Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dodatek III

////////

Dodatek absolutnie nie sprawdzony ;)

///////

    Niewielka ilość światła dostawała się przez dachy budynków sprawiając że uliczka wyglądała jakby była pochłonięta przez mrok. Przynajmniej tak zdawało się młodzieńcowi o kręconych, czarnych włosach. Z ponurym spojrzeniem wpatrywał się w dwójkę starszych nastolatków, którzy stali przed nim. Ich usta wyginały się, ukazując kpiące uśmiechy.

- W końcu cię dorwaliśmy durniu. Nie wywiniesz się tym razem. - Powiedział wyższy chłopak uderzając dłonią w pięść. Jego przyjaciel zrobił krok do przodu, próbując przestraszyć bruneta. Ten nadal jednak stał w miejscu, wyglądając jakby nic go to nie obchodziło. Postawa ta, zaczęła irytować starszych nastolatków.

- Hej Rell, co powiesz na to żeby spuścić mu małe manto? - Zapytał młodzieniec robiąc kolejny krok w stronę ofiary.

- Ford, Myślę że popchnięcie go będzie za małą karą. Zróbmy mu większą krzywdę!

    Jeden z młodzieńców nazywany Ford, przechylił swoją głowę jakby się zastanawiał nad tym pomyśłem. - Może masz rację. Na przyszłość będzie lepiej pamiętał jakim jest śmieciem. 

   Rell zaśmiał się i poklepał łysą głowę przyjaciela. - Widzę jak ci z uszu paruje. Zostaw to mi. - Młodzieniec wyciągnął za kieszeni kilka wielkich, złotych pierścieni, zakładając je na wszystkie palce. 

   Ford zagwizdał. - Ała! To będzie bolało!

- Cios od tych cudeniek zostanie zapamiętany na długo! 

   Brunet patrzył dalej na nich w milczeniu. Jedyną oznaką jego zdenerwowania, była zaciśnięta pięść, którą szybko schował za plecami. 

- Dobra, koniec odpoczynku frajerze. - Powiedział Rell biorąc zamach. - Pokażemy ci, że pizda niechciana przez rodziców, jest gównem. 

   Brunet zacisnął zęby na wardze, raniąc ją aż do krwii. Zanim pięść dosięgła jego twarzy, ukucnął, rzucając się na napastnika. Chwycił jego nogi, ciągnąc w swoją stronę z całych sił. 

- Ghaaa! - Wrzasnął oszołomiony przeciwnik, lądując plecami na bruk i uderzając głową o chodnik. - Cholera! - Wykrzyknął trzęsąc się z bólu, jednocześnie kuląc się lekko.

- Stary…? - Zawołał zmieszany Ford niepewnie. Zastanawiał się czy powinien pomóc koledze czy raczej rzucić się na przeciwnika.

- Bierz go! - Rozkazał Rell naglącym tonem, starając się zapanować nad kręcącym się światem w jego oczach.

     Ford pozbył się swoich zahamowań. Chociaż ten napastnik był większy od poprzedniego, brunet nie wycofał się. Stanął prosto, czekając cierpliwie 

- Niby co dopiero pojawiłeś się w tym mieście, a od początku zacząłeś zgrywać ważniaka. - Oznajmił łysy nastolatek.

    Brunet nie zwrócił uwagi na prowokację. Nie miał żadnego zamiaru niczego tłumaczyć. Sam postanowił nie zagłębiać się w różne znajomości, więc nie miał powodu by kogokolwiek słuchać. Szczególnie kiedy na tym świecie nikt go nie rozumiał. Zwłaszcza gdy wszyscy go porzucali…

    Ford skrzywił się kiedy zobaczył że, na twarzy bruneta nadal tkwiła beznamiętna maska. Z okrzykiem bitewnym skoczył na młodzieńca. 

   brunet w ostatniej sekundzie zdołał go wyminąć, jednak niespodziewane uderzenie nastało z boku. Rell zdążył podnieść się na nogi, wykorzystując idealną okazję. 

   Brunet ze spuchniętym policzkiem upadł na śmietniki. Hałas był na tyle głośny, że zapewne dotarł na główną ulicę, lecz nikt nie przyszedł sprawdzić co go wywołało. Ludzie przechodzący obok uliczki odwracali wzrok. Uderzony młodzieniec zaczął się zastanawiać czy ogarnął ich strach lub jakie sprawy mieli do załatwienia. 

   Dwójka napastników wymieniła kilka zdań nad głową chłopaka. Nie spojrzał na nich. Jego oczy utkwione były w niebie. Pomarańczowe pasma mieszały się z błękitem odbijając się swym blaskiem nawet na chmurach. To co najbardziej urzekło bruneta to wielka pomarańczowa kula, kryjąca się za horyzontem. 

   Rell złapał bruneta za bluzę, unosząc go na wysokość oczu. Potrząsał nim próbując zwrócić na siebie uwagę. Uwięziony młodzieniec dalej jednak spoglądał na słońce. wyciągnął nawet dłoń w stronę tego znikającego piękna. Pragnął by jego palce bawiły się zmieniającymi się pasmami barw, muskając od czasu do czasu gasnącą kulę. 

    “Jakie to piękne.” - Stwierdził w całej swojej prostocie. Kątem oka zobaczył pięść któregoś z napastników, która zapewne niedługo go dosięgnie, Chłopak jednak nie był w stanie się tym przejmować. Nie ważne ile ich będzie, zawsze będą kogoś nienawidzić. Nie obchodziło go już, że zazwyczaj to on przez swoją postawę stawał się ofiarą. Jeśli tak miało być już zawsze, niech więc tak będzie. Malutka tylko myśl wymknęła się z głębi jego umysłu, stając się niczym rzeka.

  “Gdyby ludzie byli jak zachodzące słońce, tak piękni w swym blasku i spokojni we śnie, to czy sam mógłbym zostać utulony przez ich ciepło? Czy to możliwe, że pewnego dnia zostanę pochłonięty przez zachód?”

- Nie wiem co się dzieje z twoim popieprzonym łbem, ale zaraz go nie poznasz! - Krzyknął wprost do ucha bruneta Rell, wyprowadzając młodzieńca z własnych myśli. Ford stał gdzieś niedaleko ze zmarszczonymi brwiami. Sam na początku chciał skrzywdzić dziwaka, ale teraz zaczął się obawiać. Jego kolega wyglądał jakby mu to nie wystarczyło, a nie chciał zostać oskarżony o morderstwo.

- Rell, może zostawmy go.

   Drugi z napastników z szalonym spojrzeniem odwrócił się w stronę łysego nastolatka. - O czym ty do cholery mówisz! To idealna okazja! Nie mieliśmy dać mu nauczki?

   Rell ponownie zwrócił całą swoją uwagę na uwięzionego bruneta. Mocniej zacisnął swoją pięść, aż jego knykcie nie stały się blade. Z okrzykiem pełnym gniewu, zaatakował.

     Brunet z samego instynktu chciał zasłonić się dłońmi, nawet jeśli myślał że, stał się obojętny na takie rzeczy. Atak nigdy go jednak nie dosięgnął a jego cały widok zasłonił pomarańczowy kolor. Wyglądało to jakby pasma barw tańczyły przed jego oczami, zwijając się i ulatując. Po dłużej chwili młodzieniec zaczął dostrzegać kształty. Z wiru pomarańczy ukazał się prosty nos, jasne, uśmiechnięte usta oraz zielone oczy…

   “Piękne” - Pragnął powiedzieć na głos brunet, lecz przerwał mu jęczący głos dochodzący z dołu.

  Rell leżał wbity w bruk a na jego plecach siedział przykucnięty chłopak. Pomarańczowe kosmyki włosów otaczały jego głowę, niczym promienie zachodzącego słońca.

   Brunet został złapany za rękę i pociągnięty do przodu. Chociaż wszystko działo się w błyskawicznym tempie, uratowany młodzieniec zdołał zobaczyć jak nieznajomy chowa do kieszeni telefon, rozłączając się. Wyciągnięty  z uliczki, podążał dalej za biegnącym chłopakiem. 

   Ford nie miał zamiaru ich gonić.

   Młodzieńcy zatrzymali się dopiero wtedy, kiedy zaczęli opadać z sił. Brunet upadł na ławkę, głośno sapiąc a nieznajomy upadł przed nim na trawę.Obydwaj potrzebowali trochę czasu na uspokojenie zanim mogli zrobić cokolwiek.

   Brunet ze zmęczonymi oczami rozejrzał się po otoczeniu. Musieli trafić do jakiegoś parku, ponieważ dostrzegł za sobą dużą ilość drzew oraz ścieżek. Przed sobą natomiast widział wielkie jezioro, ciągnące się aż po linię horyzontu.

- Wystko w posatku…? - Zapytał nieznajomy szybko na jednym tchnieniu. Brunet nie potrafił rozróżnić słów więc tylko poruszył ramionami.

   Chłopak siedzący na ziemi, uśmiechnął się lekko, starając się przełknąć ślinę. - Czy jesteś ranny?

   Młodzieniec odpoczywający na drewnianej ławce pokręcił głową, przez co rudzielec zachichotał z widoczną ulgą. - Na szczęście! Trochę martwiłem się, że skoczyłem na niego za późno.

   Czarnowłosy chłopak milczał zdziwiony. Zastanawiał się dlaczego został uratowany przez całkowicie obcą osobę, ale nic nie przychodziło mu na myśl.

- Nie jesteś gadatliwą osobą? - Powiedział rudzielec. - Ale to nie szkodzi. Mogę mówić za nas dwóch!

     Brunet zacisnął dłonie, dziwnie sfrustrowany sobą. Nie potrafił odwrócić wzroku od żywego uśmiechu skierowanego w jego stronę. Nie mógł także powstrzymać własnych, powoli otwierających się ust.

- Kim jesteś?

   Młodzieniec wstał z ziemi, prostując jednocześnie nogi. 

- Azale. A ty?

   Brunet przełknął ślinę. 

- Mitis…

- A więc. - Zaczął młodzieniec. - Miło mi cię poznać.

- Ciebie także… - Odpowiedział brunet, a w jego oczach odbijały się barwy niczym blask zachodzącego słońca. 

   Azale. 

   Jedyny, który go uratował. 

   Jego powód do życia…

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro