Rozdział 7- część 2
Znacie to uczucie, gdy coś sobie zaplanujecie? Próbujecie zrobić wszystko, aby osiągnąć wyznaczony cel i kiedy jesteście już tak blisko, marzenia są na wyciągnięcie ręki...życie rzuca nam kłody pod nogi i wszystko szlak trafia. Tak było w moim przypadku.
Kiedy na widoku zamajaczyła czarna flaga z białą czaszką, wiedziałem, że wróży to kłopoty. Piraci.Nigdy dotąd żadnego nie spotkałem, ale czytałem i słuchałem o nich różne historie. Żadna nie kończyła się happy endem. Ledwo wypłynęliśmy z portu, parę minut szczęścia, wolności. Tylko tyle było mi dane. Zacząłem szykować się do walki, chciałem znaleźć jakąś broń, cokolwiek co pomoże mi się obronić. Zdenerwowany biegałem po całym pokładzie. Na marne, to przecież jest transportowiec. W ładowniach jest żywność, tylko to, nic więcej. Rozejrzałem się dookoła i zdziwiony stwierdziłem, że tylko ja próbuję się uzbroić. Czy ci ludzie powariowali? Stali na środku pokładu z opuszczonymi głowami. Większość zaczęła się modlić, tak jakby Bóg mógł w tej chwili coś zadziałać. Jeden śmiałek wyskoczył za burtę i zaczął płynąć w stronę brzegu. Wariat, za jakieś dziesięć minut starci siły i utonie. Nie, ja się tak łatwo nie poddam. W akcie desperacji chwyciłem kij od mopa, wiem, żałosne, ale może uda mi się walczyć nim na tyle długo, aż nie zdobędę którejś z ich broni. Mam nadzieję, że dziesięć lat ćwiczenia szermierki nie pójdzie na marne.
Huk wystrzału ogłuszył mnie na parę sekund, tyle wystarczyło, aby piraci wdarli się na nasz statek i pojmali większość załogi. Jestem na przegranej pozycji, zdaję sobie sprawę, że nikt nie stanie po mojej stronie. Większość z tych ludzi to prości marynarze, którzy nigdy nie parali się walką. Jedynie kapitan walczył zawzięcie z dwoma oprychami, szło mu całkiem nieźle, dopóki trzeci z nich nie zaczaił się do niego od tyłu. Jednym ruchem ręki przepołowił go na pół. Szpada gładko przeszła przez ciało, pozbawiając życia kolejnego człowieka.
Próbowałem się bronić, niestety nawet umiejętności walki, które zdobywałem przez tyle lat, nie pomogły mi. Moja "broń" nie przetrwała pięciu minut, zostałem pojmany, tak jak reszta załogi z tym, że mocno poharatany. Tylko ja i kapitan stawialiśmy opór.
- Hmm...zobaczmy co nam się tu trafiło.- Obleśny typ podchodził do każdego z nas, rozpoczynając swoje oględziny. Nie mogłem patrzeć jak na prawie każdego z tych biednych ludzi celuje palcem, a następnie wskazuje burtę. Skazał ich na okrutną śmierć. Większość z nich utonie, część pewnie trafi w wygłodniałe pasze rekinów. Kiedy podszedł do mnie jego odór, niemal powalił mnie na kolana. Na Boga, przecież kąpiel to nic strasznego, a o myciu zębów już nie wspomnę. Nachylił się nade mną, uważnie mnie obserwując, promienie słońca odbijały się od jego łysej głowy, czarna broda, sięgała mu prawie do pępka. Dziwne połączenie. To musiał być ich przywódca.Jego spojrzenie było tak natarczywe, że już wolałbym żeby wreszcie pokazał swoim obrzydliwym palcem w stronę burty, niż żeby tak się ciągle na mnie gapił.
- Chodź za mną.- Tylko tyle powiedział, a ja, chcąc nie chcą, musiałem wykonać jego rozkaz.
***
Od tamtego wydarzenia minęły trzy miesiące. Jak to możliwe, że przeżyłem tyle z tą bandą idiotów? To proste, zwerbowali mnie do swojej załogi, po tym jak ich kapitan odkrył we mnie magię. Tak, stałem się czarownikiem. To on mnie wszystkiego uczył, nie powiem całkiem mi się to podobało. Niestety musiałem płacić dużą cenę za udzieloną mi "pomoc". Stałem się piratem. Okradałem, rabowałem, zabijałem na żądanie kapitana. Stałem się najlepszy z całej załogi. Nie dość, że perfekcyjnie posługiwałem się magią, to do tego potrafiłem walczyć jak mało kto. Nie chciałem tak żyć. Wiedziałem, że, aby być wolnym, będę musiał zabić mojego mentora.
Pytanko...chcecie trzecią część z przeszłości Luka? Czy wracamy do rzeczywistości i mam opisywać akcję związaną z łowcami? Piszcie w komentarzach, bo nie wiem czy interesują was takie rozdziały. Przepraszam, że dodaje dopiero teraz, ale kochany wattpad usunął mi poprzednią część, praktycznie przed samym opublikowaniem i musiałam pisać wszystko jeszcze raz:/
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro