Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. You know more than you say


Znaleźli się w jakiejś podrzędnej knajpie, której neonowy szyld głosił, że była otwarta przez dwadzieścia cztery godziny. Cały budynek stał niedaleko dzielnicy przemysłowej, ale w zdecydowanie lepiej sytuowanej i co najważniejsze, zamieszkanej części miasta.

We dwójkę weszli do lokalu, i Stiles od razu wiedział, że wolałby tu nie przychodzić. Nie było tu wielu gości. Wystrój przypominał lata osiemdziesiąte. Winylowe, czerwone krzesła dosunięte do klejących się stolików były w niewiele lepszym stanie niż boksy pod jedną ze ścian.

Jane wsunęła się do jednego z boksów i od razu sięgnęła po laminowane menu. Stiles zrobił to samo, choć od spisu tutejszych specjałów wolałby poznać dziewczynę, przez którą musiał tłuc się taki kawał z Derekiem i bliźniakami.

Kelnerka, raczej młoda dziewczyna z tatuażem na szyi podeszła do nich, a w ręce trzymała niewielki notatnik i długopis.

- Co podać?

- Cheeseburgera, frytki i kubek gorącej kawy. – powiedziała Jane. – A dla ciebie...

- Stiles. – Stiles z opóźnieniem rozumiał, że dziewczyna zwraca się do niego. – Tylko kawę.

Kelnerka odeszła szybko nie zaszczycając ich nawet spojrzeniem i zniknęła za czerwoną ladą. Stiles przyjrzał się Jane. Miała krótkie, jasnobrązowe włosy i niebieskie, przenikliwe oczy. Skóra raczej jasna, nos drobny, usta niezbyt wielkie. Kilka pasemek na jej włosach błyszczało srebrem, ale o to wolał nie pytać. Kobiet raczej nie pyta się o takie rzeczy, jak przypominała mu Melissa McCall.

- Czy to czas na rozmowę? – spytał w końcu, kiedy kelnerka przyniosła im dwa kubki kawy. Jane swój natychmiast objęła dwoma dłońmi, jakby chciała je zagrzać.

- Jeśli masz jakieś pytania, to pytaj. – powiedziała pełna przekonania i zanurzyła różowe usta w ciemnym, i gorzkim naparze. Widząc jego pytający wzrok, uśmiechnęła się pospiesznie. – Kawa ma być czarna, mocna i niesłodzona. Inaczej to po prostu mleko kawowe.

- Okej. – Stiles położył obie dłonie na stole. – Nie tłukłem się tutaj tyle, żeby pić kawę w tym... Lokalu. – w ostatniej chwili powściągnął język. – Deaton to przyjaciel twojej matki i jest... Nie wiem jak ci to powiedzieć... Druidem.

Jane spojrzała na niego tak, jakby miała zaraz wybuchnąć śmiechem. Zmarszczyła jednak po chwili brwi i przekrzywiła głowę w prawo.

- Druidem? – powtórzyła. – Takim jak leśny skrzat... Doobrze... Stiles, tak? Słuchaj, nie wiem po co się tu tłukłeś, ale mam za sobą ciężką noc, a twoi kumple gonili mnie po ciemnych alejkach i... Nie wiem czemu ich oczy tak błyszczały i w ogóle...

- To wilkołaki. – wypalił nagle, choć zorientował się, że nie powinien.

Jane prychnęła i spojrzała na niego spode łba, pytająco, jakby właśnie jej powiedział, że jest Kapitanem Ameryką.

- Myślałaś, że tylko zmiennokształtni są odejściem od normy?

- Ja... Co?

- Słuchaj. Jesteś ostatnią zmiennokształtną i ktoś bardzo, ale to bardzo, chce cię dorwać. – Stiles zniżył głos i pochylił się nad stołem. – I wiem, że to może brzmieć abstrakcyjnie, ale błagam cię, wysłuchaj mnie do końca. Tych ktosiów może być dużo. Deaton chce...

- Ten druid? – przerwała mu Jane.

- Tak. Ten druid. Ratowaliśmy tyłki, głównie własne, ale też innych. Po prostu musisz mi zaufać.

Kelnerka postawiła zamówienie Jane przed nią i oddaliła się. Stiles zaczynał rozumieć chyba, czemu Jane wybrała właśnie to miejsce. Nikt tu nie podsłuchiwał, nikt nie zadawał pytań.

- Muszę tobie zaufać, kiedy ja nic o tobie nie wiem. – Jane zajęła się swoimi frytkami i już na niego nie patrzyła. – To jakim niesamowitym stworzeniem jesteś? Wampirem? Wilkołakiem?

- Człowiekiem. I należę do bardzo osobliwego stada.

- Stada? I jesteś człowiekiem. – Jane wydęła usta i pokiwała głową. – Okej, to ma sens.

- Nie potrzebuję takiego cynizmu!

- Słuchaj. Twój koleś zaskoczył mnie zmiennokształtną. Wydawało mi się, że mogę normalnie żyć i do tej pory mogłam, więc nie sądzę żeby ktokolwiek... Moja matka to o wiele lepsza zmiennokształtna. Na serio. Ona zawsze to ogarniała, nie ja ale...

Stiles patrzył jak Jane stara się dobrać słowa, ale najwidoczniej nie była w stanie tego zrobić. Zjadła jeszcze dwie frytki nim zaczęła mówić.

- Czego ode mnie oczkujesz, Stiles? – wymówiła jego imię miękko, jakby z pewną czułością, choć wiedział, że to nie jest możliwe. – Co mam zrobić?

- Po pierwsze, to wiem, że wilkołaki i tym podobne nie są ci obce. – stwierdził Stiles mało pogodnie. – Po drugie, wiem, że możesz nie chcieć mi zaufać, ale chociaż spróbuj. To stado Prawdziwego Alfy i...

- Prawdziwy Alfa? Więc to prawda? – Jane podsunęła się bliżej niego i pochyliła nisko nad stołem. – To się stało? On istnieje?

Stiles zmarszczył brwi i zrobił minę, którą Lydia zwykła nazywać „klasyczna mina zirytowanego Stilesa".

- Naprawdę nie mogłaś wcześniej wykazać inicjatywy... Wiesz co, nieważne. – szybko przywołał się do porządku, upił łyk kawy. – Tak. Czy teraz jesteś w stanie mi zaufać? Musisz tylko pojechać ze mną do Beacon Hills i...

- Zwolnij! Co to Beacon Hills? To jakaś szkoła? Chodziłam do szkoły z internatem i wcale mi się tam nie podobało!

- Beacon Hills to dom. – w jego oczach pojawiła się pewnego rodzaju nostalgia. – Tam jest Stado. – spojrzał na zegarek na swoim nadgarstku. – No, niedługo będzie. Jak tylko samolot Lydii wyląduje na LAX i Scott po nią pojedzie i...

- Dobra. Masz jakieś ADHD? – Jane uniosła dłoń chcąc go uciszyć. – Słuchaj, nie wiem jak w waszym stadzie, ale ja mam tu zobowiązania. Dom, ojca i życie. Nie mogę od tak wyjechać do jakiegoś miasteczka, Bóg wie gdzie...

- W Kalifornii.

- Na drugim końcu kraju. – Jane już wyglądała, jakby przekonanie jej graniczyło z cudem. – To wszystko to jakieś wariactwo. – sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej banknot pięciodolarowy. Rzuciła go na stół i wysunęła się z boksu. – Zjedz tego burgera. Ja muszę znikać.

Ruszyła do drzwi i opuściła lokal, zanim Stiles zdążył wygramolić się za nią. Powietrze było rześkie i niemal natychmiast uderzyło go w twarz. Wypatrzył Jane po drugiej stronie ulicy, idącą do metra. Popędził za nią ile sił w nogach.

- Musisz mnie wysłuchać. – poprosił, łapiąc ją za nadgarstek. Kiedy się odwróciła, jej twarz znajdowała się niebezpiecznie blisko jego twarzy. – Proszę. Grozi ci potworne niebezpieczeństwo. Dzięki temu, że Deaton nam o tym powiedział jesteśmy w stanie ci pomóc. Ochronić cię. Polubiłabyś stado.

Jane spojrzała na niego swoimi niesamowicie niebieskimi oczami i wyszarpnęła nadgarstek z jego uścisku. Czerwone pręgi zostały na jej skórze w miejscu, w którym palce Stilesa były zaciśnięte.

- Wiesz, że wilkołaki są prawdziwe. Wiesz, że świat nadnaturalny istnieje, tylko nie chcesz tego do siebie dopuścić. Jane Potter, jesteś w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Kiedy to wreszcie do ciebie dotrze?

Wsunął karteczkę z numerem do kieszeni jej kurtki. Jane patrzyła na niego jeszcze przez chwilę, a potem odwróciła się i weszła do metra. 


Rozkręca się powoli, ale jak już się rozkręci, to obiecuję, że będzie niesamowite!!! Nowy rozdział na dobry początek nowego roku! ENJOY KOCHANI!!!  Początkowe rozdziały wprowadzą was w klimat, a taką mam przynajmniej nadzieję! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro