Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

R 12 - ONA przychodzi znikąd

Dziś byłem mistrzem unikania Louis'a. Nie zszedłem na śniadanie i poczekałem, aż wszyscy sobie pójdą. Cały dzień przesiedziałem w swoim pokoju. Nie mogłem ogarnąć tego, co wydarzyło się wczorajszego wieczoru. Czy ja naprawdę pocałowałem Louis'a?! I czy naprawdę mi się to podobało?! Mógłbym sobie teraz rwać włosy. Wkraczałem na niebezpieczną ścieżkę, bo przecież byłem zafascynowany innym facetem... nie laską, a facetem!! Wczorajszy pocałunek utwierdził mnie w przekonaniu, że lecę na Lou jak krople na chodnik w czasie deszczu. Z tym nie było co dyskutować, ale do jasnej cholery... co ja z tym fantem zrobię?!

Siedziałem na parapecie w swoim tymczasowym pokoju. Jeśli siedziałem pod odpowiednim kątem, mogłem widzieć co dzieje się w ogrodzie, przez który wczoraj Louis próbował dostać się niezauważony do lasu.

Lou leżał na trawie i wpatrywał się w niebo, a tak przynajmniej mi się wydawało. Mógłbym tak godzinami na niego patrzeć. Wiem, to było złe i nie zaprowadzi mnie to w dobre miejsce, ale to było ode mnie silniejsze.

Nie mogłem się tak po prostu związać z mężczyzną, to mogłoby mnie zgubić, zniszczyć. Boże, chyba za dużo przebywam z Nick'iem. Cholera... nie chciałem niszczyć całej mojej reputacji dla jakiegoś chłopaka. Byłem za dużym egoistą.

Wtedy chłopak przekręcił głowę w moją stronę. Po moim ciele przeszedł silny impuls elektryczny. Mogę się założyć, że mnie dostrzegł. Siedziałem sparaliżowany do momentu, gdy Lou mi pomachał. Zeskoczyłem z parapetu i stanąłemę na środku pokoju. Do jasnej anielicy, co się ze mną dzieje?! Od kiedy ja uciekam od problemu?!

No i tak minęła cała niedziela. Mama zdążyła kilkanaście razy przyjść do mojego pokoju, aby sprawdzić, czy żyję. Więc coś nowego... nagle przypomniało się jej, że ma syna. Gratulację!!

Poniedziałkowy poranek był do dupy. Bolała mnie głowa... miałem wrażenie, że zaraz zdechnę. Na śniadanie zszedłem praktycznie nie widząc nic na oczy. Najmniejszy hałas wywoływał w mojej głowie burze stulecia.

– Harry, wszystko z tobą dobrze? – Delikatny głos Klary brzmiał teraz jak stado przebiegających słoni. Chyba zaraz zwymiotuję. Chciałem jej odpowiedzieć, ale jedyne co wydobywało się z moich ust, to głośny jęk. Wszyscy na mnie spojrzeli, ale dziś to nawet mnie nie ruszało. Usiadłem przy stole i oparłem czoło i zimny blat. Lekka ulga. – Oj, dziecko... to pewnie przez to, że wczoraj nic nie jadłeś. Chodź ze mną. – Klara lekko klepnęła mnie w ramię. Ona chyba sobie żartuje, że ja teraz wstanę i gdzieś z nią pójdę!!

No ale jednak wstałem, i ciągnąc się za starszą kobietą, wszedłem do jakiegoś pomieszczenia. Panował tu przyjemny chłód.

– Połóż się zaraz przyjdę

Położyłem się na miękkim leżaku. Chwilę potem pojawiła się Klara. Podała mi coś do picia. Smakowało jak jakieś ścieki i o mało się nie porzygałem. Kiedy ponownie moja głowa ułożyła się na miękkiej poduszce, zostałem przykryty kocem, a na moim czole wylądował zimny okład. O mało nie jęknąłem z przyjemności.

– Jesteś moją wybawicielką... – mruknąłem, zanim ponownie nie odplunąłem w objęcia Morfeusza. Ta kobieta chyba mnie czymś naćpała.

Miałem miły sen. Czułem jakby był realny. Louis kucał przy mnie i delikatnie głaskał po policzku. Wyglądał całkiem inaczej. W jego oczach można było zauważyć poczucie winy i coś, czego nie mogłem odszyfrować.

Kiedy zbliżył swoje usta do moich, uśmiechnąłem się przez sen. Smakował papierosami, czyli nic się nie zmieniło... i to wszystko było tak realne, że poczułem mały zawód, kiedy otworzyłem oczy i w altance byłem sam. Jednak jednym plusem było to, że ból głowy zmniejszył się do skali do wytrzymania.

Wyszedłem z pomieszczenia i udałem się w stronę kuchni. Z kilometra czułem zapach kawy. To mi się przyda... no chyba że kofeina zwali mnie z nóg, albo serce wystrzeli mi w kosmos. Pewnie większość ludzi byłaby z tego zadowolona.

W kuchni przebywały tylko dwie osoby. Klara stała przy kuchence i coś mieszała. Ernest siedział przy stole i popijał kawę. Wszystko we mnie krzyczało, że chce czarnej cieczy.

– I jak się czujesz? – Kobieta uśmiechnęła się do mnie, a ja od razu go odwzajemniłem. Lubiłem ją. Mogła bez żadnego ale zostać moją babcią, do której mógłbym przyjeżdżać jak tylko miałbym problem.

– Dużo lepiej, dziękuję. – Ernest spojrzał na mnie trochę zagubiony. No tak, od kiedy Harry Styles dziękuje... Chyba miałem przebłyski człowieczeństwa. – Nie wiem, co było w tym, co mi dałaś, ale pomogło. – Usiadłem obok Greyson'a. Miałem ochotę wziąć i wypić jego kawę. Nektar bogów!!

– Może lepiej nie pytaj – wtrącił Ernest z dość podejrzanym uśmieszkiem. Cholera, nawet jakbym chciał, to nie mógłbym polubić tego człowieka. Wkurzał mnie jak nie wiem co.

– Wywar z twoich skarpetek? – Moja zgryźliwość wyszła na wierzch. – Bo tak pachniało...

– Wkurzasz mnie, Styles! – Stanowczy głos Greyson'a postawiłby na nogi chyba nawet umarłego. Na mnie to jednak nie działało.

– I vice versa...

– Harry... – Spojrzałem na wpatrującą się w nas kobietę. Poczułem się głupio. Nie powinienem się tak zachowywać. Klara pomagała mi i traktowała jak wnuka, a ja? A ja byłem dupkiem i tego nie doceniałem. Czekałem więc aż mi się za to oberwie. Przecież to nie było nic nowego. Zawsze to samo, ja coś powiedziałem, a matka o mało nie urwała mi za to głowy. Zadziwiłem się jednak, gdy z ust Klary padły całkiem inne słowa niż te, których się spodziewałem. – Idź zawołaj Louis'a. Siedzi w pokoju od śniadania. Zaraz będziemy mieli kolejnego 'zdechlaka' w domu. – Pokręciła głową. – Niedługo obiad, a ty szczególnie powinieneś coś zjeść.

Nie powinienem iść do jego pokoju. Nie powinienem nawet się do niego odzywać. Nie mogłem przebywać z nim... Powinienem zabić w zarodku, to co się działo między nami.

Wlekłem się idąc na górę. Miałem ochotę pójść do swojego pokoju, a nie do jego. Jednak stanąłem przed jego drzwiami i bez żadnego pukania wparowałem do jego pokoju.

– Twoja babcia... – Kiedy go zobaczyłem, słowa ugrzęzły mi w gardle. Raczej nie powinienem zobaczyć tego, co zobaczyłem. Krew we mnie zawrzała i ulokowała się w jednym miejscu. – O ja pier... – Louis był zaskoczony moim nagłym wtargnięciem. Stał jak kołek na środku pokoju, nagusieńki!

Zobaczenie go nagiego całkowicie zmieniło moje postanowienie co do dania sobie z nim spokoju. Miałem ochotę się na niego rzucić. Matko, przez mój umysł przeleciało tyle niecenzurowanych myśli, że nie ma co się dziwić, że oparłem się o drzwi i je zakluczyłem. Klucz włożyłem do tylnej kieszeni spodni.

– Miłe powitanie – mruknąłem i zacząłem iść w jego stronę. Nie wiem po co to robiłem, ale mój mózg wyłączył się w momencie, gdy zobaczyłem jego ciało. Atrament na jego skórze mnie wabił.

Chłopak próbował się czymś zasłonić, ale nie zdążył. Popchnąłem go mocno do tyłu. Padł jak kłoda na łóżko. Louis patrzał na mnie ze strachem. Nie chciałem mu zrobić krzywdy.

Wszedłem na łóżko i zawisłem nad nim. Lou próbował mnie z siebie zepchnąć, ale nie miał szans. Przygwoździłem go do materaca całą swoją masą i zrobiłem to, o czym nawet nie myślałem. Połączyłem nasze usta. Louis na początku szarpał się, próbując wyswobodzić się z moich ramion. Jednak jego szamotanina ustępowała z każdą sekundą. O mało nie przestałem oddychać kiedy odwzajemnił pocałunek, a jego dłonie wkradły się pod moją koszulkę. Czułem nie do opisania przyjemność, kiedy gładził moją nagą skórę. To było tak cholernie dobre, że aż złe.

Byłem tak nakręcony, że nikt i nic nie mogło mnie powstrzymać przed całowaniem Louis'a. Zjechałem ustami na jego szyję. Chłopak z przyjemności wbił mi paznokcie w plecy. To mnie jeszcze bardziej nakręciło.

Przyssałem się do jego obojczyka. Jego ciało wygięło się w łuk.

Jęknąłem cichutko, kiedy jego penis uderzył w moje krocze. Byłem podniecony i to maksymalnie.

Wtedy ktoś zapukał do drzwi i przerwał nam tę chwilę zapomnienia. Myślałem, że nic nie może nam przerwać... myliłem się. Wystarczyło usłyszeć głos Ernesta tuż za drzwiami, aby znieruchomieć. Spojrzałem na Louis'a. Wyglądał jakby właśnie uprawiał ostry seks.

– Lou, jesteś tam?

– Idź mu odpowiedz... – wyszeptałem praktycznie w jego usta. Chłopak przewrócił oczami i zwilżył językiem usta, moje przy okazji też. Wiedziałem, że robi to specjalnie.

Jego ciepła dłoń wsunęła się w moją tylną kieszeń i zapchał mnie z siebie. Po drodze do drzwi założył na siebie koszulkę i bokserki. Ernest ciągle dobijał się do drzwi.

Zesunąłem się z łóżka, tak aby zejść z pola widzenia.

Przez długą chwilę panowała cisza, aby później usłyszeć zamykające się drzwi. Louis przeciągnął się, a mój wzrok ulokował się na zaczerwieniu tuż na jego obojczyku. Naznaczyłem go jak prosię na rzeź.

– Co mu powiedziałeś?

Louis na spokojnie podszedł do szafki i wziął z niego telefon. Pisał coś na nim, a ja przyglądałem się jego ciału. Nikt nie wiedział, jak bardzo chciałem poczuć jego nagie ciało przy swoim.

'Że brałem prysznic.'

– Mówiłeś coś o mnie?

'Oczywiście, całą prawdę. W tym to, że prawie mnie zgwałciłeś.'

Zmarszczyłem czoło. Czy naprawdę musiało mu się akurat teraz zebrać na żarty?!

'Nie spinaj się tak. Powiedziałem mu, że przekazałeś mi informację i sobie poszedłeś.'

Chyba nie powinienem się uśmiechać, ale nie dałem rady. Nawet nie wiem kiedy znalazłem się tuż obok Louis'a. Przejechałem palcem po pamiątce, którą zostawiłem. Chłopak przymknął oczy. Później lekko musnąłem to miejsce ustami.

– Ładna malinka... – wyszeptałem.

Przy obiedzie siedzieliśmy naprzeciwko sobie. Louis próbował za wszelką cenę ukryć malinkę, a ja próbowałem się nie śmiać... ale czy szło mi dobrze? No raczej nie. Musiałem zakrywać usta dłonią. W pewnym momencie poczułem silne kopnięcie w nogę. Uniosłem oczy i napotkałem wściekły wzrok Lou.

Resztę dnia Louis omijał mnie szerokim łukiem, co mnie bawiło. No ale przecież ja wczoraj nie byłem lepszy...

Wieczorem wziąłem prysznic i położyłem się do łóżka. Z dołu dochodziły mnie śmiechy rodziny. Miałem ochotę się odciąć i na chwilę zapomnieć o nich wszystkich. Zamknąłem oczy i pozwoliłem sobie wyłączyć myślenie. Nie minęła nawet minuta, a ja już smacznie spałem, a to przecież było coś nowego.

Siedziałem na polanie, pośród trawy i polnych kwiatów. Skubałem akurat płatki stokrotki, kiedy objęły mnie czyjeś ramiona. Osoba za mną pachniała wiosną. Moje ciało mimowolnie odprężyło się. Pozwoliłem na to, aby pocałował mnie w szyję. Przeszły po mnie dreszcze. Rozpłynąłem się.

Obudził mnie jakiś huk. Otworzyłem oczy i od razu je zamyknąłem. Rozbłysk mnie trochę oślepił. Kolejny huk... Zaczęło lać. Matko, burza... tego mi jeszcze brakowało. Nie lubię burz, ale tylko dlatego, że hałas jest nie do wytrzymania.

Odwróciłem się na bok, zasłaniając twarz kołdrą. Chciałbym usnąć...

Lekkie skrzypienie drzwi kazało mi usiąść. Widziałem w ciemności, że ktoś wszedł do mojego pokoju. Cholera... co to miało być?!

– Jeśli ci życie miłe... wypierdalaj – mruknąłem do postaci. Jednak to nic nie dało. Chciałem już dorzucić parę słów, kiedy ponownie się rozbłysło i zobaczyłem nikogo innego jak Louis'a Tomlinson'a. Wyglądał, jakby coś go sparaliżowało. – Louis? – Cisza... no ale czego ja się spodziewałem?! Burza ponownie dała o sobie znać. Po całym pokoju rozeszło się dudnienie, a mnie coś przygniotło do łóżka. Louis wtulił się tak mocno w moje ciało, że o mało mnie nie udusił. – Co jest, kurwa? – Próbowałem go od siebie odsunąć, ale przy kolejnym 'uderzeniu' Lou przyległ do mnie jeszcze bardziej. – Boisz się burzy? – Ledwo powstrzymywałem się od śmiechu. To nie mogło się dziać naprawdę. Ten chłopak nie mógł teraz trząść portkami, bo mieliśmy akurat burzę. To było śmieszne.

Louis poluźnił uścisk i ogarnęła nas nikła jasność z wyświetlacza telefonu.

'Mogę tu zostać?'

Wiem, że powinienem odmówić i wywalić tego chłopaka za drzwi, ale było mi tak dobrze. To było dziwne. Przy Louis'ie czułem się jakoś inaczej. Tak, jakbym za każdym razem budził się z zimowego snu. Jakbym budził się do życia.

Wiedziałem, że będę tego żałował, ale zrobiłem miejsce obok siebie. Louis zesunął się ze mnie i położył obok... no jeśli można to tak nazwać. Chłopak wtulił się w mój bok, a ja leżałem sztywno. Trzymałem dłonie zaciśnięte w pieści, aby czasem go nie objąć.

Leżeliśmy długo w tej pozycji. Czułem z każdą minutą, jak Lou odpręża się. Moje ciało poddawało się temu wszystkiemu. Było mi tak cholernie dobrze. Czułem jego zapach, jego ciepło. To nie wpływało dobrze na mój umysł. Przez niego wariowałem.

Przepraszam, czy ktoś posiada kaftan bezpieczeństwa i mógłby mi użyczyć?!

Nie mogłem spać. Louis drzemał w najlepsze, a ja walczyłem sam ze sobą. Czy to możliwe, że czułem coś do tego niebieskookiego chłopaka?! Czy to możliwe, że podobał mi się facet?! Przecież nie byłem gejem! Nie podobali mi się przecież inni faceci.

Miałem w głowie różne wizje i nie pomogło mi nawet to, że burza już ustała, a ja powinienem obudzić chłopaka. Louis też mi nie pomagał. Moja temperatura ciała podskoczyła, kiedy przerzucił nogę przez moje biodra, a ręką objął mnie w piersi. Czułem jego ciepły oddech na szyi. Mój mózg się zagotował.

– Ja pierdole. – Zagryzłem zęby i objąłem go. – Kurwa! – krzyknąłem. Louis obudził się i wpatrywał się we mnie, a tak przynajmniej mi się wydawało. Jeszcze nie było jasno.

Nie wiem, co mnie podkusiło, ale złapałem go za szyję i przyciągnąłem do siebie. Na pewno to nie miało nic wspólnego z moim stojącym na baczność penisem. Louis jak na zawołanie odwzajemnił pocałunek. Z niedosytem pogłębiłem go, wciągając na siebie chłopaka.

Louis nieregularnie oddychał, tak samo jak ja. Zachowywaliśmy się jakbyśmy nie mogli się sobą nasycić. Jakby każde muśnięcie warg, dotyk języka nie było wystarczające, aby zaspokoić naszą bestię.

O mało nie krzyknąłem z przyjemności, gdy Lou poruszył biodrami. Ocierał się o mnie, wywołując u mnie bolesną erekcję, która wolała o pomoc.

Położyłem dłonie na jego biodrach, wzmacniając ucisk i tarcie.

To wszystko było tak cholernie dobre. Przyjemne ciepło kumulowało się we moim podbrzuszu. Nigdy tak się nie czułem. Żadna kobieta nigdy nie wywoływała we mnie takich reakcji, jak teraz Louis.

Skóra mi mrowiła, wszystko we mnie pulsowało. Powoli brakowało mi powietrza, ale nie powstrzymywało mnie to przed całowaniem go.

Włożyłem dłonie pod koszulkę Lou. Przejechałem palcami po jego kręgosłupie. Chłopak wygiął się w łuk. Usiadłem i przycisnąłem jego krocze do swojego. Ściągnąłem z Louis'a koszulkę i rzuciłem ją gdzieś za łóżko.

– Jest mi tak cholernie dobrze... – wymruczałem, kiedy na chwilę oderwaliśmy się od siebie. Złapałem Louis'a za pośladki i wprowadziłem ponownie jego ciało w ruch. Ocierał się o mnie, a ja całowałem jego szyję. Dążyliśmy oboje do jednego... do spełnienia.

Moje plecy powoli zaczęły zdobić czerwone ślady po jego paznokciach.

Byłem już blisko. Nie trzeba mi było dużo. To było dziwne. Prędzej nawet jak laska robiła mi loda, musiała się przy tym namachać, a dziś?! Louis kilka razy poruszał biodrami, a ja już dochodziłem.

Wystarczyło jedno tarcie, abym doszedł z krzykiem, który na szczęście wygłuszyła szyja Louis'a. Po moim ciele przeszło milion elektrycznych impulsów. zdrętwiałem tak bardzo, że moje ciało odmówiło posłuszeństwa. Padłem na plecy.

Louis jeszcze bez zatrzymania ocierał się o mnie, aby dwie sekundy po mnie samemu dojść. Jego ciało momentalnie zesztywniało i upadło na mnie. Nie wiem skąd wziąłem siły, ale objąłem go i lekko pogładziłem po plecach. Dyszeliśmy oboje i nawet w pewnej chwili przestraszyłem się, że chłopak znowu straci oddech. Wolałbym raczej nie.

Louis uniósł się lekko na rękach z chęcią zesunięcia się ze mnie. Zatrzymałem go. Chciałem, aby leżał na mnie.

– Gdzie leziesz? – mruknąłem, wdychając zapach jego włosów. Mógłbym to robić cały czas. Naćpałbym się szybko. – Choć moglibyśmy pójść pod prysznic... – Zabrałem dłoń z jego pleców i zabrałem się za poszukiwanie włącznika lampki nocnej. Kijowo mi szło.

Kiedy już włączyłem lampkę i doszło do mnie to, co zrobiliśmy... na chwilę ogarnęło mnie poczucie winy, ale szybko je zagłuszyłem, przypominając sobie, że nie tylko mi było dobrze.

– Cholera, zesztywniałem. – Bardzo dużo miałem do powiedzenia... Rzeczywiście. Louis momentalnie uniósł głowę do góry i spojrzał na mnie z przymrożonymi oczami. – W sensie, że kości mi zesztywniały. – Uniosłem dłoń i odgarnąłem grzywkę z jego oczu. – Choć tam też... mi za dużo nie brakuje. – Z ust Louis'a wyczytałem 'jak?'. – Ej... ostatnio poszczę, a po za tym to wszystko twoja wina.

Z wielkim trudem usiadłem, ciągle miałem do siebie przyciągnięte ciało Lou. To naprawdę dobre uczucie, czuć jego nagą klatkę piersiową przy swojej. Nie powinienem czuć się tak dobrze...

– Idziemy pod prysznic – wyszeptałem wprost w jego usta, nim złożyłem na nich delikatny pocałunek. Lou uśmiechał się do mnie. Wyglądał niesamowicie seksownie, z tymi wszystkimi tatuażami, roztrzepanymi włosami, napuchniętymi ustami i świecącymi jak żarówka oczami. Był cudowny w tym swoim całym bałaganie. To wszystko nie wywoływało we mnie tylko podniecenia... odczuwałem szczęście, bo miałem go tuż przy sobie. Endorfiny szczucia robiły swoje. – Idziemy, kochanie... – szepnąłem ponownie i zobaczyłem szeroki uśmiech na twarzy Lou. To była nagroda.

Z lekkim jękiem niezadowolenia pozwoliłem chłopakowi zsunąć się ze mnie i stanąć obok. Przypatrywałem się mu. Jego kraciaste spodnie od piżamy nosiły na sobie dwie duże plamy, plus kilka małych. Jak pewnie wyglądałem nie lepiej. Czarne bokserki przyległy do mnie z przodu, jakby były moją drugą skórą.

Wstałem z łóżka i przeciągnąłem się. Miałem takie dziwne uczucie... rozciąganie nic nie dało, czułem jakby kości i mięśnie dalej były skurczone. Odprężałem się, gdy Louis przytulał się do moich pleców. Powinienem go odepchnąć i kazać wyjść. To wszystko wymykało się spod kontroli. Każdy nasz dotyk nie wróżył nic dobrego. Każda sekunda niosła za sobą jakieś konsekwencje. Utoniemy w tym co robimy i będziemy mieć problemy.

Nie przejmowałem się tym jednak. Uśmiechnąłem się, obejmując jedną z rąk, które trzyma na moim brzuchu. Odsunąłem się od niego i pociągnąłem w stronę drzwi. Mieliśmy szczęście, że nikogo nie spotykaliśmy po drodze do łazienki.

Przemykaliśmy się po domu jak jacyś przestępcy, ale jakby nie patrzeć... właśnie to nimi byliśmy. Nie powinniśmy robić tego, co robiliśmy.

Po długim wspólnym prysznicu, gdzie zaliczyliśmy drugą rundę, wróciliśmy do mojej sypialni. Lou pożyczył sobie moje bokserki i szarą koszulkę, którą dostałem kiedyś od Zayn'a na urodziny. Lubiłem ją, ale Louis wyglądał w niej dużo lepiej niż ja.

Wchodząc razem do łóżka, złamałem swoją odwieczną zasadę. Nie spać przy kimś, z kim uprawiało się seks. Nigdy nie spałem w tym samym łóżku z dziewczynami.

Wcześniej nie miałem takiej potrzeby, ale... przy Lou leżało mi się dobrze. Nawet po zgaszeniu światła i ulokowaniu na łóżku... czułem jego obecność. Uniosłem dłoń i pogładziłem go po policzku. Nigdy nie byłem taki czuły co do innych.

Przy tym chłopaku czułem przyjemny spokój. Nigdy go nie odczułem. Coś ciepłego kumulowało się w okolicy mojego serca. Chciałem to zagłuszyć, przyciągnąłem mocno chłopaka do siebie, ale to nic nie dało. Silne gorąco wybuchło w mojej piersi i rozeszło się po całym ciele. I wtedy to na mnie spadło, jakby uderzył we mnie piorun... mógłbym go kochać...

Wiem, że powinno mnie to przerażać i z jednej strony właśnie tak było. Nie byłem gejem i nie mogłem zakochać się w innym facecie, ale z drugiej strony, gdy poczułem jego dłoń na swojej, było mi wszystko jedno.

– Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz, że byłem dla ciebie takim dupkiem – szepnąłem zanim odpłynąłem w objęcia Morfeusza, czując przy sobie ciało chłopaka i powoli uświadamiając sobie, że trzymałem w ramionach swój cały świat.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro