Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6. The night painter


We śnie Jane szła wąską ścieżką, wydeptaną pomiędzy dwoma zaspami śniegu. Anemiczne, zimowe słońce wisiało wysoko na niebie, a przed sobą widziała tylko zarys miasteczka. Była całkowicie sama, ubrana w letnią sukienkę i buty za kostkę.

Warczenie dobiegało ze wszystkich stron, ale nie widziała jego źródła. Nagle usłyszała tętent ciężkich, wielkich łap zbliżających się ku niej. Jane zaczęła się cofać, z początku powoli, potem coraz szybciej, aż odwróciła się i zaczęła biec przed siebie uciekając przed podążającym ku niej zagrożeniem.

Kłapnięcie potężnej szczęki rozległo się tuż za jej plecami. Następnie zobaczyła na śniegu wielki cień, i za chwilę ogromny basior wylądował tuż przed nią, odgradzając jej drogę ucieczki. Miał gęstą, ciemną sierść, potężny kark i błyszczące oczy. Jedynie oczy wydawały się ludzkie, pełne emocji. Jane krzyknęła, kiedy spojrzał na nią i zbliżył się.

Cofnęła się jeszcze dwa kroki i potknęła się o własne nogi. Śnieg, kiedy na niego upadła, nie był zimny. Basior podszedł bliżej, pochylił się nad nią. Jane zasłoniła oczy. Jeśli miała umrzeć, wolała na to nie patrzeć. W tej samej chwili usłyszała wycie. Odsunęła dłoń od twarzy i obejrzała się.

Wilk strzygł uszami dobrą chwilę, a potem obszedł ją i stanął w poprzek drogi. Ludzkie krzyki i kroki rozległy się na pustkowiu. Jane próbowała wychwycić jakiekolwiek słowa, ale na próżno.

Nie zdążyła się podnieść, kiedy przybyli. Ubrani na czarno z przeróżnymi pistoletami, karabinami, łukami i kuszami pojawili się tuż przed basiorem. Stanęli na jego widok. Słyszała gardłowe warknięcie zwierzęcia. Ugiął łapy, jakby szykował się do skoku.

W tej samej chwili krew chlusnęła na twarz Jane. Strzała przebiła kłęb basiora. Zwierzę zaskomlało żałośnie. Zdążyła się jedynie odczołgać, nim zwaliste cielsko runęło na ziemię. I wtedy zaczęło się zmieniać w ludzkie. Ręce i nogi zastąpiły łapy, tors zwierzęcia przeobraził się w ludzki.

Nie zdążyła zobaczyć jego twarzy, bo strzała pomknęła w jej kierunku. Była zaledwie milimetry od jej twarzy.


Jane usiadła na łóżku, a jej pokój nadal pogrążony był w ciemności. Jedynym źródłem światła była słaba, uliczna latarnia rzucająca żółtawą poświatę na drewniany blat biurka. Spojrzała na zegarek na szafce nocnej. Pięć po czwartej.

Wiedziała, że nie zaśnie. Jej kołdra była skopana gdzieś w nogi łóżka, skóra mokra od potu. Upewniła się, że jej twarz nie jest pokryta krwią, ani inną substancją i opadła ciężko na poduszkę.

Słońce miało niedługo wzejść, ale Jane nie czekała na to jakoś specjalnie. Po prostu leżała, aż leżenie jej się nie znudziło i nie poczuła suchości w gardle. Miała nadzieję, że po ciemku trafi jakoś do kuchni po szklankę wody.

Wysunęła się z pokoju na ciemny, cichy korytarz. Na podłodze dostrzegła strugę ciepłego, pomarańczowego światła, wydostającą się z uchylonych drzwi jakiegoś pokoju. Była ciekawska, co zawsze zarzucał jej ojciec i właściwie każdy były chłopak, dlatego nawet obcy teren i nocna pora nie powstrzymały jej od sprawdzenia.

Ktoś z domowników nie spał. Przysunęła się bliżej i pchnęła delikatnie drzwi. W oświetlonym pokoju stało łóżko, deska kreślarska, sztaluga i standardowe meble. Na ścianach porozwieszane były szkice i rysunki. Ciężko było nawet określić, jakiego koloru były ściany. Ktoś siedział na stołku i zażarcie malował na płótnie, rozstawionym na wysokiej, drewnianej sztaludze. Miał na sobie luźne spodnie od piżamy i kiedy Jane podeszła bliżej, zobaczyła nagi tors i zdziwioną minę Isaaca, który zwrócił uwagę na intruza w swoim pokoju.

Isaac wyjął słuchawki z uszu i spojrzał na Jane wyczekująco, z uniesionymi brwiami.

- Wybacz. Ciekawość. Nie powinnam tu wchodzić. – powiedziała, starając się ukryć zmieszanie. I prawie by jej się to udało, gdyby nie przypomniała sobie jak wygląda jej piżama.

Otóż Jane Potter miała zwyczaj spania w za dużych, wyciągniętych męskich koszulkach i bieliźnie. Jeden z jej chłopaków, Taylor, kupił jej kiedyś kilka kompletów eleganckiej, satynowej bielizny, ale kiedy tylko pozbyła się Taylora, pozbyła się także śliskiej, niewygodnej nocnej garderoby.

Tym razem miała na sobie czarną koszulkę sięgającą jej do połowy uda i nie wierzyła by umknęło to uwadze Isaaca, który od dobrej chwili taksował ją wzrokiem.

- Czemu nie śpisz? – spytał, zupełnie normalnym tonem, zupełnie tak, jakby nie zastanawiał się czy pod koszulką Jane ma majtki, a mogła się założyć, że to kłębiło się w jego głowie.

- Zły sen. Ciebie napadła wena?

- Tak. – Isaac wzruszył ramionami i odłożył pędzel uwalany czerwoną farbą. – Średnio sypiam.

- Mój tata mówi, że pisarz musi pisać kiedy ma wenę, i to nie praca od dziewiątej do siedemnastej. – powiedziała Jane opierając się o framugę, z rękami założonymi na klatce piersiowej. – Może z malarzami jest tak samo. Chodzisz do szkoły artystycznej?

- Uważam, że szkoły zabijają sztukę. Mieszkałem w Paryżu.

- Miasto miłości, świateł i Żelaznej Damy. – Jane na chwilę sięgnęła do wspomnień o tym, jak o Paryżu opowiadała jej matka.

- I smrodu z Sekwany. – Isaac szybko ściągnął ją na ziemię. – A ty? Co studiujesz? I gdzie? – pochylił się do przodu i wsparł łokcie na kolanach.

W świetle lampy jego włosy wyglądały na złote. Jane pomyślała przez chwilę, że Isaac był naprawdę bardzo ładny. Uśmiechnęła się kącikiem ust zanim odpowiedziała.

- Uniwersytet Chicago. Filologia angielska i romańska.

- Uczelnia prywatna. – Isaac uśmiechnął się, obnażając równe, białe zęby. – I lubisz to?

- Odpowiada mi to. – Jane wzruszyła ramionami i weszła do sypialni Isaaca. Usiadła na łóżku, ich kolana niemalże się stykały. Chłopakowi zdawało się to nie przeszkadzać. – Wyczytałam gdzieś, że książki mają moc zmieniania ludzi.

Jane spojrzała kątem oka na obraz malowany przez Isaaca. Była to smukła, ładna dziewczyna o brązowych włosach i czekoladowych oczach. Cerę miała jasną, mleczną, usta za to czerwone i pełne, rozciągnięte w naturalnym uśmiechu. Była ładna, żeby nie powiedzieć śliczna.

Nie wiedziała czy powinna o nią pytać, więc jak tonący, złapała się pierwszego, co przyszło jej na myśl. Słysząc swoje własne słowa, natychmiast skarciła się w myślach.

- Czemu Stiles tak ci dokucza? No wiesz, jeśli chodzi o rodziców i w ogóle?

- Och. – Isaac, nawet jeśli na chwilę stracił rezon, nie dał tego po sobie poznać. – Oni naprawdę nie żyją. Właściwie, nie mam żadnej rodziny.

- To bardzo przykre. – stwierdziła Jane, patrząc w oczy Isaaca. Były w tym świetle jeszcze bardziej niebieskie niż zwykle, jeszcze bardziej pociągające.

- Przywykłem. – odparł nagle i wstał z krzesła. Podszedł do okna i jednym płynnym ruchem otworzył je, wpuszczając do środka chłodne, nocne powietrze.

W oddali Jane zobaczyła wschód słońca.

- Mogę cie o coś zapytać?

- Już to zrobiłaś, ale wiem, że nie o to pytanie ci chodziło. – Isaac uśmiechnął się, spojrzawszy na nią. W ogóle nie był skrępowany tym, że stoi bez koszulki przed obcą dziewczyną. Jane chwilę obserwowała anatomię jego ciała.

- Jak macie zamiar mnie ochronić? Wiecie w ogóle, kto na mnie poluje?

- To dwa pytania. Zrobimy to, co zawsze. – Isaac wzruszył ramionami jakby rozmawiali o projekcie szkolnym.

- Nie wiem czy to powinno mnie uspokoić. – Jane pokręciła głową. – Jeśli tak, to w ogóle mnie to nie uspokoiło. Ktoś chce mnie złapać, i prowadzić na mnie jakieś testy czy...

- To kolejne pytanie, a zgodziłem się na jedno. Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie, Jane. Koło południa pojedziemy do Deatona.

- On wam przewodzi? – Jane zmrużyła oczy. – Czy jak to jest?

- On jest naszym druidem. Współpracuje z nami. – wyjaśnił spokojnie Isaac. – Scott to Alfa.

- Czyli wszyscy słuchacie się Scotta?

- Zadajesz dużo pytań. – Isaac przeszedł przez pokój, i wyjął z komody koszulkę i parę spodni. Odwrócił się do Jane. – Jeśli pozwolisz, to zbliża się moja pora na bieganie. Muszę się przebrać i...

- Jasne. – Jane poderwała się z miejsca i ruszyła do wyjścia, choć czuła na sobie ciężkie spojrzenie Isaaca, aż do drzwi się nie odwróciła. Przeszła już przez próg kiedy wsadziła jedynie głowę do sypialni chłopaka. – Mam na sobie majtki. – uśmiechnęła się i zniknęła zamykając za sobą drzwi. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro