"Egzekucja"
Odnoszę wrażenie, że moje życie stało się prozaiczne. Od dawna nie zaznałam uroku adrenaliny. Stoję w miejscu, staczam się, codziennie pijąc butelkę wina...
Dobra! Żartowałam! Właśnie kupiłam sobie piękne pantofelki od Coco Chanel. Będą prezentować się na mnie wyśmienicie na ślubie Josephine i Fedira.
- Panno Popow. - mój kierowca otwiera przede mną drzwi do zaparkowanego przy chodniku mercedesa. - Dokąd teraz?
- Do Edvige. - mamroczę imię mojej kosmetyczki, która ma niespotykany talent do tworzenia fikuśnych, a zarazem pięknych wzorów na paznokciach. Mieszka niestety w małej miejscowości obok Rzymu, więc wydaję krocie na podróże, ale za to moje dłonie zawsze prezentują się nienagannie. Przecież nie będę oszczędzać na czymś tak ważnym, jak manicure. Kierowca posłusznie rusza spod butiku i wbija się w ruch uliczny, a ja zamykam oczy, by choć trochę odespać męczącą podróż samolotem.
Ach te prywatne samoloty...Są takie niewygodne.
Parskam śmiechem.
Niewygodna to jest tylna kanapa w tym samochodzie, a nie samolot należący do mojego brata.
Ewidentnie potrzebuję wina. Zaczynam myśleć o duperelach, a to znak, że w mojej krwi nie ma ani kropelki alkoholu. Jak do tego doszło?
Tak, tak...Ewidentnie jestem alkoholiczką. Ale czy to moja wina, że się nie upijam? Traktuję wino tak samo, jak sportowiec wodę po intensywnym treningu.
Zresztą Dmitrij dzień w dzień posiłek popija szklaneczką burbona i też świetnie trzyma się na nogach. Nawet nie drżą mu dłonie. A mama nie wyobraża sobie dnia bez drinka z dodatkiem malibu, więc chcąc nie chcąc jesteśmy rodziną alkoholików Jedyną osobą, która nie pije jest Nikolai, no ale on się nie liczy. Przecież nie żyje, to jak ma pić, prawda?
Ech, miałam się zdrzemnąć, lecz pomimo zmęczenia, wolę wyglądać przez okno pędzącego samochodu. Już dawno zrobiło się ciemno, a mamy dopiero osiemnastą. Uch, uroki sezonu zimowego.
Gdzie by tu pojechać na urlop? Karaiby? Nie...Znowu sfajczę się na ostrym słońcu i będę miała trudności z braniem długiej, relaksującej kąpieli w wannie z hydromasażem.
No to może Arktyka? Też odpada. W Rosji bywa tylko odrobinę cieplej. Poza tym, co ja będę robić na Arktyce? Kopulować z Eskimosem? Zanim rozebrałabym go z tego całego futra, straciłabym zapał, więc może udam się w głąb dżungli, gdzie rdzenni mieszkańcy Ameryki zasłaniają swoje klejnoty krótką spódniczką z liści bambusa? No, ale niekoniecznie jest to higieniczne. Za to mają z pewnością dobry przewiew.
Dobra!
Zostanę w domu.
Moje galopujące myśli przerywa Josephine, dobijająca się na mój telefon.
- Katia! - wypowiada z ulgą, nim zdążę chociażby przywitać się. Racja...Po co komu zwroty grzecznościowe?
- Josie! Jak leci?
- Fedir ma jutro urodziny, a ja nie mam dla niego prezentu. - panikuje, na co wywracam oczami. Aj, jaka ta kobieta jest nie ogarnięta. Ale i tak ją kocham!
- Jako, że twoja ciąża jest zagrożona i nie możesz wstawać z łóżka masz niewielkie pole do popisu. - stwierdzam, czym z pewnością ją dobijam. No co? Taka już jestem!
- Powiedz mi coś czego nie wiem. - wzdycha poirytowana. - Nastia daje mi w kość, odkąd pojawiła się w moim brzuchu.
- Jeszcze pięć miesięcy i wypełznie z twojej macicy. - stwierdzam z przekonaniem.
- Katia, naprawdę nie wiem, co mam dać twojemu bratu! Pomożesz mi?
- Ja bym mu kupiła skarpetki. Takie kolorowe.
- Widzisz tego diabła w różowych skarpetkach? - śmieje się.
- Nie - parskam śmiechem. - Ale kto wie? Skoro jego mimika twarzy zmiękła, to gusta też mu się poprawiły?
- Aż w takie cuda bym nie wierzyła.
- W sumie racja. - zamyślam się. - Ale po prawdzie ciężko kupić prezent komuś kto posiada na własność zamek.
- Wcale nie pomagasz.
- To może użyj ust i języka? Nic nie sprawia takiej radości jak orgazm z samego rana.
- Mogę to zrobić nawet w te dni, kiedy nie ma urodzin.
- Pokłóć się z nim o pierdołę, obraź się, a potem daj się przeprosić dzień po jego urodzinach.
- Chyba nie mówisz serio!
- Mówię. Ja tak robię za każdym razem.
- Żartujesz, prawda?
- Ani trochę. - marszczę nos. - Jestem genialna, prawda?
- Raczej trochę dziwna. - śmieje się.
- Jak cała rodzina Popow. A poza tym wybraliście już datę ślubu?
- Wiesz co? Muszę kończyć! Pa! - rozłącza się. Za każdym razem to robi, gdy zadam jej pytanie o ślub. Czyżby zakochana parka chciała uciec do Vegas i wziąć ślub beze mnie? Gwarantuję,że jak to zrobią, wsadzę im gorący pogrzebacz do tyłka!
- Szlag. - wypowiada z oburzeniem mój kierowca, gdy samochód wpada na mieliznę. - Ugrzęźliśmy. - informuje mnie ze złością. Cholerna Edvige i jej prowincja! Jesteśmy na pustkowiu, więc wątpię, aby ktokolwiek nam w tym momencie zechciał pomóc. Wysiadam z samochodu razem z kierowcą, by ocenić stan naszego gównianego położenia. W oddali dostrzegam jednak światła latarek.
- Poczekaj tu. Zaraz wracam.
- Chce pani sama iść po pomoc?
- Jak ktoś mnie napadnie, straci fiuta. - wypowiadam poważnie. - Pilnuj samochodu. - odchodzę w stronę światła, brudząc swoje płaskie kozaczki, błotem. Ostatni raz tu jadę! Znajdę sobie inną kosmetyczkę. Tym razem w Moskwie.
Im bliżej celu jestem, tym więcej widzę. Dostrzegam czterech mężczyzn. Jeden klęczy ze związanymi rękoma za plecami, jeden celuje na niego bronią, a dwaj kolejni trzymają latarki.
No to wychodzi na to, że trafiłam w sam środek egzekucji.
Dopiero,co marudziłam na brak adrenaliny.
- Masz jakieś życzenia, Domenico? - pyta po włosku fiut z pistoletem.
- Ta - drwi skazany. - Prześpij się bez gumy z dziwką, która ma HIV.
- Naprawdę tak chcesz wykorzystać swoje ostatnie życzenie?
- Ta...
- Przepraszam panowie, że przeszkadzam. - przerywam, bacznie obserwując każdego z mężczyzn z osobna.
Gość z brodą to kurdupel z piwnym brzuszkiem, który jedyne co ma duże to spluwę.
Jeden z facetów z latarką ma rudą brodę, a na głowie dziadkowy bert.
Drugi facet z latarką jest chudy, wysoki i wygląda na tchórzliwego pieska. Ten z pewnością nie pomoże przepchać samochodu.
Ale facet klęczący na mokrej trawie, wpatrujący się wyzywający w swojego egzekutora to zupełnie inny typ męskości.
Mocna żuchwa uwydatnia jego kości policzkowe. Jest szeroki w barkach i z całą pewnością mierzy więcej niż sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu. Umięśniona sylwetka, ostry wyraz twarzy i tatuaż ukazujący się spod podwiniętego rękawa bluzy sprawia, że czuję suchość w gardle.
Ja pierdole!
Dlaczego chcą go zabić? Szkoda takiej ładnej buźki.
- Pięknie. - kwituje facet z bronią. - Ją też muszę zabić. A szkoda. Ładna jest. - trójka mężczyzn wgapia się we mnie, lecz klęcząca postać wciąż hardo wbija spojrzenie w swojego kata.
- Mój samochód ugrzązł w bagnie. Pomogą panowie przepchać? - pytam, uśmiechają się.
- Dziewczynko - parska śmiechem facet z rudą brodą. - Zaraz stracisz główkę, wiesz?
- Już straciłam. - stwierdzam. - Dla niego. - wskazuję na skazanego. - Mogę mieć życzenie za niego?
- Możesz mieć życzenie dla siebie. - wypowiada facet z bronią. - Zawsze spełniamy ostatnie prośby.
- Chciałabym go pocałować. - panowie spoglądają to na mnie, to na skazanego, po czym wybuchają śmiechem.
- Chcesz całować takiego szczura? - drwi chuderlawy patyczak.
- Szczura?- dziwię się. - Spójrz w lustro.
- Tiziano, pozwól jej. - odpowiada facet z brodą, kierując swoje słowa do małego pulpeta. - I tak oboje zginą. - z triumfującym uśmieszkiem robię krok w stronę ciemnowłosego Adonisa, aczkolwiek ten zrywa się z klęczek, a sznur, który jeszcze chwilę temu zmuszał go do trzymania rąk za plecami, pozostaje na ziemi. Facet wyrywa broń z rąk zszokowanego Tiziano i bez mrugnięcia okiem strzela mu prosto w głowę.
- Ojej - kpi. - Nie miał ostatniego życzenia.
- Kurwa! - klnie patyczak. - Vito, co teraz? - pyta spanikowany.
- Uważaj bo zaraz zamoczysz spodnie - drwię, a skazany dopiero teraz zwraca na mnie swoją uwagę.
- Świetnie. - kwituje. - Jeszcze ty. - zwraca się do mnie z niechęcią, po czym wykonuje dwa strzały, a rudobrody i patyczak padają na ziemię z dziurami w piersi.
- Coś ci się nie podoba?
- Podobno masz samochód w bagnie...
- Mam! Pomożesz?
- Mhm, chodźmy...
____
Hej misie❤
Jak wam podoba się pierwszy rozdział?
Buziole ❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro