Rozdział 23
I walked with you once upon a dream
I know you, that look in your eyes is so familiar a gleam
Przyjaciele często nas ranią, ale im wybaczamy, bo nie chcemy ich stracić. Nie tracą naszego zaufania tak szybko, jak zwykli "znajomi". Tylko do czego mogliby się posunąć, żebyśmy zaczęli ich nienawidzić?
Louis nigdy nie ufał ludziom. Jedynie Zayna darzył pełnym zaufaniem. Według niektórych to był problem, ale według Louisa przystosowanie do życia. Ludzie cały czas zawodzą i to nic nowego.
I tak oto, stał przed swoim (byłym?) przyjacielem i czuł zawód pomieszany z czymś pomiędzy smutkiem, złością i dezorientacją. Nie odzywał się, bo miał za dużo myśli, żeby móc wypowiedzieć jakiekolwiek słowa. To go zabolało i nawet nie potrafiłby powiedzieć, że nie.
- Zaskoczony?- Chłopak zapytał z nutą drwiny w głosie. Louis uniósł wzrok i pod wpływem impulsu, uderzył go w twarz. Nie czuł się lepiej, kiedy patrzył, jak łapie się za bolące miejsce i przeklina pod nosem. To było działaniem bezcelowym, ale musiał coś zrobić ze swoimi nerwami. Normalnie się wyżywał na sobie, ale nie chciał robić scen.
- Jak mogłeś?- Szatyn zapytał cicho i usiadł na krześle. Czuł, jakby więcej nie potrafił ustać na nogach, jakby nagle stał się słabszy.
- Jesteś przyzwyczajony do dostawania wszystkiego, co chcesz. Prawda, Louis? Tym razem może tak nie być. I co wtedy zrobisz?
- Powiedz mi, gdzie jest Harry, zanim uderzę cię po raz kolejny- zignorował jego pytanie.
Miał już tego dość. Dość tej całej gry. Dość czekania na cud. Chciał jedynie Harry'ego.
- Ile mógłbyś poświęcić, żeby go odzyskać?
- Dużo- odpowiedział bez zastanowienia się, nawet nie wiedząc, co to miało oznaczać.
- Potrafiłbyś poświęcić swoich przyjaciół?
- Ciebie? Oczywiście- wymusił sarkastyczny śmiech, próbując wywołać w nim wyrzuty sumienia. Zobaczył w jego oczach coś w rodzaju bólu, ale nie mógł stwierdzić, czy to na pewno było to. A nawet jeśli, to zbytnio się tym nie przejął.
- Hemmings, wystarczy- usłyszał głos, którego nawet nie kojarzył, a później otwierane drzwi. Usta Luke'a ułożyły się w coś w rodzaju "przepraszam", ale wszystko działo się za szybko, żeby mógł zauważyć cokolwiek. Chłopak od razu wyszedł, zostawiając Louisa, który jedynie chciał stamtąd szybko wyjść.
Pociągnął za klamkę, ale drzwi były zamknięte na klucz. Mógł się tego spodziewać. Nawet nic nie zrobił, bo nie miał siły. Po prostu usiadł na pieprzonym krześle przy pieprzonym stole i próbował połączyć ze sobą fakty. Jakim cudem Luke dawał im informacje, a był we wszystko zamieszany? I czy one w ogóle były prawdziwe, czy wszystkie zmyślił, żeby ich zmylić? Nie docierało do niego to, że jego przyjaciel go zdradził. Kolejna osoba go zostawiła i już nawet przestał liczyć tych, którzy się od niego odwrócili.
Potrzebował teraz Zayna. On by wiedział, co zrobić. Zawsze ratował Louisa przed nieprzemyślanymi decyzjami i doradzał mu. To prawda, Louis potrafił sobie radzić sam, ale za często działał impulsywnie i to miało niechciane skutki.
Przestał już odliczać upływający czas i nawet nie ruszył się z miejsca. Położył głowę na stole i pozwolił sobie zamknąć oczy. Tylko na chwilę. Jego organizm wręcz błagał o sen, którego ostatnio prawie nie otrzymywał. Zastępowały go litry kawy.
Obudził się, kiedy ktoś wszedł do środka. Nie wiedział, ile spał, ale czuł się dużo lepiej, niż wcześniej. Przetarł oczy i spojrzał w tamtą stronę. W progu stał nikt inny, jak Cameron Shallow. Louis się nie odezwał, tylko pozwolił mu zamknąć za sobą drzwi i podejść bliżej.
- Złamane serduszko, huh?
- Nie. I tak go nie lubiłem- skłamał, mając nadzieję, że mężczyzna w to uwierzy.- Teraz porozmawiajmy o Harrym.
- Biedny, pewnie za tobą tęskni. Nie wie tylko, że jedno twoje niewłaściwe posunięcie i może być martwy.
- Jak dobrze, że każde moje będzie właściwe. A teraz do rzeczy. Gdzie on jest?- Szatyn zapytał spokojnym głosem, chociaż wewnątrz był bałaganem.
- Nudny jesteś- mężczyzna się zaśmiał.- Cały czas o tym samym.
- Ty też jesteś nudny. Cały czas tylko unikasz jednego tematu.
- Widocznie mam powody- wzruszył ramionami.
- Chcę chociaż wiedzieć, kto tym wszystkim dowodzi.
- To jest sekret, ale niedługo poznasz tę osobę. Zależy od tego, jak bardzo zdesperowany będziesz.
- Co, jeśli powiem, że bardzo?- Louis uniósł brwi, tak naprawdę nie wiedząc, ile mógłby zrobić dla Harry'ego. To wszystko było za trudne, a on przestawał sobie radzić. A jeśli Louis Tomlinson potwierdza, że sobie nie radzi, to musi być naprawdę źle.
- Nie kochasz go aż tak bardzo. Ty go jedynie potrzebujesz, a to jest różnica. Nie umiesz kochać. Umiesz się przywiązywać, zupełnie, jak ja. Kolejna rzecz, która nas łączy.
- Nic o mnie nie wiesz- zacisnął pięści, żeby go nie uderzyć i wziął kilka głębokich wdechów. Resztkami sił powstrzymywał się przed zrobieniem mu czegoś.
- Oh, wiem o tobie dużo więcej, niż ci się wydaje. Mam swoje źródła i nie jest nimi Luke Hemmings.
Louis przygryzł wargę tak mocno, aż nie poczuł metalicznego posmaku krwi na języku. To było w pewnym sensie satysfakcjonujące.
Były momenty, kiedy żałował, że poznał kogoś takiego, jak Harry Styles. Ten był jednym z nich. Chłopak wprowadził zamieszanie do jego życia, ale uczynił je piękniejszym. Dzięki niemu Louis poczuł namiastkę szczęścia. Uśmiechał się szczerze i znalazł ukojenie w czyichś ramionach. Pierwszy raz od zerwania z Nickiem komuś zaufał, oddał mu skrawek swojego serca. Nadal bał się zranienia, ale już nie tak bardzo, jak wcześniej. Bo podobno większość strachów da się pokonać, potrzebny jest tylko do tego dobry bodziec.
Louis dawno nie czuł się tak bardzo bezradny. Spróbował wyjść z pokoju, ale skończyło się tylko na szarpaniu, zanim został wepchnięty do środka przez kogoś innego. Usiadł na podłodze i dopiero wtedy sobie przypomniał, że nie jadł nic od poprzedniego poranka. Wystarczyły trzy tygodnie takiego stylu życia, żeby schudł. Nie chciał tego, ale nie potrafił się zmusić do zjedzenia czegoś. Jedynie jadł, żeby nie zasłabnąć i normalnie funkcjonować.
Przeszedł cały pokój dookoła w poszukiwaniu czegokolwiek, co ułatwiłoby mu wyjście stamtąd, ale nie było nawet szybu wentylacyjnego. Tylko stół i krzesło. Najgorsze jest to, że nikt nie wiedział, gdzie jest. Na pewno Calum powiadomił resztę, ale nie wiedzieliby gdzie szukać. Wiedział, że ta decyzja była nieodpowiedzialna, ale nie wiedział, jak bardzo.
Bezradnie usiadł na krześle. Czuł się zmęczony, ale mimo prób, sen nie przychodził. Przy próbie wstania zakręciło mu się w głowie i mało brakowało do upadku. Czuł się tak słabo, jak nigdy wcześniej, a najgorsze było to, że nie wiedział, za ile czasu ktoś znowu do niego przyjdzie.
***
Nie wiedział, ile czasu minęło, kiedy drzwi się znowu uchyliły. Nie spojrzał nawet na wchodzącą osobę, tylko od razu powiedział:
- Potrzebuję picia i jedzenia.
Drzwi się zamknęły, a po kilkunastu minutach ta sama osoba wróciła. Odwrócił się i zobaczył Camerona z jedzeniem. Był pewny, że mężczyzna każe mu zagrać w jakąś z jego głupich gier, zanim wyda mu posiłek, ale było inaczej. Postawił przed nim tacę z parującą zupą i kilkoma kromkami chleba. Louis nie czekał na pozwolenie, tylko od razu zaczął jeść.
Skończył szybciej, niż przypuszczał i zaczął czuć się lepiej.
- A jak ty uważasz, Louis, kochasz go?- Mężczyzna się odezwał kilka minut po skończeniu posiłku przez Louisa.
Tomlinson zastanawiał się przez chwilę. Prawda była taka, że pogubił się w swoich uczuciach i nie wiedział, czy to jest miłość. Wmawiał sobie, że tylko go lubi. Może prawda była za trudna do zrozumienia, a może po prostu się jej bał.
- Kocham- odpowiedział lekko trzęsącym się głosem.
- Pozwolę ci go zobaczyć. Jutro rano- rzucił i od razu po tym wyszedł.
Louis nie wiedział, czy to prawda, więc nie cieszył się tak bardzo. Mógł mieć tylko nadzieję, że Cameron nie kłamał i naprawdę pozwoli mu się zobaczyć z Harrym. Wystarczyłoby mu jedynie kilka sekund, żeby zobaczyć, że tam jest, prawdziwy.
***
Miał ochotę zwymiotować z nerwów. Każda minuta wydawała mu się, jak godzina. Cały czas był niespokojny i nawet nie wiedział, ile zostało do ranka.
Odetchnął z ulgą, kiedy drzwi się w końcu uchyliły. Bez słowa poszedł w tamtym kierunku i pozwolił sobie założyć opaskę na oczy. Nerwowo przygryzł wargę w miejscu, z którego ostatnio leciała mu krew i szedł prowadzony przez któregoś z ludzi Camerona. Nie dbał o to, czy to jest pułapka, bo nawet jeśli była, to nie miał nic do stracenia. Prawie upadł na stromych schodach, ale od razu po zejściu z nich, stanęli w miejscu.
- Masz osiemdziesiąt sekund. Zaczynam odliczać- mężczyzna od razu zdjął mu opaskę z oczu i wskazał pokój obok. Louisa nawet się nie rozglądał, od razu prawie pobiegł w tamtym kierunku. Serce mu biło tak mocno, jakby zaraz miało wyskoczyć z klatki piersiowej. Nawet się nie zastanawiając, uchylił drzwi i wszedł do środka.
I wtedy go zobaczył. Siedział przywiązany do krzesła i wyglądał tak słabo. Jego oczy nie błyszczały tak, jak zwykle, a poza tym były podkrążone. Miał kilka niewielkich siniaków i musiał o niczym nie wiedzieć, bo na jego twarzy malowało się zdziwienie połączone z ulgą.
Louis nawet nie zauważył, kiedy po jego policzkach zaczęły spływać łzy. Oboje nic nie mówili. Louis próbował powstrzymywać płacz, a Harry go oglądał. Oboje czuli tyle rzeczy na raz, że się w tym gubili.
Musiał podejść do chłopaka i go dotknąć, żeby upewnić się, że jest prawdziwy. Styles się rozluźnił, kiedy poczuł ciepłą dłoń na swoim policzku. Poczuł też coś w rodzaju bezpieczeństwa, bo był pewien, że Louis go w końcu odnajdzie i tylko odliczał do tego dni.
Żaden z nich nic nie powiedział. Jedynie Louis lekko musnął jego spierzchnięte usta swoimi. Chciał przekazać mu wszystko, co czuł, bo nie potrafił tego ubrać w słowa. Nie potrafił nawet złożyć jednego zdania, jakby odebrano mu mowę. Chciał powiedzieć mu tyle rzeczy. Że przeprasza za wszystko, że zależy mu na nim. Zamiast tego pozostała cisza.
Harry też się nie odzywał, bo nie potrafił nic powiedzieć. Nie wiedział, czy ma mu podziękować, bo wiedział, że jeszcze stąd nie wychodzi. Jedynie obecność chłopaka podniosła go na duchu, ale to wystarczyło.
- Koniec!- Usłyszeli i po tym szatyn został siłą odciągnięty od Stylesa.
- Wyciągnę cię stąd, obiecuję- krzyknął, nawet nie próbując się wyrywać. Był na przegranej pozycji, bo mężczyzna był dużo wyższy i silniejszy.
Nadal czuł smak ust Harry'ego, jego Harry'ego i to wydawało się być tak bardzo cudowne. Już nie płakał, ale czuł pustkę połączoną z determinacją. Wiedział, że zrobi wszystko, żeby go odzyskać. W końcu obiecał, a on prawie zawsze dotrzymywał obietnic.
***
- Jak dużo mógłbyś ofiarować?
- Zależy, czy to by dotyczyło mnie, czy moich bliskich.
Louis się denerwował i to było widać. Na przykład po sposobie, w jaki bawił się rękami, siedział niespokojnie albo cały czas przygryzał wargę.
- Ciebie. Mógłbyś umrzeć za to, żeby był do końca życia wolny?
Zastanawiał się przez chwilę. Jego życie i tak nic nie znaczyło, a taka gówniana osoba, jaką on był (a przynajmniej tak o sobie myślał) powinna już dawno temu nie żyć. Dlatego odpowiedź była prosta:
- Mógłbym.
- Więc oddam cię jednej osobie, która zdecyduje, co z tobą zrobić. Myślę, że bardziej jej się przydasz żywy.
- Chcę mieć gwarancję, że on wyjdzie stąd cały i zostanie oddany pod opiekę mojemu gangowi.
- Zobaczymy, czy nie wymiękniesz. Wtedy dostaniesz gwarancję.- Mężczyzna wydawał się być rozbawiony całą sytuacją. W końcu, mówiąc przenośnią, nie miał serca i to wszystko dla niego nic nie znaczyło. Jedynie rozrywka.
- Więc zawieź mnie do tej osoby, o którą się to wszystko rozchodzi- powiedział pewnie, a w odpowiedzi dostał zadowolony uśmiech Camerona. Czuł, że to będzie jeszcze gorsze i nie wiedział, czy jest na to gotowy. Musiał uratować życie Harry'emu i to go motywowało.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro