" Marmolada"
Czuję się świetnie. Dobre bzykanko z samego rana poprawia nastrój i dodaje chęci do życia. Nie, żebym ich nie miała, ale zaczynam odczuwać brak wina, a to znak że stanę się marudna.
Ojej, Domenico ma przesrane.
Ale czy mnie to interesuje? NIE!
Śnieg padał całą noc, więc teraz, by zabić nudę, lepię bałwana, a von dobre pieprzenie, dupek pichci coś w kuchni. Zawsze lubiłam zabawy na śniegu, ale tylko w te dni, kiedy Dmitrij był nieobecny. Ten kretyn uwielbiał nacierać mnie śniegiem i nigdy nie potrafiłam się zemścić.
Oczywiście do czasu... Raz przypadkiem wlałam do jego szamponu, krem do depilacji ciała. No naprawdę nie mam zielonego pojęcia, skąd się tam wziął.
- Co ty odwalasz? - pyta Domenico, stojący na pokrytej lodem, werandzie.
- Lepię bałwana. - wskazuję na niekształtną kupę śniegu. - Podobny do ciebie. - szczerzę zęby w uśmiechu, a Domenico parska śmiechem.
- Co ty nie powiesz? Zapomniałaś mu dorobić hiper olbrzymiego fiuta, malutka, więc to raczej imitacja twojego byłego.
- Niepotrzebnie połechtałam ci ego, cwaniaczku.
Nieprawdopodobne...Nikt jeszcze nie rzuca talerzami, ani nie wydłubuje oczu widelcem.
Ach, magia porannego bzykanka.
- I tak już było duże. - przyznaje ze śmiechem. - Ale serio. Po chuj babrasz się w śniegu?
- A co mam robić? Korniki w ścianie liczyć?
- Zawsze możesz przyjść na śniadanie. - otwieram szerzej oczy ze zdumienia. Czy on właśnie zrobił dla mnie jedzenie? Okej, jego fiut był we mnie, lecz nie sądziłam że to sprawi, iż wykona w moją stronę chociaż jeden gest dobroci. Nie jestem głupia, by wierzyć że ktoś taki jak on, zmieni swoje nastawienie do mnie, tylko dlatego że dałam mu dupy.
- Podejrzane. - kwituję i marszczę brwi. - Dodałeś do niego środki przeczyszczające?
- Nie.
- Trutkę na szczury?
- Nie.
- A może grzybki halucynogenne?
- Też nie. - powoli traci cierpliwość. - Ale skoro masz obawy, wcale nie musisz żreć.
- Och, co za obrażalska księżniczka. - fukam, lecz zaprzestaję pracę nad bałwanem, który bardziej przypomina zmieloną kupę wielbłąda, niż okrągłego śnieżnego bałwanka.
- Och i mówi to lalka Barbie.
- Przestań na mnie mówić Barbie, gnoju! - oburzam się, ponieważ to przezwisko jest paskudne.
- Albo co?
- Stracisz język! Sprawnie posługuję się scyzorykiem. Nie zapominaj o tym!
- Mhm. A ja sprawnie potrafię cię obezwładnić.
- Wal się, paskudo!
- To było akurat słodkie. - uśmiecha się, a to daje jasny znak, że nasza wymiana zdań to tylko zwykłe uszczypliwości, a nie wrogość, z jaką zetknęliśmy się zaledwie wczoraj.
O ja pierdole!
Znam go dwa dni, a już zaprzyjaźniłam się z jego przyrodzeniem!
Aj, raz się żyje.
- To co na to śniadanie?
- Bekon.
- Oł je! - klaszczę uradowana w dłonie. - Mięsko! - wbiegam po schodach, lecz lód o którym zapomniałam, sprawia że tracę równowagę. Zamykam oczy, czekając aż mój tyłek wyląduje prosto w śniegu, lecz nic takiego się nie dzieje. Otwieram najpierw prawe, potem lewe oko i dostrzegam von dupka, trzymającego mnie za kurtkę. Praktycznie wiszę w powietrzu.
- I co teraz? - uśmiecha się cwaniacko.
- No masz dwie opcje. Albo mnie puścić, bym przemoczyła sobie jedyne ubranie jakie mam, a wtedy musiałabym paradować po domu nago, bądź być dżentelmenem, o co cię nie podejrzewam i oszczędzić mi zmarzniętego do granic możliwości tyłka.
- Opcja pierwsza brzmi zajebiście.
Tak po prostu mnie puszcza.
- Zabiję cię, pieprzony gnoju! - krzyczę gdy zakopuję się w zaspie, a Domenico podgwizdując pod nosem, wraca do domku.
Zamorduję go.
Nieporadnie podnoszę się ze śniegu i tym razem uważając na lód wchodzę do domku, gdzie już pali się w kominku, dzięki czemu jest naprawdę ciepło, po czym idę do kuchni, by zasadzić Domenico mocnego kopniaka w sam środek jego przyrodzenia.
Już nie będzie mi potrzebne.
Dostałam co chciałam.
- O! Szybko się wygrzebałaś, mała. - parska śmiechem. - A teraz siadaj i jedz. - wskazuje na smakowicie wyglądający bekon i momentalnie odechciewa mi się, agresywności.
Walić to.
To tylko śnieg.
- Najpierw się rozbiorę. - drwię.
- Śmiało.
- I ubiorę twoją koszulkę.
- Huh? Miałaś być nago! - oburza się posępnie, a ja tak po prostu zostawiam go w kuchni, po czym prędko biorę prysznic i zasłaniam swoje ciało jego koszulką, która spokojnie może być sukienką.
- Domenico! - pisk kobiety, dobiegający zza ściany jest ostatnią rzeczą, jakiej bym się tutaj spodziewała, a spodziewam się wiele.
Obstawiam nawet, że pod oknami tego domku, jakieś wilki zaczną kopulować, widząc mnie i Domenico w akcji.
Ale co tu robi jakaś zdzira?
- Mariolina? Co ty tu robisz do kurwy nędzy?
Huh! Jakaś marmolada chce mi zabrać nocne przyjemności? Po moim trupie.
Wychodzę prędko z sypialni, a w pokoju z kominkiem natrafiam na ciemnowłosą, niską francę, która zaraz straci cycki.
- Jak to co? Wiedziałam, że tu się ukryjesz! I przyjechałam dotrzymać ci towarzystwa!
- Już je ma. - odpowiadam nonszalancko, opierając się o futrynę. - Więc możesz stąd spadać.
- Kim ona jest? - krzyczy kobieta, wpatrując się we mnie z furią, a potem przenosi spojrzenie na Domenico, który zerka to na mnie to na ciemnowłosą, a z jego twarzy nic nie da się wyczytać. - Kim ona jest? - powtarza pytanie.
- Chyba kochanką - prycham. Daję sobie rękę uciąć, że ta dwójka była bądź jest parą.
Ojej...Chyba coś zjebałam...
Nie. Nie ja...
Wcale nie czuję się winna.
Ach, Domenico chyba też nie, ponieważ zaprzestał przyglądania się "swojej" kobiecie.
- W zasadzie to Mariolina była moją kochanką. - stwierdza Dome.
- Co ty pieprzysz? - oburza się kobieta. - Kochasz mnie!
- Wątpię, by on kochał kogokolwiek oprócz siebie. - stwierdzam z przekąsem.
- Kocham siostrę. - wypowiada poważnie, lecz bez cienia złości.
- I mnie! - dopowiada zdzira.
- Natrętne babsko. - stwierdzam ze znudzeniem. - Idę jeść. - robię krok w stronę kuchni.
- Zabiję ją! - krzyczy.
- Nie radzę. - parskam śmiechem.
- Niby czemu?
- Bo jej brat cię zajebie. - nabija się Domenico, który nie ma pojęcia ile prawdy jest w tych słowach.
- Dokładnie.
- Zostaję tutaj!
- Jak dla mnie spoko - stwierdzam. - Ale śpisz na podłodze w akompaniamencie naszych jęków.
_____
Hej misie❤
Miłej nocy ❤
Buziole ❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro