Rozdział 7- część 1
Ten rozdział będzie trochę inny niż wszystkie poprzednie. Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu.
Siedziałem rozparty na krześle i czekałem aż służba przyniesie mi moje śniadanie. Ziewnąłem znudzony, próbując odgonić resztki snu z którego zostałem wyrwany zaraz po wschodzie słońca. Mimo wielkiej ochoty, nie mogłem pozwolić sobie na dalsze leniuchowanie. Dzisiaj wszyscy pracowali w pocie czoła, aby ten dzień, a właściwie wieczór był wyjątkowy. Każdy zafascynowany i wyraźnie podekscytowany krzątał się po rezydencji. Ona sama lśniła niczym pałac. Wystrojona została już tydzień wcześniej. Największy podziw miała wzbudzać sala balowa. To tam wszystko miało się rozegrać.
- Synu, popraw się. Powinieneś dawać przykład. Wyglądasz tak, jakby w ogóle nie interesował cię dzisiejszy dzień. Czy coś się stało?- Westchnąłem i spełniłem prośbę matki. Usiadłem prosto, tak jak na szlachcica przystało.
- Nie, mamo. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Zastanawia mnie tylko czy...- Zawahałem się. Kobieta, która właśnie poprawiała kołnierz mojej flanelowej koszuli, zawsze była dla mnie autorytetem i to do niej zwracałem się z każdą troską, ale dzisiaj nie byłem pewien,czy powinienem jej powiedzieć co mnie dręczy. Nie wiem czy mnie zrozumie.
- Coś cię trapi. Widzę to i nie próbuj się wymigiwać, że to tylko stres. Powiedz, jestem twoją matką, pomogę ci.
- Ja...mam wątpliwości. - Dla mnie ta cała szopka, od początku była i jest niepotrzebna, jednak moi rodzice planują to od lat. Nie chcę ich zawieść.
- Wątpliwości? Synu, cztery godziny przed swoim ślubem masz wątpliwość? Elizabeth to świetna partia dla ciebie. Jest młoda, piękna, wykształcona i będzie wspaniałą żoną. Do tego jest córką barona. Kiedy wasz związek połączy nasze rodziny to...
- Mamo, ja mam osiemnaście lat. Chcę podróżować, zwiedzać świat. Ja jej nie kocham. Owszem, to cudowna dziewczyna, ale...nas nic nie łączy. Oboje będziemy się ze sobą męczyć. W imię czego mam poświęcić swoją młodość i szczęście? Dla dobra wspólnych interesów?! I bez tego jesteście z ojcem obrzydliwie bogaci!
- Zapędzasz się, Luke. Razem z ojcem zadecydowaliśmy, że ożenisz się z Elizabeth. Całe życie robiliśmy wszystko, abyś był szczęśliwy. Zreflektuj się i pokaż, że możemy być z ciebie dumni. Jesteś już dorosły, powinieneś wiedzieć, że nie zawsze dostajemy od życia to czego chcemy.
- Ale...
- Koniec dyskusji. Ciesz się, że ojciec tego nie słyszał. Zjedz śniadanie i zacznij przygotowywać się do ceremonii.
Kobieta, która zawsze była dla mnie oparciem, moja własna matka, woli poświęcić moje dobro, dla dobra interesów rodziny. Jak ona mogła mnie tak potraktować?!
***
Zapukałem delikatnie w ciemną powłokę mahoniowych drzwi. Po chwili otworzyła je drobna brunetka o ślicznych niebieskich, niczym ocean, oczach. Ewidentnie zdziwiła się widząc mnie, ale bez słowa wpuściła mnie do środka.
- Wiesz, że nie powinno się widzieć swojej narzeczonej parę godzin przed ślubem? Stało się coś poważnego, prawda Luke?
Ona na to nie zasługuje. Powinna wyjść za mężczyznę, który obdarzy ją prawdziwym uczuciem. Za tego, który będzie jej oddany do końca jej życia. Ja jej nie mogę tego dać.
- Elizabeth, ja...wybacz mi, ale...nie mogę się z tobą ożenić.- Nie chcę jej ranić, naprawdę, ale czuję, że muszę tak zrobić.
- Jak to? Luke, czy ja zrobiłam coś niewłaściwego? Uraziłam cię czymś? - Czy mi się wydaje, czy w jej oczach zamigotała ulga?
- Oczywiście, że nie. To nie jest twoja wina, lecz moja. Wybacz, że powiem to tak otwarcie, ale nie kocham cię i wiem, że nie zdołam obdarzyć cię głębszym uczuciem. Mogę traktować cię jedynie,jak młodszą siostrę. Ja po prostu...potrzebuję wolności, swobody...nie nadaję się na męża, zwłaszcza tak wspaniałej kobiety jak ty.
- Oh. Luke, ja rozumiem. Czuję dokładnie to samo co ty. Powiem ci w sekrecie, że niesamowicie mi ulżyło, gdy usłyszałam twoje słowa, ale...co na to nasi rodzice? Nie będą zachwyceni.
- O to się nie martw. Ucieknę jeszcze dzisiaj przed uroczystością. Wszyscy będą winić mnie, nikt nie będzie miał do ciebie żalu.
- Dobrze, ale gdzie się udasz?
- Jeszcze nie wiem. Wsiądę na pierwszy lepszy statek. Popłynę na nieznane lądy. Będę podróżnikiem.
- W takim razie, życzę ci szczęścia i pomyślnych wiatrów.
- Dziękuję. Mam nadzieję, że niebawem spotkasz tego, obok którego powinnaś stanąć na ślubnym kobiercu.- Ucałowałem jej dłoń, po czym pomknąłem w stronę rezydencji, której nie mogłem już nazywać domem.
***
Ląd oddalał się coraz bardziej. W okół można zobaczyć jedynie samą wodę. Słońce delikatnie ogrzewa swoimi promieniami. Płynąc w niezaznanie, nie znając swojej przyszłości, mogę jedynie zagadywać, co będzie dalej.
Kto by się spodziewał, że Luke ma taką przeszłość? Pomyślałam, że fajnie by było was w nią wtajemniczyć, gdyż Elizabeth pojawi się jeszcze w późniejszych rozdziałach i namiesza trochę w losach naszych bohaterów. Piszcie co sądzicie o tego typu rozdziałach. Następny pojawi się w środę. Myślę, że niedługo zrobię maraton.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro