Rozdział 11
My black fire's burning bright,
Maybe I'll go out tonight.We can paint the town in blue.
Harry znowu zasnął w objęciach Louisa i znowu obudził się do najpiękniejszego widoku na świecie. Otworzył oczy i zobaczył, że chłopak nie śpi. Milczał przez chwilę, studiując uważnie każdy detal jego twarzy, kiedy przypomniało mu się to, o czym myślał przed zaśnięciem:
- Zmieniłeś się.
- Co masz na myśli?- szatyn uniósł brwi i kciukiem pogładził jego policzek.
- Nie jesteś dupkiem i śpisz przytulając się ze mną.
- Zależy mi na tym, żebyś się dobrze czuł, nie chcę cię znowu zranić, bo zasługujesz na wszystko, co najlepsze- wzruszył ramionami.
- Ty też, Louis. Nie wiem dlaczego cię spotkało to wszystko, ale zasługujesz na szczęście.
- Zwykle ludzie, którzy najbardziej zasługują na szczęście, wcale go nie dostają, a ja jestem złym człowiekiem i chyba nie zasłużyłem.
- Nie jesteś złym człowiekiem- nastolatek wywrócił oczami, bo nienawidził, kiedy inni o sobie nisko myśleli, chociaż robił dokładnie to samo. Z Louisem była taka różnica, że on próbował sobie wmówić cały czas tę samą rzecz- jesteś dobry, tylko chowasz to głęboko w środku.
- Nie chcę się znowu z tobą kłócić, więc po prostu zostawię temat.
Harry tylko skinął głową i wyplątał się z jego objęć, żeby im obu było wygodniej.
- Co teraz zrobimy? Pewnie mnie szukają.
- Porozmawiam z Zaynem, który obiecał dowiedzieć się czegoś więcej i wtedy zobaczymy. Na pewno nie dostaną tego, co chcą.
- Dziękuję, Louis. Dużo dla mnie robisz.
***
Był wczesny ranek, kiedy szatyn wyszedł z pokoju Harry'ego i poszedł się przebrać. Założył świeże ubrania i pierwszym miejscem, jakie odwiedził, był gabinet Zayna. Przywitał się z chłopakiem i usiadł naprzeciwko niego.
- Masz coś?- było pierwszym, o co spytał.
- Niall rozmawiał z Sydney. Wypiera się wszystkiego, ale nie jesteśmy stuprocentowo pewni, że ona za tym nie stoi.
- Ona na pewno nie, ale ktoś z jej ludzi mógłby.
- Nie wiem, Louis- westchnął- myślisz, że aż tak bardzo zależy jej na śmierci Harry'ego? Wie, że go chronisz, więc nie miałaby żadnego interesu w szukaniu go.
- Właśnie o to chodzi. Dała mi robotę, a ja jej nie wykonałem. Miałem go zabić i otrzymać niezłą sumkę, ale nie potrafiłem. Pierwszy raz- przerwał na chwilę- nie wiem, co się ze mną dzieje, Z.
- Coraz bardziej się przywiązujesz do dzieciaka, ale on jest dla ciebie dobry. Widzę, że tylko przy nim prawdziwie się uśmiechasz. Tak, jak ostatnio uśmiechałeś się, kiedy był z nami Ni- przerwał, nie chcąc wypowiadać jego imienia. Wiedział, że to zrani szatyna, a to było ostatnią rzeczą, którą by chciał.
- Spokojnie, już nie boli- Louis uśmiechnął się, żeby zapewnić go, że jest dobrze. Bo było odkąd pojawił się Harry.
- Na pewno odnajdziemy sprawcę, a Harry będzie bezpieczny. Odpocznij trochę i spróbuj o tym nie myśleć, chociaż na trochę.
Louis skinął głową, rzucił krótkie pożegnanie i wyszedł. Wiedział, że nie powinien się narażać, ale był wściekły. Właśnie dlatego od razu skierował się do samochodu, chcąc złożyć osobistą wizytę Sydney. Impulsywne działania od zawsze stanowiły jego słabą stronę.
***
Zatrzymał się przed budynkiem zaledwie pół godziny później. Włożył pistolet za pasek spodni, tak na wszelki wypadek, po czym skierował się do wejścia. Zadzwonił dzwonkiem i pierwszym, o czym pomyślał, było "będę żałować tej decyzji". Otworzył mu mężczyzna, którego kojarzył. Musiał być partnerem kobiety. Wyglądał jak stereotypowy bogaty facet po czterdziestce- dodatkowe kilogramy, broda, liczne pierścionki oraz koszula od jakiegoś sławnego projektanta (Louisa nawet nie obchodziło od jakiego).
- Przyszedłem zobaczyć się z Sydney- założył ręce na biodrach i pewnie spojrzał przed siebie.
- I dlaczego miałbym cię wpuścić?
- Zapytaj swojej kochanki- wywrócił oczami, chcąc jak najszybciej to skończyć i wracać do domu.
Mężczyzna zniknął w głębi domu, a dwie minuty później stanęła przed nim kobieta, na którą czekał. Wyraźnie była zdenerwowana i niechętna na rozmowę.
- Zmieniłeś zdanie i zastrzeliłeś dzieciaka?
- Nie dostaniesz go- powiedział ostro- tak poza tym, to co to za akcja z tym powieszeniem? Miała na celu mnie przestraszyć? Bo jeśli tak, to za mało się starałaś.
- Mówiłam już twojemu blond koledze, że nie stoję za tym. Poszukajcie kogoś, kto naprawdę to zrobił.
- I ja mam ci niby wierzyć? Wszyscy wiemy, że nie masz serca i byłabyś zdolna do takich rzeczy.
- To, że byłabym zdolna, nie oznacza, że bym to zrobiła. Możemy już skończyć? Zaraz przychodzi moja masażystka, nie chcę, żeby musiała przez ciebie czekać.
- W dupie mam twoją masażystkę! Chcę konkretne nazwisko osoby, która to zrobiła.
- Możliwe, że ktoś bliski. Szukaj, a znajdziesz, Louis. Albo ta osoba znajdzie cię pierwsza, co jest bardziej prawdopodobne, bo szukasz tam, gdzie nie trzeba. Pomyśl trochę. Mam nadzieję, że nie do zobaczenia- zaśmiała się i zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.
Louis wrócił w stronę samochodu i z całej siły uderzył pięścią obok rosnące drzewo. Nie obchodziło go to, że jego kostki krwawiły. On chciał więcej. Powtórzył ten ruch jeszcze kilkukrotnie i usiadł na ziemi, oddychając płytko. Nienawidził, kiedy nie dostawał tego, czego chciał. To było cholernie frustrujące. Wiedział, że Sydney znała osobę, która dokonała zabójstwa. Prawda jest taka, że nie mógł na nią nikogo nasłać, bo wtedy zaczęłaby się wojna. Oba gangi tego unikały i załatwiały swoje porachunki osobiście.
Po kilkunastu minutach wstał i wsiadł do samochodu. Wyjął ze schowka bandaż i niechlujnie owinął nim rękę. Zdecydował, że zajmie się jej opatrzeniem po powrocie. Zamiast do domu, pojechał do lasu, żeby się przejść i ochłonąć. Spacer rzeczywiście mu pomógł, bo czuł się dziwnie odprężony. Cieszył się, że tym razem obyło się bez tabletek uspokajających. Wiedział, że branie zbyt dużej ilości może prowadzić do różnych komplikacji, ale się tym nie przejmował. W końcu urodziliśmy się, żeby umrzeć. Tę zasadę wyznawał Louis, chociaż może nie była ona odpowiednia.
***
Dotarł do mieszkania kilkadziesiąt minut później i miał tylko nadzieję, że Zayn nie dowiedział się o jego samotnym wyjściu. W końcu mógł skłamać, ale nienawidził kłamstwa i nigdy by nie okłamał osób, na których mu zależało. Chyba, że to byłoby dla ich ochrony. Wtedy potrafił zrobić wszystko. Nawet jeśli to by działało na jego niekorzyść, co się zdarzało zbyt często.
Nie kłopocząc się z opatrzeniem rany na dłoni, poszedł do kuchni i wyciągnął z szafki przypadkowy alkohol, jakim była whiskey. Nie pił dlatego, że był sfrustrowany i znowu coś nie poszło po jego myśli, a przynajmniej tak sobie wmawiał. Wolał raczej wersję "piję, bo mam na to ochotę". Brzmiało lepiej.
Skończył po prawie połowie butelki i nie był aż tak bardzo pijany, a przynajmniej tak mu się zdawało. Nadal potrafił częściowo myśleć trzeźwo. Dlatego poszedł do Zayna, nie wiedząc, czy to dobry pomysł. Prawie się wywrócił na schodach, ale nie tłumaczył tego alkoholem.
- Stary, mam złe wieści- wszedł bez pukania do jego i zastał Zayna pieprzącego innego chłopaka. Wymamrotał ciche przeprosiny i odszedł. To nie pierwszy raz, kiedy znalazł się w podobnej sytuacji, więc zareagował tak samo. Zamiast tego postanowił, że znajdzie Harry'ego.
Zajrzał do jego pokoju i zobaczył, że jest pusty, więc zszedł do salonu. Tam też go nie znalazł, więc oparł się o ścianę, myśląc, gdzie jeszcze mógł się udać. Jedynym miejscem, które przyszło mu do głowy, była piwnica, gdzie przecież nie mógł wchodzić, ale nastolatek lubił łamać zasady.
Zszedł na dół, kurczowo trzymając się poręczy i zastał go w magazynie z bronią, który sprawdził jako pierwszy.
- Harry, mój ukochany- podszedł do niego i patrzył, jak nastolatek wzdryga się na jego głos- nie powinieneś tu wchodzić, chyba powinienem cię ukarać- zachichotał, a Harry od razu wyczuł, że jest pijany.
- To może kiedy wytrzeźwiejesz, a teraz zaprowadzę cię do twojego pokoju?- uniósł brwi.
- Nie chcę iść do twojego pokoju. Chcę cię pocałować- nachylił się, ale został odepchnięty.
- Idziemy- brunet wywrócił oczami i objął go, chcąc pomóc iść. Po kilku długich minutach, podczas których Louis upadł dwa razy, dotarli do jego sypialni. Harry położył szatyna na łóżku i chciał już wychodzić, kiedy poczuł delikatny uścisk na ręce.
- Zostań- usłyszał, więc lekko skinął głową i usiadł obok. Obserwował Louisa, myśląc, że zasnął, kiedy usłyszał ciche:
- Wiesz, że cię lubię? Bardzo.
Uśmiechnął się do siebie, nawet jeśli były to słowa nie wypowiedziane na trzeźwo. Wiedział, że chłopak miał to na myśli, tylko nie umiał tego przyznać.
Od autorki: mam wrażenie, że to fanfiction to jeden wielki bałagan, dlatego chcę zapytać, czy coś jest dla was nie jasne/potrzebuje wyjaśnienia? Komentujcie, jeśli tak, odpowiem na wszystkie pytania i ewentualnie wezmę to pod uwagę przy kolejnych rozdziałach.
Przepraszam, że teraz rozdziały są rzadziej, ale uczę się do konkursu+ zostały mi 2 tygodnie semestru, czyli czas, kiedy są ostatnie klasówki (w dużej ilości). Dziękuję za czytanie xx
PS możecie napisać opinię pod #SerialKillerFF na tt! Będę wdzięczna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro