Rozdział 3
Azale ziewnął głośno a następnie otworzył swoje oczy. Promienie słoneczne przebijały się przez firanki, oświetlając cały pokój.
Młodzieniec rozciągnął się, starając przegnać resztki ospałości, które nękały jego umysł.
Wstał, chcąc wyjść z pokoju, ale w ostatniej chwili zauważył, że nadal ma na sobie piżamę. Szybko złapał ciuchy z biurka i poleciał do toalety.
Podczas porannych czynności, Azale odkrył, że ma wyśmienity humor. Szczerzył zęby do siebie w lustrze, czując, że nadchodzący dzień będzie wspaniały.
Bez żadnych zmartwień, skierował się w stronę kuchni.
W pomieszczeniu była już jego Mama pijąca kawę oraz brat, który zajadał kanapkę. Azale usiadł na przeciwko nich, i natychmiast pojawiło się przed nim śniadanie.
- Tsubaki wiesz, że jesteś moim najlepszym bratem?
- Wiedząc również, że jestem twoim jedynym bratem? - Zaśmiał się najwyższy z rudzielców.
Zale tylko uśmiechnął się w odpowiedzi, a następnie ugryzł kanapkę.
- Azale, mam dla ciebie zadanie. - Oznajmiła nagle Kobieta, wstając od stołu. Młodzieniec spojrzał na nią zaciekawiony.
- Mam iść do sklepu?
Kobieta pokręciła głową, podchodząc do lodówki i wyjmując z niej kilka rzeczy. - Nie. Mamy wszystko. Tata musiał zostać dłużej w pracy. Zdarzyła się jakaś awaria. Śniadanie mu zawieziesz.
Azale chciał jęknąć, ale pomyślał, że to jego pierwszy dzień wakacji. Po drodze może zgarnąć Mitisa i razem pojadą zawieść śniadanie.
Kiedy skończył kanapkę, Tsubaki już dawno ulotnił się z kuchni. Mama podała mu posiłek dla ojca, zapakowany w zielone pudełko i przezroczystą reklamówkę.
- Uważaj na samochody! - Ostrzegła swojego syna kobieta.
Azale pokiwał głową. - Spoko! Wstąpię jeszcze do Mitisa! Mogę wrócić późno!
- Nie szalej dzieciaku!
Zale wybiegł z domu, kierując się prosto do mieszkania przyjaciela.
Pogoda była słoneczna i ciepła, a na zewnątrz kręciło się niewielu ludzi. Wszyscy jednak wyglądali na spokojnych oraz na szczęśliwych. Gdyby Zale miał zły humor, ten widok za pewne polepszyłby go w jednej sekundzie.
Azale zatrzymał się przed żywopłotem, otwierając zieloną bramę.
Trawa na podwórku była zielona i równo przystrzyżona. Wzdłuż ściany posadzone były różnorodne kwiaty. Większość z nich miała różową barwą, lecz w innej tonacji.
Zapach, który unosił się wokół Azale, zawsze go uspokajał i sprawiał, że czuł się jakby czas zatrzymał się w miejscu. Pamiętał, że nie ważne jaka była pora roku, te kwiaty zawsze tu kwitły.
Zale zazwyczaj miał obojętny stosunek do roślin, ale ogródek przyjaciela zawsze traktował z ostrożnością i z szacunkiem.
Młodzieniec wracając myślami do teraźniejszości, podszedł do drzwi a następnie zapukał.
Po której chwili, w wejściu stała staruszka, lekko zgarbiona. Siwe włosy zaplątała w kok, a na jej ustach widniał miły uśmiech. Twarz pokryta zmarszczkami z uwagą wpatrywała się w znajomego gościa.
Staruszka wytarła ręce w fartuch, który nosiła i odezwała się do młodzieńca. - Czy to nie mały Azaleusz?
Uśmiech chłopaka prawie się złamał, jednak zdołał utrzymać miły wyraz twarzy. - Dzień dobry babciu! Mitis jest zajęty?
Kobieta smutno pokręciła głową. - Nie. Poszedł spotkać się z rodzicami.
- O! To… wspaniale! - Oznajmił Zale, ciesząc się w głębi duszy.
Mitis od czasów maleńkości mieszkał razem ze swoją babcią. Rodzice mieli dusze podróżników, nie chcieli jednak wyciągać syna na nieskończone wycieczki. Pragnęli aby na początku zażył stabilizacji a dopiero potem zdecydował o swoim życiu. Na jego nieszczęście, rodzice nie potrafili mu tego dać, dlatego starali się odwiedzać go tak często jak mogli.
- Może chcesz trochę ciasteczek? - Zapytała się staruszka.
- Nie dziękuję! Niedawno jadłem porządne śniadanie! Ale mógłbym pożyczyć rower? Chcę zawieść Tacie jedzenie.
- Oczywiście skarbie. Nie krępuj się.
- Dzięki babciu! - Odpowiedział radośnie Zale, kierując się w stronę szopy.
Kobieta wróciła do domu, machając przedtem młodzieńcowi.
Azale znał Mitisa od najmłodszych lat. Wychowali się praktycznie razem, dlatego kobieta uważała go za swojego drugiego wnuka, który był czasem roztrzepany, ale nadal kochany. Nie tylko nocował w pokoju Mitisa, ale "starał się" też pomagać w domu.
Zale wyciągnął z szopy niebieski rower, zaczepiając o ramę reklamówkę. Gdy znalazł się z powrotem na chodniku, wsiadł na rower a potem pojechał prosto.
Rudy młodzieniec był naprawdę szczęśliwy, z powodu spotkania Mitisa z rodzicami. Nie mógł jednak pozbyć się tego małego ukłucia rozczarowania. To był pierwszy dzień wakacji i chciał go spędzić z przyjacielem. Wiedział mimo tego, że w obecnej sytuacji, nie zobaczy go albo do jutra, albo przez najbliższe kilka dni.
Humor Zale trochę się pogorszył, ale jedyną rzeczą jaką mógł zrobić, to wzruszyć ramionami. Takie było po prostu życie. Zaczeka na niego tak długo jak będzie trzeba.
Azale przejechał obok szarego budynku, skręcając w pobliską bramę. Zszedł z roweru, próbując ją otworzyć, ale była zamknięta na klucz. Na szczęście po drugiej stronie budynku, znajdował się wjazd dla ciężarówek firmowych. Chłopak od razu pojechał w tamtą stronę.
Na miejscu nie było żadnych pojazdów, a na portierni siedział znudzony ochroniarz. Zale podjechał do niego.
- Dzień dobry!
- O! Młody! Co tu robisz? - Zapytał ochroniarz, poprawiając włosy wychodzące z pod czapki.
- Mam śniadanie dla Taty. - Odpowiedział, pokazując reklamówkę.
- A tak. Zdarzyła się niedawno okropna awaria. Pewnie jeszcze tam posiedzą. - Ochroniarz wyciągnął klucz, podając go młodzieńcowi przez szybę portierni. - O tej godzinie nie mogę nikogo wpuszczać z zewnątrz, więc pośpiesz się młody.
- Jasne! Dzięki! - Powiedział zostawiając rower oparty o ścianę małego budynku, a następnie podszedł do zamkniętej furtki.
Gdy ją otworzył, schował klucz do tylnej kieszeni spodni.
Nie chcąc sprawiać kłopotów pracownikom, szybko wyminął większe budowle, a potem pobiegł do hangaru, który znajdował się po lewej stronie.
Azale spojrzał na wielkie zamknięte wrota koloru zgniłej zieleni, które jak zawsze bardzo go ciekawiły. Nie pozwolono mu jednak nigdy wejść do środka. Skierował się więc do mniejszych drzwi, znajdujące się tuż obok i zapukał w nie.
Po chwili, drzwi się otworzyły, a na zewnątrz wyszedł mężczyzna. Ciemnozielony kombinezon był zabrudzony olejem, tak samo jak twarz blondyna.
- Dzień dobry!
- Dobry! Śniadanie dla Taty?
- Tak! - Odpowiedział chłopak z entuzjazmem, podając mężczyźnie reklamówkę z jedzeniem.
Osoba, która przed nim stała, była przyjacielem ojca, który często rozmawiał z Azale, kiedy musiał coś dostarczyć. Właśnie przez ten powód, wielu pracowników bardzo dobrze znało i wiedziało kim jest nastolatek. Gdyby było inaczej, Zale nie mógłby wejść na ten teren.
- Co tam może być… - Wyszeptał mężczyzna do siebie, oceniając reklamówkę. Potem spojrzał z uśmiechem na Azale - Nie martw się, przekażę to w nienaruszonym stanie. Nie pozwolę by to ktoś dotknął. Nawet własne życie oddam!
- Trzymam cię za słowo! Powiedz tacie by się nie przemęczał i wrócił przynajmniej na kolację!
- Jedna z maszyn zdycha powoli. Staramy się ją uratować, ale potrzeba na to czasu.
- Aaa… - Azale spuścił wzrok, ale zaraz szybko podniósł głowę z nową energią. - Tak bywa. Lecę!
- Uważaj tam!
Rudzielec wrócił po rower i pożegnał się ze strażnikiem, oddając mu klucz.
Gdy jechał drogą powrotną, jego głowę zalała fala myśli. Ojciec ciężko pracował dla rodziny, ale Zale dawno go nie widział, przez co trochę zaczął tęsknić. Nie mógł jednak nic z tym zrobić, dlatego przyrzekł w duchu, że jak Ojciec tylko wróci do domu, spędzi z nim jak najwięcej czasu. Nawet posłucha jego ulubionego, aczkolwiek głupiego zespołu.
Kiedy Azale pochłonięty był planowaniem, nie zauważył na chodniku siedzącego kota. W ostatniej chwili zauważył jaskrawe futro, przez co skręcił gwałtownie kierownicą. Serce biło mu jak szalone, jednak na szczęście młodzieniec wjechał na pas zieleni przy stojących obok siebie domach. Z krzykiem wpadł w krzaki.
Zale intuicyjnie zamknął oczy, słysząc tylko dźwięk łamanych się gałązek. Jęknął z bólu, kiedy podrapały one jego ciało.
Po wszystkim, Azale wstał z cierpieniem, podnosząc rower, który postawił na nóżkę. Po sprawdzeniu jego stanu, zagryzł nerwowo wargę. Tylna opona wyglądała na przebitą.
- Mitis mnie zabije… - Wyszeptał żałośliwie, starając się znaleźć wyjście z sytuacji. Jego głowa była jednak pusta.
Przy nodze Azale, nagle pojawił się kot, który był współwinny wypadku. Łasił się do młodzieńca, jakby chciał przeprosić za wydarzenie.
Po chwili twarde serce rudzielca, zmiękło. Wyciągnął dłoń, głaszcząc białą lub szarą sierść zwierzątka. Azale nie był pewien jak nazwać tą barwę.
- Musisz uważać. Tym razem nie skończyło się aż tak źle dla ciebie, ale ja jestem trupem.
Kot miauknął w odpowiedzi. Skulił uszy, jakby obwiniał się o wszystko. Dzwoneczek przy brązowej obróżce, leciutko zadzwonił.
- Znaczy nie zabije mnie! Raczej pokrzyczy za nieuwagę i skarci. Mitis tak naprawdę jest bardzo miły. Polubiłby cię.
Mięciutkie zwierzątko nagle w jednym skoku pojawiło się przed rowerem. Kot zamiałczał kilka razu, kręcąc się obok koła i wymachując swoim zgrabnym ogonem.
Azale podążył za nim. W jednej chwili poczuł się jak idiota, który myślał, że umie rozmawiać ze zwierzętami a te są w stanie odpowiedzieć. Mimo wszystko nie mógł pozbyć się impulsu, który zmusił go do działania.
- No i co chcesz? - Zapytał, wpatrując się w kota. Ten jednak usiadł spokojnie, czekając na ruch młodzieńca.
Azale westchnął i jeszcze raz rzucił okiem na rower. Po chwili zmarszczył brwi.
Wyciągnął dłoń i sprawdził tylną oponę.
- Jest cała! Jestem debilem! - Wykrzyczał, podskakując z radości. Szybko wsiadł na rower, podnosząc wcześniej nóżkę, na której się opierał.
- Hej! Kocie… - Gdy Zale krzyknął z radości w stronę zwierzątka, niespodziewanie nie mógł go znaleźć.
Po minucie szukania i nawoływania, Azale wzruszył tylko ramionami. Postanowił wrócić do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro