Rozdział 3
I grab my coat and gun
Wonder if this is it, it's darkest before dawn
Sometimes I wanna give in but I just have to go on
Harry popatrzył na domek i zaczął iść za Louisem, który niósł jego walizkę. Nie prosił o to, ale chłopak sam zaproponował, więc się zgodził. Rodzice nastolatka mieli o wiele większą posiadłość w lesie, ale ta budowla wydawała się bardziej przytulna. Jakby panowało w niej więcej ciepła. Nadal się trochę bał, że Louis zabije go podczas snu, ale nie żeby miał cokolwiek do stracenia. Postanowił, że chociaż raz ucieknie od rutyny i spróbuje prawdziwego życia. Pragnął zabawy, imprez i wymykania się w nocy, a na razie było zupełnie odwrotnie. Miał dość codziennego chodzenia do szkoły, niedzielnych obiadów (bo tylko wtedy rodzice poświęcali mu chociaż chwilę uwagi) i udawania szczęśliwej rodziny. Bo przecież szef jednej z bogatszych firm w Anglii musi mieć nieskazitelny wizerunek. Publicznie jest idealnym ojcem i mężem. Szkoda, że inni nie wiedzieli, jaki jest naprawdę. Dla niego liczyły się tylko osobiste korzyści. A Harry? Tylko zawadzał. Ale za to jego perfekcyjny braciszek, choć już zdążył uciec, był ulubionym państwa Stylesów.
Chłopak westchnął cicho i wszedł do środka za szatynem. Rozejrzał się i patrzył, jak starszy zanosi jego rzeczy do pokoju. Stwierdził, że w środku było dość ładnie. Meble z jasnego drewna dobrze kontrastowały z ceglaną ścianą, a przez niewielkie okna wpadało popołudniowe słońce. Zauważył też zdjęcia, stojące na kominku, więc ruszył w ich kierunku. Na pierwszym z nich zobaczył małego chłopca, stojącego z kobietą i mężczyzną. Wywnioskował, że to Louis z rodzicami. Na drugim obejmował wysoką blondynkę. Była jego dziewczyną? Na ostatnim z nich całował w policzek niskiego bruneta. Wyglądał znajomo, ale nie umiał sobie przypomnieć, skąd go znał.
Z rozmyślań wyciągnęły go odgłosy kroków. Odruchowo odwrócił się do tyłu i zobaczył Louisa, który wcale nie wyglądał na zadowolonego. Przygryzł wargę i nic nie mówił.
-Kto ci pozwolił cokolwiek ruszać?- odepchnął nastolatka łokciem i szybko zabrał wszystkie zdjęcia.- Nigdy więcej nie waż się niczego dotykać bez mojego pozwolenia, zrozumiano?
-T-tak- młodszy przytaknął, obawiając się, że Louis mu coś zrobi. Przez jednodniową znajomość wiedział, że jak jest wkurzony to lepiej z nim nie zadzierać. Najdziwniejsze było to, że wcale się go nie bał. Nie oceniał ludzi, zanim ich nie poznał, a szatyn zainteresował go tak bardzo, że miał ochotę rozmawiać z nim godzinami. Tajemniczość go przyciągała, bo Louis był inny od wszystkich bogatych, ułożonych dzieciaków z prywatnej szkoły, których znał. To było głównym powodem, dla którego tak bardzo pragnął go poznać.
-Tam masz pokój. Zawołam cię na kolację. Do tego czasu masz stamtąd nie wychodzić- wydał polecenie i po chwili zniknął na schodach na górę.
Harry od razu poszedł we wskazane mu miejsce i zamknął drzwi, po czym położył się na łóżku i zaczął wpatrywać w sufit. Zupełnie nie miał ochoty na rozpakowywanie walizki. Postanowił, że zrobi to jutro rano. Przecież nigdzie mu się nie śpieszy.
Nawet nie zauważył, kiedy zasnął. Obudził go Louis, stojący nad nim z talerzem kanapek.
-Pomyślałem, że jesteś głodny. Zjedz i możesz iść dalej spać- wzruszył ramionami, uważnie przypatrując się brunetowi.
-Dziękuję- odpowiedział i usiadł, po czym przeciągnął się, jak mały kotek. Ten widok tak rozczulił niebieskookiego, że prawie niezauważalnie, ale uśmiechnął się. Był bipolarny, co wcale nie podobało się Harry'emu.
-Jakbyś mnie szukał to jestem na górze, tylko nie przychodź, jeśli nie będzie to coś ważnego- rzucił i nie dając młodszemu czasu na odpowiedź, wyszedł.
Nastolatek zjadł przygotowaną przez Louisa kolację i nie kłopocząc się z przebieraniem w piżamę, ponownie zasnął. Miał tylko nadzieję, że następny dzień będzie mniej wyczerpujący.
***
Louis, jak co rano przebrał się i wyszedł pobiegać. Szybko odnalazł swoją ulubioną drogę nad jezioro, więc po pokonaniu ponad pięciu kilometrów postanowił odpocząć nad wodą. Usiadł na mokrej trawie i zamknął oczy, wdychając rześkie powietrze. Wysiłek fizyczny sprawiał, że mógł przez chwilę nie myśleć o niczym innym i zapomnieć o problemach. To mu pomagało, kiedy miał gorszy czas. Ćwiczył za dużo, co sprawiało mu ból fizyczny i pomagało zapomnieć o psychicznym oraz poczuciu winy. Uwielbiał zaczynać dzień w taki sposób. Dawało mu to energię i poczucie kontroli, które tak bardzo kochał. Oraz oczywiście musiał dbać o kondycję i wygląd zewnętrzny.
Po spędzeniu kilkunastu minut, przypatrując się przejrzystej tafli wody, zaczął wracać. Kiedy był już blisko, zauważył obcy samochód, co go trochę zaniepokoiło. Przyśpieszył kroku i już po chwili był już przy drzwiach. Nie myślał, że wszystko stanie się tak szybko. Nie zdążył nawet uspokoić oddechu, bo od razu musiał działać. Pociągnął za klamkę, ale okazało się, że były zamknięte. Zostawił je otwarte, będąc pewnym, że oboje są bezpieczni. Bo przecież tylko Zayn wiedział o jego kryjówce.
Wyciągnął z dziury, wykopanej pod kamieniem jeden pistolet (tak na wszelki wypadek) i podbiegł do tylnych drzwi. Otworzył je z łatwością, tak jak się spodziewał. Pierwszym, co usłyszał był krzyk i szloch.
Wychodząc, nie spodziewał się, że zastanie taki widok. Stał, jak wryty, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Latami ćwiczył opanowanie, ale przy tym chłopaku wszystko wydawało się być o wiele trudniejsze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro