Rozdział 4
But when you walked out that door a piece of me died
Jeden mężczyzna siedział okrakiem na Harrym, który był w samych bokserkach i zatykał mu usta ręką. Drugi z nich przypatrywał się całej scenie z bezczelnym uśmiechem, który Louis miał ochotę mu zedrzeć z twarzy.
Louis załadował pistolet i przeklinając pod nosem zaczął iść w stronę sypialni, próbując być jak najciszej. I zadziałało, bo żaden z nich nie zwrócił uwagi na chłopaka, stojącego przy drzwiach. Oni krzywdzili Harry'ego. Jego Harry'ego.
Nic nie myśląc, wbiegł do pokoju i uderzył pistoletem w skroń pierwszego mężczyznę. Nie sprawdził pulsu, bo wiedział, że już nie żyje. Kiedyś ćwiczył mocne uderzenia, ale teraz robił to już automatycznie. Nieznajomy osunął się na podłogę, a nastolatek był bezpieczny, co było jedyną rzeczą, która liczyła się dla Louisa w tamtym momencie. Od zawsze działał impulsywnie i nienawidził tego. Nie potrafił przez to podejmować właściwych decyzji i często musiał za to płacić. Ale prawda jest taka, że nigdy nie zabijał bez powodu.
Wspólnik nieprzytomnego nie zdążył zareagować i już po chwili został przyciśnięty do ściany przez Louisa.
-Jeszcze za to zapłacisz, Tomlinson. Ona ci tego nie daruje-wysyczał i z całej siły odepchnął szatyna. Ten stracił równowagę i upadł prosto na szafkę. Na szczęście otrząsnął się szybko i wstał, po czym popchnął go na szafę. Louis przeklął pod nosem, oddał ostateczny strzał i patrzył, jak zabity osuwa się na podłogę. Nigdy nie lubił się 'bawić'. Jedynie liczyło się zapewnienie bezpieczeństwa jemu i osobom, które chciał chronić.
Kiedy spojrzał na Harry'ego, zaczął żałować sceny, jaką musiał oglądać. Ciało pierwszego już leżało na kafelkach, a nastolatek cały się trząsł i coraz to nowe łzy spływały po jego policzkach.
-D-dlaczego?- było jedynym, co powiedział.
-Harry, przepraszam, to było konieczne-wyszeptał i przytulił go, nie przejmując się tym, że cały czas próbował zachować dystans. Wiedział, że coraz bardziej tracił zaufanie chłopaka i w końcu będzie ono niemożliwe do odzyskania.
-Nie dotykaj mnie- powiedział łamiącym się głosem i odsunął się na koniec łóżka. Przyciągnął nogi do klatki piersiowej i wpatrywał się w jeden punkt, próbując nie okazywać uczuć.
Dlaczego największe zło zawsze spotyka osoby, które najmniej na to zasługują?
-Wolałbym nie wiedzieć, co by się stało, jakbym przyszedł później- przerwał na krótką chwilę- Przepraszam, że cię zostawiłem. Obiecałem, że od teraz będzie dobrze, a spierdoliłem jak zwykle- starszy spuścił wzrok, nie mogąc dłużej znieść widoku bruneta w takim stanie. Młodszy się nie odzywał. Nawet przestał płakać. Louis wolałby, żeby na niego krzyczał, żeby mówił mu, jak bardzo go nienawidzi, jak bardzo go skrzywdził. Zamiast tego była tylko cisza, taka, która niszczy od środka. Jej najgorszy rodzaj.
Harry był taki kruchy, a Louis wiedział, że to, co teraz zobaczył może znacząco wpłynąć na jego psychikę. Po prostu wmawiał sobie, że tak będzie najlepiej, ale zamiast go chronić tylko pogarszał sprawę. Dlatego podjął decyzję. Podszedł do nastolatka i uklęknął przy nim, uważnie studiując każdy detal jego twarzy.
-Spróbujesz się uspokoić, a ja zawiozę cię w bezpieczne miejsce, dobrze? To nie skończy się tak, jak tutaj. Tam będzie dużo ludzi, którzy dopilnują, żeby nic ci się nie stało.
-Nie chce jechać w żadne bezpieczne miejsce. Zabierz mnie do domu- powiedział chłodno, nawet nie patrząc na szatyna- nie będę grał w twoje pieprzone gierki. Testujesz, ile razy mogę zostać narażony na śmierć? Daruj sobie. Już wolę popełnić samobójstwo, może będzie lepiej dla wszystkich- wzruszył ramionami.
-Harry, ty naprawdę chcesz umrzeć? Bo jeśli tak to mogę cię odwieźć do domu.
-Już mnie to nie obchodzi, dwa razy prawie zostałem zabity. Za trzecim, może wam się w końcu uda, bo wszyscy tego chcą.
-Zasługujesz na życie i naprawdę przykro mi, że spotkało cię coś takiego.
-Daruj sobie, wiem, że i tak nie masz współczucia- przez chwilę zobaczył ból w oczach Louisa, który wstał i się odwrócił.
-Mylisz się- rzucił i wyszedł.
***
Po dłuższej (kilkugodzinnej) dyskusji i kilkunastu argumentach, Louisowi udało się nakłonić Harry'ego do wyjazdu. Zadzwonił do Nialla, który miał ich zabrać nastolatka siedziby gangu, gdzie teoretycznie nic mu nie groziło. Właśnie dlatego po upływie dwóch godzin i zaciągnięciu go prawie siłą do samochodu, odjechał.
***
Harry nie odzywał się przez całą drogę, cały czas patrzył na swoje ręce i nerwowo bawił się rękawami bluzy. To nie było tak, że bał się osoby, siedzącej obok niego. Odczuwał tylko pustkę i zero potrzeby odezwania się. Jakby ktoś zabrał jego wszystkie emocje i zostawił w swoim domu. Chciał tylko odzyskać swoje dawne życie, chociaż nudne i przewidywalne. Żałował, że nie urodził się w innej rodzinie, w końcu nie dało się kupić szczęścia. Teraz przez rodziców i ich pieniądze miał same problemy.
Pod koniec drogi chłopak, który przewoził Harry'ego, zawiązał mu oczy (i tak nie interesowały go mijane budynki, więc było to działanie bezcelowe).
-Dlaczego pan Louis nie jedzie z nami?- spytał nieśmiało, a w odpowiedzi usłyszał śmiech Nialla. Czuł, jakby jego cała pewność siebie, wyparowała przez te dwa dni. Zniknęła bezpowrotnie.
-Pan Louis?- uniósł brwi z rozbawieniem, chociaż nastolatek nie mógł tego zobaczyć- nie jedzie z nami, bo ma kilka spraw do załatwienia- odchrząknął.
-Uh, dobrze- brunet postanowił się więcej nie odzywać.
Wysiedli kilka minut później i po zdjęciu opaski z oczu chłopaka, weszli do auli, gdzie wszyscy byli zebrani. Kiedy Harry zobaczył przeszywające spojrzenia każdego wokół, zapragnął wrócić do Louisa. Czuł, że tam nie pasuje. Nie wiedział, ile będzie musiał tam zostać, ale wiedział jedno: tamci ludzie z pewnością nie byli przyjaźnie nastawieni na obecność bruneta.
#SerialKillerFF
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro