Sierota
Schyliła się, żeby wrzucić kilka drobnych do puszki. Bezdomny odpowiedział na to słabym "Dziękuję". Dziewczyna odeszła, patrząc przed siebie, a na jej twarz wkradł się lekki uśmiech. Tak to jest w okresie świątecznym, każdy staje się lepszą osobą.
Szybko zbiegł po schodkach sierocińca i skręcił w pierwszą boczną uliczkę. Odbierało mu dech w piersiach, ale parł naprzód, byle nigdy tam nie wrócić. Nogi zaczęły mu się plątać z wycieńczenia, aż najzwyczajniej w świecie potknął się i wywrócił. Podniósł się powoli, aby usiąść na pobliskiej ławce, odpocząć. Miał już za sobą pół miasta, jednak wciąż nie wiedział, dokąd chciał się udać. Był tylko sierotą. Chodził samotnie w dzień wigilijny po mieście. Ludzie wokół byli zbyt zajęci swoimi sprawami, by zwrócić uwagę na dziecko, spacerujące po mieście, co krok wpadające na przypadkowego przechodnia.
Było takie miejsce, dla którego zawsze znajdywała czas. W tym miejscu cała reszta traciła sens. Jakby wszystko poza nim nie istniało. „Poczujesz tu spokój płynący wolniej czas. Ciszę, spokój, Którego tak brakuje nam. I u nas też tak mogłoby dziś być. Jesteśmy mali, lecz niekoniecznie źli". Delikatnie otworzyła bramkę zagradzającą jej prywatne niebo. Było pusto ani jednej żywej duszy. To normalne, w końcu była wigilia. Czas, który powinno się spędzać z przyjaciółmi, rodziną, bliskimi. Weszła niepewnie na lód, by po chwili jeździć jak prawdziwa łyżwiarka figurowa. Wykonywała piękne skoki, spirale i piruety. Nie wiadomo kiedy oraz kto włączył jeden z najpopularniejszych utworów dla tej dyscypliny. Z głośników zaczęły wydobywać się pierwsze dźwięki jeziora łabędziego. Opuściła powieki i dała się ponieść muzyce, jednak po kilku sekundach usłyszała krótki, lekko piskliwy krzyk. Otworzyła oczy, zwolniła i po szybkim rozejrzeniu się, zobaczyła siedzącego na lodowisku chłopca. Prawie natychmiastowo znalazła się przy nim.
On chciał tylko spełnić swoje marzenie. Bo przecież kiedy jak nie w ten magiczny czas świąt?
- Skąd jesteś? Co tu robisz? Jak masz na imię? Gdzie twoja mama? - zaczęła nerwowo wypytywać, mimo że dziecko nie odpowiadało.
Był przestraszony, nie spodziewał się tu nikogo spotkać. Był wigilijny wieczór. Szatynka, która nad nim stała, powinna być w domu. Przy stole wigilijnym. Miał około 8 lat, nie więcej. Nie zwracając uwagi na brak odpowiedzi, pomogła mu wstać. Trząsł się cały z zimna. Chwyciła go niepewnie za dłoń, po czym skierowała się do swojego domu po drugiej stronie miasta. Widoczność była bardzo mała, przez otulającą miasto mgłę, ale czegoś, co się zna, nie trzeba widzieć, ona znała drogę.
- Powiesz, chociaż jak masz na imię? Gdzie twoi rodzice? - próbowała dociekać, odpowiedzi na to pytanie. Mówiła łagodnym głosem, podając chłopcu czekoladę.
- Maks, ja...- zawahał się. - Nie mam rodziców - powiedział ledwo słyszalnie, po czym upił łyk gorącej czekolady.
Usiadła obok i najzwyczajniej w świecie przytuliła chłopca.
***
Dziękuję za korektę sad_hard_life.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro