Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

R 13 - słyszysz?

Uśmiechnąłem się sam do siebie. Spało mi się świetnie. Dawno nie byłem taki wyspany.

Otworzyłem delikatnie oczy i napotkałem pustkę. Poczułem się dziwnie... czy to wszystko, co się działo w nocy, było snem?! Poduszka obok mnie wyglądała jakby nikt na niej spał, nawet pachniała samą sobą.

Odetchnąłem z ulgą... na szczęście to był tylko sen, choć nie... czułem silny zawód. Chciałem obudzić się obok niego i popatrzeć, jak otwiera zaspane oczy i uśmiecha do mnie.

Cholera... dlaczego to był sen?!

Usiadłem na łóżku i próbowałem się rozciągnąć, wtedy mój wzrok padł na czarną koszulkę leżącą w kącie pokoju.

Zacząłem jarzyć się jak żarówka. Koszulka należała do Louis'a, więc jednak nie przeżyłem najcudowniejszego snu w życiu... przeżyłem to naprawdę.

Tylko dlaczego zostawił mnie samego?! Przestraszył się? Żałował? Całe moje ciało ogarnęło zwątpienie.

Lekko podminowany, ubrałem się. Miałem szczęście, że zdążyłem na śniadanie. Dawno ich wszystkich nie widziałem w komplecie. Gem rozsiadła się tuż obok Klary i trajkotała... cała Gem. Mama siedziała obok Austin'a. Wyglądali jakby dopiero co się w sobie zakochali. Ernest siedział i przypatrywał się wszystkim i to właśnie on zobaczył mnie jako pierwszy.

Mnie jednak nie interesowało, że posłał mi znaczne spojrzenie. Mój wzrok utkwiony był w tyle głowy szatyna. Chłopak miał na sobie moją koszulkę i to nie moja wina, że zacząłem się uśmiechać. Wolnym krokiem podszedłem do stołu.

– Dzień dobry... – rzuciłem z uśmiechem i zasiadłem obok Lou, uprzednio przejeżdżając dyskretnie dłonią po jego karku. Spojrzał na mnie, a jego oczy świeciły jak milion gwiazd. Jego uśmiech dowiódł mi tego, że jednak nie żałował tego, co się stało.

– Dzień dobry, kochanie – pierwsza odezwała się Klara. – Siadaj i jedz...

Pierwsze, co zrobiłem, to wziąłem kubek Louis'a, wypijając mu herbatę. Chłopak zachowywał się, jakby całkowicie go to nie obeszło.

– Harry... – Zimny ton w głosie matki nie wróżył nic dobrego. Czekałem tylko na to, że za coś mi się oberwie. – To była herbata Louis'a...

– No tak... jeszcze się czymś zarazi – prychnąłem. – Wymiana śliny i te sprawy...

Widziałem, jak policzki Louis'a pokrywają się czerwienią. Dobrze, że zrozumiał aluzję.

– Harry, nie możesz tak sobie... – Mama przerwała, gdy Louis zaczął do niej migać. Wszyscy w skupieniu na niego patrzyli.

Mama zamilkła, a reszta pokiwała głową. No miło...

– Nie no, rozmawiajcie sobie... mnie tu nie ma – mruknąłem zły. Zabrałem kanapkę, którą zrobił sobie Lou, i zacząłem ją jeść. Nie obchodziło mnie to, że mama znowu coś burczy na ten temat.

Poczułem przyjemne ciepło na biodrze. Spojrzałem w dół. Louis położył właśnie swoją dłoń na mojej nodze. Uśmiechał się przy tym znacznie, co z początku nie było dla mnie zrozumiałe. Ogarnąłem dopiero, gdy jego dłoń zacisnęła się na moim kroczu. Momentalnie wyprostowałem się. Nabrałem gwałtownie powietrza. Dobrze, że nie zadławiłem się kanapką, którą miałem w ustach. Czy ten chłopak chce mnie zaprowadzić na skraj śmierci? Miałem nadzieję, że nikt nie zauważył tej sceny.

Położyłem swoją dłoń na tej Louis'a. Bezpośredni kontakt z jego skórą był bardzo miły. Zacząłem delikatnie ją gładzić. Robiłem to, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem, jakbym to robił od zawsze.

– Harry, pozmywasz po śniadaniu. – Spojrzałem na Klarę. – Louis ci pomoże. – Dobra, po pierwsze... co ja takiego zrobiłem, że muszę sprzątać? A po drugie, okej. Podobało mi się sam na sam z Louis'em. Musiałem z nim porozmawiać, aby wyjaśnić całą sytuację.

Stałem przy zlewie i czekałem, aż Lou przyniesie wszystkie brudne naczynia. Mam nadzieję, że nic nie potłukę. Nie sprzątałem w domu, bo naczynia same leciały mi zawsze z dłoni.

Louis stanął tuż obok mnie, aby wycierać to co umyję.

– Wyspałeś się? – zapytałem cicho. Wolałbym, aby nikt nie słyszał tego, o czym rozmawiamy. Louis pokiwał głową. – Ładna... koszulka. – Na te słowa twarz chłopaka pokryła się szerokim uśmiechem. Wyglądał jak dziecko, które właśnie otrzymało swój wymarzony prezent. – Żałujesz? – Odłożyłem to, co miałem w rękach, i spojrzałem na niego w skupieniu. Oczy Louis'a zrobiły się wielkie. Ponownie ogarnęło mnie zwątpienie. Chłopak przymknął na chwilę powieki I pokręcił głową, zaprzeczając. – Powtórzyłbyś to? – Ponownie się uśmiechnął, a z jego ust mogłem wyczytać 'tak'. Odetchnąłem z ulgą. Przynajmniej tyle. Podszedłem do niego i wbiłem palec w jego klatkę piersiową. – To dlaczego, gdy się obudziłem, ciebie nie było?

– Harry, daj spokój Louis'owi. – Zagryzłem zęby, gdy usłyszałem głos mamy. Czy ona we wszystkim musi szukać mojej agresji?! Nie robiłem przecież nic Louis'owi. Jakby tak było, to by pewnie się tak nie uśmiechał, patrząc na mnie. – Jak skończycie, to wyjdźcie... idziemy na spacer. – Odwróciłem wzrok od chłopaka i spojrzałem na matkę. Czy ona chciała nas wyprowadzić na spacer? Od kiedy to urządzamy sobie spacerki?

Kiedy mama wyszła z kuchni, złączyłem na sekundę nasze usta. Tego mi właśnie brakowało rano. Jego ust budzących mnie o poranku.

– Niedobry, ty... – Położyłem dłonie na jego pośladkach i przyciągnąłem go do siebie. – Jeszcze nie skończyliśmy... kochanie.

Odsunąłem się od niego i zabrałem za dalsze mycie naczyń. Widziałem, jak Louis się zawiesił. Musiałem go lekko szturchnąć, aby zaczął wycierać podawane przeze mnie talerze.

Spacer do pobliskiego lasu, który oczywiście nie znajdował się pod domem, tylko jakiś kilometr od niego, nie wywołał we mnie efektu 'wow'. Pomijając oczywiście gryzące komary. Skąd tego tu tyle?

Gemma szła obok mnie, trzymając się mojej ręki, jakby się bała, że się zgubi. Miałem oczywiście większą chęć trzymania Louis'a za dłoń, no ale cóż... siła wyższa. Lou szedł sobie spokojnie przed nami i kręcił tyłkiem tak, że z każdym jego krokiem robiło mi się ciasno w spodniach.

Od momentu, gdy zacząłem dopuszczać do siebie myśl, że mogę jednak coś do niego czuć, wszystko we mnie wrzało, gdy go widziałem.

Mój wzrok podążał za jego ruchami. Może robiłem to zbyt jawnie, ale nie mogłem się powstrzymać. Miałem ochotę go trzymać tak jak nad ranem.

Telefon zaczął mi wibrować, przez co musiałem odwrócić od niego wzrok.

Na wyświetlaczu ukazała mi się wiadomość od 'Kociak'. Rozwaliło mnie to. Nie przypominałem sobie, aby kogoś tak zapisał.

Otworzyłem wiadomość i przymrużyłem oczy.

Kociak: Nie gap się na mój tyłek!!?

– Kto to? – Gem próbowała zajrzeć mi w telefon. Nie pozwoliłem jej na to oczywiście.

Ja: Widzę, że rozgościłeś się w moim telefonie...

Zacisnąłem dłoń na urządzeniu, wciąż patrząc na idącego przede mną Louis'a. Czekałem na to, jak mi odpisze.

Kociak: Tak jak w Twoim łóżku?

Ja: Ale to nie ja uciekłem nad ranem.

Kociak: Myślałem, że nie lubisz budzić się z kimś w łóżku.

Ja: Bo nie lubię. Dla Ciebie zrobiłbym wyjątek.

Kociak: Przepraszam. Poszedłem do kuchni i wpadłem się na dziadka.

– Kurde... jakbym was nie znała, to pomyślałabym, że ze sobą piszecie. – Gemma uderzyła najpierw mnie, a później Louis'a.

Schowałem telefon do kieszeni. Louis pokręcił głową, zatrzymał się i wcisnął między mnie i moją siostrzyczkę.

No i to nie moja wina, że moja dłoń wylądowała na tyłku Lou. Miałem ochotę go klepnąć, ale pewnie to by zwróciło uwagę Gemmy.

Szliśmy przed siebie ocierając się ramionami. Ciarki przechodziło mnie za każdym razem. Cieszyłem się, że mogliśmy wracać do domu. Chciałem zamknąć się z Louis'em w pokoju i robić wszystko na co mieliśmy ochotę.

Zaprotestowałem głośno, kiedy zobaczyłem jakiś obcy samochód zaparkowany pod domem. Klara jarzyła się jak żarówka, więc mogłem się spodziewać gości. Masakra.

Przed domem stała wysoka kobieta. Karmelowe włosy sięgały jej do połowy pleców. Kurde... przeleciałbym ją. Choć nie... Przeleciałbym Louis'a.

– Mamo...

No teraz już wiedziałem, że to musi być ciotka Louis'a. Kobieta po przywitaniu się z rodzicami o mało nie udusiła Louis'a i Austin'a. Z moja matką i Gemmą przywitała się dość obojętnie, ale za to do mnie się przykleiła.

– Ładniusi jesteś... – Wszystko się we mnie przewróciło, kiedy usłyszałem jej szept tuż przy uchu. Słabo mi się podobało to jak mnie obłapiała. Louis'owi najwidoczniej też, bo patrzył na mnie, jakby miał mnie zaraz zabić. Nikt się nie deklarował, więc mogłem się przytulać do kogo chcę, ale jego ewidentna zazdrość mi schlebiała.

Siedzieliśmy w ogrodzie. Klara postawiła przed nami jakieś smakowicie wyglądające ciasto z kremem. Louis przyniósł herbatę i kawę. Ja oczywiście nie dostałem nic. Wredny kurdupel.

Nie byłbym sobą, gdybym nie 'pożyczył' sobie jego kubka. Lou posłał mi tylko jedno wrogie spojrzenie, a później traktował mnie jak powietrze. Tak to my się bawić nie będziemy.

Nawet nie zwracałem uwagi na to, że El posyła mi znaczne spojrzenia (leciała na mnie). Zacząłem za to denerwować Louis'a. Niby chcąc się rozciągnąć, uderzyłem delikatnie dłonią w jego głowę, a później pociągnąłem za włosy. Szczypałem go po udach, od czasu do czasu kopnąłem w kostkę... jednak chłopak udawał, że wszystko jest okej. Kiedy jednak moja dłoń wylądowała na jego kroczu, nie wytrzymał. Poczułem tylko jego dłoń we włosach, a później krem z ciasta na twarzy.

Rozmowy, które reszta prowadziła, ustały. Wszyscy się we mnie wpatrywali. Pewnie spodziewali się jakiegoś wybuchu. No tak, pewnie normalnie to bym mu wypieprzył, ale w tej sytuacji...

– Louis! – Austin uderzył lekko o stół. Spojrzałem na niego i się roześmiałem. Teraz pewnie wszystkich zadziwiłem. No ale muszę powiedzieć, co by Lou mi zrobił, obeszłoby mnie to.

Uniosłem talerzyk z ciastem i cisnąłem nim w twarz chłopaka. Louis wyglądał na zdezorientowanego.

– Jak wy się zachowujecie?! – tym razem to mama podniosła głos. – Marsz się umyć!

Mi to było na rękę. Wstałem od stołu, nic nie mówiąc. Louis miał zaciśnięte usta i wyglądał, jakby chciał mnie zabić.

Zaczekałem na niego przed łazienką i wpuściłem go przodem. Zamknąłem za nami drzwi i przyparłem go do ściany. Dość agresywnie przywarłem do niego ustami. Nie musiałem długo czekać, aby odwzajemniał pocałunek. Jęknąłem mimowolnie w jego usta. Ulokowałem swoje dłonie na jego pośladkach i uniosłem do góry. Posadziłem go na jakiejś szafce. Moje dłonie znalazły się w jego włosach, a jego pod moją koszulką.

Odchyliłem jego głowę i zszedłem z pocałunkami na szyję. To nic, że teraz będziemy całkowicie brudni od ciasta. Po prostu było mi tak dobrze, że było mi wszystko jedno.

Nawet nie wiem kiedy Lou zaczął majstrować przy moich spodniach, ale dobrze usłyszałem otwierające się drzwi. Uniosłem od razu głowę do góry.

Gemma stała i wpatrywała się w nas z szeroko otwartymi ustami. Louis chciał zeskoczyć z szafki, ale mu na to nie pozwoliłem.

– Nic nie widziałam – z tymi słowami Gemm zamknęła drzwi, a ja schowałem twarz w zgięcie szyi Lou.

– Mamy przesrane...

Przez kolejne godziny czułem na sobie baczny wzrok Gem. Louis zachowywał się tak sztywno, jakby połknął kij od miotły.

Wieczorem, po wzięciu prysznica, położyłem się do łóżka. Sam. Niby jedna noc, a brakowało mi ciepłego ciała chłopaka.

Usypiałem, czując mały niedosyt. Trudno...

Obudziło mnie skrzypienie drzwi. Cholera, znowu?!

Usiadłem na łóżku i włączyłem lampkę nocną. Na środku pokoju stał Lou, ubrany w ciemny dres, pod pachą trzymając koc. No ciekawe, ciekawe...

– Co się stało?

Chłopak zaczął pisać coś na telefonie i po chwili rozbrzmiał dobrze znany mi głos.

'Ubierz się, idziemy na spacer.'

Dobrze wiedziałem, że nie powinienem tego robić, ale i tak wstałem. Podszedłem do swojej walizki i wyciągnąłem spodnie i jakąś bluzę. Kiedy byłem już ubrany, pozwoliłem sobie złapać chłopaka za dłoń. Od razu poczułem się jakoś lepiej.

Włożyłem buty i wyszliśmy z domu. Dobrze, że było w miarę ciepło.

– Gdzie idziemy? – Louis wskazał na las, więc o nic więcej nie pytałem.

Szliśmy pojedynczo ścieżką, więc mogłem przy okazji oglądać jego tyłek. Czułem się jak zahipnotyzowany.

Przystanęliśmy dopiero na pomoście, gdzie Lou rozłożył koc. Położył się na nim, ppklepującmiejsce obok siebie. Nie pozostało mi nic innego jak się położyć. Złapaliśmy się za ręce i wpatrywaliśmy w niebo. Nie pytałem, po co tu jesteśmy, bo było mi przyjemnie.

'Zamknij oczy.'

Usłyszałem to i się uśmiechnąłem. Zamknąłem oczy. Ogarnęła mnie cisza. Nie minęła minuta, nim dotarły do mnie dźwięki, których zazwyczaj nie słyszałem.

Wiejący wiatr, wodę obijającą się o pomost, świerszcze. Gdzieś z oddali dochodziło pohukiwanie sowy.

Słyszałem nawet oddech Louis'a.

'Słyszysz odgłosy przyrody. '

– Tak...

'To plus bycia niemym, mogę słyszeć takie piękne rzeczy.'

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro