Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

R 11 - zgadnij kto...

Wyjście z łóżka graniczyło z cudem. Chyba coś mnie łapało. Kąpiel w zimnym jeziorze nie była tym, co powinienem robić dzisiejszego poranka, no ale nie mogłem pozwolić temu idiocie utonąć.

Spojrzałem na zegarek. Czwarta po południu.

Rozciągnąłem się i wstałem. Włożyłem na siebie bluzę i spodnie. Dalej było mi zimno. No ale cóż.

Wziąłem telefon i odczytałem dwie wiadomości od Zayn'a.

'Ci kolesie to jakieś zjawy!'

'Obejrzałem 10 razy płyty, za cholerę nie mogę cię znaleźć.'

Skrzywiłem się lekko. Poszukiwania nie szły za dobrze, a poza tym ja się tu bawiłem w najlepsze, a oni szukali sprawcy. No nieźle, Styles...

Zszedłem na dół, uprzednio potykając się na schodach. Wylądowałem na tyłku, robiąc tyle hałasu, że aż babcia Louis'a wybiegła z kuchni z przerażeniem na twarzy.

– To tylko ja... – mruknąłem i podniosłem się. To była szybka akcja schodzenia ze schodów, ale nie polecam. Coś z serii: Nie rób tego w domu.

– Harry, chcesz, abym dostała zawału, kochanie? – Trochę się zdziwiłem, słysząc ostatnie słowo. Nie pomyślałem nawet, że babcia Lou będzie dla mnie taka miła.

W ogóle dlaczego oni wszyscy byli dla mnie tacy mili, skoro ja nie byłem taki w stosunku do nich? Byłem dupkiem i wszyscy powinni tak mnie traktować...

– Twoja mama z Austin'em pojechali pobyć sami... – Uniosłem wysoko jedną brew, patrząc na nią ze zdziwieniem. Austin i moja matka... sami. Ok... ok... Jakby mnie to interesowało. – A ty może byś pojechał ze mną na zakupy? – Dobra, moja twarz nabrała jeszcze bardziej zdziwionego wyrazu, jeśli oczywiście można być bardziej zdziwiony niż byłem prędzej.

– Jasne...

– Dobrze... to poprowadzisz. – Kobieta klasnęła w dłonie i weszła do kuchni. Naprawdę już nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać. Wszedłem za nią i zobaczyłem Gemmę siedzącą przy stole i zajadającą ciasteczka ze słoika. Dawno nie jadłem ciastek domowej roboty. Wziąłem sobie jedno i o mało nie odleciałem. Były takie dobre, że aż zabrałem siostrzyczce cały słoik. Miałem ochotę pochłonąć je wszystkie bez żadnego ale. Nie wiem co Klara w nie włożyła, ale cokolwiek to było, było tak dobre, że mogłem się zakochać. Chyba nawet zacząłem jęczeć, bo Gem się na mnie dziwnie spojrzała.

I kiedy byłem w tym swoim małym raju, gdzie wszystko wyglądało jakbym się naćpał, ktoś wyrwał mi słoik. Tak oto na ciasteczkowym haju spotkałem się oko w oko z Louis'em Tomlinson'em. Chłopak jakby nigdy nic pożerał ciasteczka. Wyglądał dość pociągająco (nie będę ukrywać, że mi się podoba). Miał na sobie bokserkę, która osłaniała jego ramiona i krótkie spodenki. Na głowie miał artystyczny nieład, co dodawało mu tylko urody. Był cholernie gorący.

– Lou, jedziesz z nami, kochanie? – Chłopak oddał mi słoik i zaczął migać do babci. – Okej, to się szykuj.

Poczułem się trochę pominięty. Musiałem nauczyć się języka migowego. Obecnie w naszym domu tylko ja nie posługiwałem się tym językiem. Gemma radziła sobie z nim w miarę dobrze, bo uczy się go na studiach. Mama pracuje z dziećmi niemymi, więc dla niej to pryszcz. A dwoje Tomlinson'ów nie ma wyjścia, więc co tu dużo gadać. Tylko ja taki baran, nawet nie chciałem się go nauczyć...

Dziesięć minut później siedziałem za kierownicą jakiegoś zabytkowego auta. Louis usiadł na miejscu pasażera i włączył radio. Klara i Gemma usiadły z tyłu i trajkotały jak najęte. Nagadać się nie mogły?!

– Gdzie jechać? – Odwróciłem się do tyłu i spytałem babci Louis'a.

– Lou ci powie... – Co jest kurwa?! Poważnie?! Powie?! Jaja sobie robicie?! Co... dostanę od niego normalną mapę czy może szczegółową?! Pewnie szczegółową, bo nagadać się nie będzie mógł!

Za jakie grzechy?!

Spojrzałem na chłopaka, który z uśmiechem na twarzy wskazywał, abym jechał prosto. Mógłby teraz użyć tej pieprzonej aplikacji...

Z lekkimi obawami ruszyłem. Wjechałem na główną ulicę i zacząłem się zastanawiać, jakim cudem ci wszyscy ludzie wrócili do normalnego stanu rzeczy po dzisiejszym poranku. Nawet Louis zachowywał się jakby to nie on dziś nad ranem prawie nie utonął. Normalnie miło. Dziwni ludzie.

Spojrzałem na niego. Grzebał coś w telefonie. Kiedy się zorientował, że na niego patrzę, uśmiechnął się delikatnie i pokazał na palcach dwa, a później w lewo. No czyli druga ulica w lewo. Fajnie. Jednak możemy się dogadać.

Pojechałem jak szanowny Tomlinson wskazał.

– To tu... – Klara klepnęła mnie w ramię, a ja zaparkowałem tuż przy ceglanym budynku. Sklep nosił piękną nazwę 'Fiołki'. Nie ma co, cudowna nazwa dla cudownego sklepu. Milusio.

Kiedy tylko weszliśmy do sklepu, Louis wsiąkł. Rozpłynął się w powietrzu. Człowiek widmo. No i kim ja bym był, jakbym nie poszedł go poszukać. Obszedłem cały sklep i znalazłem go w dziale ze słodyczami. Ale nim go znalazłem, zostałem zaczepiony przez kilka dziewczyn. Pytały się skąd jestem, bo wcześniej mnie tu nie widziały. Nie obeszło się też bez wciśnięcia mi w dłonie kilku numerów. Oczywiście nie zamierzam do żadnej zadzwonić

A wracając do Louis'a. Znalazłem go kucającego tuż przy półce ze słodyczami. Zastanawiał się nad czymś...

Podszedłem do niego cichutko i szepnąłem mu do ucha.

– Może byś zjadł coś bardziej zdrowego... – Chłopak podskoczył, przez co wylądowała tyłkiem na moich butach. – Obżerasz się tym świństwem... – Wyrwałem mu to, co miał w rękach i odłożyłem na półkę. – Jesteś strasznie chudy... – Chłopak wstał. Nasze oczy się spotykały i wtedy Lou kilka razy uderzył palcem w moje czoło. Odwrócił się do mnie tyłem i wziął to, co odłożyłem.

Nawet na mnie nie spojrzał, tylko ruszył przed siebie. Podbiegłem do niego i zrównałem się z nim. Chłopak zachowywał się, jakby moja obecność tuż obok w ogóle go nie interesowała. No fajnie.

Szliśmy do kasy, kiedy zatrzymał mnie głos Klary.

– Harry, nic nie wziąłeś?

– Louis, wziął za nas obu. – Wskazałem na chłopaka, który był jakoś średnio zadowolony z tego, co powiedziałem. – No co? Chyba się ze mną podzielisz...

W drodze do domu Louis pochłaniał zakupione żelki, oczywiście nie dzieląc się ze mną. Nie przepadam jakoś szczególnie za żelkami, ale żeby wkurzyć chłopaka chętnie trochę zjem. No a że nie chciał się podzielić, to wyrwałem mu jednego z ust i włożyłem do swoich. Wolałabym raczej go pocałować niż wyjadać mu z ust, no ale od czegoś trzeba zacząć. Zrobiłem to jeszcze kilka razy zanim dojechaliśmy, przez co chłopak zaprzestał jedzenia.

Po dojechaniu do domu zamknąłem się od razu w moim tymczasowym pokoju. Położyłem się na łóżku i zamknąłem oczy. Miałem już dość tego wyjazdu i wszystkich ludzi na ziemi. Po prostu zajebiście. Nawet nie mogłem poleżeć... wszystko sprowadzało się do jednej osoby. Louis zajmował wszystkie moje myśli. Głowa mi już przez to pękała.

Usiadłem na parapecie i wpatrywałem się w drzewa. Próbowałem w ten sposób oczyścić umysł, ale słabo mi szło...

Nagle zobaczyłem jakiś ruch z prawej strony. Wyglądało jakby ktoś chciał dostać się niepostrzeżenie do lasu. Nie byłbym sobą jakbym nie poszedł tego sprawdzić. Wyszedłem z domu i podbiegłem do ścieżki w lesie. Najciszej jak się dało wszedłem do lasu. Nic nie było słychać, prócz mojego oddechu i szumu liści. Doszedłem do końca i stanąłem jak wryty. Tuż pod drzewem, z którego wczoraj spadł Louis, stał właśnie on i... no i palił fajkę. Wyglądał na dość zrelaksowanego. Dobra, nie mogę. Poważnie?! Ten chłopak i papierosy?!

Zaszedłem go od tyłu.

– Buuuu – mruknąłem mu do ucha. Louis podskoczył i wpadł do jeziora. Roześmiałem się, gdy zobaczyłem go stojącego po kolana w wodzie. No bardzo zabawny widok. Nachyliłem się w jego stronę i wyciągnąłem fajkę z pomiędzy jego palców. – Pozwól. – Zaciągnąłem się, patrząc na niego. Chłopak nawet nie drgnął. – Szkoda, żeby się zmoczył.

Louis tylko przewrócił oczami i wyszedł z jeziora. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął paczkę papierosów. Niczym się nie przejmując, odpalił jednego z nich.

Ominął mnie i ruszył na pomost. Było słychać tylko chlupot wody w jego butach.

Całkowicie różnił się od tego Louis'a, którego do tej pory widziałem. Był tak wyluzowany, że aż nierealny.

Ruszyłem za nim i stanąłem obok niego na pomoście. Patrzył przed siebie jakby mnie tu nie było.

– Wczoraj też paliłeś? – Kiwnął głową i zaciągnął się. – Tak myślałem... a co robiłeś na drzewie? – Chłopak zmarszczył brwi i spojrzał na mnie. Pokręcił głową, a mnie do głowy przyszła tylko jedna wizja. – Dostałeś pietra, jak usłyszałeś, że idę? – Roześmiałem się. Chłopak spojrzał na mnie poirytowany. Wyciągnął telefon z kieszeni i szybko coś na nim napisał. Po chwili rozległ się znany już mi męski głos.

'Bardzo śmieszne. Myślałem, że to mój ojciec.'

Pokręciłem głową. Chłopak wyrzucił na wpół spalonego papierosa i zaczął pisać coś na telefonie.

'Wolałbym nie widzieć jakiej wścieklizny by dostał jakby zobaczył, że dalej palę.'

Skrzywiłem się.

– Dziwnie się zachowujesz – rzuciłem w jego stronę. – Jesteś całkiem inny niż do tej pory. Taka ślamazara z ciebie, a tu nagle bumm... koleś jakich mało. Który z was jest prawdziwy?

Chłopak ponownie się uśmiechnął, pisząc na telefonie.

'Sam się domyśl. Przecież po coś trzymasz swoją głowę. No chyba że jest do ozdoby.'

Wywaliłem resztę fajki. Zacisnąłem dłonie w pieści. Byłem zły.

– Nie pogrywaj ze mną, Tomlinson – wysyczałem przez zęby.

'Ja? To ty przecież dobrze się bawisz, znęcając się nad słabszymi.'

Pięć szybkich uderzeń serca... litry przepłyniętej krwi. Tysiące myśli...

Złapałem go za koszulkę i przyciągnąłem do sobie. Zacisnąłem zęby. Miałem ochotę mu wyjebać. Jednak nie potrafiłem. Coś mnie powstrzymywało.

Staliśmy tak w takiej pozycji, patrząc sobie w oczy. W tych Louis'a nie było widać strachu. Jego zimne jak lód oczy nie wyrażały nic. Zero emocji, co wkurzało mnie jeszcze bardziej.

Nie wiem, ile tak staliśmy. I nie wiem, który z nas wykonał pierwszy rucha, ale nagle nasze usta się złączyły. Poczułem jakby coś we mnie uderzyło. Usta Louis'a były zimne, ale idealne. Smakował papierosem... ale czy mi to przeszkadzało? Nie...

To było idealne. Powolny pocałunek.

Po moim ciele przeszedł dreszcz, kiedy dłonie Louis'a wylądowały na moich biodrach. Stanowczo przyciągnął mnie mocniej do siebie. Moje dłonie puściły koszulkę chłopaka i znalazły się w jego włosach.

Cholera... co ja robiłem ze swoim życiem?! Stałem i całowałem się z chłopakiem! Ja, Harry Styles... całowałem się z chłopakiem?! Dokąd to wszystko zmierza?!

Ale tak kurewsko mi się to podobało, że miałem ochotę jęczeć wprost do jego ust.

Czułem się jakbym dryfował parę metrów nad ziemią. To nieznane mi dotąd uczucie, które rozlewało się po moim całym ciele powodowało, że byłem lekki.

Z moich ust wydobył się jęk niezadowolenia, kiedy Louis odsunął się ode mnie. Ciężko dyszał, podobnie jak ja.

Łapczywie łapał powietrze, jakby miał zaraz się udusić.

– Wszystko okej? – Mój głos był zachrypnięty. Chłopak kiwnął głową. Nasz wzrok ponownie się skrzyżował. Po lodowatym spojrzeniu Lou nie pozostało nic. Oczy chłopaka były lekko zamglone... ciepłe.

Louis stanął na palcach i delikatnie musnął moje usta swoimi. Odsunął się na bezpieczną odległość i zaczął odchodzić. Patrzyłem na niego z szeroko otwartymi ustami. Cholera... co to miało być?!

Przystał dopiero na końcu pomostu. Odwrócił się i ponownie dotarł do mnie męski głos.

'Nie patrz na mój tyłek, dupku.'

Nie pozostało mi nic, jak tylko się uśmiechnąć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro