ROZDZIAŁ DRUGI
- Hej! – krzyczę za samochodem i wybiegam na sam środek drogi. Jeśli to jakiś żart to nie zaliczam się do osób, które będą się z niego śmiać. Światła limuzyny szybko znikają i nic nie wskazuje na to, że kierowca po mnie zawróci. Ja pierdolę! Dygoczę z zimna i zdenerwowania. Śnieg, który zasypuje drogi z czasem może stać się niebezpieczny. Rozglądam się dookoła. Z prawej las. Z lewej przepaść. Za mną wąska dróżka prowadząca w górę, a przede mną rozpościera się widok na miasto. Nie mam pojęcia, gdzie dokładnie się znajduję. Tak naprawdę kierowca mógł nas wywieźć poza Aspen. Szlag! Ze złością uderzam butem w jedną z zasp.
Pozostawiono mnie na cholernym pustkowiu. Nie mam ze sobą niczego, czym mogłabym się okryć. Moja torebka została w limuzynie, razem z telefonem. W dodatku temperatura spadła poniżej zera. Znajduję się blisko lasu, co może sprowadzić na mnie wygłodniałego niedźwiedzia. Cudownie. Survival w środku nocy w dodatku zimną to cholernie zły pomysł. Zaplatam ręce na klatce piersiowej i powoli ruszam w dół zbocza. Nie pozostaje mi nic innego, jak wędrówka do miasta. Po chwili moje zęby zaczynają się o siebie obijać, całe moje ciało przeszywa zimno. Jest tak, jakby wbijały się we mnie ostre igły. Szczypanie na udach robi się nieprzyjemne, dlatego przyśpieszam swoje ruchy, aby czym prędzej znaleźć jakieś ciepłe miejsce.
Pomimo zimna uwielbiam zimę, śnieg i cały jej urok, ale tylko wtedy, kiedy jestem ubrana tak grubo, że przypominam bałwana lub wtedy, kiedy obserwuję śnieżyce przez okno z kubkiem ciepłej herbaty. W dzisiejszym przypadku mam ochotę wykrzyczeć w ciemną noc, że zima jest przereklamowana i wpędzi mnie w zapalenie płuc. Kiedy znajdę Sophie i jej świtę, zamorduję je własnymi rękami. Nie wiem, kto wpadł na tak durny i żałosny pomysł, ale mam nadzieję, że będzie za to obdzierana ze skóry w piekle. Kto o zdrowych zmysłach pozostawia kogoś samego pośrodku niczego w temperaturze, która zdecydowanie jest na minusie i podczas rozpoczynającej się śnieżycy? Odpowiedź jest banalnie prosta – nikt.
Ostatnie metry zbocza pokonuję biegiem, co jest dość bolesne dla mojego ciała, które zmienia się w sopel lodu. Jedyne co czuję to drętwienie mięśni i wyziębienie. Moje włosy, na które spadał śnieg, zdołały zamarznąć. Mam wrażenie, że za moment zamarznie całe moje ciało, przez co stracę przytomność, co z kolei wpędzi mnie do grobu. Kiedy wbiegam na główną drogę, zauważam stację benzynową kilka metrów dalej. Na ten widok mam ochotę się rozpłakać, jak mała dziewczynka na widok swojego ojca, wracającego z wojny. Biegiem pokonuję dzielącą odległość. Przebiegam przez drogę w miejscu niedozwolonym, ale akurat w tym momencie nie mam ochoty zwracać uwagi na przepisy ruchu drogowego.
Mijam kilka samochodów, zaparkowanych przy dystrybutorach paliwa, a kiedy wchodzę do środka stacji benzynowej uderza we mnie ciepłe powietrze. O rany...Tak!
- O mój Boże! – starsza kobieta siedząca za kasą gwałtownie wstaje. – Kochanie, co ci się stało? – cała się trzęsę. Nie potrafię wypowiedzieć ani jednego słowa. Kobieta to zauważa, więc nie drąży tematu. Znika na chwilę w pomieszczeniu socjalnym, a kiedy wraca, trzyma w ręku koc. – Usiądź. – wskazuje na kanapę, znajdującą się przy jednej ze ścian. Okrywa moje ramiona kocem, a troska wymalowana na jej twarzy sprawia, że mam ochotę rzucić się jej w ramiona, aby wypłakać wszystkiego swoje żale. Nie robię tego jednak, ponieważ jest dla mnie zupełnie obcą osobą. Okrywam się szczelnie kocem i siadam na kanapie. Uczucie zimna nie odpuszcza. Moje ciało jest tak wyziębione, że mam wrażenie, że już nigdy nie zostanie ogrzane. Starsza kobieta po chwili podsuwa mi kubek z parującym napojem. – Weź. To herbata z cytryną. – biorę w dłonie ciepły kubek. Zamykam powieki, czując przyjemne ciepło w palcach. – Za chwilę przyniosę ci termofor.
- Dziękuję. – wypowiadam po cichu. – Naprawdę bardzo dziękuję.
- Mam wezwać policję? Ktoś cię zaatakował? – zaprzeczam ruchem głowy. – W takim razie co się stało? Mogę ci jeszcze jakoś pomóc?
- Moje znajome postanowiły mi zrobić psikusa i kiedy poszłam siku, odjechały i po mnie nie wróciły. Nie mam ze sobą kurtki, telefonu, portfela.
- Mam nadzieję, że sobie żartujesz.
- Niestety nie. To prawda. – wypowiadam ze smutkiem. W dalszym ciągu ciężko mi zrozumieć, dlaczego zostałam potraktowana tak okrutnie. Wiem, że dzisiaj byłam wyjątkowo opryskliwa, ale to nie jest powód, aby pozostawiać mnie pośrodku jakieś drogi w sukience, rajstopach i kozaczkach. Wiem, że przyjaciółki Sophie za mną nie przepadają, ale to nie daje im przyzwolenia, aby pozostawić mnie na mrozie. Nie zrobiłabym tego żartu największemu wrogowi. Dla mnie żartem może być wrzucenie kogoś w zaspę albo natarcie śniegiem, ale nie coś tak niebezpiecznego dla zdrowia i życia drugiego człowieka.
- Zachowanie godne pożałowania. – stwierdza starsza kobieta. – Może powinnam wezwać pogotowie?
- Nie trzeba. Naprawdę.
- Przyniosę ci termofor. – uśmiecha się w kącikach ust.
- Mogłabym prosić jeszcze o telefon? Muszę zadzwonić do brata. – kobieta wyjmuje ze swojego fartucha komórkę i mi ją podaje. – Dziękuję. – posyłam jej uśmiech z wdzięcznością. Rzadko, kiedy spotyka się tak dobrych ludzi, a ta pani zdecydowanie ma złote serce. Kiedy zostaję sama, wpisuję kilka cyfr na klawiaturze. Numer Davida znam na pamięć, ale nie sądziłam, że kiedykolwiek ta wiedza mi się przyda.
- Halo? – odbiera zaspany. – Kto mówi.
- Twoja siostra, ośle. – wypowiadam zjadliwie. – Bądź tak dobry i zadzwoń do swojej narzeczonej i zapytaj się czy dobrze się bawiła, kiedy pozostawiała mnie samą pośrodku niczego bez kurtki, telefonu i portfela!
- India, o czym ty mówisz?
- O tym, że prawie zamarzłam! Nigdy więcej nie będę niańczyć Sophie, zrozumiano? Nawet nie próbuj mnie o to prosić!
- Możesz mi na spokojnie wyjaśnić, co się stało?
- Twoja narzeczona wraz z jej koleżankami odjechały imprezową limuzyną, kiedy poszłam siku. Nie wzięłam ze sobą kurtki, bo miało to zająć chwilę, ale nie uwzględniłam faktu, że mam do czynienia z bezmózgimi amebami, które pomyślały, że fajnie będzie sobie odjechać, tym samym pozostawiając mnie na jakimś zboczu góry. Dodam jeszcze, że temperatura jest na minusie, z nieba spada mnóstwo śniegu, a ja nawet nie miałam telefonu, aby zadzwonić po pomoc.
- Sophie by tego nie zrobiła.
- Ale jej przyjaciółki tak.
- Zadzwonię do niej.
- Powodzenia. – parskam śmiechem. – Jeśli nie jest zajęta sprośnym Mikołajem to możliwe, że odbierze.
- O czym ty mówisz?
- Cześć. – rozłączam się. Nie mam ochoty już z nikim dzisiaj dyskutować. Może to cios poniżej pasa z mojej strony, wspominając o kelnerze z limuzyny, ale skoro sobie robimy psikusy to nie powinny się na mnie obrazić, prawda? Niestety moje sumienie odzywa się dość szybko i ponownie wybieram numer przyrodniego brata. – Żartowałam, okej? – wypowiadam, kiedy odbiera połączenie.
- Z czym?
- Ze sprośnym Mikołajem. Chciałam być wyrachowana i nagięłam prawdę, ale nie potrafię chyba żyć w kłamstwie. Sophie jest wierna, a sprośny Mikołaj to zabawka jej przyjaciółek.
- Och, to dobrze. – wzdycha z ulgą. – Wiem, że jesteś cholernie szczera, więc wziąłem twoje słowa na poważnie.
- Z pozostawieniem mnie na mrozie powiedziałam prawdę, ale widzę, że bardziej przejęła cię wizja niewierności Sophie, niż fakt, że zachowała się naprawdę źle.
- India, nie bronię jej. Zaraz się z nią rozmówię.
- Nie musisz. – wypowiadam zgodnie z prawdą. – Po prostu obiecaj mi, że nigdy więcej nie poprosisz mnie o jej pilnowanie. To twoja kobieta, a ja nie mam obowiązku jej niańczyć.
- Wiem, że proszę cię o wiele, ale ktoś musi lecieć z Sophie na przymiarkę sukni ślubnej do Londynu.
- Nie ma mowy!
- India, to moja ostatnia prośba. Obiecuję!
- Wypchaj się!
- India, proszę.
- Nie.
- Ale...
- To jest moje ostatnie słowo. Moja dobroć też ma swoje granice , które dziś zostały przekroczone. Cholera, David. Ja również mam swoje uczucia, a dziś naprawdę zostałam potraktowana jak gówno, więc się wycofuję. Musisz w końcu zaufać Sophie. W przeciwnym razie to małżeństwo nie ma sensu.
- Okej, Sophie zachowała się źle, ale proszę nie skreślaj jej.
- David, ja nikogo nie skreślam. Przecież nie ja będę z nią żyć, ale wycofuję się z roli jej przyzwoitki.
- India, to tylko jedna przymiarka.
- O jedna za dużo. Cześć. -rozłączam się, tym razem mając czyste sumienie. Nie potrafię dopiec komuś, nawet, gdy ten potraktuje mnie w taki sposób. Moja mama wpoiła mi, że powinniśmy traktować drugiego człowieka tak, jak sami chcemy, aby nas traktowano, dlatego nie mogłam nagiąć prawdy odnośnie Mikołaja z samochodu.
Odkładam komórkę obok na kanapie, biorę łyk herbaty, która przyjemnie ogrzewa mój organizm od środka i z ulgą stwierdzam, że przestałam się trząść. Moje ciało powoli odzyskuje odpowiednią temperaturę. Po kilku minutach powraca do mnie starsza kobieta i podaje mi termofor.
- Nie wiem, czy masz gdzie się teraz podziać, ale pozwoliłam sobie zadzwonić do mojego syna. Prowadzi pensjonat i przygarnie cię na tą noc. Za chwilę po ciebie przyjedzie.
- Nie mam przy sobie pieniędzy... - kobieta zbywa moje słowa machnięciem ręki.
- To nie jest istotne. Jesteśmy niewolnikami banknotów, a niesienie pomocy dla mnie i mojego syna to czysta przyjemność. Wypij swoją herbatę, ogrzej się i poczekaj na Ethana. – posyła mi uśmiech. Odwzajemniam go, czując ulgę, że nie muszę dziś wracać do hotelu, w którym spałam dotychczas. Nie mam najmniejszej ochoty na konfrontację o tak później porze, a poza tym ostatnia noc z dala od Sophie i jej świty jest błogosławieństwem.
______
Dzień dobry!
Miłego dnia 🤩😍
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro