Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1


They say I'm dangerous, they think I'm really bad,

I'm just making up for what I never had


Louis potarł skronie i powoli wyszedł na zewnątrz. Było zimno i zdecydowanie bardziej wolałby zostać w domu. Jeszcze raz przeczytał wiadomość na swoim telefonie i wiedział już wszystko, co powinien. Powolnym krokiem zaczął iść pod wyznaczony adres, przez cały czas patrząc na swoje buty i ignorując mijających go ludzi. Każdy z nich miał swoją własną historię i to zawsze ciekawiło chłopaka. Możemy się na przykład zastanawiać, ile jednego tygodnia mijamy na ulicy ludzi, których świat się zawalił, ale nigdy nie poznamy odpowiedzi. 

Stwierdził, że nie ma potrzeby brania taksówki, dom znajdował się w tej samej części miasta. Po zaledwie kilkunastu minutach był już na miejscu. Sprawdził, czy na pewno jest na dobrym terenie, bo budynek bardziej przypominał pałac, niż dom. Ten Louisa był naprawdę duży, bogato zrobiony, ale nawet nie można było go porównywać z tym, przed którym właśnie stał. Nic dziwnego, w końcu Stylesowie byli milionerami.

Pociągnął za bramkę, ale oczywiście była zamknięta. Westchnął ciężko, bo naprawdę nie miał nastroju na przechodzenie przez wysoki płot. Podciągnął się na ogrodzeniu i po chwili był już za nim. Rozluźnił mięśnie, które jeszcze nie były przygotowane na tak burzliwy poranek i rozejrzał się wokoło. Zobaczył otworzone drzwi na tarasie i uśmiechnął się pod nosem. Nie spodziewał się, że  do domu z takimi zabezpieczeniami, będzie tak łatwo się dostać. Według informacji, które dostał, miał włamać się do alarmu, ale mieszkańcy ułatwili mu życie. Zwykle bogaci ludzie przestają myśleć, bo pieniądze ich zaślepiają. Uważają, że wszystko im się należy. Według Louisa, są w błędzie.

Kiedy wszedł do środka, jego uwagę przykuła cicha muzyka, dobiegająca z pokoju obok. Ruszył w stronę dźwięku i ujrzał drobną postać siedzącą przy fortepianie. Chłopak wyglądał tak niewinnie i krucho, a pasja, z którą naciskał klawisze była nie do opisania. Nie lubił muzyki klasycznej, ale w tamtym momencie czuł, jakby kochał ją przez całe swoje życie. Brunet miał w sobie tyle wdzięku i delikatności.

Louis stał jak wryty, wsłuchując się w melodię. Nigdy wcześniej nie poczuł czegoś takiego. Naprawdę zapomniał, po co tu przyszedł. Pierwszy raz znalazł się w sytuacji, gdzie miał ochotę rzucić to wszystko, znaleźć normalną pracę i wieść życie, jak wszyscy. Tylko on był już za głęboko. Nie mógł odpuścić przez głupią zachciankę. Mógłby za to przypłacić życiem, bo umów się nie zrywa. Nie potrafiłby też zostawić osób, które były dla niego bliskie, bo to jedyne, co miał.

Po chwili się otrząsnął i miał już zrezygnować i wracać do domu, kiedy nastolatek oderwał się od instrumentu i spojrzał na niego przerażony. Oboje wpatrywali się w siebie w szoku przez dłuższą chwilę, ale Louis przypomniał sobie, po co tu przyszedł. Nagle wszystko, wraz ze współczuciem wyparowało. Tak, potrafił szybko zmieniać nastroje i stworzył wokół siebie barierę, która nie dopuszczała do niego żadnych emocji. Może bał się ponownego zranienia, ale on to nazywał brakiem uczuć.

Zrobił dwa kroki do przodu i stanął przed brunetem.

- Kim jesteś i dlaczego tu jesteś? J-ja ci oddam wszystkie pieniądze, rodzice mają sejf w szafie- powiedział spanikowany, jąkając się.

- Skarbie, nie przyszedłem tu po pieniądze. No może nie dosłownie- zaśmiał się sarkastycznie.- Ja chcę ciebie.

- Jak to chcesz mnie?- spojrzał na niego zaskoczony, marszcząc brwi. 

-Nie gadaj tyle, nie wiem czy nawet Bóg zniesie twoje pierdolenie- mruknął i położył jedną dłoń na pośladku młodszego, lekko go ściskając.- Może jak zajmę ci czymś buzię to się przestaniesz odzywać?

Nastolatek chyba zrozumiał podtekst, bo odskoczył, potykając się o szafkę.

- Nawet nie próbuj uciekać i tak cię znajdę- wyszeptał  i zobaczył, jak drugi się poddaje i przestaje odchodzić, stając w miejscu i w myślach przeklinając cały świat.

Nie tracąc ani chwili, zacisnął ręce na gardle nastolatka. Ten nie próbował się wyrywać, tylko twardo patrzył w oczy szatyna. Minęło kilka sekund, podczas których zmienił się z dziecka, chcącego oddać mu wszystko, żeby nie zginąć, na nastolatka gotowego, by umrzeć. W tych cholernie zielonych tęczówkach nie zobaczył tego, co zwykle- błagania o litość, strachu. Widział czystą obojętność, może nawet determinację, żeby umrzeć w godności. Ten chłopak wydawał się być taki niewinny i taki delikatny, a za razem silny i uparty. I może właśnie to sprawiło, że Louis odpuścił i patrzył, jak brunet łapczywie nabiera tlenu.


Od autorki: Możecie tweetować pod #serialkillerff, nie spodziewałam się, że po samym prologu, tyle osób zacznie to czytać, dziękuję.

Na początku każdego rozdziału będę dawała cytat z piosenki (będą to głównie piosenki Lany), bo pasują do tematyki fanfiction :)

 PS możecie wpadać do   sexwithemmo ,bo piszemy tam razem fanfiction



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro