Rozdział 2
You don't want to be like me
Don't wanna see all the things I've seen
Harry siedział na łóżku i patrzył tępo w jeden punkt, trzęsąc się. Był w takim szoku, że nie potrafił myśleć racjonalnie. Powinien zadzwonić do rodziców, ale tego nie robi. Chociaż może jedyny raz by się nim przejęli? A może obwinialiby Harry'ego, który nic nie zrobił? Pewnie to drugie, ale nie chciał się przekonywać.
Uspokoił się trochę i starł łzy z policzków, żeby zaraz chwiejnym krokiem ruszyć do kuchni. Trzęsącymi dłońmi nalał wody do szklanki i oparł się o blat, pijąc ją małymi łykami. Czym sobie na to zasłużył? Przecież był wzorowym uczniem, nigdy się nie wdał w bójkę i nie sprawiał problemów. I kim był ten mężczyzna? Może zorientował się, że pewnie pomylił osoby i dlatego wyszedł?
Po chwili nastolatek poczuł delikatny uścisk na ramieniu. Odwrócił się i momentalnie zamarł. Pokręcił głową, bo jego życie naprawdę było jakimś pieprzonym żartem. Tylko, że wcale go to nie śmieszyło. Miał ochotę wybuchnąć żałosnym śmiechem.
-Po co przyszedłeś? Trzeba było mnie udusić za pierwszym razem- brunet próbował brzmieć pewnie. Chyba mu się udało.
-Nie przyszedłem, żeby cię zabić. Przyszedłem, żeby cię stąd zabrać- powiedział i przeniósł wzrok na szyję nastolatka.- Powinieneś posmarować to jakąś maścią. Szybciej się zagoi.
Zobaczył też jego podpuchnięte oczy, ale postanowił, że nie będzie z nim o tym rozmawiał.
-Gdzie mnie zabrać? Nigdzie z tobą nie idę. Możesz mnie zabić, ale zostaw moje zwłoki, chcę mieć dobry pogrzeb- uniósł brwi.- Chociaż patrząc na ciebie, mogę stwierdzić, że zakopiesz je w ogródku, a nad nimi umieścisz psa, żeby policja znalazła go zamiast mnie?
-Harry, nie chcę- nie zdążył dokończyć, bo nastolatek przerwał mu zdezorientowany.
-Chwila, skąd ty znasz moje imię?- zmarszczył brwi, patrząc na starszego uważnie.
-Harry Edward Styles urodzony 01.02.1998*, przeniosłeś się do Londynu w wieku czterech lat, zaraz po tym, jak twoja biologiczna matka odkryła, że twój ojciec ma kochankę, która z wami teraz mieszka. Chodzisz do szkoły na Cotton Street. Wzorowo się uczysz, gratuluję. Pewnie złożysz podanie na Oxforfd albo Cambridge, jak się nie mylę. Masz brata, Nicka Grimshaw'a- przy tym chłopakowi głos się lekko załamał i nastolatek to zauważył, ale bał się zapytać.- Z poprzedniego małżeństwa matki, który się wyprowadził, idąc na prawo i po pierwszym semestrze rzucił studia. Nie macie już kontaktu, coś jeszcze powinienem wiedzieć?- Skończył, patrząc na bruneta, który był coraz bardziej w szoku.
-Skąd ty to wszystko wiesz? I dlaczego po mnie przyszedłeś?- zdezorientowanie, to było za mało w tej sytuacji. Czy on planował to od dawna? I dlaczego Harry? To powinni być jego rodzice, on nie zawinił.
-Harry-położył dłonie na jego ramionach i zaczął mówić.- Nie oszukujmy się. Jeśli ja cię nie zabiłem to zrobi to ktoś inny. Zlecenia rozchodzą się jak świeże bułki. Chciałbym cię zabrać w bezpieczne miejsce.
-A później zgwałcić, zabić i wyrzucić moje zwłoki do rowu? Nie, dziękuję. Dzisiaj nie jestem w humorze- prychnął i wyrwał się z uścisku szatyna.
-Nic ci nie zrobię. Przysięgam- dla potwierdzenia położył jedną rękę na swoim sercu.
Przez chwilę oboje się nie odzywali. Nastolatek rozważał wszystkie za i przeciw, ale na końcu stwierdził, że ma już dość swojej rodziny i normalnego życia. Za szybko się zgodził, ale był gotowy zrobić wszystko, żeby się stąd wyrwać.
-Wiesz, co? Idę z tobą. I tak On by chciał mojej śmierci. Mogę wziąć kilka rzeczy?- Nie czekając na odpowiedź, ruszył w stronę pokoju i wyciągnął z szafy walizkę. Wiedział, że zadziałał impulsywnie i nie powinien się zgadzać, ale nienawidził swojej rodziny i chciał być jak najdalej od nich. Nawet, jeśli miałoby to oznaczać zaświaty.
Odwrócił się, słysząc kroki i popatrzył na wchodzącego szatyna. Dopiero teraz zauważył, że jego ciało pokrywały liczne tatuaże. Według Harry'ego, był naprawdę przystojny. Ale jak może mu się podobać ktoś, kto usiłował go zabić?
-Nie przedstawiłem się. Jestem Louis. O kim mówiłeś, że chce twojej śmierci?
-Nie ważne, ładne imię- mruknął, pakując kolejne ubrania do walizki.
Pozwalanie nieznajomemu, który kilka godzin temu próbował cię zabić na zabranie się nie wiadomo gdzie nie jest normalne i Harry o tym wiedział. Wiedział też, że to jest dużo lepszą opcją, niż wytrzymywanie w domu. Może dlatego zdecydował się wyjść, zostawiając rodzicom karteczkę:
'Jestem z przyjacielem. Wrócę niedługo, H'
Miał wątpliwości, co do informowania ich, ale Louis powiedział, że musi, więc się podporządkował. Nie wiedział, co znaczy 'niedługo', ale rodzice i tak nie będą go szukać. W końcu był pełnoletni i mógł robić co tylko chciał.
Już po kilku minutach siedział na przednim siedzeniu naprawdę drogiego samochodu i patrzył przez szybę.
-Gdzie tak właściwie jedziemy?- spytał, nerwowo bawiąc się rękawami swojej bluzy.
-Do mojego domku w lesie- starszy wzruszył ramionami i położył rękę na udzie Harry'ego w uspokajającym geście.
Młodszy westchnął cicho i zaczął oglądać widoki za szybą, próbując je zapamiętać (tak na wszelki wypadek). Domek w lesie wcale nie brzmiał dobrze i jedynym, czego się obawiał, była scena z horroru, który oglądał niedawno. Wyrzucił ten obraz z głowy i skupił się na krajobrazach.
Po około godzinie drogi, Louis zaparkował pod małym, drewnianym domkiem w środku lasu. Brunet wysiadł, rozglądając się. W tamtej chwili miał ochotę jedynie na siedzenie w ciepłym łóżku i oglądanie seriali. Przeklinał w myślach całe swoje życie i rodziców, nie wiedząc, że to dopiero początek.
*- rok urodzenia zmieniony na potrzeby opowiadania
Od autorki: Kilka spraw odnośnie rozdziału i całego opowiadania:
1. Nie zamierzam robić z Harry'ego dzieciaka, który w ogóle nie umie się obronić, tylko robi wszystko, co mu się każe, bo denerwuje mnie to w opowiadaniach.
2. Tak, Harry się szybko zgodził na pojechanie z Louisem, ale o tym dlaczego, dowiecie się w następnych rozdziałach.
3. #Serialkillerff
Dziękuję za czytanie xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro