Epilog
Cz.1 Louis (życie potrzebuje nieraz kolorów tęczy)
Odłożyłem ołówek. Myślałem, że się rozpłaczę. Tyle pracy, tak mało czasu. Nie miałem weny... nie mogłem napisać żadnego tekstu, a przecież chłopcy na mnie liczyli! Jestem beznadziejny.
Z użalania się nad sobą wyrwały mnie krzyki tuż nad moją głową. Odsunąłem krzesło i szybko wbiegłem po schodach. Zatrzymałem się w drzwiach, kiedy usłyszałem słowa mojego najmłodszego syna.
– Nienawidzę cię! Jesteś najgorszym ojcem jakiego mogłem mieć! –Alex krzyczał tak głośno, że pewnie słyszeli go po drugiej stronie Londynu. – Mam cię dosyć.
– Już skończyłeś? – twardy głos Harry'ego rozbrzmiał w całym domu. – Jeśli tak, to marsz do siebie.
Alex mógł kłócić się z Harry'm, ale nigdy nie przeciwstawił się jego rozkazowi. Pozostałości po dupku Harry'm robiły swoje.
Kiedy Alex mnie mijał, złapałem go za dłoń, aby go zatrzymać.
'Co się stało?'
– Zapytaj swojego mężulka...
'Uważaj na słowa. To twój ojciec.'
– Jesteście obaj tacy sami! Mam was dość, a szczególnie twojego milczenia! – Wyrwał swoją rękę z mojej. Szybko wbiegł po schodach do góry. Zabolało. Uderzył tam, gdzie rana nigdy się nie zabliźnia. Poczułem się taki słaby. Nawet Harry przeszedł tuż obok mnie, zachowując się, jakby mnie nie było. No tak, kłótnia z rana o niewyprasowaną koszulę. Jak ja teraz pokaże się w pracy w zwykłym t–shirtcie?!
Podążyłem za nim, mógł się do mnie nie odzywać, ale musiał mi wyjaśnić, co się stało.
'Co się stało?' – zapytałem, gdy tylko na mnie spojrzał.
– Dyrektorka złapała go na paleniu. Wracam prosto ze szkoły.
'Też kiedyś paliłeś i nie było w domu takich awantur. Co naprawdę się stało?'
– Po prostu uprzejmie go poinformowałem przy kolegach, że ma przerąbane – odparł i odwrócił się do mnie plecami. No i na tyle było rozmowy.
Drzwi od domu ponownie się otworzyły. Jeremy wszedł do środka. Jego długie włosy były związane na czubku głowy. Może i przypominał z wyglądu Harry'ego, ale jeśli chodzi o charakter to przypominał mnie. Byliśmy nawet podobni w naszym milczeniu... tylko on robił to z własnej woli.
Machnął ręką w moją stronę i poszedł do siebie. Nie zdążyłem nawet się poruszyć, kiedy w drzwiach pojawiła się Darcy. Najstarsze z naszych dzieci. Straszny diabeł był z tej dziewczyny.
– Witaj tatuśku numer jeden – rzuciła w moją stronę – i wy też moi przygłupi bracia! – W odpowiedzi usłyszałem dźwięk gitary elektrycznej Jeremy'ego i jakąś jazgoczącą muzykę z pokoju Alex'a. Nie ma co... pięknie zaczyna się weekend. – Co na obiad?
– Nie ma obiadu. – Harry przeszedł obok mnie i usiadł na kanapie.
– Jak to nie ma? – Darcy była dość oburzona. – Myślałam, że tata zrobi obiad... – Te słowa były skierowane w moim kierunku. Zagotowałem się w środku. Ja pierdole! Czy ja robiłem tu za jakąś gosposie?! Posprzątaj, ugotuj! Gdzie czas dla mnie?! Pracuję przecież!
– Jak widać nie zrobił. Za daleko ma do kuchni...
Musiałem się stąd wyrwać. Posłałem Harry'emu mordercze spojrzenie i poszedłem do siebie. W rogu mojego gabinetu stało pianino. Nie używałem go za często. Ostatnio grałem na nim z dwa czy trzy lata temu. Teraz stało sobie pod białym materiałem i zbierało kurz.
Zrzuciłem płótno, otworzyłem klawisze i spojrzałem na nie. Biało-czarny dywan sam prosił się o dotknięcie. Takich rzeczy się ponoć nie zapomina.
Przyłożyłem palce do klawiszy i zacząłem grać. Grałem wszystko, co mi przyszło do głowy. Uderzałem w klawisze z dużą siła, aby nagle stwierdzić, że cały dom zamilkł. Nie było słychać gitary, ani muzyki, nawet tupanie tuż nad moją głową ustało. Tak łatwo było uciszyć moją rodzinkę? Chyba powinienem robić to częściej.
Skończyłem grać. Założyłem materiał ponownie na instrument. Biurko już na mnie czekało. Musiałem napisać osiemnaście piosenek, z czego miałem dopiero trzy. Żyć nie umierać!!
Jakieś pół godziny później w moim biurze pojawił się Harry. Przyniósł mi obiad. Chińszczyzna pachniała dobrze, ale nie miałem ochoty jeść.
Nie spojrzałem na swojego męża, a on też nic nie powiedział. Ciche dni.
Godzinę później miałem wszystkiego dość. Mojej pracy i rodziny. Musiałem odpocząć. Po cichutku wyszedłem z domu i ruszyłem przed siebie. Po drodze zatrzymałem taksówkę i takim sposobem dwadzieścia minut później stałem przed drzwiami swojego starego domu. Zapukałem do drzwi. Anne otworzyła mi ze zdziwioną miną. Czy to nie było zabawne, że ta kobieta była moją macochą a zarazem teściową? Mówią, co w rodzinie to nie zginie, prawda?
– Lou? – Chyba nie dowierzała w to, co widzi. – Jesteś sam? Gdzie dzieci i Harry?
'W domu.'
– Pokłóciliście się? – zapytała, robiąc mi przejście w drzwiach.
'Nie. Po prostu nie mogę się skupić na pracy. Alex i Harry pokłócili się, co spowodowało słuchanie głośnej muzyki przez Alek'a. Jeremi miał gorszy dzień i fałszuje na gitarze. Głowa mi kiedyś od tego pęknie.'
Nie mogłem jej przecież powiedzieć prawdy. Zaraz by zadzwoniła do Harry'ego i sytuacja by się pogorszyła. Nie miałem ochoty na gorsze wyrzuty ze strony mojego męża.
– Zjesz z nami obiad? – Pokiwałem w odpowiedzi głową.
Przywitałem się z tatą. Poczułem się dużo lepiej, kiedy byłem z nimi. Nikt tu przynajmniej nie traktował mnie jak służącego. Mógłbym zostać tu wieczność, ale z drugiej strony Harry i dzieci to wszystko co miałem.
'Dawno nie jadłem tak dobrego obiadu.'
– Tyle razy mówiłam, że możecie tu przychodzić. Wiem dobrze, że jesteście zapracowani, a Harry nie potrafi gotować – zaśmiała się, a ja poczułem lekki ból w sercu na wspomnienie Harry'ego. Jednak nie mogłem tego pokazać. Szeroki uśmiech zawitał na mojej twarzy.
Po obiedzie rozłożyliśmy się na kanapie. Poczułem, że jestem w domu. Oglądaliśmy jakiś film, który by tak bez sensu, że lepiej nie gadać. Nawet nie wiem kiedy zamknęły się moje powieki, a ja odpłynąłem, mimo wibrującego w mojej kieszeni telefonu. Spało mi się bardzo dobrze.
Cz.2 Harry (jeśli coś stracisz, to dopiero zaczynasz to doceniać)
Darcy wyszła informując mnie, że idzie się uczyć. Oczywiście jej uwierzyłem... sarkazm słyszalny i widzialny.
Jeremy przestał wreszcie brzdękać na gitarze. Muzyka w pokoju Alex'a ucichła... Louis, po tym jak zagrał nam jakieś dwie godziny temu koncert życia, ucichł. Nie grał od dawna. Zdziwienie było nieziemskie, kiedy usłyszeliśmy muzykę.
Schowałem twarz w dłonie i złączem się zastanawiać, jakim musiałem być idiotą, aby tak tratować Louis'a. On nic w tym nie zawinił. Nawet nie zauważyłem kiedy przestałem go traktować jak własnego męża. Cholera, taktowałem go jak jakiegoś służącego.
On też potrzebował spokoju i wypoczynku. Zajmowanie się domem plus praca nad tekstem to nie leżenie cały dzień przed telewizorem.
Kiedy my się w tym wszystkim pogubiliśmy?! Może powinniśmy pomyśleć nad kolejnym dzieckiem, to przecież zbliża ludzi... ale nie, nie... tak to nie może wyglądać.
Najpierw powinienem go przeprosić i to na kolanach.
– Tato... – Cichy głos Alex'a sprowadził mnie na ziemię. Odwróciłem się w jego stronę. Zapomniałem całkowicie o naszej kłótni. – Chciałem cię przeprosić, nie powinienem tak mówić. – Westchnąłem. W Alex'ie widziałem dawnego siebie. Mimo tego, że z wyglądu był jak skóra ściągniętą z Lou, charakter miał po mnie.
– Tatę powinieneś przeprosić. To co mu powiedziałeś nie było miłe.
– Wiem, ale nie tylko ja powinienem to zrobić. – Jego brew pojechała do góry. Teraz wyglądał jak czysty Louis.
– Tak, wiem, ale ty zrób to pierwszy – szepnąłem. – U mnie to zajmie więcej czasu niż tobie.
– Tylko nie róbcie tego głośno! – Zanim zdążyłem mu odpowiedzieć, zniknął.
Czy ten gówniarz myślał, że będę uprawiać seks z Louis'em na zgodę?!
Choć, spoko... Dawno tego nie robiliśmy. Jeśli dawno można nazwać kilka miesięcy. Ja pierdole... powinienem chyba skoczyć z mostu.
– Tato, widziałeś gdzieś 'małego L' – Ponownie spojrzałem na syna. Zmarszczyłem czoło.
– Nie ma go u siebie?
– Nie...
– W sypialni sprawdzałeś? – Pokiwał głową. Wstałem szybko i pobiegłem to sprawdzić. Po Louis'ie nie było śladu.
Na wieszaku nie było jego kurtki, a w szafce zabrakło jego butów.
Wyszedł... nigdy nie robił tego bez powiadomienia nas o tym.
Musiałem pomyśleć... gdzie on się podział? Lamentujący Alex i wkurzony Jeremy w ogóle mi nie pomagali.
Obdzwoniłem wszystkich znajomych, nikt nic nie wiedział. Ciągle wydzwanialiśmy też do Lou. Miałem nadzieję, że przynajmniej nam odpisze... a tu nic.
Odchodziłem od zmysłów. Cholera, jeśli coś mu się stało?!
Mój telefon zaczął dzwonić. Nawet nie patrzałem kto to, odebrałem mając nadzieję, że to jakieś wieści o Louis'ie.
– Harry...
– Mama? – Uderzyłem się w czoło. Cholera, dlaczego nie zadzwoniłem do nich. – Lou jest u was?
– Tak, śpi na kanapie. – Odetchnąłem z ulgą. – Harry...
– Zaraz będę. – Rozłączyłem się, nie dając dojść matce do słowa.
Ubierałem się szybko, upewniając nasze dzieci, że Lou jest u dziadków i jest cały i zdrowy.
Droga do mojego starego domu poszła szybciej niż zazwyczaj. Złamałem dużo przepisów, ale to mnie nie interesowało.
Zatrzymałem się na podjeździe i wyskoczyłem z auta. Nie zaprzątałem sobie głowy pukaniem, wpadłem do domu. Jakby nie mama, pewnie bym przewrócił cały dom do góry dnem.
– Harry, bądź cicho... Louis śpi – uciszyła mnie. Mój wzrok padł na kanapę i burzę karmelowych włosów. – Musimy porozmawiać...
– Nie dziś, mamo. – Podszedłem do kanapy i przy niej uklęknąłem. Dotknąłem delikatnie jego policzka. Uśmiech na twarzy mężczyzny poinformował mnie, że z nim wszystko okej. – Loui, obudź się, kochanie. – W odpowiedzi pokręcił głową
– Idziemy do domu – wyszeptałem. Dotknąłem jego policzka.
'Zanieś mnie.'
– Masz to jak w banku.
Wziąłem go na ręce. Jego ciało wcisnęło się w moje. Brakowało mi go. Miłość mojego życia... i to jedyna. Kocham go całym sercem.
W drodze do domu Lou już nie spał, ale nawet nie próbował zacząć rozmowy. Wiem, to moja wina.
Wjechałem autem do garażu. Nie zdążyłem nawet zgasić auta, a Louis już maszerował do drzwi wejściowych. Nie wiem, jak mam go przeprosić.
Alex i Jeremy siedzieli w salonie i gdy tylko zobaczyli Lou, naskoczyli na niego. Krzyczeli na niego i zarazem przytulali. Ominąłem ich i pobiegłem do sypialni. Poprawiłem łóżko i wszedłem do łazienki. Przysiadłem na skraju wanny i napuściłem do niej gorącej wody. Louis pojawił się chwilę później. Stał na środku pokoju i wpatrywał się w nasze fotografie zawieszone na ścianie.
– Przygotowałem ci kąpiel – wyszeptałem, nie chciałem zagłuszać jego myśli.
'Dziękuję.'
Wszedł do łazienki, ale nie zamknął za sobą drzwi. Mogłem w ten sposób podziwiać jego piękne ciało. Czy to nie dziwne, że dawno nie widziałem nago?
Louis był piękny. Mój Louis...
Pozwoliłem mu się wymoczyć, a sam skorzystałem z łazienki chłopców.
Zszedłem na dół i zrobiłem naszym leniwcom kolację. Porozmawiałem z nimi też na temat ich obowiązków. Upomniałem ich, że nie mogą wysłużać się wiecznie Louis'em. Muszą dać mu odpocząć. Kiedy wróciłem do sypialni, Louis już spał. Położyłem się obok niego. Od razu wtulił się we mnie.
– Kocham cię... – wyszeptałem w jego włosy. Zaciągnąłem się jego zapachem. Byłem w domu.
Cz.3 Louis (nie dowierzam)
Obudziłem się dość wyspany. Moje ciało było odprężone. To było trochę dziwne. Odkąd urodziła się Darcy nie odczuwałem takiego rozluźnienia.
Przeciągnąłem się. Budzik nie dzwonił, pewnie wstałem przed nim. Odwróciłem się w stronę, gdzie powinien spać Harry. Nie było go. Dziwne... bardzo dziwne. Spojrzałem na zegarek. Południe, okej. Mogłem sobie jeszcze... że co kurwa?! Południe?! Wstałem tak szybko, że aż upadłem na podłogę.
Cholera, dzieciaki... zabiją mnie. Jeremy na dziewiątą szedł do szkoły muzycznej, Alex na dziesiątą miał trening piłki nożnej, a Darcy dziś jechała na jakiś biwak.
Właśnie podpisałem na siebie wyrok. Nie przejmując się nawet tym, że jestem w samych bokserkach, wpadłem do sypialni Darcy... Była pusta, tak jak Alex'a i Jeremy'ego.
Zbiegłem na dół. Kuchnia wyglądała standardowo, jakby przeszło przez nią tornado. Na lodówce przyklejona była biała kartka. Podszedłem do niej i spojrzałem na niezbyt staranne pismo Harry'ego. Pewnie się spieszył. Nic dziwnego, pewnie zaspał do pracy przeze mnie.
"Kochanie, mam nadzieję, że się wyspałeś. Odpocznij sobie dziś. Chłopcy i nasza księżniczka wylądowali tam, gdzie powinni. Nie martw się o nich. Zrobiłem śniadanie. Mam nadzieję, że te głodomory nie zjadły wszystkiego. Naleśniki powinny stać obok lodówki. Jeśli nie stoją, przepraszam.
Odpocznij.
Twój H."
Okej, co się stało?! Czy Harry coś zepsuł?! On nigdy się tak nie zachowuje !
Zjadłem śniadanie i posprzątałem w kuchni. Wróciłem do sypialni, wziąłem czyste ubranie i wszedłem do łazienki. Szybki prysznic i trzeba wziąć się za porządki.
Odpocznij.
Ciekawe... a dom sam się posprząta.
Wszedłem do pralni i musiałem zbierać szczękę z podłogi. Wczorajsze pranie było poskładane, kolejne już się suszyło.
Co tu się, kurwa, dzieje?!
Uklęknąłem przy pralce. Moje oczy o mało nie wyskoczyły z orbity. Ktoś wstawił pranie i to nawet dobrze. Żadnych zafarbowanych białych ubrań. To jest naprawdę cholernie dziwne!
Powiesiłem pranie i wstawiłem kolejne. Później posprzątałem w salonie. Dochodziła druga, miałem jeszcze czas popracować.
W moim biurze panował kiepski porządek, ale to nic nowego. Jak skończę z utworami dla chłopaków, wezmę się za sprzątanie.
Usiadłem przy biurku i spojrzałem na notes. Może to dziwne, ale mnie olśniło. Ręce same rwały się do pisania, a przez umysł przebiegło milion słów.
Trzy godziny później miałem napisane pięć piosenek. Ash i chłopcy powinni być zadowoleni.
Wróciłem do sypialni, aby się odświeżyć, i nie wiem jakim sposobem wylądowałem w łóżku. Oczy zaczęły mi się same zamykać. Powinienem na to nie pozwolić. Musiałem zrobić obiad, ale... ale wylądowałem w objęciach Morfeusza. Dawno nie miałem tyle czasu, aby go poświęcić na odpoczynek.
Usnąłem, wiedząc, że to nic dobrego... Czekała mnie kolejna kłótnia z powodu braku obiadu, ale miałem to w dupie.
Zapomniałem o wszystkim...
Cz.4 Harry (bo tylko Twoje oczy są tak piękne)
Po drodze do domu wstąpiłem do kwiaciarni, kupiłem największy bukiet róż, jaki mieli obecnie na stanie.
Zrobiłem też zakupy. Odebrałem Jeremy'ego od kolegi, a Alex'a z klubu piłkarskiego.
– Ale jestem głodny – jęknął Alex, na co ja tylko przewróciłem oczami. Spojrzałem na zegarek, dochodziła piąta. – Dlaczego to ty nas odbierasz?
– Bo tata dziś odpoczywa...
Chłopak tylko pokiwał głową. Zakończyliśmy temat.
W domu panowała cisza i nienaganny porządek. Louis naprawdę nie wie, co to znaczy, odpocznij.
– Nie ma obiadu – jęk Alex'a rozszedł się po całym domu. – Dlaczego nie ma znowu obiadu?
– Zaraz go zrobię. Nie musisz jęczeć, Alek. – Wniosłem do kuchni zakupy i od razu zacząłem rozkładać produkty.
Otworzyłem szafkę, gdzie Lou trzymał książki kucharskie, bo TAK, nie umiałem gotować!
Ugotowanie zwykłego spaghetti zajęło mi niecałą godzinę. W międzyczasie obszedłem cały dom, aby znaleźć swojego ukochanego. Znalazłem go w sypialni, spał rozłożony na całym łóżku. Wyszedłem cicho z pokoju, aby go nie zbudzić.
W kuchni chłopcy pochłaniali makaron, mrucząc pod nosem, że dawno nie jedli takiego czegoś, bo Louis karmi ich tylko zdrową żywnością.
Usiadłem do stołu i zabrałem się za jedzenie. Nawet mi to wyszło. Może powinienem zacząć gotować.
Kiedy chłopcy zjedli, poszli ogarnąć w swoich pokojach, co nie obeszło się bez jęków protestu, ale kiedyś muszą zacząć po sobie sprzątać.
Posprzątałem w kuchni i nałożyłem na talerz porcję makaronu dla Lou. Postawiłem go na tacy, obok szklanki z sokiem pomarańczowym. Z tym wszystkim ruszyłem do naszej sypialni. Lou dalej smacznie spał. Tylko tym razem wtulał się w moją poduszkę, a na jego ustach widniał uśmiech. Szkoda było mi go budzić.
Postawiłem tacę na szafce i usiadłem na skraju łóżka.
– Lou, obudź się, kochanie – szepnąłem do jego ucha. Mężczyzna poruszył się, ale nie obudzi. – Louis, obudź się, kotku. – Dotknąłem jego policzka. Obrysowałem delikatnie palcem jego usta, a później złożyłem na nich delikatny pocałunek. Louis poruszył się i otworzył powoli oczy. Rozpłynąłem się, widząc taki obrazek. Dawno nie widziałem go tuż po przebudzeniu. To było piękne. Chciałbym widzieć go takiego codziennie. Louis zawsze budził się tuż przede mną, aby zrobić mi śniadanie. Pozbawiał mnie takiego widoku, ale to była moja wina. Trzeba z tym zaprzestać.
'Która godzina?'
– Koło siódmej, kochanie. – Odgarnąłem włosy z jego czoła. Takie małe gesty, a cieszyły. Gdzie my to wszystko zgubiliśmy?
'Przepraszam. Pewnie jesteście głodni. Zaraz zrobię coś do jedzenia'
Przytrzymałem go w łóżku. Cholera, do czego my zmierzamy?! Czy naprawdę tak ostatnio wyglądało nasze życie?! Louis ciągle się gdzieś spieszył, nie mając czasu nawet odpocząć.
– Zwolnij konie, kowboju – dodałem z uśmiechem. – Zrobiłem obiad, chłopcy nakarmieni, a teraz poszli posprzątać u siebie.
'Co ty pieprzysz, Harry? Słyszysz sam siebie? Ty nie gotujesz, a oni nie sprzątają. Piłeś coś?'
Twarz Louis'a wylądowała tuż przed moją, obwąchiwał mnie, jakby doszukiwał się we mnie zapachu alkoholu. Cholera, było gorzej niż myślałem. Naprawdę podążaliśmy do NICZEGO...
– Nic nie piłem. – Wziąłem tacę i postawiłem ją na kolanach ukochanego. – Jedz, bo wystygnie. – Louis niepewnie wziął widelec w dłoń. Po pierwszym kęsie widziałem, że mu smakuje. Pochłonął zawartość talerza w bardzo szybkim tempie.
'Dziękuję, to było naprawdę dobre.'
– Mam dla ciebie coś jeszcze. – Louis przyglądał się mi, gdy odkładałem tacę. Wyszedłem z pokoju i wróciłem z wielkim bukietem. Oczy szatyna zrobiły się wielkie.
Jego mina była bezcenna i wiem, że mógłbym robić to codziennie, aby go widzieć takiego. Teraz będę go zaskakiwał codziennie takimi rzeczami.
Podałem mu bukiet, a on od razu włożył twarz w kwiaty i zaciągnął się ich zapachem. Kiedy spojrzał na mnie ponownie, jego oczy świeciły jak miliony gwiazd, a na ustach widniał szeroki uśmiech. Mój dawny Lou, roześmiany i zadowolony. Musiałem się postarać, aby taki był zawsze.
Dobra, Harry... kuj żelazo, póki gorące.
– Chodź. – Chwyciłem go za rękę. Louis odłożył bukiet i pozwolił wyprowadzić się z sypialni. Zeszliśmy na dół i skierowaliśmy się do jego gabinetu. Mężczyzna przyglądał mi się podejrzanie. Otworzyłem drzwi, pozwalając wejść mu pierwszemu.
– Wychodzę! – Odsunąłem się od drzwi i spojrzałem w stronę Alex'a, który właśnie nakładał buty.
– Posprzątałeś?
– Tak...
– To idź – odpowiedziałem i zamknąłem za sobą drzwi. Dopiero teraz zorientowałem się, że nie zapytałem, gdzie on się wybiera. Mniejsza o to.
Przeniosłem wzrok na Louis'a, który stał na środku jego pracowni z miną 'co jest?'.
Zbliżyłem się do zakrytego płótnem pianina. Odkryłem je, usiadłem na stoku i otworzyłem klawisze.
– Usiądź. – Wskazałem Louis'owi moje kolana. Mężczyzna niepewnie usiadł na nich, plecami do mnie. – Zagrajmy coś. – Dłonie Lou sięgnęły do klawiszy. Spod naszych palców zaczęły wydobywać się pojedyncze dźwięki. Przez te lata spędzone razem nauczyłem się trochę grać.
Louis się rozkręcił, pojedyncze dźwięki zamieniły się w ciągłą melodię. Ściągnąłem dłonie z instrumentu, jedną kładąc na szyi mężczyzny, a drugą na jego kroczu. Zacząłem pocierać go przez spodnie. Dźwięki zrobiły się coraz cichsze, kiedy Lou odchylił swoją głowę i westchnął.
– Nie przestawaj grać. – Po gabinecie ponownie rozeszła się melodia, a ja wzmocniłem tarcie.
Długo nie wytrzymałem. Wstałem i Odwróciłem mężczyznę mojego życia twarzą do siebie. Zaczęliśmy się całować. Uniosłem go do góry i posadziłem na pianinie. Po pomieszczeniu rozchodziły się głuche dźwięki.
– Przepraszam, Lou... Przepraszam za wszystko. Jeśli jeszcze kiedykolwiek zacznę zachowywać się jak ostatni dupek, zabij mnie.
'Przestań pieprzyć głupoty, a zacznij mnie.'
– Masz to jak w banku.
'Taki był plan.'
– Kocham cię...
'Kocham cię.'
KONIEC
ZAPRASZAM DO PRZECZYTANIA PODZIĘKOWAŃ :)
***
Mało kto czyta podziękowania i resztę, która jest za nimi, więc napiszę tu.
Dodatek do tego opowiadania w formie one shot, jest na moim profilu. Nosi ten sam tytuł co opowiadanie.
Pozdrawiam 😘
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro