Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

R 1 - to nie moja wina

(od au.: rozdział zawiera dużo przekleństw i obraźliwych słów)

Szedłem korytarzem, mając ochotę zabić każdą osobę, która stanie na mojej drodze. Matka mnie z samego rana wkurwiła.

Pilnuj Louisa.

Do kurwy nędzy, on był maleńkim dzieckiem, czy jak?

Miałem dość nowej rodziny mamusi. Wprowadzili się tak po prostu do naszego domu. Jakby nigdy nic, a ja nie miałem w tej sprawie nic do gadania. Dobrze, że przynajmniej nie musiałem dzielić pokoju z tą kaleką. Chłopak w ogóle się nie odzywał. No bo jak? Przecież nie umiał!

Posługiwali się wiecznie tym pieprzonym językiem migowym, co doprowadzało mnie do białej gorączki.

Pieprzona niemowa!

Stanąłem na samym środku korytarza. Po mojej prawej stronie znajdowały się szafki. No i co zobaczyłem?! Nic innego jak piękną scenę. Niemowa Louis kucał przy szafce, a Zayn wisiał nad nim. Szczerzył się jak głupi do sera. Z miejsca, w którym stałem, mogłem usłyszeć głos Niall'a.

No powiedz coś, maleńki.

Miałem dwa wyjścia: albo to olać, pozwalając przyjaciołom pognębić niemowę, no i mieć przez to przerąbane u matki, lub powstrzymać ich zamiary i mieć spokój w domu.

Podszedłem do nich wolnym krokiem, tak aby dać Zi jeszcze trochę czasu. Przystanąłem przy przyjacielu i klepnąłem go w ramię. Odwrócił się do mnie twarzą i uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– Zostaw go – mruknąłem i miałem ochotę uderzyć głową w mur. Te słowa nie wydostały się z moich ust. To nie mogła być prawda.

– Że co ty pieprzysz, Styles?! – Zaśmiał się głośno. Pewnie tak samo jak ja nie dowierzał w to, co powiedziałem.

– Zostaw go. – Westchnąłem. Miałem nadzieję, że usłucha i ta szopka szybko się skończy. Nie chciałem się z tego wszystkiego tłumaczyć.

Zayn odbił się od szafki i stanął przede mną. Wyglądał na trochę zdziwionego, a ja miałem ochotę się położyć i umrzeć.

Nigdy nie przerywałem Malikowi znęcania się nad słabszym. Zawsze stałem za nim murem. Byłem przecież królem szkoły, nawet nauczyciele mi odpuszczali, bo nie mieli ochoty wchodzić ze mną w zatargi. Potrafiłem zniszczyć człowieka.

– Co cię dziś ugryzło w tyłek, Styles?

– To, że nie mam ochoty mieć przerąbane w domu. A ta mała gnida – wskazałem na skuloną postać – od razu poleci poskarżyć się mojej matce, a mamy dopiero początek tygodnia.

Zayn spojrzał na chłopaka i na odchodne mruknął do niego:

– Masz szczęście, że twój kochany braciszek uratował ci dupę. – Zacisnąłem mocno dłonie w pieści. Miałem ochotę przypieprzyć mu w twarz. Nie obchodziło mnie to, że to mój przyjaciel. Właśnie powiedział coś, czego nie powinien. Miał szczęście, że szybko się oddalił.

Stanąłem przed Tomlinson'em i kopnąłem lekko w jego buta. Nawet nie drgnął. Miał głowę schowaną miedzy ramionami.

– Spieprzaj. – Zero reakcji. Czy ten chłopak musiał mnie wkurzać od samego rana? – Mam ci, kurwa, pomóc?

Złapałem go za ramiona i podciągnąłem do góry. Nie ważył za dużo.

Spojrzałem na jego oczy. Były przekrwione, a lewy policzek był zaczerwieniony. Któryś musiał go uderzyć, więc i tak mam przejebane. Zajebiście!

Puściłem chłopaka, a on upadł jak szmaciana lalka. Patrzyłem na niego z góry i zastanawiałem się, co ja mam teraz z nim zrobić. Boże, dlaczego ukarałeś mnie aż tak surowo za moje grzechy. Powinienem stąd odejść, niech ktoś inny zajmie się tą niemową.

– Co tu się dzieje?! – Podskoczyłem, słysząc głos najbardziej znienawidzonej przeze mnie kobiety. Lądowałem u niej tyle razy na dywaniku, że ciężko mi było się w tym wszystkim połapać. Była jedyną osobą w tej szkole, która próbowała mnie wytępić.

– A skąd mam to wiedzieć? – odparłem. – Zastałem go tak. A przecież mi nie powie, co mu jest.

– Nie bądź taki do przodu, Styles. – Kobieta kucnęła przy Louis'ie i go obejrzała. Zaraz pewnie się mnie przyczepi i wezwie matkę. Tego mi jeszcze brakowało. Nie należy być dobrym dla innych, bo i tak cię posądzą o najgorsze.

Chciałem stąd uciec, przynajmniej mi nikt nic nie udowodni. Jednak jakąś niewidzialna siła trzyma mnie w miejscu. Coś zmuszało mnie do przyglądania się temu, jak ta stara baba miga do Louis'a. Chłopak na początku tylko kiwał głową na nie lub tak. Chwilę potem zaczął jej odpowiadać. Wkurwiało mnie to, bo ich nie rozumiałem. Mogli teraz jechać po mnie z góry do dołu, a ja nie miałem o tym bladego pojęcia.

– Nie spodziewałam się tego po tobie, Styles. – Wzdrygnąłem się, gdy usłyszałem jej głos. Nie miałem zielonego pojęcia, o czym mówi. – A teraz odwieź go do domu.

– Że co niby?! – Wszystko wszystkim, ale nie miałem zamiaru odwozić tej kupy nieszczęścia do domu. – Po moim trupie.

Patrzyłem, jak chłopak się podnosi. Jego mina mówiła, że twarz nie była jedynym miejscem, w które oberwał. Pewnie będzie miał masę siniaków, ale powinien być do tego przyzwyczajony. Obrywał już od kilku miesięcy. Matulu, czym ja się w ogóle przejmowałem?! Gówno mnie obchodził ten dupek!

– Odwieź go do domu, Styles.

Zacisnąłem zęby, aby czegoś nie palnąć. Miałem i tak dużo problemów przez tą babę. Nie mogłem sobie pozwolić na więcej. Matka mnie zabije, albo wyśle do ojca.

Podszedłem do chłopaka, złapałem go za ramię i zacząłem ciągnąć w stronę wyjścia ze szkoły. Szedłem szybko i nie obchodziło mnie to, że szatyn nie nadążał. Wpakowałem go do auta, szykując się na wojnę z matką. Mogłem się założyć, że moje wytłumaczenie nie przejdzie i mi się oberwie. Zawsze mi się obrywało. Czy moja matka musiała sprowadzić takie coś do naszego domu?!

Spojrzałem na niego. Skulony przykleił się do drzwi. Nie odzywałem się przez całą drogę. Jednak co chwilę na niego patrzyłem. Coś w środku mnie kazało mi się mu przypatrywać.

Zatrzymałem się gwałtownie pod domem. Wysiadłem z mojego cudeńka i wyciągnąłem chłopaka z auta.

Ciągnąć go za sobą, ruszyłem do domu. Otworzyłem drzwi i wepchnąłem go do środka. Wylądował na kolanach na środku salonu. Mama wstała z kanapy i z otwartymi ustami przyglądała się całej sytuacji.

– Co tu się dzieje?! Co znowu zrobiłeś, Harry?!

– Nic. Przywiozłem go do domu. – Moje dłonie znowu zwinęły się w w pięści. Wiedziałem, że tak będzie. – Nic mu nie zrobiłem.

– Harry – rzuciła stanowczo kobieta.

– Od kiedy on się pojawił – wskazałem na wciąż klęczącego chłopaka – wszystko jest moją winą!

Odwróciłem się na pięcie i pobiegłem do swojego pokoju. Nie przejmując się tym, co matka za mną krzyczała. Znowu zostałem oskarżony o coś, czego nie zrobiłem. Odkąd mama związała się ze swoim nowym kolesiem, moje życie zamieniło się w piekło.

Zatrząsnąłem za sobą mocno drzwi. Nie musiałem długo czekać, aby ponownie się otworzyły, i ukazała się w nich moja rodzicielka. Wyglądała, jakby miała mnie zaraz zabić.

– Co to ma znaczy, Haroldzie?! – Spojrzała na mnie z wściekłością w oczach.

– Co? – zapytałem. – O czym mówisz?! To ja powinienem zapytać się, co to ma znaczy?!

– Zacisnąłem dłonie w pięści. – Od kiedy w naszym życiu zawitał twój koleś i ta pieprzona niemowa, nic się nie układa. Wiecznie wszystkiemu jestem winien! Nic nie robię, a i tak mam przerąbane. Mam dość tego wszystkiego. Wolałbym już mieszkać z ojcem, niż z tym czymś, co nazywacie Louis'em! – I jak na zawołanie zobaczyłem go w drzwiach. Patrzył na mnie ze łzami w oczach. Chyba trochę przesadziłem. Mama odwróciła się akurat w momencie, gdy chłopak uciekał.

– I ty się dziwisz, że niby wszystko przez ciebie? Nie spodziewałam się tego po tobie, Harry. Jak tak bardzo chcesz, możesz się spakować i przeprowadzić do ojca!

Stałem jak sparaliżowany, patrząc, jak mama wybiega. Nie byłem na to przygotowany. Mogłem teraz pożegnać się z każdą imprezą, jaka odbędzie się do końca roku. Istniała także możliwość, że wyląduję u ojca.

Po prostu zajebiście.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro