10. Equilibrium
Nie sprawdzony
Victoria POV:
- Dean, skarbie, nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę.- Patrząc na tą dwójkę miałam ochotę zwymiotować, co chwilę szeptali do siebie słodkie słówka, przytulali się i całowali.
- To może ja wyjdę. Nie chcę wam przeszkadzać.- Czas wykonać taktyczny odwrót. Jeśli zostanę w tym pomieszczeniu choć chwilę dłużej, to powiem o parę słów za dużo. Od kiedy Dean jest taki...romantyczny? To słowo nawet do niego nie pasuje. Z resztą ta dziewczyna do niego nie pasuje. Spędziłam z nią niecałą godzinę, a już zdążyłam wywnioskować, że to wredna i dwulicowa żmija.
- Victorio, zostań. Poznasz się lepiej z Elizabeth. W końcu muszę dopilnować żeby dwie najważniejsze kobiety w moim życiu, się polubiły.- Że co proszę? Ja mam ją polubić?
- Um...nie, zostawię was samych. W końcu powinniście się sobą nacieszyć. Zobaczymy się na kolacji, wtedy porozmawiamy.
- No dobrze, jak wolisz.
***
Wyszłam z Instytutu, kierując się do najbliższego parku. Słońce wzeszło na niebo parę minut temu. Nie ma sensu kłaść się spać. Z resztą i tak pewnie bym nie zasnęła. Nie dość, że ten czarodziej siłą zaciągnął mnie do Paryża, to jeszcze moi znajomi całkowicie zwariowali. Skąd Dean zna tą całą Elizabeth? Jak to możliwe, że tak szybko jej się oświadczył? Z tego co wiem przez całe życie kochał on tylko jedną kobietę-moją matkę, lecz była to miłość nieodwzajemniona. Nie bronię mu znaleźć sobie dziewczynę, cieszę się jego szczęściem, ale dlaczego wybrał sobie taką zołzę?!
- Kogóż moje oczy widzą?- O nie, proszę, tylko nie on.
- Luke. Dawno się nie widzieliśmy. Śledzisz mnie?- Tylko tego blond głupka mi jeszcze brakowało.
- Oczywiście, że nie. To przeznaczenie zsyła nas ku sobie.
- Oh, na pewno. Proszę cię, daj mi spokój, muszę pobyć przez chwilę w samotności.
- Coś się stało, moja piękna?- Spojrzał na mnie zatroskanym wzrokiem. Gdybym nie wiedziała jaki jest naprawdę, pewnie utonęłabym w tych jego pięknych niebieskich tęczówkach. Chwila...o czym ja myślę?! Normalnie jak jakaś zakochana nastolatka. To wszystko wina przemęczenia.
- Po pierwsze, nie twoja, a po drugie, nie, nic się nie stało.
- Martwię się o ciebie, wyglądasz na zatroskaną.
- Powtarzam Ci, że nic mi nie jest. Zostaw mnie, proszę. Chcę zostać sama.
- Dobrze, ale wiedz, że niedługo znów się spotkamy, a wtedy dowiem się co cię zdenerwowało. Do zobaczenia.- Nie zdążyłam nawet zareagować, kiedy złapał moją twarz w swoje dłonie, po czym pocałował mnie namiętnie w usta. Chwilę później zniknął. Znowu. Dobra, mam tego dosyć. Wracam do Instytutu, muszę się przespać.
Na dzisiaj to ostatni rozdział:) Mam nadzieję, że wam się podobał. Miłych snów:*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro