ten ktoś widział co Czarny Pan z nim zrobił, to wiedział, że nie skończyło się na rzucaniu zaklęć torturujących. One tak naprawdę były tylko przystawką.

Draco podniósł zamglony wzrok, by móc zobaczyć osobę, która stanęła nad nim. Był to dość korpulentny mężczyzna z rzadkimi włosami, jasną cerą i niepewną miną. Draco nie miał pojęcia, kto to był, ale, gdy dostrzegł metalową dłoń, dotarło do niego, kto nad nim stał. Jego umysł mógł być zamglony ogromnym bólem, który odczuwał, ale umiał połączyć fakty.

– Wstawaj – powtórzył nieco mniej pewnie mężczyzna, gdy zobaczył, że Draco na niego patrzył.

– To ty – wycharczał z trudem Draco. – To ty zdradziłeś Potterów. To ty zdradziłeś Lunatyka.

Peter Pettigrew zbladł i bladł jeszcze bardziej z każdym kolejnym słowem, które wypowiedział Draco. A Wilk zaczął czerpać przyjemność z tego faktu, że nawet będąc w takim stanie mogli kogoś przestraszyć.

– J-ja...

Draco był na granicy utraty przytomności z powodu bólu, ale ostatkiem sił, postarał się, by przestraszyć jeszcze bardziej Petera. Nie był pewien na ile jego słowa były tylko pustą groźbą, ale nikt poza nim o tym nie wiedział.

– Zapłacisz za to – powiedział z trudem, wpatrzony w przerażoną twarz Glizdogona. – Zapłacisz własną krwią.

Potem jego oczy wywróciły się na drugą stronę i Draco stracił przytomność.


***


Draco ocknął się, gdy ktoś rzucił zaklęcie na jego połamane palce prawej dłoni, a z jego ust wyrwał się okrzyk bólu. Jego oczy błysnęły na złoty kolor.

Wilk w jego umyśle był gotowy do obrony, chociaż krwawił i odczuwał ból tak samo jak Draco. Nie rozpoznał pokoju, w którym go ulokowali. Nie mógł wyróżnić żadnych zapachów przez eliksiry, które leżały koło niego na szafce nocnej, a jeden z nich dymił mocno.

Merlinie, Draco miał tylko nadzieję, że nie wrzucili go do lochów w piwnicy Malfoy Manor. On nienawidził tego miejsca. Nie wytrzymałby tam. Nie mógł...

– Musisz się uspokoić, Draco. – Głos Narcyzy przebił się przez zdezorientowanie Draco, który odwrócił głowę w stronę, gdzie matka siedziała na brzegu łóżka. Rozejrzał się szybko po reszcie komnaty, ale nie było w niej prawie nic ciekawego. Małe biurko, krzesło, szafa i drzwi do łazienki i wyjściowe. Duże okno, które pokazywało, że na zewnątrz było dość ciemno. – Nie możesz się ruszyć, gdy zaklęcie działa.

– Matko...co...

– Wyzdrowiejesz Draco – uspokoiła go Narcyza i wyciągnęła rękę, by dotknąć jego blond włosów. Wilk uspokoił się na ten dotyk. W końcu było to coś miłego i nie przesiąkniętego przemocą. – Musisz tylko powalczyć jeszcze trochę. Nie możesz się poddać, Draco. Nie w tym miejscu, bo inaczej zginiesz.

Draco nie rozumiał o czym ona mówiła. Walczyć? Draco ledwo był w stanie oddychać głęboko, a o jakiejkolwiek walce nie było mowy. Malfoy miał dosyć walki. Robił to każdego dnia, a nazajutrz dostawał kolejną wiadomość, która wywracała jego życie do góry nogami. To nie był walka, to było hamowanie zniszczeń.

Zanim Draco miał szansę odpowiedzieć, Narcyza sięgnęła po jedną fiolkę z szafki nocnej i przyłożyła ją do ust syna.

– Pij – rozkazała delikatnie. – Musisz zebrać siły na walkę.

Chłopak bez sprzeciwu połknął eliksir. Jego przytłumiony umysł dopiero po chwili zrozumiał, że to co matka mu dała to eliksir nasenny. Ostatnim co poczuł to jej delikatny dotyk na czole i szeptanie tych kilku słów niczym modlitwę.

– Nie możesz mu ulec, Draco. Inaczej zginiesz.


***


Pierwszej nocy w Malfoy Manor Draco znowu śnił ten sam koszmar. Był na własnym pogrzebie, widział wszystkich czarodziei, którzy przyszli go pożegnać, słyszał obłudne słowa Ministra Magii. Jedyną różnicą był fakt, że na cmentarzu na samym końcu stał Remus Lupin. Jako jedyny bez parasola czy zaklęcia, które odbijało od niego krople deszczu. Miał brązowy płaszcz trochę zbyt zniszczony, by udawać, że jest odpowiedni na taką pogodę. Strąki przemoczonych włosów zasłaniały mu czoło, a broda, która mu nie pasowała, tylko podkreślała jego blizny. Draco przystanął, gdy zobaczył go, bo nieważne ile razy śnił mu się ten koszmar Lunatyka nigdy w nim nie było.

A gdy Draco się obudził, wciąż prześladowała go twarz Remusa. Obraz ze snu nakładał się z tym, gdy Lupin zrozumiał, że plan „D" zostanie wprowadzony w życie. Widział ten strach, przerażenie więc i świadomość, że wszystko skończone.

Draco patrzył na biały sufit komnaty, gdzie został umieszczony, a łzy, które zebrały się w kącikach jego oczu, spłynęły powoli po jego skroni.

Wilk w jego umyśle zaczął wyć.


***


Draco miał wrażenie, że poruszał się po cmentarzu własnego domu. A może po prostu Malfoy Manor nie był już jego domem. Tym miejscem stała się chatka Remusa, dzielenie pokoju z Harrym i fotel w salonie, na którym lubił się wylegiwać. To był zapach rosy o poranku, wspólne spacery po lesie i poczucie, że jest bezpieczny. To było coś więcej niż obrazy na ścianach i droga zastawa, na której jadł.

Obecne Malfoy Manor było pełne Śmierciożerców, ich śmiechów, krzyków i zapachu krwi. To było miejsce tortur osób, które były przetrzymywane w piwnicach.

Draco czuł się w rezydencji jak jeden z więźniów. I może miał własną komnatę, trzy posiłki i nie musiał być skuty łańcuchami z powodu kaprysu Alecto Carrow, ale widział te spojrzenia wszystkich, słyszał ich mamrotania, że mieszaniec chodzi po domu jakby był czystokrwistym czarodziejem.

Narcyza przemykała pomiędzy pokojami podobnie jak Draco. A to ona była panią Malfoy. To był jej dom, rezydencja, którą rządziła. Dla niej to było również więzienie.

Nic nie było już takie samo.

Malfoy Manor z domu, stało się siedzibą Śmierciożerców i Czarnego Pana, który z sali balowej zrobił miejsce narad i tortur.


***


Zobaczenie Fenrira Greybacka było jak koszmar. Nie jeden z tych najgorszych, ale Draco zamarzł jak tylko zobaczył jego twarz. Poczuł jak Wilk w jego umyśle, który węszył i czuł, że było coś nie tak, jak tylko wyszli z komnaty, zaczął warczeć na myśl o kolejnym dominującym wilkołaku w jednym pomieszczeniu i to jeszcze takim.

Gdy Draco wszedł do sali balowej, gdzie na tronie dziadka Abraxasa siedział Czarny Pan, dostrzegł tam również Greybacka. Malfoy miał wrażenie, że jego serce przestało na chwilę bić, by zaraz potem wybijać rytm cztery razy szybszy niż normalnie.

Jego Wilk warknął gniewnie i był gotowy do skoku. Draco, gdyby był w stanie zacisnął palce w pięści i ścisnął mocno. Malfoy wyprostował się pomimo bólu żeber i zacisnął zęby, by kolejny warkot Wilka nie wydostał się z jego ust.

Nie spuszczał wzroku z drugiego wilkołaka.

Fenerir wyglądał tak samo źle jak na zdjęciach w gazecie i liście gończym, które Ministerstwo wystawiło jakiś czas temu. Jego złote oczy, owłosiona twarz i klatka piersiowa, która wystawa spod rozpiętej i podartej koszuli. Miał dzikość w oczach i kły na wierzchu. Uśmiechał się szeroko i Draco wiedział, że sam wyglądał tak jak stracił kontrolę. Ale jak Remus mu kiedyś powiedział, że Greyback stracił ją już dawno i nie miał zamiaru zyskiwać. Nauczył się tak współistnieć ze swoim Wilkiem, że to Wilk miał większą kontrolę.

– Przyprowadziłem ci gościa. Draconie – odezwał się szyderczo Voldemort. Draco spojrzał się na niego szeroko otwartymi oczami i zacisnął usta, by nie wydostały się z nich słowa, które skazałyby go na zaklęcie torturujące. Zmusił się jednak do kiwnięcia głową i odwrócił wzrok od Voldemorta.

W momencie, kiedy spojrzał w oczy Greybacka, wiedział, że jego własne również błysnęły złotym kolorem. Wilk Draco warczał, ale nie był tak agresywny jak mógł, jakby wiedząc, że przeciwnik był silniejszy.

Draco pamiętał jak wyglądało ich ostatnie spotkanie. Nie mógł przecież tego zapomnieć. Był przerażony, pewny, że zginie, a ból, który odczuwał był najgorszy. Prawie zadławienie się własną krwią, gdy Fenrir rozdarł mu gardło.

– Żyjesz? – zapytał się Fenrir, będąc pod fałszywym wrażeniem. Podszedł do Draco, który stał ciągle w tym samym miejscu. Jego ruchy były szybkie i zwierzęce. Draco nie poruszył się, chociaż jego mięśnie były napięte.

Gdy Greyback stanął zbyt blisko niego, niż to było społecznie akceptowalne, wciągnął mocno powietrze do płuc i zaciągnął się zapachem, którym emanował Malfoy. Draco miał nadzieję, że strach nie był zbytnio odczuwalny.

Sam czuł zapach Greybacka. Zatykał go nos z tego powodu i starał się nie robić zbyt głębokich wdechów.

Wilk kręcił się pod jego skórą, gotowy do skoku.

– Żyję – potwierdził Draco i spojrzał prosto w oczy Greybacka. Miał ochotę powiedzieć mu milion słów. Słowa pełne obrzydzenia, oskarżeń i gróźb. Chciał mu wykrzyczeć jak bardzo musiał zmienić swoje życie, jak bardzo nienawidził blizn i śladów ugryzień, które Greyback zostawił na jego ciele.

– I możesz nawet mówić – zaszydził Greyback.

– Mogę też gryźć.

Fenrir zaczął się śmiać, a Draco dostał dreszczy od tego dźwięku. Nim jednak zdążył zareagować i jakoś się odsunąć, Greyback wciąż z uśmiechem na ustach, uderzył go prawym sierpowym prosto w szczękę. Draco pod wpływem uderzenia odchylił głowę w prawą stronę. Przymknął na chwilę powieki, ale nie było to spowodowane pieczeniem.

– Moje wilkołaki odzywają się tylko wtedy, kiedy im pozwolę.

Draco poczuł jak Wilk zaczął warczeć w jego wnętrzu. Był to warkot zranionego i wściekłego zwierzęcia. Te emocje były słyszalne, gdy Draco się odezwał:

– Nie jestem twoim wilkiem – zaprzeczył od razu. Poczuł jak gniew zaczął w nim rosnąć, a Wilk w umyśle zjeżył się na samą myśl, że mogli do kogoś należeć. Byli dominującymi i mieli swoje stado. Nie należeli do nikogo, a przede wszystkim nie do Greybacka. Po jego trupie.

– Jesteś pewien, Draconie? – wywarczał mu prosto w twarz Greyback i uśmiechnął się ukazując żółte zęby. – Jesteś pewien, że nie jesteś mój? A czyje ślady ugryzień masz na swoim ciele? Czyje pazury zrobiły ci to? – Greyback złapał go za gardło i wbił ostre paznokcie w blizny. Draco szarpnął się na ten dotyk i ból. – Kto uczynił cię wilkołakiem?

– Ty zrobiłeś ze mnie potwora – powiedział z trudem Draco, bo palce Fenrira ciągle wbijały mu się w gardło. Nie spuszczał jednak z niego wzroku. – Moje stado zrobiło ze mnie Alfę.

Draco owinął własne palce wokół grubego nadgarstka Greybacka i odsunął jego rękę od swojej szyi. Fenrir skrzywił się na ten ruch i chciał go złapać drugą ręką, ale Draco odepchnął drugiego wilkołaka od siebie.

Wilk Draco był gotowy do walki. Chętny, by pokazać, że nie był słabym ogniwem, a wilkołakiem, którego siłą było stado. Złote oczy Draco błyszczały i śledziły każdy krok Greybacka, który już szykował się do skoku. Malfoy miał świadomość, że nie był tym silniejszym, z większym doświadczeniem i w takiej synchronizacji ze swoim Wilkiem.

Draco był Ślizgonem, jego Wilk natomiast Gryfonem. Oboje jednak wiedzieli, że zaskoczenie przeciwnika i wykonanie kroku, którego on się nie spodziewał. Dlatego Draco zaatakował pierwszy.

To nie była prawdziwa walka czarodziei. Nie chodziło o rzucanie zaklęciami czy o etykietę pojedynków. Chodziło o siłę, pazury i błysk złotych oczu. Chodziło o głosy Wilków, które były chętne, by poczuć krew, by zadać jak największą krzywdę. Pragnienie zadania bólu, przyćmiewało własny ból.

Draco był słaby, stare siniaki, które zostały po torturach od Voldemorta nadal nie zniknęły. Palce, które zostały połamane nie zaciskały się tak mocno i nie były w stanie uderzyć zbyt mocno. Ale starał się. Merlin mu świadkiem, że się starał, by pokazać, że nie był tym kim naprawdę był. Wątłym szesnastolatkiem, który kilka miesięcy temu został przemieniony w wilkołaka, więźniem we własnym domu, gdzie był torturowany.

Wilk Draco warczał agresywnie i był gotowy robić wszystko, by nie ulec sile Greybacka. By nie pokazać się jako ten słabszy.

Atakował najlepiej jak potrafił, bo Greyback był silniejszy i bardziej zatwardziały w walce, ale to Draco był zwinniejszy i zamierzał to wykorzystać. Robił uniki mim że Wilk Draco pragnął zrobić wszystko z całą siłą i energią jaką posiadał.

Nie była to jednak bójka ze Stuartem, przy której stracił kontrolę. Teraz wiedział co dokładnie miał zrobić, miał pełną świadomość własnych ruchów, a Wilk ze swoimi emocjami i popędami tylko to podsycał.

Draco starał się wyprowadzić dobre ciosy, ale było to trudne. Zmęczenie po kilku ruchach dało osobie znać, a szybkie uchylenie się było utrudnione z powodu niedawno połamanych, ale i zaleczonych żeber, jak i siniaków.

Fenrir czerpał z tego przyjemność, bawił się Draco i śmiał z jego próby zdobycia przewagi. Jego pragnienie, by zatopić zęby po raz kolejny w tej bladej skórze, nie do końca się powiodło, ale zostawił świeże ślady pazurów na łydce chłopaka.

Draco zatoczył się do tyłu, po kolejnym uderzeniu w klatkę piersiową, które wytoczyło mu powietrze z płuc. Wylądował tuż przed tronem Czarnego Pana, który przyglądał się temu wszystkiemu z szerokim uśmiechem i głaszcząc łeb Nagini, która ułożyła swoje wielkie cielsko wokół Voldemorta.

Oparł ręce na podłodze i próbował wstać, gdy poczuł zimny dotyk Czarnego Pana na sobie. Wzdrygnął się na ten dotyk. Voldemort chwycił go za ramiona i podniósł bez problemu do góry, a Draco nie wiedział co się działo. Gdy stanął twarzą w twarz z Voldemortem, wstrzymał powietrze. Nie był nigdy tak blisko niego.

– Co to jessst? – zapytał się ciekawie Voldemort.

Draco podniósł brwi w geście zdziwienia. Nie miał pojęcia o co chodziło Czarnemu Panu. Czy pytał o walkę z Fenrirem czy o coś innego? Wilk był równie zdezorientowany i niepewny czy powinien atakować. Nie zareagował nawet na fakt, że Nagini prześlizgnęła się między jego nogami ocierając się o krwawiącą łydkę i podpełzła prosto do Greybacka.

– Lordzie? – zapytał w końcu. Czuł ciągły nacisk zimnych palców na swojej skórze, a z racji, że jeden z rękawów koszuli został oderwany i leżał gdzieś na podłodze, Draco czuł jak ostre paznokcie wręcz przebijały jego skórę.

Czarny Pan puścił go i Draco nieco się zachwiał, bo nie spodziewał się takiego nagłego ruchu. Ból w łydce, którą zranił Fenrir był dość ostry. Nie zdążył jednak zrobić kroku do tyłu, by przenieść ciężar na drugą nogę i odsunąć się nieco od świdrujących czerwonych oczu, gdy Voldemor znowu zacisnął palce na jego ciele. Długie palce otoczyły nadgarstek Draco i podniosły go do góry.

Gdy Malfoy zorientował się co tak zaciekawiło Czarnego Pana miał ochotę cofnąć rękę. Szarpnął się, ale silny ucisk palców był niczym imadło. Voldemort patrzył się na wypalone piętno piątej klasy, którą Draco dostał podczas rejestracji się jako wilkołak w Ministerstwie Magii. Coś co miało być przeznaczone tylko dla niebezpiecznych likantropów i przed wszystkim dorosłych. Pięć x-sów było doskonale widoczne na bladej skórze Draco.

– Greyback, wynoś się stąd – powiedział głośno Czarny Pan, nawet nie patrząc na Fenrira. Greyback oderwał wzrok od Nagini, która coraz bardziej okrążała go i ni pozwalała się nigdzie ruszyć. Wilkołak był wściekły, że jego zabawa z Draco została przerwana, bo dopiero się rozkręcał. Pragnął sprawdzić czy jeśli kolejny raz rozerwie gardło, to paniczyk odzyska głos.

– Ale, Panie... – Skomlenia Greybacka zostały szybko przerwane.

– WYJDŹ.

Greyback warknął niezadowolony, że jego zabawa z Malfoy'em skończyła się tak nagle oraz z powodu tego jak Czarny Pan go potraktował, ale wyszedł z sali balowej. Draco nie miał odwagi spuścić wzroku i upewnić się, że drugiego wilkołaka naprawdę nie było.

Malfoy nie miał pojęcia ile tak stali. Jego Wilk wyciszył się w końcu, ale nie do końca uspokoił, bo nadal byli obok Voldemorta. Czarodzieja, który nie wahał się rzucić na niego Crucio i połamać mu placów z powodu kaprysu.

– Oj, Draco, Draco. – Voldemort puścił jego rękę, a Draco odetchnął z ulgą, gdy poczucie zimnych palców zniknęło. – Czemu się nie pochwaliłeś tym małym znakiem?

Draco wykrzywił twarz, gdy usłyszał jak Czarny Pan bagatelizował całą sprawę z piętnem. Ale przecież dla niego nie miało większego znaczenia. To nie on musiał przechodzić przez proces wypalania. Nie słyszał słów pracowników Ministrstwa, gdy ci wykonywali całą procedurę rejestrowania go.

– Nie ma czym się chwalić, Lordzie – odezwał się po dłuższej chwili Draco, gdy zorientował się, że powinien odpowiedzieć.

– Taaak to może nie jest powód do dumy – zgodził się z nim Voldemort i wrócił z powrotem na tron, gdzie rozsiadł się wygodnie. – Ale na pewno jest to powód do zemsty, nieprawdaż, Draco? – Mimo pytania, Czarny Pan nie oczekiwał odpowiedzi. Zaczął jednak namawiać Draco do wzięcia odwetu. – Mogę ci dać sposobność, by się zemścić. Mogę ci pomóc uczynić wszystko, by ci, którzy wypalili ci ten znak, cierpieli najgorsze katusze. Mogę ci dać okazję, by twoje dłonie były pełne ich krwi. Usłyszysz ich krzyki i błagania. Dam ci to wszystko, Draco. Nakarmię cię zemstą, uciszę twoją rządzę krwi i pragnienie zadania śmierci.

Draco walczył z Wilkiem, który był chętny na każde słowo, każdy czyn, który ofiarował Czarny Pan. Ale Malfoy wiedział, że Wilk był i zawsze będzie za tego typu rzeczami. Jednak Voldemort nie oferował tego z powodu jasnych pobudek. A Draco nie był na tyle głupi czy zaślepiony zemstą, by dać się zmanipulować.

Bo mógł nienawidzić ludzi, którzy mu to wypalili. Pragnął ich śmierci. Ale zemsty, które do tej pory wykonywał – odkąd stał się wilkołakiem - były dla jego stada. Nie dla własnej uciechy. Nie z powodu własnych pobudek.

Bo jeśli pragnąłby zemsty to musiałby zabić najpierw czarodzieja, który był przed nim.

– Jaka byłaby cena tego wszystkiego? – zapytał się Draco, jednocześnie nie odpowiadając tak naprawdę na ofertę Czarnego Pana.

– Wszystko – odpowiedział Voldemort. – Interesuje mnie wszystko co możesz i chcesz mi dać. A jeśli uznam, że to za mało, to zabiorę całą resztę.


***


Kilka godzin po tym jak Draco wziął eliksiry, opatrzył swoje rany i zmył z siebie poczucie rąk Voldemorta na własnym ciele, do jego pokoju zapukała Narcyza.

Draco stał przy dużym oknie, wpatrzony w pas zieleni i ogromny żywopłot otaczający rezydencję. Słyszał chwilę temu krzyki ciotki Bellatrix i udawał, że okropny wrzask nieznajomej kobiety wcale nie odbił się od ścian Malfoy Manor. Tortury osób, które przebywały w piwnicach rezydencji były na porządku dziennym, a z racji tego, że jego nowy pokój znajdował się naprawdę blisko słyszał to wszystko.

Matka stanęła koło niego i skrzywiła się, gdy kolejny krzyk bólu torturowanej kobiety dotarł do ich uszu. Wilk Draco wyczuł w jej tonie coś oprócz bólu, ale Malfoy nie był w stanie tego konkretnie nazwać. Mogła to być chęć poddania się, pragnienie śmierci czy wściekanie się o wszystkie niesprawiedliwości tego świata. Draco rozumiał to wszystko, bo Malfoy Manor miało talent do ukazywania tych wszystkich emocji zewnętrznemu światu.

– Czemu ojciec dołączył do niego?

Draco przerwał ciszę tym pytaniem, ale miał wrażenie, że musiał je zadać. Częściowo wiedział jakie były powody dołączenia Lucjusza do Czarnego Pana. Ale chciał poznać jak to wyglądało według jego matki. Chciał usłyszeć to z jej ust.

– Wtedy uważał, że to dobry wybór. Było inaczej. On był inny.

Draco nie wiedział do kogo obnosiło się to ostatnie zdanie. Do Lucjusza czy Czarnego Pana. Narcyza natomiast z pełną premedytacją unikała odpowiedzi na pytania Draco.

– Ale czemu? – dopytywał się. Odwrócił wzrok od widoku przez okno i spojrzał na matkę. – Co takiego on mógł dać ojcu, czego ojciec nie miał?

– Poczucie celu. Potwierdzenie, że to co się działo można ukrócić. Poczucie zjednoczenia. – Następne słowa wypowiedziane przez Narcyzę brzmiały jak wyrecytowane, a jej głos nazbyt zmęczony. – Siłę. Władzę. Potęgę.

Chłopak wykrzywił wargi, słysząc te słowa. Jego Wilk doskonale wiedział czym była siła, jakie przywileje dawała władza. Znał te uczucia. Sam Draco wychował się przecież w przekonaniu, że te hasła są ważne. To powinna być dywiza, którą miał się kierować w życiu jako dziedzic rodu Malfoy'ów.

– Było warto?

Czy było warto pójść do Azkabanu z powodu służby Czarnemu Panu? Czy było warto pozwolić, by jedyny syn stał się wilkołakiem w imię kary za niepowodzenie? Czy było warto dla tej siły, władzy i potęgi poświęcać swoją wolność i rodzinę? Czy było warto, matko?

Narcyza nigdy nie odpowiedziała.


***


Draco leżał w zupełnej ciemności, przykryty kołdrą i wpatrzony w sufit komnaty, w której mieszkał. Uczucie pustki, które czuł, zaciskało jego pierś, a łzy stanęły w jego oczach zupełnie mimowolnie. Nie mógł przestać myśleć. Martwić się i zastanawiać czy z jego stadem było wszystko w porządku.

Czy Harry jakoś się trzymał?

Czy Lunatyk był bezpieczny?

Czy Pansy czuła się dobrze?

Czy Teodor nie załamał się pod wpływem misji?

Czy Blaise nie odsunął się od reszty?

Czy Snape interesował się Ślizgonami?

Tysiące myśli i pytań, na które nie mógł poznać odpowiedzi, kłębiły mu się w głowie. Wątpliwości czy jego stado jakoś sobie radziło. Chciał wierzyć, że tak, ale Wilk potrzebował się sam upewnić. Przekonać na własne oczy. Pragnął usłyszeć bicie serca dziecka Pansy i śmiech Harry'ego. Marzył o tym, by móc usiąść z Remusem i napić się herbaty z niedopasowanych i wyszczerbionych filiżanek. Chciał uciec z Zielarstwa i pójść z Nottem i Zabinim nad Jezioro.

Jedyne co mógł to zacisnąć place na kołdrze i przytulić mocniej poduszkę.


***


– Uległeś, Draconie?

Czarny Pan przekrzywił głowę w oczekiwaniu na odpowiedź Draco i spojrzał na klęczącego chłopca. Z jego nosa leciała krew, a złote oczy były wbite w punkt gdzieś po prawej.

– Nie, Lordzie – nadeszła zwięzła odpowiedź. Głos Draco z powodu nosa, brzmiał nieco inaczej. Pomijając samo brzmienie głosu, najbardziej uderzała pustka z jaką zostało to powiedziane.

Voldemort zacmokał niezadowolony z zachowania Dracona. Zaczął obchodzić chłopca, a Nagini prześlizgnęła się niedaleko, sycząc coś o zapachu krwi młodego Ślizgona. Voldemort nie przywiązał do tego uwagi.

Interesowało go tylko ile czasu potrzebował Draco, by się poddać i błagać go o wybaczenie i prosić o dołączenie w szeregi. Nie miał zamiaru dawać mu Mrocznego Znaku, bo był przecież wilkołakiem, ale chciał uzyskać to żałosne skomlenie z jego ust. Pragnął złamać tego chłopca, który pierwszego dnia tortur nawet nie krzyczał.

Chciał zobaczyć jak to jest zniewolić dominującego wilkołaka. Chciał mieć swojego zwierzaka na smyczy przy nodze.

– Nie każ mi czekać zbyt długo, Draco – powiedział Voldemort i zaczął kierować się w stronę swojego tronu. – Nie należę do osób cierpliwych.


***


Draco zsunął się po ścianie i opadł na podłogę wyłożoną kafelkami w łazience. Nie mógł wziąć oddechu, jego ręce się trzęsły, tak samo jak i całe ciało. Znowu miał atak paniki, ale teraz nie znał powodu czemu to wszystko się zaczęło. Nie było żadnej czerwonej koperty, żadnego powodu, by słyszał krew szumiącą mu w uszach była wręcz jednym dźwiękiem jaki słyszał. Jego klatka piersiowa unosiła się w nieregularnym rytmie, nad którym nie mógł zapanować.

Wilk w jego umyśle piszczał przerażony i miotał się tak samo jak całe ciało Draco, nad którym nie miał prawie kontroli. Jego ręce się trzęsły, a nogi wierzgały jakby chciał przed czymś uciec. Biec i nie odwracać się za siebie.

Jego oczy znowu zmieniły kolor na złoty.

Był na granicy utraty przytomności i nie było wokół niego nikogo, kto mógłby mu pomóc.

Został sam.

Sam!

W tym cholernym Malfoy Manor, które kiedyś było jego domem, a teraz stało się więzieniem. Bez swojego stada obok, tylko z matką, która ledwo mogła przebywać z nim w jednym pomieszczeniu. Bez Harry'ego, który w dziwny sposób umiał go uspokoić i zapewniał komfort, którego Draco nigdy nie zaznał przy jakieś osobie.

Został sam. I nie miał pojęcia jak to zmienić.

A gdy Draco mdlał, słyszał tylko samotne wycie jego Wilka.


***


Stado Fenrira Greybacka – a raczej jego mały odłamek – pojawił się w Mafoy Manor przez dwa dni z rzędu. Draco starał się omijać ich szerokim łukiem, ale ich zapach przenikał przez ściany. Wilk wyczuwał je, a gdy to robił kręcił się niespokojnie.

To była trójka osób o wychudzonych ciałach, z rozbieganymi spojrzeniami i szybkimi krokami. Pachnęli nerwowością, a jednocześnie podnieceniem, co dezorientowało Draco.

Nie zbliżał się do nich. Nie rozmawiał z nimi. Nie chciał słyszeć ich głosów. Nie pragnął usłyszeć warkotu ich wilków. Nie miał zamiaru konfrontować się z Greybackiem po raz drugi, bo wiedział, że tym razem nie będzie nikogo, gdy ta czwórka rzuci się na niego. Bo nie było wątpliwości, że zrobią to razem.

Czterech na jednego nie brzmiało jak sprawiedliwa walka, ale nikt nie miał zamiaru być tutaj sprawiedliwy. To byłby pokaz siły.

Draco odetchnął z ulgą, gdy nie wyczuł ich trzeciego dnia.


***


Draco nie wiedział co robił. To było naprawdę ryzykowane, bo jeśli ktoś go przyłapie na tym i zobaczy co Malfoy pisał, a tak naprawdę do kogo pisał, to jego koniec może być jeszcze szybszy niż mu się wydawało.

Siedział skulony przy biurku z świecą, która paliła się wątłym ogniem. Kartka i długopis, który znalazł w kufrze były zbędne dla osoby, która przeszukała mu rzeczy, a dla Draco było to teraz na wagę złota.

Wiedział, że ten list nigdy nie trafi do adresata. Nie mógł trafić. Po raz kolejny miał zamiar napisać co leżało mu na duszy i spalić to za pomocą małej świeczki, która teraz pozwalała mu zobaczyć co właśnie pisał. Zrobił tak kiedyś z listem do Remusa i może nie pomogło mu to rozwiązać, problemów, ale nie o to w tym chodziło. Draco pragnął chwilowej ulgi i świadomości, że nie został z tym bagnem sam.

Gdy zaczął pisać na początku nie wiedział o czym. Przeżywanie po raz kolejny całego tygodnia pełnego przemocy, ukazania własnych słabości i złego traktowania nie miała sensu, bo Harry i tak nigdy tego nie przeczyta. A Draco nie miał siły zmierzyć się ze wspomnieniami tego jak to wszystko wyglądało.

Potarł klatkę piersiową, gdy siniak po zaklęciu, którym połaskotała go ciotka Bellatrix nadal było odczuwalne. Jego Wilk zaskomlał cicho z bólu.


***


Harry,

wiem, że ten list nigdy do ciebie nie trafi. Nie mogę go wysłać, bo jeśli trafi w niepowołane ręce to oboje zapłacimy za to wysoką cenę. Spalę go, jak tylko go napiszę. Ale muszę przelać to wszystko na ten marny skrawek papieru, bo potrzebuje tego złudzenia, że mogę się z tobą porozumieć.

Gdybym wiedział, że ten list jednak do ciebie dotrze chciałbym, abyś przeprosił ode mnie Remusa za to, że nie zdążyłem się z nim pożegnać.

Chciałbym też, abyś wiedział, że nieważne co się stanie, musisz spełnić swoje obietnice, Potter. Musisz zaopiekować się Ślizgonami. Musisz nie pakować się w kłopoty. Musisz dbać o moje stado, bo ja nie jestem w stanie. Obiecałeś mi to, Harry.

Wiem, że się martwisz. Masz ten swój kompleks bohatera, który nie pozwala ci spać w nocy. Ale nie musisz się o mnie bać. Żyję. W grobie, do którego dochodzi światło słoneczne. Na cmentarzu pełnego żywych trupów, które biegle władają różdżką i zaklęciami torturującymi. Ale żyję. Oddycham.

Nie wiem jak stąd wyjdę. Nie wiem czy jest jakaś droga ucieczki. Jak przekonać matkę, że musimy zaryzykować. Ale jakoś do tego dojdę. To nie tak, że będę oczekiwał na bohaterskiego Wybrańca, który przyjdzie i mnie uratuje.

Dopóki mam siłę, nie ulegnę.

Draco. 




****

Jak ktoś myśli, że napisanie listu, który nie zostanie wysłany, jest łatwe, to jest w ogromnym błędzie. To jest trzecia wersja tego i nadal chyba nie jest tak jak bym chciała. 

Jestem ciekawa czy ktoś zauważył, że Draco nie nazywa Toma Riddle'a Czarnym Panem. To taki trochę jego mały bunt, bo jako dominujący wilkołak nie ma swojego pana. 

Do następnego, 

Demetria0150 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro