Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12. Pansy Parkinson

Gdyby Pansy Parkinson interesowała się opinią ludzi, dowiedziałaby się jak zmieniła się ona przez lata. Jednak przestała to robić, gdy miała czternaście lat i zobaczyła, że przynosi to więcej strat niż korzyści. Poza tym rodzice od dziecka wpajali jej własną wartość, poczucie wyższości i całą masę innych rzeczy.

W Hogwartcie nauczyła się, że ludzie plotkowali, plotkują i będą plotkować o wszystkim i o wszystkich. Co lepsze, ona sama to robiła i obgadywała swoich wrogów i znajomych. Nie uważała tego za nic złego, dopóki nie zaczęła słyszeć plotek na swój temat. I kiedy patrząc w lustro, nie widziała nic więcej niż drwiny i obelgi, która zagnieździły się w jej głowie.

Wygląd od zawsze był dla niej ważny. Interesowała się modą, kosmetykami i trickami, które pomogą ukryć to czego nie chciała, by widzieli inni i podkreślić to co warto było uwidaczniać. Dlatego zapuściła włosy, by po wojnie ściąć je na taką samą fryzurę jaką miała w trzeciej klasie, bo ogień, który szalał podczas Ostatecznej Bitwy i tak spalił jej połowę kosmyków.

Dbała o to żeby dobrze wglądać. Żeby dobrze się czuć w swoim ciele, ubraniach, które nosiła i perfumy, którymi się psikała. Ze starannością nakładała swój makijaż i biżuterię. W taki sposób została wychowana przez Rachel Parkinson. Często podglądała mamę, gdy służąca czesała jej włosy i pomagała dobrać biżuterię do kreacji. Rachel często powtarzała, że kobieta, ma wyglądać, pachnieć i zachowywać się jak kobieta. Bo nie ma lepszej broni i bardziej niebezpiecznej, niż kobieta.

Pansy o tym pamiętała. Dodała do tego swoje własne zasady, że równie silny był jej charakter, cięty język i umiejętność przerabiania własnych umiejętności w całą masę złotych galeonów.

Dlatego Pansy Parkinson uzbrojona w całą to wiedzę, umiejętności i rzeczy, była równie niebezpieczna co piękna.

A gdy stała przed szyldem The President nie było żadnej siły, która była w stanie ją zniszczyć.



***

Harry Potter mógł powiedzieć wiele rzeczy o Pansy Parkinson, ale nie byłyby one zbyt dobre. Przez lata szkolne uważał ją za jedną z osób ze świty Malfoy'a, nazywał ją „mopsicą" i irytował się za każdym razem jak otwierała usta, by powiedzieć kolejny komentarz.

Zmieniło się jednak dużo. Gdzieś pomiędzy lawirowaniem między rannymi w Ostatecznej Bitwie, gdy widział ją z lewą ręką na temblaku, by prawą rzucać zaklęcia leczące. Miała zacięty wyraz twarzy i zdarte emblematy domu z mundurka, w którym była. Z rany na jej policzku już nie sączyła się krew, ale ciągle tam była. Harry minął ją kilka razy, ale nie odezwał się ani słowem, wciąż zdenerwowany tym co powiedziała na jego temat w Wielkiej Sali przed Bitwą.

Potem zobaczyli się przy odbudowie Hogwartu, gdy rzucała zaklęcia przenoszące gruzy na odpowiednią stronę. Odwróciła twarz, gdy go zobaczyła, a Potter uznał to za wystarczający znak. Miał zamiar z nią porozmawiać, ale wydawało się to za wcześnie. Był wtedy na nią ciągle zły, ale to nie było to samo co w dniu pokonania Voldemorta.

Następny raz był kilka lat po zakończeniu wojny. Wtedy pierwszy raz porozmawiali.

– Teraz rozumiem – powiedział Harry.

Rozumiał czemu chciała go wystawić. Czemu była skłonna go zatrzymać, związać i doprowadzić z uśmiechem na ustach przed oblicze Voldemorta. Była gotowa poświęcić Harry'ego, by żaden inny uczeń nie ucierpiał, by Hogwart nie został zniszczony. Zrozumiał to.

– Wystarczająco szybko, prawda Potter?

Pansy Parkinson może i stała pewnie na swoich obcasach w czarnej, prostej sukience do kostek i z długim rękawem, ale szeroki dekolt nadrabiał skromność tej sukienki. Może i miała krótko ścięte włosy z prostą grzywką. Może i jej usta, były pomalowane bordową szminką, a oczy podkreślone czarną kredką. Może wyglądał drapieżnie, ale Harry ciągle widział tą dziewczynę, która, gdy opadł wojenny kurz, leczyła złamania młodszych uczniów z zaciętą miną i w mundurku bez emblematów, ale za to poplamionego krwią.

W oczach Harry'ego ciągle była Ślizgonką z niezadowoloną miną, która nakładała się na siedemnastolatkę, która właśnie brała w walce, która zakończyła wojnę. Potter nie dostrzegał tego, że Pansy miała obecnie dwadzieścia parę lat i nie była już tamtą dziewczynką. Stała się kobietą, która żyła na granicy światów (mugolskiego i magicznego), miała własny biznes i cieszyła się tym wszystkim czego pragnęła.



***

Pansy Parkinson była osobą, o której się plotkowało, plotkuje i będzie plotkowało. O jej wyborach, zachowaniu, słowach czy tym co i jak robiła. Każdy najmniejszy aspekt jej życia był, jest i będzie ściśle monitorowany i omówiony przez ludzi.

Pansy Parkinson nie uważała jednak tego za coś złego.

Nauczyła się, że nieważne jak, ważne, że mówią o niej.

Mama zawsze jej powtarzała, że kobieta powinna się zachowywać, wyglądać i pachnieć jak kobieta. Pansy o tym doskonale pamiętała i stosowała. Nauczyła się, że kobiecy wygląd był przekleństwem jak i jednocześnie siłą, z którą należało się liczyć. Parkinson opanowała coś co niektórzy mogliby nazwać seksapilem, kokietowaniem czy byciem femme fatale. Ona jednak nazywała to kobiecą siłą.

Perfumy, ubrania, kosmetyki i biżuteria miały za zadanie to podkreślać. Uwidaczniać, to co było warto podkreślać i zakrywać to co nie powinno ujrzeć światła dziennego i na pewno nie powinno być wykorzystane jako jeden z tematów plotek.

Pansy zrozumiała, że to co sobą prezentuje było ważne. Jako Ślizgonka nauczyła się, że można to przebić w pewnego rodzaju siłę. Jako właścicielka The President zrozumiała, że pokazanie swojej siły i możliwość dawania jej innym była bardzo ważna.

Dlatego założyła te miejsce. By ludzie, którzy przekroczyli próg The President mogli zdobyć tu coś więcej niż ładny wzorek. Nie bała się tatuować na kobiecych bliznach, które powstały z powodu przemocy mężczyzny. Nie krępowało ją to, że miała widok na niedoskonałości, które były czymś normalnym w ludzkim ciele. Nie rezygnowała, gdy klientka prosiła ze łzami w oczach, o konkretny tatuaż ani gdy mężczyzna zapytał czy mógłby zapłacić w ratach.

Chodziło o to, żeby dać ludziom siłę. Tą samą, z którą się wychowała. Tą, którą matka jej wpoiła. I tą samą, którą miała, gdy krzyczała, żeby wydać Harry'ego Pottera, bo wiedziała, że nikt inny nie powiedziałby na głos, że warto poświęcić jednego, by setki mogły przeżyć. Może gdyby ludzie jej posłuchali, Crabbe nadal by żył.

Jeśli osiągała to tworząc metodą handpoke to było jej z tym dobrze.

Robiła tatuaże, które dawały ludziom siłę. Kształtowała ich z każdym pojedynczym wbiciem igły w ich skórę, tworząc małą kropkę. Było to czasochłonne, żmudne i wymagało siły, którą ci ludzie zyskiwali. Opowiadali jej historię i symbolikę jaka kryła się za pojedynczym wzorem.

Widziała, że wychodzili z The President mocniejsi.

Na początku nie było to łatwe. Była Śmierciożercą, córką Śmierciożercy i cudem uwolniła się od Azkabanu. Słyszała komentarze, dochodziły do niej różne plotki na jej temat. Współpracownicy, których zyskiwała z trudem, stali za nią murem i również byli czasami mieszani z błotem.

Ale to miejsce było dla niej wszystkim. Udowodniała każdego dnia, że Ślizgoni, są w stanie też robić coś dobrego dla innych. Nie tylko krzywdzić. A może lekkim bólem, wzmacniać ludzi. Ale nic za co nie zapłacili własnymi pieniędzmi.

***

Gdy następnym razem się zobaczyli Harry był ubrany w Aurorski mundur, ponieważ nie przyszedł do The President, by wykonać kolejny tatuaż, a miał nakaz przeszukania, bo jeden z świadków powiedział, że w tym miejscu dzieje się coś nielegalnego. Harry nie miał ochoty się tym zajmować, ale jego szef nie pozwolił mu tego odpuścić, w szczególności, że właścicielką była osoba z bliskimi kontaktami z byłymi Śmierciożercami i sama była kiedyś Śmierciożerczynią.

Harry przekroczył próg salonu i rozejrzał się ciekawie po wnętrzu. Złote dodatki przeważały, a brązowe skórzane kanapy, fotele i masywne dębowe stoły przypominały mu nieco Pokój Wspólny Slytherinu. Obrazy na ścianie przedstawiały przede wszystkim wzory tatuaży, ale wszystkie były skupione na postaciach kobiecych. Niektóre były w zmysłowych pozycjach, inne bardzo mroczne lub delikatne, w otoczeniu kwiatów.

Harry podszedł do biurka recepcji, które było zawalone kilkoma dużymi kalendarzami i całą masą kartek, notesów i formularzami zamówień. Młody chłopak stał po drugiej stronie biurka i rozmawiał głośno przez telefon wyraźnie zirytowany osobą, która właśnie coś mówiła. Gdy tylko zobaczył mundur Aurora i samego Harry'ego, spiął się i wstał.

– Zadzwonię później – powiedział chłopak do telefonu i uważnie zlustrował od dołu do góry Harry'ego. – Mam na oku kogoś naprawdę ciekawego.

– Dzień dobry – powiedział grzecznie Harry. Nie czekał na odpowiedź. – Chcę rozmawiać z właścicielką.

– Z właścicielką? – zapytał powątpiewająco chłopak z recepcji. – A masz termin?

– Nie potrzebuję terminu – powiedział pewnie Harry i poklepał się po odznace Aurora, którą miał na mundurze. – To jest moja przepustka VIP.

– Nie mamy przepustek VIP – uświadomił go chłopak. – Nie jesteśmy jakimś salonem piękności, tylko The President.

– Jakiś problem?

Harry odwrócił wzrok od recepcjonisty i zobaczył Pansy Parkinson. Z krótkimi włosami, w bluzce z wycięciami na żebrach i obcisłej krótkie, czarnej spódnicy. Chłonął jej tatuaże, który były wyeksponowane, kolorowe i wszędzie – na jej udach, łydkach, żebrach, palcach czy przedramionach. Gdy przechyliła głowę, a jej włosy odsunęły się od szyi, Harry dostrzegł również tam cienki tusz. Wyglądała pewnie na wysokich szpilkach, które stukały o drewnianą podłogę, gdy podeszła do kontuaru.

Harry patrzył na nią. Na jej tatuaże, pewność siebie, pomalowane usta ciemnoczerwoną szminką i mocno podkreślone oczy.

– Zdziwiony, Potter? – zapytała się go z uśmiechem na ustach. Nie przywitała się z nim, ale Harry tego nie potrzebował.

– Pod wrażeniem – przyznał w końcu Harry. Oparł ręce na ladzie i wykrzywił usta w uśmiechu. Gdzie podziała się ta dziewczyna z czwartego roku w różowej sukience na Balu Bożonarodzeniowym? Gdzie była oszalała Ślizgonka, która wytknęła go palcem na środku Wielkiej Sali? Harry wiedział, że to nadal ta sama osoba. Ta sama, która powiedziała mu, że wystarczająco szybko odkrył co kryło się wtedy za jej słowami.

– Przyszedłeś tylko po to, aby się popatrzeć? Popodziwiać widoki?

– Coś w tym stylu – pokrętnie się zgodził. Z kieszeni płaszcza wyciągnął pergamin z pieczęcią Ministerstwa Magii i położył go na ladzie. – To nakaz przeszukania.

Harry dostrzegł, że postawa Pansy się nie zmieniła. Nie spięła się na jego słowa, nie wyciągnęła ręki po zwitek pergaminu i nie zaczęła go wyganiać z lokalu.

– Ah, który w tym roku, Damian? – zapytała się recepcjonisty, ale oczy Pansy były cały czas skupione na Harrym.

– Czwarty – odpowiedział bez wahania chłopak.

– Czwarty – powtórzyła po nim Pansy. – Czy Aurorzy nie mają ważniejszej pracy do wykonywania, Aurorze Potter, niż przeszukiwanie mojego lokalu? Czego tym razem szukacie? Narkotyków, nielegalnych produktów, artefaktów czarnomagicznych czy może chcesz przeszukać księgi płatności?

– Dostaliśmy zgłoszenie o nielegalnej działalności w tym lokalu – odpowiedział nieco niepewnie Harry. Po raz kolejny zastanowił się czemu szef kazał mu tu przyjść. – Chciałbym się rozejrzeć.

– Zapraszam, Aurorze Potter – powiedziała Pansy i rozłożyła ręce w geście zaproszenia. – Chcesz najpierw zobaczyć sale tatuowania czy może od razu przejdziemy do pokoju pracowniczego? Niestety nie mamy tu piwnicy, gdzie robimy odurzające tusze do tatuowania, ale twój poprzednik bardzo aktywnie szukał tego miejsca.

Harry nie miał pojęcia co powiedzieć. Ta pewność siebie Pansy, połączona z jej językiem i tonem jakim wypowiada każde zdanie, powodowały, że Potter nie wiedział jak zareagować. Spodziewał się czegoś zupełnie innego. Rzeczywistość była nieco dekoncentrująca.

– Nie wiedziałem, że takie tusze można robić – wydusił z siebie po chwili, bo tylko to przyszło mu na myśl.

– To jest nas dwóch, Harry – powiedziała Pansy i odsunęła się od stanowiska recepcji. – Chodź, pokażę ci The President.

Harry został oprowadzony po każdym pojedynczym pokoiku, gdzie znajdował się stół, fotel i krzesło oraz potrzebny sprzęt do tatuowania. Pansy odpowiadała na jego każde pytania, które czasami nie były tylko potrzebne do sporządzenia raportu z przeszukania, tylko z jego czystej ciekawości. Wskazała mu miejsce, gdzie robili percing oraz studio, gdzie tatuażyści mogli pracować nad projektami. Zaprowadziła go do pokoju socjalnego wyposażonego w kuchnię, kanapy i szafki pracowników. Pokazała mu również swoje biuro, które było jasno oświetlone i pełne roślin. Wskazała mu zaplecze, gdzie trzymali sprzęt i posadziła go, by mógł przejrzeć wszystkie księgi wpłat i wypłat. Nie miała nic do ukrycia. Nie denerwowała się. Zaproponowała mu kawę i coś do jedzenia na lunch. Dogryzała mu, śmiała się z jego komentarzy i odpowiadała na wszystkie pytania.

Stukot jej obcasów, w którymś momencie stał się dźwiękiem w tle, a jej ochrypły głos czymś przyjemnym. Pansy Parkinson była mocą i Harry wiedział, że musiał się z nią liczyć.

– To duże miejsce – skomentował na samym końcu swojej wizyty Harry, gdy wrócili do poczekalni. – I bardzo ładne.

– Znalazłeś to co chciałeś, Potter? – zapytała się go z uśmiechem i kpiną.

– Zawsze dotąd studia tatuażu nie były takie duże – powiedział znowu Harry i nie odpowiedział na jej pytanie. – To raczej otwarte przestrzenie, ze stanowiskami w jednym miejscu.

– Tatuujemy ludzi, którzy mają blizny, rany i się ich wstydzą – odpowiedziała Pansy poważnie. – Ludzie, którzy nie mogą na siebie patrzeć w lustrze. Nie będę kazała im pokazywać tego innym klientom, którzy chcą zrobić tatuaż inną metodą niż zwykle i mieć ładny wzorek. Zarabiam duże pieniądze na obu tego typu osobach i każdy z nich ma prawo do prywatności. Mam tu ludzi, którzy nie płaczą z bólu, Potter. Mam tu ludzi, którzy płaczą z ulgi, że nigdy więcej nie zobaczą blizny po tym jak Śmierciożerca rozcinał mu nogę. Jeśli już muszą płakać, nie to robią otoczeni czterema ścianami, nie na środku sali.



***

Gdy kilka miesięcy później Harry znowu stanął przed lokalem The President, nie miał w ręku nakazu przeszukania i nie był ubrany w mundur Aurora. Miał na sobie zwykłą bluzę i ciemne dżinsy. Wszedł do środka już nieco niepewnie i podszedł do lady, gdzie był recepcjonista. Ten sam, gdy był tutaj z nakazem.

– Auror Potter – przywitał się dziwnie służbowym tonem, ale zaraz potem mrugnął i uśmiechnęła się szeroko. – Widzę, że dzisiaj już niestety nie w mundurze.

– Tym razem mam termin.

– Ah, tak?

– Do właścicielki – dopowiedział Harry. Gdy dwa tygodnie po przeszukaniu skontaktował się z Pansy i napisał, że chciałby umówić się do niej na termin, na początku chciała zapisać go do innego tatuażysty. Harry uparł się, że musi być to ona.

Wytłumaczył jej o co chodziło, a ona zrozumiała. Bo gdy Pansy mówiła mu o ludziach, którzy przychodzą tu zakryć swoje blizny, Harry wiedział, że sam mógł się zaliczyć do tej grupy.

Napis, który kazała mu napisać Umbridge swoją własną krwią, ciągle był na lewej ręce Harry'ego. Wyblakły z powodu lat, ale nigdy nie zniknął. Krwawe pióra mają to do siebie.

– Potter.

Harry usłyszał ochrypły głos Pansy za sobą i odwrócił się. Miała na sobie tym razem obcisłą sukienkę na ramiączka, która w podobny sposób pokazywała jej tatuaże. Harry nie wiedział na jakim wzorze się skupić. Ramię jej prawej ręki, było pokryte wężowymi łuskami, które mieniły się różem, fioletem i czerwienią.

– Cześć – przywitał się grzecznie.

Pansy nie powiedziała nic więcej, tylko zaczęła iść, a Harry po chwili zaczął za nią podążać. Gdy usiedli w jednym z pokoi, Pansy przeszła od razu do konkretów.

– Myślałeś nad wzorem?

Umówili się, że porozmawiają o wzorze, gdy się spotkają. Harry zazwyczaj miał kilka pomysłów, zdarzało mu się przychodzić z czymś narysowanym przez siebie. Ale tym razem było inaczej. Nie wiedział czy to z powodu tego, że ten tatuaż miał zakrywać coś, czy o miejsce.

– Nie wiem, Parkinson – przyznał się Harry. – Zaskocz mnie.

Uśmiech Pansy na te słowa był co najmniej drapieżny. 







****

Z całą moją miłością do Ślizgonów, w tym ff, są straszni do pisania. Mam duże wątpliwości co do tego rozdziału, ciągle coś dopisywałam i przez to ma to 7 stron w Wordzie. 

Szczerze, to nie wiem co Pansy mogła zrobić, by zakryć napis na ręce Pottera. Pozostawiam to otwartą opcją. 

Został nam jeszcze jeden rozdział i koniec. No i jeszcze moje gadanie w Posłowiu ;) 

Do następnego, 

Demetria1050 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro