Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14

   Azale biegł przed siebie, ile sił miał w nogach. Musiał jak najszybciej potwierdzić swoją teorię przez spotkanie z tatą. Aby dostać się tam, potrzebował pożyczyć rower.

    W ekspresowym tempie znalazł się na podwórku należącym do rodziny Mitisa. Zanim poleciał w stronę szopy, drzwi prowadzące do domu nagle się otworzyły. Dobiegał z nich zachęcający głos starszej kobiety. - Azaleusz? Wejdź tutaj! Chodź na chwilkę!

- Przepraszam! - Krzyknął młodzieniec w stronę otwartych drzwi. Czuł lekkie zaniepokojenie. Chociaż bardzo dobrze słyszał babcię, nie widział jej stojącej w drzwiach. - Pożyczę rower na moment!

- Nie krępuj się! Zamknij tylko dla mnie drzwi od domu! - Poprosiła.

   Azale zawahał się przez moment, ale stwierdził, że przynajmniej tyle może zrobić. Szybkim krokiem podszedł do wejścia, łapiąc za klamkę. Jego wzrok jednak został przyciągnięty przez jakiś cień leżący na podłodze w korytarzu. Rudzielec zmrużył oczy aby lepiej się przyjrzeć, i wtedy ze strachem rozpoznał leżący kształt.

- Babcia! - Wrzasnął, chcąc postawić krok do przodu. Kątem oka jednak zauważył dziwny ruch. Zamiast ruszyć do przodu, Azale odskoczył do tyłu z bijącym sercem.

   Szybko niczym tygrys, blada, wychudzona ręka o długich, kościstych palcach, starała się złapać młodzieńca za koszulkę. Chybiła jednak kilka centymetrów od klatki piersiowej Azale.

   Rudzielec odsunął się natychmiast jeszcze dalej, wpatrując się rozszerzonymi oczami prosto w wejście. Po jego twarzy zaczął spływać pot a dłonie zacisnęły się w pięści.

   Za drzwi wyłoniła się powoli karykaturalna postać. Była wysoka i chuda. Ubranie, które przylegało do jej ciała, było za wielkie. Postać przypominająca babcię Mitisa, wyciągnęła do młodzieńca drugą dłoń z talerzem. Spokojnym, słodkim głosem, kusiła młodzieńca. - Wejdź do środka. Babcia dawno cię nie widziała... Nie lubię już wychodzić. Chodźźź. Mam ciasteczka!

   Na talerzu znajdowała się cała banda robaków. Wijące się stonogi i brązowe karaluchy, spadały na ziemię, a niektóre łaziły po ciele "staruszki".

    Azale pokręcił głową, zaciskając mocno szczękę. Potykając się o uschnięte sadzonki, pobiegł w stronę szopy. Wyciągnął rower i wsiadł na niego, uciekając z tego miejsca. Rzucił przelotne spojrzenie w stronę progu domu, chcąc upewnić się, że potwór go nie goni. "Babcia" stała nadal w tym samym miejscu, kręcąc głową na boki z bezzębnym uśmiechem.

   Z zaczerwienionymi oczami, Azale odwrócił wzrok na chodnik.

- Zale!

   W ostatniej sekundzie rudzielec gwałtownie skręcił kierownicą, unikając potrącenie bruneta.

   Zatrzymując się obok najlepszego przyjaciela, Azale rzucił mu pełne udręki spojrzenie. - Miti..!

   Zale wyciągnął ramiona, a brunet widząc stan rudzielca, objął go mocno.

   Azale właśnie tego potrzebował. Poczuć się chociaż w jednej chwili bezpieczny aby z powrotem nabrać siły. Wiedział, że musiał to zakończyć. Miasto zaczęły nawiedzać nieszczęścia.

- Zale, nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Powiedz co widzisz? - Mitis mówił łagodnym tonem, starając się uspokoić przyjaciela.

   Azale wciągnął głęboko powietrze, odpychając na małą odległość bruneta. Nadal siedział na rowerze. - Musisz znaleźć bezpieczne miejsce i poczekać. Załatwię to!

   Mitis spochmurniał i złapał Azale za ramiona. Jego uchwyt był mocny i zdecydowany. - Przestań! Wszystko jest w porządku! Nic co widzisz nie jest prawdziwe!

   Azale chciał aby to była prawda, dlatego tylko lekko pokręcił głową. Wtedy rudzielec coś zrozumiał. Ze zdziwioną i zrozpaczoną miną zwrócił się w stronę przyjaciela. - Ja nie powiedziałem, że coś widzę...

- Azale, to...

- Nie! - Krzyknął Rudzielec, odpychając Mitisa. Złapał się za głowę, czując jak jego wzrok ponownie ciemnieje.

   Brunet próbował ponownie chwycić Azale, ale ten kopnął go. Mitis przewrócił się na chodnik bardziej z szoku niż z bólu. Nie spodziewał się, że kiedyś do tego dojdzie.

- Nie! - Jęknął Azale, łapiąc ponownie za swoją głowę. Czuł jak jego umysł był przejmowany. Musiał oddalić się od tego miejsca i pomyśleć racjonalnie.

- Zale... - Wyszeptał Mitis.

- Nie nazywaj mnie tak! Tylko Mitis mógł tak robić! Podmieniec! - Warczał Azale. Odepchnął się od ziemi, jadąc rowerem w stronę Mitisa, który nadal nie ruszył się z miejsca.

   Rudzielec chciał przejechać po jego nodze, ale w ostatniej chwili zatrzymał się gwałtownie. - Nie... ja nie zrobię tego... - Wyszeptał starając się zapanować z powrotem nad sobą.

   Rzucił łzawym spojrzeniem w stronę przyjaciela. - Przepraszam. Naprawdę jesteś dla mnie ważny. Po prostu jestem trochę pogubiony. Muszę to zakończyć. Przepraszam.

   Azale ruszył w stronę zakładu gdzie pracował jego ojciec, stając się głuchym na nawoływania Mitisa. Musiał oddalić się jak najdalej. Nawet jeśli przyjaciel nie był prawdziwy, to nadal ta świadoma część Azale nie chciała nikogo krzywdzić. Szczególnie tych, których cenił. Nigdy więcej.

   Azale zatrzymał się przed ogrodzeniem przy portierni. Ochroniasz przywitał go uśmiechem, ale rudzielec zignorował go. Wskoczył na siatkowaną bramę, wspinając się po niej. Kiedy był na szczycie, zeskoczył na ziemię. Ochroniarz krzyczał coś do niego, ale on już mknął na przód.

   Azale całą swoją nadzieję pokładał w ojcu. Jeśli będzie na miejscu, oznacza to, że młodzieniec stał się szalony a wszystkie rzeczy, które go spotkały, nigdy nie miały miejsca. Modlił się o to całym sercem, nawet jeśli oznaczało to wylądowanie w kaftanie pośród czterech białych ścian. Jedynej rzeczy, której by wtedy żałował, to wymyślenie Leal. Miłość w jego piersi była prawdziwa, wiedział to na pewno, ale jego serce nadal miotały wątpliwości co do jego równowagi psychicznej.

   Jeśli zaś ojca nie będzie, oznacza to, że cały świat był zepsuty, fałszywy, oszalały. Nie wiedział, jaki wtedy postawić kolejny krok. Nie potrafił nawet powiedzieć czy dałby radę iść na przód. Oznaczałoby to, że żył do tej pory w kłamstwie stworzonym przez kogoś innego. Może nawet przez samego Leal.

   Żadna z ścieszek nie była zbyt dobra, a umysł młodzieńca walczył ze sobą. Co było ważniejsze, rodzina czy miłość? Na te pytanie nie potrafił jeszcze odpowiedzieć. Chciał by i Leal i ci których znał, byli prawdziwi. Nikt jednak nie zawsze mógł mieć tego czego chciał.

   Azale podbiegł do wysokiego budynku. Wielkie zielone wrota były jak zawsze zamknięte.

   Młodzieniec ze strachem podszedł do mniejszych drzwi. Przyłożył do nich ucho, z głośno bijącym sercem.

   Zale usłyszał radosne dyskusje. Głosy wszystkich mieszały się ze sobą, tworząc coś na wzór niezrozumiałego rytmu. Pośród tego hałasu, przebijał się silny, głęboki ton.

   Na ustach Azale rozkwitł radosny uśmiech. W jego oczach pojawiły się łzy.

- Tata... - Wyszeptał, a potem złapał za klamkę. Pociągnął ją z całych sił, wskakując do środka.

- Tata! - Krzyknął głośno, nie mogąc powstrzymać swojej euforii. Skoczył do środka, lądując na porośniętej mchem ziemi.

    Cisza otaczała całe miejsce, a głosy zniknęły jakby nigdy ich nie było. Azale stał przed drzwiami, wpatrując się szeroko otwartymi oczami w pustą przestrzeń.

   Nie było żadnych maszyn, korytarzy ani ścian. Zale był sam.

   Nigdy nie było tam jego ojca.

   Młodzieniec upadł na kolana. Jego głowa wisiała luźno a usta poruszały się, nie wydając żadnego dźwięku. Trwał w tej samej pozycji, nie będąc świadomy upływającego czasu.

   Gdy słońce chyliło się ku ziemi, pewna postać weszła do środka.

- Azale...? - Zapytał męski głos.

   Rudzielec nie podniósł wzroku. Pustymi oczami wpatrywał się w trawę, a w jego głowie panował chaos. Był na granicy rozpadu i jedynie wyparcie wszystkich myśli mogło pozwolić przetrwać ostatnim cząstką umysłu. Niestety nadal pozostały w nim uczucia, które rozszarpywały mentalność Azale na kawałki.

- Azale? - Ponownie zapytał głos. Tym razem jednak był silniejszy. Mniej delikatny, bardziej wypełniony smutkiem oraz rezygnacją.

   Palce chwyciły podbródek młodzieńca, unosząc jego głowę do góry. Potargane włosy spoczęły na plecach Azale, a na twarzy nadal znajdowały się ślady wyschniętych już łez. Oczy, niczym dwa, czyste szmaragdy wpatrzone były w przystojnego mężczyznę, nawet jeśli Azale nie mógł go zobaczyć. Jego mózg nie był na ten moment w stanie zarejestrować czegokolwiek.

   Leal zauważył to wszystko. Zrozumiał, że serce chłopaka zostało złamane i rozsypało się na drobne kawałeczki.

   Czarnowłosy mlasnął językiem z niezadowoleniem. - Mówiłem, żebyś mi wszystko zostawił. Nie mogłeś żyć tym szczęśliwym życiem?

   Pytanie pozostało bez odpowiedzi.

- I co ja mam z tobą zrobić? To nie tak miało być. - Wyszeptał, ściskając mocniej młodzieńca. Gdy tylko zauważył co robi, rozluźnił nieco chwyt. Potem z powrotem spojrzał na twarz Azale. Badał jego ciało, przesuwając wzrok po oczach, skórze aż zatrzymał się na ustach.

   Leal uklęknął na jedno kolano, tak blisko, że był w stanie wyczuć oddech niższego młodzieńca.

   Mężczyzna zmarszczył brwi, zaciskając szczękę. Wyglądał jakby walczył ze sobą, a obecność Azale tylko niszczyła jego postanowienia, ustawione granice, obietnicę...

   Nie mogąc już dłużej się powstrzymać, pochylił swoją głowę.

- To nie tak miało wyglądać... Miałem tylko...

   Leal wiedział, że w tym momencie znieważy wszystkie swoje starania. Czas i ofiary a nawet przyszłość którą pragnął osiągnąć, poświęci przez ten jeden ruch. Ciche myśli, spychane w najdalszy kąt umysłu, zaczęły powoli szeptać.

   " Dlaczego mam odmawiać sobie tego, którego pragnę? Czemu muszę zachować wstrzemięźliwość? Czy nie należy mi się żadna nagroda? Niczego nie zniszczyłem. To on zaczął. Zawsze mi dokuczał... "

   Leal podjął decyzję w momencie kiedy jego usta dotknęły miękkich warg Azale. Na początku niewinnie poruszał tylko nimi, ale mimo wszystko nadal rozbudziło to w nim wielki żar, gaszony przez lata. Chciał go tak bardzo. Jego ciało, umysł, serce, duszę... wszystko.

   Był głupcem odmawiając sobie go tak długo. Stał przez cały ten czas jak idiota, odpychając Młodzieńca, który się nim interesował. Widział to i wiedział o tym.

   Powoli językiem zaczął lizać usta młodzieńca, jakby prosił o łaskę i o wpuszczenie do środka. Z przyjemnością wypisaną na twarzy, pociągnął lekko palcami brodę młodzieńca, aby otworzyć jego usta. Wtedy wszedł językiem do środka, badając i zatapiając się w uczuciach. Nie przeszkadzał mu brak odpowiedzi. Miał Azale przy sobie i tylko to było ważne. Mógł nawet na zawsze zostać lalką...

   Impuls przeszedł przez ciało Leal, sprawiając, że ten odsunął się nagle. Nie mógł posunąć się dalej. Najpierw musiał zająć się innymi rzeczami.

   Mężczyzna podniósł Azale,  przyciskając go do siebie. - Musimy cię schować, bo może cię znaleźć. Nie pozwolę by ktoś mi ciebie zabrał. Będziesz ze mną na zawsze, prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro