ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Jeszcze nigdy dotąd nie byłam w gabinecie weterynaryjnym z sarną. W końcu niecodziennie mamy okazję znaleźć na drodze małe zwierzątko potrzebujące pomocy, zwłaszcza jeśli mówimy o zwierzętach leśnych. Bambi, bo tak go nazwałam, kiedy okazało się, że sarna w zasadzie jest małym jelonkiem, jest dość spokojny w otoczeniu trójki dorosłych ludzi.
- No chłopie – weterynarz klepie zwierzę po główce. – Miałeś dużo szczęścia. Masz złamaną tylko jedną nogę.
- Nie ma żadnych obrażeń wewnętrznych? – dopytuje Ethan, a w jego głosie wyczuwalna jest troska. Jestem pewna, że patrząc na niego robię maślane oczy, ale nie potrafię wyjść z podziwu, że mam przed sobą kogoś, kto jest czuły na cierpienie zwierząt. Co prawda znaczna część społeczeństwa tratuje zwierzęta jak swoją rodzinę, lecz są też tacy, którzy potrafią się nad nimi znęcać. W takim przypadku jestem za tym, aby wprowadzić prawo, które pozwala na torturowanie człowieka, w taki sam sposób, w jaki torturował bezbronne zwierzę. Żadna kara pieniężna ani więzienie nie nauczą tych okrutników pokory.
- Nie, wygląda na to, że ktoś go delikatnie drasnął zderzakiem. Przez złamanie nie mógł iść dalej, a matka zostawiła go na pewną śmierć. Nastawię kość i założę mu gips, a potem najlepiej będzie przetransportować go do leśniczego, który będzie wiedział jak się nim zająć.
- Zajmiemy się tym. – odpowiada Ethan.
- Cudownie. W takim razie możecie wrócić tu za godzinę. Wasz Bambi będzie wtedy gotowy do wyjścia. – Ethan głaska jelonka po karku, uśmiechając się przy tym jak małe dziecko, które dostało wymarzony prezent.
- Jakie ma miękkie futerko. – wypowiada z zachwytem. – Sama zobacz. – chwyta mój nadgarstek. Jego dłoń jest ciepła i duża, więc bez oporów pozwalam mu prowadzić swoją rękę do zwierzęcia. Sierść Bambiego naprawdę jest miękka, jak u włochatej poduszki, z którymi uwielbiam zasypiać.
- O rany. – kwituję. – Ale z ciebie słodziak.
- Chyba was polubił. – stwierdza weterynarz. – Ale muszę mu nastawić kość, dlatego musicie stąd zmiatać. – wskazuje palcem na drzwi, dlatego posłusznie wychodzimy z gabinetu, a następnie z przychodni. Słońce na zewnątrz już zdążyło całkowicie schować się za górami, a nowa warstwa śniegu pokryła na nowo wcześniej odśnieżone ulice. Być może się powtarzam, ale Aspen to przepięknie ułożone miasteczko, w którym czas płynie inaczej. Jedyną pozytywną rzeczą, jaka spotkała mnie podczas tego przeklętego wyjazdu jest możliwość spędzenia czasu z obcym mężczyzną, który w moim odczuciu nie może być realny. Poza tym mieszka w baśniowej krainie, którą zwie swoim domem.
- Masz ochotę coś zjeść? – pyta, kiedy podchodzimy do jego pick-upa. Swój samochód pozostawiłam pod pensjonatem zanim wyruszyliśmy z jelonkiem do weterynarza.
- Tak. – wyznaję entuzjastycznie. Mój żołądek śpiewa hymn do głodnych męczenników, składając modły o ciepły posiłek. Jeszcze chwila, a zacznie mnie wyzywać od najgorszych i oskarżać o świadome tortury.
- Znam fajne miejsce. Jest niedaleko. – zajmujemy miejsca w samochodzie, a następnie Ethan włącza się do ruchu. Z radia od razu zaczyna płynąć muzyka, zamykając nas w małej przestrzeni w akompaniamencie głosu Michaela Buble. – Teraz możesz mi opowiedzieć, czy towarzyszki twojej podróży ucieszyły się na twój widok.
- Bardzo. – odpowiadam sarkastycznie. – Sophie skakała z radości i przepraszała mnie na kolanach, Jenna błagała o wybaczenie ze łzami w oczach, Grace składała ręce do modlitwy, abym zapewne milczała na temat jej ekscesów ze sprośnym Mikołajem w silikonowych gatkach, Ava milczała, a Layla gdzieś wyparowała. Podsumowując przyjęły mnie ciepło i radośnie. Jesteśmy jedną wielką, kochającą się paczką znajomych.
- Dobra, najpierw opowiedz mi historię z facetem, który wkłada na siebie gatki z silikonu. – zerka na mnie z przerażeniem w oczach, jakby wizja włożenia na siebie bielizny innej niż bawełniane bokserki napawała go panicznym lękiem. – Poza tym, jeśli nie wyrwałaś tym laskom włosów będę zawiedziony.
- Uznałam, że rozbicie butelek drogiego alkoholu, które znajdowały się w minibarze to wystarczająca zemsta. Poza tym muszą wrócić do domu pociągiem, bo nie zamierzam ich odwozić. Co prawda mój nadęty wpatrzony w swoją egoistyczną narzeczoną brat uważa, że jestem nieczułą hipokrytką, ponieważ nie mam prawa mścić się za żart, jakim było pozostawienie mnie na mrozie. Ale byłabym naiwną idiotką, gdybym po tym wszystkim chciała mieć kontakt z Sophie. Jeśli mój durny brat, zwany od dziś palantem, chce związać się związek małżeńskim z tą kobietą to jego sprawa, ale nie chcę, aby wplątywał mnie w swoje życie.
India, przymknij się! Paplasz o swoim prywatnym życiu do zupełnie obcej osoby. Zdurniałaś? Momentalnie zaprzestaję mówić. Już i tak opowiedziałam za dużo, aczkolwiek chyba właśnie tego potrzebowałam. Ethan w milczeniu wysłuchał wszystko, co miałam do powiedzenia i wygląda na to, że myśli nad swoją odpowiedzią. Być może uzna mnie za gadułę, która plecie trzy po trzy, ale lepsze to niż przyłapanie mnie na gapieniu się na jego nagą klatkę piersiową, plecy i ramiona. Och, to dopiero był widok...Potrząsam głową. Powinnam sobie kiedyś palnąć w łeb, aby przestać powracać myślami do dzisiejszego południa. Z kolei trudno będzie wyrzucić ten obraz z pamięci ze względu na to, że wszystkie mięśnie Ethana pracowały, kiedy ten uderzał siekierą o kawałek drewna. Jego ciało jest jak pączek z lukrem. Na sam widok cieknie ślinka, a umysł głośno krzyczy „Zliż lukier i zjedź pączka". Czy mam dziwne myśli? Zdecydowanie tak. Czy się ich wstydzę? Zupełnie nie, choć gdyby ktoś miał zdolność czytania w myślach, mogłabym czuć potężne zażenowanie.
- Czekaj, bo się chyba pogubiłem, a próbuję to zrozumieć. Twój brat o imieniu palant jest narzeczonym jednej z dziewczyn i nie widzi problemu w tym, że pozostawiono cię zupełnie samą na mrozie? Z kolei widzi problem w tym, że nie chcesz odwieźć ich do domu?
- Tak, doskonale rozumiesz.
- Ja pierdole. – kwituje z rozbawieniem. – Z jak wysokiej choinki spadł ten facet? Ewidentnie ma coś nie tak w umyśle.
- W głowie ma tylko jedną osobę. Sophie. – wzruszam ramionami.
- Czyli od dziś nie lubimy Sophie.
- My? – dopytuję, a Ethan przytakuje skinieniem głowy.
- Skoro ty kogoś nie lubisz to ja też. – szczerzy zęby w uśmiechu, a ja rozdziawiam buzię. – No co? Jestem ideałem, prawda? – puszcza w moim kierunku oczko, a następnie powraca spojrzeniem na drogę przed sobą.
- Chciałbyś nim być. – sugeruję.
- Nie, ja już nim jestem, a wiesz, dlaczego? – powinnam bać się odpowiedzi, prawda? Nie znam go na tyle, by przewidzieć, jak zawstydzające mogą być jego następne słowa, ale czuję, że będę zbierać szczękę z podłogi.
- Zaskocz mnie. – odpowiadam. Oj, pożałuję tych słów. Jestem tego pewna.
- Bo masz ochotę wylizać mnie jak pączka.
Co, do diabła?
- Co? – dopytuję z przerażeniem. Ethan ma zdolność czytania w myślach? Cholera jasna! Dlaczego nikt mnie nie ostrzegał? Psia dupa! Kurza twarz! Kurwa jego mać!
- Nikt ci nigdy nie powiedział, że kiedy intensywnie nad czymś myślisz to mówisz sama do siebie?
Gorzej być już nie może. Czy ja właśnie samodzielnie się skompromitowałam? Nie zdawałam sobie sprawy, że mówię sama do siebie. Pierwszy raz mi się coś takiego zdarzyło i szczerze mówiąc jestem tym przerażona. Nie! Nie! Ogromnie zażenowana! Mam ochotę wysiąść z jadącego samochodu, by wpaść pod koła jadącej za nami ciężarówki. Jestem pewna, że przestanę się siebie wstydzić, kiedy mnie rozjedzie. W tym momencie mam jedno marzenie – stać się mokrym, płaskim plackiem, który został rozjechany przez cholerną ciężarówkę.
- India? – Ethan odgarnia luźne kosmyki moich włosów z twarzy. – Nie przejmuj się, bo ja z chęcią poleję się lukrem, abyś mogła go ze mnie skosztować.
To koniec.
Jestem czerwona jak burak.
Moja duma odlatuje daleko stąd.
Jak ja mam teraz jeść posiłek przed tym mężczyzną?
- Czas się zabić. – mamroczę pod nosem. – To wstydliwe.
- Nieprawda. – zapewnia Ethan. – To cholernie urocze.
______
Ciąg dalszy nastąpi wkrótce 😁
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro