Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. Beacon Hills


Jane patrzyła jak facet o imieniu Derek kieruje autem. Siedziała na tylnym siedzeniu czarnego, błyszczącego jeepa. Próbowała nie myśleć o tym, że właśnie przeleciała przez kilka stref czasowych, że jest wiele mil od domu i ojca. Musiała zająć czymś myśli, więc obserwowała postawną sylwetkę faceta za kierownicą.

Stiles siedział z przodu na siedzeniu pasażera i wypisywał wiadomości na telefonie. Robił to tak szybko, że zaczęła się zastanawiać, czy aby na pewno trafia w literki. Olała go jednak o to nie pytać.

- Skręć w lewo. – powiedział Stiles, nie podnosząc wzroku znad telefonu.

- Nie. – odparł beznamiętnie Derek. – Jedziemy do Scotta.

- Jak to do Scotta? Do loftu.

- Do Scotta.

Stiles odwrócił się na przednim siedzeniu i spojrzał na Jane z głupim uśmiechem na twarzy.

- Jedziemy do Scotta.

- Widzę, że masz niesamowitą siłę perswazji, Stiles. – Jane ukryła śmiech. Robiła to wiele razy.

Nauczyła się, kiedy spotykała się z Frankiem Deckersem, kapitanem szkolnej drużyny siatkówki, który choć był przystojny, był też głupi jak but. Okazało się to zbawienną umiejętnością, bo Frank nie tylko nie łapał aluzji, ale też obrażał się o kompletnie normalne sprawy i powiedzonka, przez co śmiech, nawet jej słodki i uroczy śmiech, był wyjątkowo niewskazany.

Dom Scotta okazał się być ładnym budynkiem, klasycznym domem na przedmieściach z kawałkiem trawnika, betonowym podjazdem i werandą. Kiedy Derek zatrzymał samochód, wyskoczył jako pierwszy a Stiles wykorzystał ten moment, żeby jeszcze rzucić Jane jedną, szczątkową informację i dodać jej otuchy.

- Są dziwni. Nie przestrasz się.

- Dziwniejsi od ciebie?

Stiles tylko skrzywił się i wysiadł z auta, a Jane zrobiła to samo. Na werandzie pojawiła się rudowłosa dziewczyna, o prostych, długich włosach. Miała na sobie sukienkę w kwiatki i sandałki na obcasie.

- Wreszcie! Długo wam się zeszło, Aiden i Ethan przyjechali piętnaście minut temu. – zauważyła dziewczyna, rzucając szybkie spojrzenie na dwa motocykle stojące na podjeździe. Kiedy Jane podeszła bliżej, rudowłosa uśmiechnęła się do niej. – Lydia.

- Jane. To raczej wiesz.

- O tak. – Lydia uśmiechnęła się jeszcze szerzej i złapawszy Jane za rękę, pociągnęła ją do środka. – Wszyscy chcą cię poznać.

Wewnątrz Jane słyszała kilka głosów, wymieniających między sobą jakieś uwagi. Zorientowała się, że ludzi jest dużo i że będzie musiała się z nimi wszystkimi zmierzyć. Przelotnie spojrzała na siebie w lustrze.

Na lot ubrała wąską spódnicę z wysokim stanem i cienki sweterek w kolorze oliwkowym. Włosy próbowała jakoś przygładzić jedną ręką, ale zanim jej się udało, stanęła w salonie wypełnionym mniejszą ilością ludzi, niż się spodziewała.

- To Jane. – powiedziała Lydia.

Chłopak o złotej, opalonej skórze i czarnych włosach wstał z fotela. Jego muskularne ciało wydawało się być wielkie. Wyglądał jak rasowy Kalifornijczyk. Brodę miał ostrą, usta wąskie, oczy brązowe i raczej małe. Obok niego zaraz pojawił się niski blondyn o łagodnej twarzy, choć muskulaturą wcale nie odstawał od swojego kolegi. Wbijał w Jane wyczekujące spojrzenie.

- To Scott. – powiedziała Lydia, a ciemnowłosy chłopak uniósł rękę.

Prawdziwy Alfa. Jane już o nim słyszała. Przez większą część lotu wypytywała Stilesa (bo Derek był zbyt gburowaty, żeby odpowiadać na jej pytania) o Beacon Hills. Wiedziała, czego może się spodziewać w Stadzie. Wilkołaki, Banshee, Kojotołak, kiedyś mieli także Kitsune i Łowczynię. No, i mieli i nadal mają Stilesa.

Jane spróbowała się uśmiechnąć, choć widok Scotta trochę ją zawiódł. Myślała, że Prawdziwy Alfa będzie dostojniejszy, trochę wyższy i nie będzie miał chłopięcych rysów. Szczerze mówiąc, myślała, że będzie wyglądał bardziej jak Derek.

- Ty serio umiesz zmieniać kształt?

Nadawcą pytania był niebieskooki chłopak stojący koło Scotta, bardzo chciał zachowywać się poważnie, ale nie uszło uwadze Jane to, że średnio mu to wychodziło. Dziwny wyraz twarzy, mieszanka gburowatości i dziecięcego uroku sprawiły, że znów miała ochotę się zaśmiać.

- No tak. – odparła najbardziej bezbarwnie jak mogła.

– Zmień się w Masona, albo Theo... Albo...

- Liam! – Scott szturchnął chłopaka łokciem. – Ona nie ma pojęcia o kim mówisz... Nie masz pojęcia o kim mówi? – zwrócił się do Jane.

- Wiem, że Theo to chimera i parę razy chciał was pozabijać. – Jane wzruszyła ramionami.

- I oczywiście nie wiesz, że stoi tutaj.

Głos był miękki i niski. Chłopak był odrobinę wyższy od Liama i miał przydługie ciemne włosy założone za uszy. Jego oczy błysnęły tym przerażającym, zimnym i bezosobowym błękitem. Jane chciała się cofnąć, ale wytrzymała jego ciężkie spojrzenie na sobie.

- Ty to ten Theo, tak? – spytała całkiem spokojnie, niemalże beznamiętnie. Potem spojrzała na Stilesa stojącego po jej lewej stronie. – Serio, ten gość?

Stiles wzruszył ramionami i podszedł do Scotta. Odsunęli się na bok, i rozmawiali o czymś z pochylonymi głowami, kiedy Liam i Theo lustrowali Jane zaciekawionymi spojrzeniami. Nie podobało jej się to, że wilkołak i chimera niemalże pożerają ją wzrokiem, dokładnie skanując każdy milimetr jej ciała, które mogło się zmienić w dowolne ciało.

- Wystarczy. To nie wystawa w MET.

Była wdzięczna Derekowi, za to że stanął między nią i chłopakami, kompletnie osłaniając Jane od spojrzeń. Lodowate oczy Theo przyprawiały ją o dreszcze. Przywoływały wspomnienia z momentu, kiedy tych dwóch bliźniaków goniło ją po dzielnicy przemysłowej.

Theo opadł na fotel a Liam odsunął się do okna. Dopiero teraz dostrzegła bliźniaków opartych w niedbałych pozach o kominek. Lydia złapała ją za łokieć i pociągnęła na sofę obok siebie. Jane usiadła posłusznie, a Derek stał w przejściu.

- Są dziwni, ale przywykniesz. – Lydia pochyliła się i powiedziała cicho do Jane, która nieufnie obserwowała całe zgromadzenie. – Polubisz ich.

Jane nie była tego taka pewna. Obserwowała każda dwójkę. Scotta i Stilesa łączyła dziwna relacja, braterska, choć nie byli spokrewnieni. Theo i Liam wyglądali, jakby naprawdę dużo razem przeszli, a bliźniacy to po prostu bliźniacy. Kątem oka dostrzegła jak Lydia ukradkowo spogląda na Stilesa z czułością. Derek pozostawał kompletnie niewzruszony.

Szamotanie przy drzwiach wejściowych i w końcu głos zwróciły uwagę wszystkich.

- Sory za spóźnienie. Biegałem.

Chłopak był wysoki, o wiele wyższy od któregokolwiek ze zgromadzonych do tej pory. Muskularnie ciało opinała zielona koszulka z dekoltem w serek i ciemne spodnie. Włosy miał brązowe, kręcone, oczy niebieskie, ale nie tak przerażająco niebieskie jak bliźniacy. Ostre kości policzkowe i mocna, dobrze zarysowana szczęka czyniły z niego niemalże syna Apolla.

- A to Isaac. – szepnęła Lydia do ucha odwróconej od niej Jane.

- Isaac. – powtórzyła Jane machinalnie. – Ten, który ciągle usprawiedliwia się dzieciństwem w zamrażarce i brakiem rodziców?

- SERIO STILINSKI? – warknął Isaac, a jego oczy błysnęły złotem. – Musiałeś?

- Mówisz tak, jakbym powiedział jakiekolwiek kłamstwo. – Stiles uniósł brwi. – A to sama prawda.

Isaac wydął usta i rzucił Jane ukradkowe spojrzenie, a potem opadł na fotel obok Theo.

- To wszyscy?

- Jeszcze kilka osób. – odparł Scott. – Ale teraz naprawdę musimy z tobą pogadać.

Scott przeszedł przez pokój i stanął obok Dereka. Naprawdę, Jane wolałaby widzieć Derka jako Alfę.

- Wolałabym rozmawiać z Deatonem. – zauważyła, wiercąc się na miejscu obok Lydii. – Mój tata mu ufa, a ja ufam ojcu.

- Tak, z Deatonem też się spotkasz. – rzekł Derek.

- Ale chcemy najpierw z tobą porozmawiać. Po prostu.

Jane kiwnęła głową. Nie chciała się z nimi kłócić. Wolała po prostu odpowiedzieć na ich pytania, może zadać kilka pytań im. Wyglądali na przyjaźnie nastawionych, no oprócz Theo, ale on chyba do nikogo oprócz Liama nie miał pozytywnego nastawienia.

- Jesteś zmiennokształtną, możesz przyjąć dowolną formę, tak? – zapytała Lydia a w jej głosie dało się wyczuć podniecenie.

- No, to nie działa do końca tak. Mogę się zmienić w kogoś, z kim mam mocną więź, w kogoś, kogo dotknę i w kogoś, kogo własność trzymam w dłoni. – wyjaśniła.

- W osobę, żywą bądź martwą?

- Tak.

- Czyli, czysto hipotetycznie. – zaczął Isaac. – Gdybym dał ci do ręki coś należącego do Kennedy'ego, mogłabyś się w niego zmienić od tak?

Jane kiwnęła głową.

- Ale ekstra. Przecież, możesz się w niego zmienić, zrobić zdjęcie, wrzucić na instagrama z podpisem „WRÓCIŁEM" i wywołać aferę narodową. – Liam niemalże podskoczył.

Wszystkie twarze zwróciły się ku niemu z różnym poziomem konsternacji. Lydia przekrzywiła głowę w prawo i otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć, ale po chwili je zamknęła.

- Liam, po pierwsze, masz coś należącego do niego? A po drugie, co do cholery? – Isaac zadał pytanie, które najwidoczniej kłębiło się w głowach wszystkich.

Liam odwrócił wzrok i pokręcił głową, ale wydawał się być z siebie zadowolony. Jane obserwowała ich wszystkich dobrą chwilę, nim doczekała się kolejnego pytania. Było to dziwne zbiorowisko różnych ludzi. Żadne z nich nie wzbudzało w niej tyle zaufania, żeby jakoś niesamowicie chciała się z nimi zaprzyjaźnić. Wiedziała jednak, że musi pogadać z Deatonem.

- Pokażesz nam? – pytanie padło z ust jednego z bliźniaków.

- Aiden ma rację. Niech nam pokaże.


JANE W BEACON HILLS KOCHANI!!! Teraz już zacznie się coś dziać, obiecuję!!  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro