Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chory z miłości (KagaAo)

Od jakiegoś czasu w domu Kagamiego zaczęły pojawiać się niewielkie bukieciki kwiatów.

W sumie, nie do końca były to bukieciki, po prostu dwa, czy trzy kwiaty przewiązane wstążeczką, czasami cienkim sznurkiem. Kagami nie miał swojego ogródka, więc podejrzewałem, że kupuje je, lub dostaje od jakiejś dziewczyny, która ubzdurała sobie, że go kocha.

To były róże, zawsze granatowe, delikatnie zafarbowane na czerwono przy końcach płatków, zazwyczaj nie posiadały kolców. Któregoś dnia, gdy przyjrzałem się bliżej wiązance, która zaciekawiła mnie większą ilością czerwieni niż zazwyczaj, zorientowałem się, że na tych kwiatach znajdowały się kolce, pokryte czerwoną substancją, która powoli z nich spływała, przesuwając się po łodydze i barwiła wodę swoim kolorem. Chciałem zapytać o to Kagamiego, jednak nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, Taiga zaproponował grę w kosza. Uznałem więc, że temat jest kończony, jednak w mojej głowie wciąż tkwił obraz czerwonej kropelki, spływającej do wody.

X X X X X

- Kto by się spodziewał takiej ulewy? - westchnął Kagami, zrzucając z siebie przemoczoną koszulkę. Tego dnia było ciepło, choć słońce pozostawało ukryte za chmurami, więc jako, że Kagami i ja mieliśmy wolne, postanowiliśmy udać się na boisko, żeby pograć w kosza. Ulewa zaskoczyła nas i choć natychmiast ruszyliśmy biegiem do domu Kagamiego, który był bliżej, byliśmy cali przemoczeni. - Mam nadzieję, że się nie przeziębimy. Uh, powinniśmy wziąć gorący prysznic... Możesz iść pierwszy do łazienki, zaraz przyniosę ci ubranie na zmianę.

- Dzięki. - mruknąłem cicho, również zdejmując mokre ubrania.

Kagami wgapił się we mnie, z czerwonymi od zimna policzkami, po czym pokręcił głową i ruszył do swojego pokoju. Ja w tym czasie poszedłem do łazienki. Zsunąłem z siebie przemoczoną bieliznę i powiesiłem ją na suszarce, po czym szybko wsunąłem się do kabiny prysznicowej, od razu puszczając ciepłą wodę, którą przywitałem zadowolonym westchnieniem. Oparłem dłonie o ścianę, pozwalając by krople zmoczyły również moje włosy, poczułem jak moje mięśnie rozluźniają się. Stałem pod wodą kilka długich minut, dopiero potem umyłem się, pożyczając płyn od Kagamiego. Taiga zostawił ubrania na stoliczku, stojącym przed drzwiami od łazienki, tak jak robił to zawsze, gdy u niego nocowałem, lub przychodziłem w czasie silnego deszczu, tak jak teraz. Kiedy tylko przebrałem się, wyszedłem z łazienki, zabierając ze sobą ręcznik, którym suszyłem włosy. Kagamiego zastałem w kuchni. Nie był już mokry i miał na sobie ciepły dres, podobnie jak ja.

- Łazienka wolna. - poinformowałem go, przysiadając na jednym z krzeseł.

- Okey. - skinął głową, krojąc marchewkę. - Umyję się i podam kolację. Co powiesz na kurczaka curry?

- Mniam. - posłałem Kagamiemu uśmiech, na co on zaczerwienił się i wyłączywszy wcześniej gaz, wyszedł szybkim krokiem z pomieszczenia.

Odprowadziłem go wzrokiem, marszcząc brwi. Ostatnio Taiga zachowywał się dość dziwnie. Powiedziałem kiedyś o tym Tetsu, ale on nie odnosił takiego wrażenia. Wobec tego nie wiedziałem, czy Kagami zachowuje się w ten sposób tylko przy mnie, czy po prostu mi się to wydaje.

Siedziałem przez dłuższą chwilę w ciszy, wpatrując się w wiązankę czterech granatowych róż, które tak jak zawsze zafarbowane były na czerwono, tym razem tylko jedna miała kolce. Sięgnąłem po tę jedną z nich i powoli przesunąłem palcem po jej płatku, ze zdziwieniem orientując się, że czerwień pozostała na moim palcu. Nim zdążyłem zrobić cokolwiek więcej usłyszałem głośny kaszel z łazienki.

- Kagami? Wszystko w porządku? - zawołałem, z niepokojem spoglądając w tamtą stronę.

Odpowiedział mi tylko głośniejszy kaszel. Zerwałem się z krzesła, ruszając biegiem w stronę łazienki. Drzwi na szczęście były otwarte, szarpnąłem więc szybko za klamkę i wpadłem do pomieszczenia.

Kagami pochylał się na umywalką, cały czas kaszląc. Po jego dłoni, którą przyciskał do warg spływała stróżka krwi.

- O-oi, Kagami... Dzwonić po lekarza? - wydukałem, wpatrując się w czerwoną kropelkę, która powoli sunęła po jego ręce.

Taiga pokręcił głową, zaciskając powieki, pierwsze łzy wolno spłynęły po jego policzkach. Powoli do niego podszedłem na drżących nogach i położyłem dłoń na jego ramieniu. Trzymałem ją tam przez kilka minut – tak długo, aż Kagami przestał kaszleć. W którymś momencie przyłożył obie dłonie do ust, krwi było coraz więcej, a ja coraz bardziej się bałem.

- Wyjdź stąd... - wyszeptał, wciąż z dłońmi przy twarzy.

- Nie zostawię cię! Ty krwawisz...

- Wyjdź stąd! - krzyknął, otwierając oczy. Wciąż lśniły od łez, pełne były przerażenia i bólu.

Kagami powoli odsunął ręce od ust, mocno je ściskając. Wbił w nie wzrok, przygryzając dolną wargę, która ubrudzona była odrobiną krwi, po czym pochylił się i złożył na moich wargach pocałunek. To był słodki pocałunek, nieśmiały. W chwili gdy składał go na moich ustach, nie mogłem wiedzieć jak wiele on zawiera.

Po nie wiadomo jak długim czasie odsunąłem się od niego, przecierając jego mokre od łez policzki. Taiga spojrzał na mnie nieprzytomnie, powoli cofając się, po czym ponownie zerknął na swoje dłonie i po chwili wahania, rozłożył je. Poczułem jak moje serce przestaje bić, gdy wpatrywałem się w granatowe róże z kolcami, które jak zawsze były w pewnym stopniu czerwone. Gdy wpatrywałem się w strużkę krwi, która płynie po kwiatach, by ubrudzić dłoń Kagamiego i wpaść do umywalki.

- T... Taiga... - wyjąkałem, łapiąc go za dłoń. Nie obchodziło mnie, że był ubrudzony krwią. Róże upadły na podłogę, zapomniane, gdy tylko zrobiłem krok w stronę Kagamiego, depcząc je. - Co to ma znaczyć?... W-wytłumacz mi...

-Nie... Daiki... nie. - Kagami pokręcił głową, wyrywając dłoń z mojego uścisku. - Weź sobie moją parasolkę i idź do domu. Nie przejmuj się mną, n... nic mi nie jest...

-Przestań zachowywać się w taki sposób! - wrzasnąłem, łapiąc go za koszulkę i popychając na ścianę. - Nie pierdol, że nic ci nie jest, Taiga! Właśnie wyplułeś róże z kolcami, krwawisz, do cholery! W dodatku...! P-pocałowałeś mnie... - zarumieniłem się, puszczając go. Wbiłem wzrok w podłogę, zaciskając pięści. - J-jeżeli to jakiś durny żart, to ci przypierdolę...

- To wcale nie jest...! - zawołał, po czym raptownie umilkł. - Chodźmy do kuchni. Wszystko ci wyjaśnię...



Siedziałem przy stole, naprzeciwko Kagamiego, który wzrok miał wbity w kubek herbaty, przygotowany przeze mnie by mógł się uspokoić. Nie chciałem go poganiać, wiedziałem, że to, co chce mi powiedzieć nie będzie łatwe, jednak z każdą chwilą coraz bardziej się denerwowałem, z każdą chwilą byłem coraz bardzie przerażony.

- Jestem chory. - powiedział cicho. Tak cicho, że wydawało mi się, iż się przesłyszałem.

- C... co?

- Jestem chory. - Kagami powtórzył, zaciskając jedną rękę na kubku.

- A-ale...

- Proszę, Aomine, nie przerywaj mi. - Taiga uniósł dłoń, na co natychmiast zamilkłem, skinąłem jedynie głową, pozwalając mu mówić. - Ta choroba to... hanahaki... Wiesz na czym polega?

W odpowiedzi pokręciłem jedynie głową. Nigdy nie słyszałem o czymś takim, znałem jedynie te bardziej podstawowe choroby, których uczą w szkole.

-Hanahaki polega na tym, że chory wypluwa, wyrzyguje lub wykaszluje płatki kwiatów, później całe kwiaty. Z czasem kwiaty blokują drogi oddechowe i się umiera.

- Nie ma jakiegoś sposobu, żeby to wyleczyć? W ogóle, jak to się stało, że na nią chorujesz? Ktoś cię zaraził? Jak to działa? - pytałem nerwowo, czując jak dłonie zaczynają trząść mi się pod stołem. Myśl o tym, że Kagami wkrótce umrze...

- Zakochałem się. - kolejna cicha odpowiedź. Kolejne głuche uderzenie serca. Kolejne łzy, spływające po policzkach.

- Zakochałeś się? To dlatego chorujesz? Taiga...

- Hanahaki to choroba miłości. - zaczął tłumaczyć, przecierając mokre policzki. - Pojawia się, kiedy zakochasz się w kimś kto nie odwzajemnia twoich uczuć. Są dwa sposoby, aby wyleczyć tą chorobę. Pierwsza to odwzajemnienie uczuć, ale nawet na to nie liczę, a druga... operacja, polegająca na wycięciu kwiatów z ciała, ale wtedy znikają wszystkie wspomnienia, wszystkie uczucia do tej osoby, a ja... nie chcę tego. Skoro wiem, że mnie nie pokocha, chcę pamiętać ją do końca życia i cieszyć się miłością którą ją darzę, nawet jeśli nie pozostało mi wiele czasu.

- Kto to? - złapałem Kagamiego za dłoń i ścisnąłem mocno. Nie chciałem pokazywać mu, że się trzęsę, ale teraz nie obchodziło mnie to. Chciałem, żeby Taiga żył. - Powiedz mi, kto to, a pomogę ci ją zdobyć! Zrobię wszystko, bylebyś żył, Taiga! Dlatego... powiedz mi... proszę...

Nieważne jak bardzo próbowałem, nie mogłem zatrzymać łez, które zaczęły spływać po moich policzkach. Kagami wpatrywał się we mnie z rozchylonymi wargami, jego oczy lśniły niebezpiecznie, jakby i on miał się zaraz rozpłakać. Nie chciałem tego, nie chciałem, żeby płakał, chciałem, żeby śmiał się i pokazywał mi tylko swój uśmiech. Nigdy więcej nie chciałem jego łez.

- To ty... - Kagami ścisnął moją dłoń, uśmiechając się przez łzy. - To zawsze byłeś ty, Daiki. Nigdy nie kochałem nikogo przed tobą, nikogo nie mógłbym pokochać bardziej niż ciebie... Proszę, nie płacz...

- J-jak mam nie płakać? - załkałem, jedną z dłoni, tą którą nie trzymałem Kagamiego wsunąłem sobie między włosy i pociągnąłem mocno. - Jak mam nie płakać, kiedy wiem, że umierasz? Kiedy wiem, że umierasz przeze mnie...

Taiga powoli podniósł się z miejsca i cały czas trzymając moją rękę, klęknął przede mną, drugą dłoń układając na moim policzku. Starł kciukiem łzy, które nieprzerwanie wypływały z moich oczu i mocniej ścisnął moją rękę. Pochylił się nieznacznie do przodu i pocałował mnie.

To był inny pocałunek niż w łazience. Taki, jakiego spodziewałem się od dzikiego tygrysa, jakim był Kagami. Wciąż płacząc, oplotłem ramiona wokół jego szyi i przyciągnąłem go bliżej siebie, z równą pasją odpowiadając na pocałunek. Śmiało uchyliłem wargi, gdy tylko jego język przesunął się po moich ustach, pozwoliłem robić mu ze mną co tylko zechce. Ponieważ zależy mi na nim. I za nic w świecie nie chcę go stracić.

- Kocham cię, Daiki. - wyszeptał w moje wargi. Pokiwałem głową, nie chcąc oderwać od niego ust, nawet gdybym się teraz od niego odsunął, w głowie miałbym pustkę. - Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię...

- Przepraszam, Taiga. - zapłakałem po kilku minutach, a może godzinach, gdy w końcu się od siebie oderwaliśmy. Wtuliłem twarz w jego szyję, poczułem jak zacisnął dłonie na mojej koszulce. - Przepraszam... Zrobię wszystko... wszystko, by się w tobie zakochać. Przepraszam... nie zasługujesz na mnie... przepraszam...

- Kocham cię...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro