Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Sześć: Potrzask

Leanne zaczynała powoli przyzwyczajać się do uczucia wszechogarniającej niechęci do wszystkiego — dosłownie. Zdarzały się dni, gdy nawet wstanie z łóżka wydawało się raczej zbędnym wysiłkiem niż czymkolwiek innym; z dala od ciepłej pościeli i przyjemnego półmroku, panującego między zaciągniętymi, zielonymi kotarami nie czekało nic, poza problemami, z którymi zupełnie nie chciała się mierzyć.

Czuła się osaczona i do bólu wręcz poirytowana. Nieważne, jak bardzo próbowała zapomnieć o zbliżającym się spotkaniu z Lucjuszem Malfoyem, czujny wzrok Mulcibera i satysfakcja wypisana na jego twarzy skutecznie uniemożliwiały dziewczynie normalne funkcjonowanie.

Skłamałaby, mówiąc, że nie była przerażona. Nie spodziewała się, że Ślizgon postanowi zwrócić na nią uwagę, a już na pewno nie oczekiwała, że stanie się to w tak krótkim czasie. Rok szkolny ledwo się rozpoczął i nawet Huncowci nie zdołali jeszcze wpakować się w gigantyczne tarapaty. Tymczasem wystarczyło zaledwie kilka dni, kilka nieuważnych słów, aby Leanne stanęła przed wyborem, na który nie była gotowa.

Najgorsza nie wydawała się jednak perspektywa podjęcia decyzji. Znacznie gorsza była niepewność; nie wiedziała, czego spodziewać się po wyniosłym, chłodnym i nader inteligentnym dziedzicu bogactwa Malfoyów. Nie mogła wykluczyć możliwości, że wcale nie będzie oczekiwał od niej lojalnych deklaracji. Ba, uważała za wielce prawdopodobne, że nie zamierzał tak po prostu zaufać słowom Mulcibera.

Spotkanie miało być testem, na który Leanne nie mogła się w żaden sposób przygotować. Fabien doskonale wiedział, co robił, gdy kontaktował się z Lucjuszem. Satysfakcja, którą widziała zawsze, gdy ich spojrzenia się krzyżowały, nie wynikała jedynie z tego, że zwyciężył bitwę. Z jakiegoś powodu cieszyła go perspektywa posiadania nad nią władzy, wymuszenia na niej posłuszeństwa. Pragnął jej uległości, pragnął, by była jego sprzymierzeńcem — nawet jeśli nie stałoby się to z nieprzymuszonej woli.

Nie doceniła go. Nie sądziła, że naraziłby się samemu Malfoyowi, żeby tylko dopiąć swego; a jednak Mulciber zdawał się całkowicie rozluźniony. Zupełnie, jakby nie podejrzewał Leanne o odwagę, by faktycznie przeciwstawić się całemu światu, w którym została wychowana. Mimo jego zapewnień, że imponowała mu jej waleczność i buntowniczość, widział w niej dokładnie to, co ona widziała w samej sobie — tchórza.

Avery zacisnęła zęby, a siedzący obok niej Snape parsknął cicho. Od paru dni próbował wyciągnąć z niej jakiekolwiek informacje, ale Ślizgonka milczała, nie chcąc przyznać, że dała się wciągnąć w wojnę zdecydowanie zbyt szybko, zdecydowanie zbyt chaotycznie. Nie miała także ochoty patrzeć na wyraz jego twarzy, gdy usłyszałby o spotkaniu z Lucjuszem; poniekąd obawiała się, że zobaczyłaby w oczach Severusa zazdrość, a to jedynie pogorszyłoby jej humor.

— Jakiś problem? — spytała chłodno, a on uniósł brwi.

— Zadaję ci to pytanie od jakiegoś czasu. Dlaczego miałbym być z tobą szczery, skoro nie dostanę w zamian tego samego? — zakpił Snape, co Leanne skwitowała wywróceniem oczami.

— Możesz skłamać. Nie sądzę, by bardzo mnie to dotknęło — odparła i uśmiechnęła się słodko.

— Dlaczego właściwie nie chcesz się przyznać, że czeka cię spotkanie z Lucjuszem?

Avery spojrzała w jego stronę z zaskoczeniem, którego nie zdołała w pełni zamaskować, mimo usilnych starań. Kpiący uśmiech Snape'a zdradził jednak, jak nieudolne były jej próby.

— Skoro wiesz, co mnie dręczy, po co zadajesz mi w kółko to samo pytanie? — odbiła piłeczkę, a chłopak spoważniał nieco i nachylił się w jej stronę.

Wyjął z jej dłoni książkę i odłożył ją na szafkę obok, a Leanne poczuła się dziwnie naga, co było kompletnie niedorzeczne. Momentalnie skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej, jakby mogło ją to zdystansować od przenikliwego spojrzenia bezdennych, ciemnych oczu.

— Spodziewałem się, że ufasz mi na tyle, by...

— Snape — przerwała mu stanowczo. — Jeśli nie nauczyłeś się jeszcze, że zaufanie w tym... arystokratycznym półświatku jest jedną z głupszych rzeczy, czarno widzę twoją przyszłość.

— Nie należę do tego półświatka, jak sama zauważyłaś jakiś czas temu. — Na jego twarzy pojawił się paskudny grymas, który jedynie uwydatnił krzywy nos i zapadnięte policzki. — A ty z kolei stoisz na jego uboczu, o czym wszyscy wiedzą aż za dobrze i prawie nikogo to nie obchodzi. Szpiegowanie cię nie przyniosłoby mi żadnych korzyści, poza zadowoleniem Mulcibera.

Leanne wzdrygnęła się na wzmiankę o Ślizgonie i odwróciła wzrok. Nie wątpiła, że to właśnie Fabien powiedział Severusowi o nadchodzącym spotkaniu, a słowa Snape'a jedynie potwierdziły jej domysły. Nie miała żadnych trudności z rozszyfrowaniem pobudek takiego zachowania; wyraźnie liczył na to, że Snape, jak przystało na usłużnego pieska, natychmiast zdradzi mu wszystkie tajemnice Avery, a sama dziewczyna zostanie przyparta do muru jeszcze bardziej.

— Zadowolenie Mulcibera jest ostatnią rzeczą, jakiej bym chciała — mruknęła i skrzywiła się mocno.

— Sądzisz, że faktycznie zamierzam mu donieść? — spytał Snape, brzmiąc na nieco rozbawionego, chociaż gdzieś w jego oczach czaiło się rozczarowanie.

— Nie. Ale nie ma to żadnego znaczenia. Spotkanie z Lucjuszem jest nieuniknione. Spodziewałam się tylko, że będę miała więcej czasu.

— Miałaś czas, Leanne. Śmiem twierdzić, że nikt nie miał go więcej od ciebie.

Avery spojrzała na niego, mrużąc oczy, a on jedynie poprawił pozycję i skrzyżował ręce na klatce piersiowej, podobnie jak ona wcześniej.

— Stoisz na uboczu, bo, w jakiś dziwny sposób, zdołałaś wymknąć się spod ciężaru oczekiwań, jakie wszyscy mają wobec członków dwudziestki ósemki. Nikt nie zadawał pytań, bo byłaś nieszkodliwa, ale nie możesz się wściekać, że sytuacja się zmieniła. Dobrze wiesz, co nadchodzi.

Wiedziała. Wiedziała aż za dobrze, szczególnie po wakacjach, spędzonych na podsłuchiwaniu rozmów rodziców, którzy świadomie starali się ukrywać przed nią wszelkie informacje. Nie chcieli dawać jej jeszcze większej władzy, w obawie, że byłaby zdolna zaprzepaścić reputację rodu i doprowadzić do tragedii — przynajmniej w ich mniemaniu.

Snape miał jednak rację. Dystans, jaki udawało jej się zachować przez wszystkie lata, był podyktowany sprytem i szantażem. Ale nic nie mogło trwać wiecznie, z czego przecież zdawała sobie sprawę. Mimo to za wszelką cenę odwlekała podjęcie decyzji i uspokajała samą siebie, zapewniając się w myślach, że dopóki zachowuje swego rodzaju anonimowość, nikt nie wyrazi zainteresowania jej osobą.

Myliła się, a Mulciber rzeczywiście zdołał postawić ją pod ścianą. Istniały tylko dwie ścieżki — jedna, wypełniona światłem, a druga mrokiem. I choć Leanne była boleśnie świadoma, że granica między nimi zacierała się w wielu miejscach, nie mogła podążać środkiem. Nikt nie mógł, nie poświęcając przy tym swojego życia.

— Jesteś albo z nami, albo przeciwko nam — dodał Snape, a ona uniosła wzrok, podczas gdy jej serce zabiło mocniej.

— Z nami — powtórzyła powoli i uśmiechnęła się kpiąco na widok bladego rumieńca, wpełzającego na twarz chłopca. — Dobrze wiedzieć, że chociaż ty nie miałeś problemu z wyborem.

— Nie bądź pieprzoną hipokrytką, Avery — prychnął Severus. — Tak bardzo odradzałaś mi podążanie tą ścieżką, podczas gdy sama wciąż się wahasz. I nie mów mi, że jesteś częścią tego świata, bo Mulciber nie posunąłby się do aranżowania spotkania z Lucjuszem, gdyby faktycznie tak było. Wiedziałby, gdzie stoisz. Tymczasem nikt tego nie wie, Avery. A fakt, że twoja rodzina zdaje się akceptować ten dystans, jedynie podsyca podejrzliwość. Wobec was wszystkich.

Leanne mimowolnie zacisnęła dłonie w pięści, walcząc z chęcią wykrzyczenia mu w twarz, że sytuacja nie była wcale taka prosta, jak ją przedstawiał. Mimo to nie powiedziała ani słowa; złość nigdy nie stanowiła najlepszej doradczyni, a jakaś część Ślizgonki doskonale zdawała sobie sprawę, że Severus miał rację — przynajmniej w większości.

Unikanie odpowiedzialności, unikanie konfrontacji z trudnym wyborem było łatwiejsze. Nie musiała angażować się w nieustanną walkę, nie musiała przejmować się udawaniem, że przepełniała ją nienawiść i pragnienie zniszczenia każdego, kto stał na jej drodze do potęgi. Życie na rozdrożu, choć samotne, było zwyczajnie wygodne. Na tyle wygodne, że zdołała przekonać samą siebie do pozostania bierną, do trwania w ignorancji.

A Mulciber zaledwie kilkoma słowami zdołał uświadomić jej, jak głupia była.

— Żadna decyzja nie jest dobra — mruknęła w końcu smętnie.

— Nie — zgodził się Snape i uśmiechnął kpiąco. — Jesteś zbyt skomplikowaną osobą, żeby było ci łatwo wybrać. Sama nie wiesz, czego chcesz. Albo raczej boisz się przyznać, że chcesz dwóch, sprzecznych rzeczy.

— Niby jakich?

— Potęgi — stwierdził Ślizgon i skrzywił się mocno. — Ale chcesz też postępować zgodnie z tym, co naprawdę myślisz. A oboje wiemy, że ideologia Czarnego Pana wydaje ci się...

— Skrajnie idiotyczna i szczerze popierdolona?

— Twoje słowa — zakpił Snape, ale spoważniał niemalże natychmiast. — Wiesz, dlaczego ja podjąłem taką decyzję? Bo, w przeciwieństwie do ciebie, nie mam nic do stracenia. — Leanne prychnęła wściekle, czym naraziła się na poirytowane spojrzenie. — Nikt nie będzie za mną płakał, Avery. Wszyscy i tak uważają mnie za śmiecia.

— Nie wszyscy, a nawet gdyby, to...

— Daj mi skończyć, głupia — warknął Sev. — Nawet jeśli bym odmówił, nie czeka mnie nic światłego. W oczach innych jestem Śmierciożercą, fanatykiem czarnej magii. Jestem nikim, a jedyna osoba, która widziała kiedykolwiek coś więcej, już dawno przestała we mnie wierzyć.

— Na twoje własne życzenie — burknęła Leanne, a on jedynie wzruszył ramionami.

— Co tylko dowodzi, że dobrze zrobiła. Nie jestem tym, za kogo mnie miała.

— Mógłbyś być, gdybyś...

— Ty też byś mogła, Avery. Tylko, w przeciwieństwie do mnie, wcale nie mierzyłabyś się z całym światem, jeśli faktycznie postanowiłabyś spróbować wyłamać się z szeregu.

— A niby kto przyszedłby mi z pomocą, co? — spytała i uśmiechnęła się gorzko.

Zupełnie niespodziewanie pomyślała o Remusie i trosce w jego oczach. Na moment otworzyła usta ze zdziwieniem, po czym zamknęła je, zażenowana własnym zachowaniem. Jej serce zabiło mocniej, gdy uświadomiła sobie, że zapewne złoty chłopiec zrobiłby wszystko, żeby tylko nie została sama. Ba, uczyniłby to swoją życiową misją, jak każdy przykładny Gryfon.

Nie potrafiła sobie jednak wyobrazić, że miałaby — tak po prostu — pójść do niego z podkulonym ogonem, jak bezpański szczeniak w poszukiwaniu nowego domu. Być może wcale nie czuła się jak rasowy Avery, do czego zresztą miała pełne prawo, ale wciąż... wciąż spędziła całe życie, wychowując się jako arystokratka, w zepsuciu i luksusie.

Nie pasowała do świata Lupina czy nawet Syriusza — choć do tego drugiego było jej znacznie bliżej. Nie chciała, aby którykolwiek z Gryfonów próbował wmieszać się do środowiska szlachty, ale nie zamierzała też wchodzić swoimi brudnymi buciorami w życia tych, którzy... Mimo wszystkich wad i grzeszków, wciąż byli od niej lepsi. Nie uciekali się do szantażu, do w pełni świadomego krzywdzenia innych w imię własnych korzyści, a Leanne czyniła to wielokrotnie. Zawsze patrzyli na szerszy obraz. I może byli hipokrytami, ale nie stawiało ich to na równi z owładniętymi żądzą władzy arystokratami.

— Wbrew temu, co sądzisz, Avery... Wcale nie jest dla ciebie za późno, żeby jednak spróbować — mruknął Snape. — I mówię to, wiedząc, że możemy skończyć po przeciwnych stronach barykady.

— Więc co, powinnam pobiec do Zakonu i przysiąc mu lojalność?

— Powinnaś przestać szukać wymówek, a zamiast tego zacząć planować. Lucjusz nie zostawi na tobie suchej nitki, ale wierzę, że jesteś wystarczająco sprytna, by kupić sobie więcej czasu. Czasu, z którym zrobisz, co zechcesz. Jak zwykle — skończył Snape, po czym wstał i odszedł, zostawiając ją samą z myślami.

Myślami, które chyba jeszcze nigdy nie wyglądały aż tak chaotycznie jak w tamtej chwili.

***

Nie wiedziała, jak właściwie znalazła się na tym samym korytarzu, na którym jeszcze kilka tygodni wcześniej odbyła rozmowę z Lupinem. Być może podświadomie liczyła na to, że i tym razem spotka tam prefekta, a on postanowi przysiąść się do niej, zamiast odpuścić. A być może potrzebowała niezachwianej ciszy i chłodu kamiennego muru na plecach, aby uspokoić zszargane nerwy.

Wydawało się, że czekała ją kolejna bezsenna noc, wypełniona wątpliwościami i adrenaliną — zupełnie jakby zaledwie sekundy dzieliły ją od przełomowego momentu. Leanne była świadoma, że, niezależnie od pory dnia, nie mogła zrobić wiele, by wyplątać się ze spotkania z Lucjuszem. Snape miał rację — musiała mieć jakiś plan, jakiś schemat działania, nawet jeśli nic nie mogło jej przygotować na starcie z błyskotliwym Ślizgonem.

— Avery?

Niemalże uśmiechnęła się, gdy usłyszała głos Gryfona — niekoniecznie z radości, a raczej ze złośliwej satysfakcji. Nie znała go dobrze, ale wciąż potrafiła bezbłędnie przewidzieć, że nie miał zamiaru odpuszczać — nawet jeśli oznaczało to patrolowanie w kółko tego samego korytarza, w którym Leanne uwielbiała przesiadywać.

— Nie udawaj zdziwionego — powiedziała i posłała mu rozbawione spojrzenie.

Chłopak nie wahał się nawet przez moment; po prostu rozsiadł się naprzeciw niej, zupełnie jak ostatnim razem. Odwzajemnił jej uśmiech bez żadnego skrępowania, zaskakując ją nieco, chociaż nie mogła powiedzieć, aby była to nieprzyjemna niespodzianka. Rozluźniony wyglądał znacznie lepiej; nie garbił się, nie przewracał nerwowo oczami, a jego twarz wygładzała się nieco, wydobywając łagodne rysy — urocze, choć Leanne nie przyznałaby tego na głos.

— Przyznaj się, jak często tu przychodzisz, licząc, że mnie spotkasz? — zakpiła, a on zmieszał się nieznacznie, chociaż nie przestał się uśmiechać.

— No cóż, częściej niż powinienem. Ale w końcu się pojawiłaś, więc chyba dobrze zrobiłem.

Tym razem to ona wywróciła oczami i oparła głowę o ścianę. Podkuliła nogę, zginając ją w kolanie, po czym oparła na niej łokieć w nonszalanckim geście, zupełnie jakby mogła ukryć tym swoje własne zdenerwowanie.

Być może podświadomie liczyła na jego obecność, ale... Dlaczego właściwie jej chciała? Avery czuła się niedorzecznie z myślą, że miałaby zacząć zwierzać się ze swoich problemów komukolwiek, a co dopiero jemu — osobie, której naiwność i niewinność wydawały się kompletnie nierealne. Z drugiej strony... Co takiego miała do stracenia?

Poza własną dumą? Chyba nic, uświadomiła sobie z ironią i odważyła się spojrzeć na Lupina. Chłopak przyglądał się jej z uwagą, próbując za wszelką cenę odgadnąć, co kryło się w głowie Ślizgonki. Normalnie byłaby zapewne poirytowana, ale coś w jego zachowaniu sprawiło, że nieco się rozluźniła, a rumieniec wpełzł na jej policzki.

— Dlaczego właściwie się pojawiłaś, skoro ewidentnie wiedziałaś, że także tu będę? — spytał po dłuższej chwili Remus, a ona skrzywiła się nieznacznie.

— Cholera wie, jeśli mam być szczera.

— Wydaje mi się, że zawsze jesteś szczera.

— Lupin, chłopcze... Jestem Ślizgonką. Mogłabym cię okłamać na milion różnych sposobów, a ty i tak dalej wierzyłbyś w każde słowo — stwierdziła, a on na moment opuścił głowę, walcząc z zawstydzeniem. Leanne odchrząknęła i sama także spojrzała w okno. — Może dlatego tu przylazłam... Twoja łatwowierność idzie w parze z niesamowitą cierpliwością i wyrozumiałością. Bo nawet jeśli bym cię okłamała, to i tak byś tu wrócił.

Wiedziała, że podniósł wzrok i utkwił go w jej twarzy, szukając oznak nieszczerości. Avery czuła, jak jej policzki robią się jeszcze cieplejsze, a to z kolei wywołało śmiech Lupina — zaskakująco ciepły oraz dźwięczny, mimo pewnej gardłowości, nadającej mu ostrzejszego brzmienia.

— I chyba dobrze bym zrobił — powtórzył, a Leanne westchnęła ciężko.

— Nie, Lupin. Wciąż uważam, że ta twoja misja, mająca na celu zbawienie zepsutej Ślizgonki, jest kompletnie debilna. Ale, skoro i tak jestem już zepsuta, nie czuję wyrzutów sumienia, że cię wykorzystam — dodała i odważyła się posłać mu dwuznaczne spojrzenie, na które zareagował zgodnie z przewidywaniem.

Zmieszał się mocno, po czym potarł nerwowo skroń, zupełnie jakby zaproponowała mu coś wybitnie niemoralnego.

— Nie krępuj się — wymamrotał i odchrząknął. — W końcu sam powiedziałem, że jeśli będziesz miała jakąś potrzebę, wiesz, gdzie mnie znaleźć.

Leanne spojrzała na niego ze zdziwieniem, po czym zaczęła się śmieć, zapominając na chwilę o swoim nieciekawym położeniu. Nie sądziła, że dożyje dnia, w którym Remus Lupin odpowie na jej zaczepkę w taki sposób. A już na pewno nie sądziła, że jego odpowiedź sprawi jej przyjemność.

— Jakże mogłabym się oprzeć takiej propozycji — powiedziała i pokręciła głową. — Miałeś trochę racji. Nie jest... łatwo radzić sobie ze wszystkim w pojedynkę.

— Wiem, że miałem. Mimo to nie sądziłem, że także to zauważysz.

— Widziałam to zawsze. Po prostu nie dopuszczałam do siebie myśli, że miałabym się poddać. — Zacisnęła dłoń w pięść. — Wydawało mi się, że mogę w nieskończoność unikać problemów. Że może wszystkie już rozwiązałam.

Lupin nie odpowiedział, a jedynie przyglądał się jej z uwagą, czekając, aż sama znajdzie odpowiednie słowa. Leanne była za to poniekąd wdzięczna, chociaż jakaś jej część — a w szczególności galopujące w szaleńczym tempie serce — wolałaby, gdyby to on poprowadził rozmowę, zadając pytania. Miała wrażenie, że odpowiedziałaby mu na wszystkie całkowicie szczerze. I może dlatego cieszyła się z inicjatywy, spoczywającej w jej rękach.

Byłaby głupia, powierzając wszystkie sekrety komuś, kogo — tak naprawdę — nie znała. Nawet jeśli do tej pory nie zrobił nic, co w jakiś sposób podważałoby jego dobroć, Avery nie zamierzała podejmować niepotrzebnego ryzyka. Nie, kiedy narażałaby nie tylko siebie samą, ale także i jego.

— Sądziłam, że dopóki nie skończę szkoły, nikt nawet nie spojrzy w moją stronę. Rodzice zrobili wszystko, aby utrzymać zainteresowanie z dala ode mnie, ale...

— Dlaczego?

To by było na tyle z inicjatywy, pomyślała złośliwie i uniosła brwi.

— Co dlaczego?

— Dlaczego twoi rodzice mieliby robić coś takiego? Syriusz nieco nam o nich opowiadał i...

— I każde słowo było zapewne prawdziwe. To paskudni ludzie, kochający swoją reputację i potęgę ponad wszystko. A jednocześnie, jak wszyscy arystokraci, mają brudne tajemnice, które świetnie nadają się do szantażu.

— Szantażu?

— Lupin, nie bądź aż tak naiwny, co? — mruknęła Leanne i wywróciła oczami. — Moi starzy mogą być moralnymi wykolejeńcami, ale ja wcale nie jestem czysta jak łza. Oni nienawidzą mnie, ja nienawidzę ich. Nie widziałam problemu w wykorzystaniu ich grzeszków dla własnych korzyści.

— Nie powiesz mi, czym właściwie ich zaszantażowałaś, czyż nie? — spytał smętnie Remus, a ona parsknęła.

— Nie. Być może nie jestem związana Wieczystą Przysięgą, ale umowa jest ważna tak długo, jak obie strony się z niej wywiązują. A mnie obowiązuje milczenie. To zresztą nie jest ważne... Ich ochrona nie mogła działać w nieskończoność.

— Co się stało?

— Nic. Jeszcze. — Leanne wzruszyła ramionami. — Powiedziałam parę słów za dużo, a błędy lubią się mścić. Nie spodziewałam się, że będę musiała stanąć po którejś ze stron tak szybko, ale wszystko na to wskazuje. Problem w tym... — wzięła głęboki wdech — ...że kompletnie nie wiem, co zrobić.

Spodziewała się, że Lupin momentalnie zacznie przekonywać ją do swoich poglądów, ale on milczał. Na jego czole pojawiła się zmarszczka, świadcząca o zamyśleniu, a wzrok stał się nieco nieobecny. Leanne nie chciała przerywać ciszy, chociaż ta zdawała się ciążyć jej jeszcze bardziej niż sam wybór, stojący przed nią w niedalekiej przyszłości.

Być może chciała usłyszeć, że powinna zaryzykować i wypiąć się na tradycję. Potrzebowała zapewnienia, że Zakon przyjąłby ją z otwartymi rękami, ale, z drugiej strony, Lupin był zaledwie uczniem, który nie mógł wydawać podobnych osądów. Zapewne wiedział znacznie mniej o wojnie niż Avery, co samo w sobie czyniło go dość miernym ekspertem.

A jednak... Jednak to milczenie sprawiło, że dziewczyna zaczęła żałować pojawienia się na korytarzu, akurat w godzinie patrolu Gryfona. Zupełnie jakby cisza oznaczała wątpliwości i niepewność — a obie te rzeczy wydawały jej się w tamtym momencie wyrokiem.

— Wiem, że ludzie traktują cię przez pryzmat twojej rodziny i pochodzenia — zaczął po dłuższej chwili milczenia, a ona uniosła brwi. — My sami nie byliśmy do końca lepsi, chociaż Syriusz zawsze wspominał cię z dziwną sympatią. Mimo to... Uprzedzenia zrobiły swoje, co nie świadczy najlepiej o stronie, która deklaruje wojnę zwolennikom podziałów w społeczeństwie. — Lupin uśmiechnął się przepraszająco. — Wiem, jakie to uczucie. Aż za dobrze... I chyba właśnie dlatego nie chciałbym, żebyś przez nasze ograniczone postrzeganie świata podjęła złą decyzję.

Leanne zamrugała zaskoczona. Spodziewała się wszystkiego, ale nie tego — rozbrajającej wręcz szczerości i pokornego przyznania się do błędu. Nie spodziewała się, że ktokolwiek mógłby przełknąć dumę z taką łatwością, aby tylko w jakimś stopniu zadośćuczynić za swoją pomyłkę.

Zresztą... Wcale nie oczekiwała jakichkolwiek przeprosin. Robili jedynie to, co uważali za słuszne, podobnie jak ona sama. Dlaczego mieliby oceniać ją inaczej, skoro nigdy nie dała im ku temu podstaw? Leanne właściwie nie wiedziała, co zapoczątkowało niechęć między nią a resztą świata. Nie wiedziała, kto był winny i nie miało to żadnego znaczenia. Nie teraz, gdy musiała odsunąć na bok wszelkie uprzedzenia i zastanowić się, co było dla niej najlepsze.

— Jesteś taki pewny, że zła decyzja oznaczałaby dołączenie do Czarnego Pana? — spytała i uśmiechnęła się kpiąco.

Remus skinął głową i zmarszczył brwi.

— Syriusz miał rację. Nie obchodzi cię ta niedorzeczna ideologia. Mimo niezbyt radosnego usposobienia, nie wydajesz się dobrą kandydatką na pozbawioną skrupułów morderczynię. Sam fakt, że nie dokonałaś jeszcze wyboru, wiele mówi o tym, kim jesteś.

— Lupin... Przestań mnie idealizować. Nie podjęłam decyzji, bo jestem tchórzem, co wiedziałam zawsze i jedynie udawałam, że jest inaczej. — Wzruszyła ramionami i przymknęła oczy. — Nie podjęłam decyzji, bo ryzyko było, jest i będzie zbyt duże, żebym czuła się pewnie.

— Tylko jedna ścieżka wydaje mi się ryzykowna.

— Tak, oczywiście, że nie widzisz żadnych trudności w mojej ewentualnej zmianie frontów — parsknęła dziewczyna i pokręciła głową. — Czasami nie wiem, jak w ogóle można funkcjonować, będąc tak naiwnym...

— Nie powiedziałem wcale, że nie widzę trudności — zaprzeczył Gryfon i westchnął. — Zapewne nie będzie ci łatwo przekonać innych, że masz czyste intencje, ale... Nikt nie skaże cię na pewną śmierć, nawet jeśli nie obdarzą cię od razu zaufaniem. Byłabyś zaskoczona tym, jak wiele rzeczy ludzie są w stanie zaakceptować.

Leanne uniosła powieki i spojrzała na chłopaka, który wpatrywał się w okno z dziwnym wyrazem twarzy. Blask księżyca rozświetlał jego skórę, uwydatniając głębokie cienie pod oczami — zbyt głębokie, aby mogły zdobić lico nastolatka.

Po raz kolejny wypowiadał się o akceptacji... i, pośrednio, jej braku. Dziewczyna jak przez mgłę pamiętała pierwszy rok w Hogwarcie, gdy Remus Lupin, choć już wtedy trzymający się blisko Syriusza i Jamesa, wydawał jej się przerażonym, niepewnym siebie szaraczkiem. W dalszym ciągu nie należał do najbardziej wyszczekanych i wpływowych, ale... Ale nie był już zamknięty w dziwnej skorupie, w której przybył do szkoły.

Nie potrafiła jednak znaleźć powodu, dla którego właściwie się w niej znalazł. Dlaczego ktokolwiek miałby go nie akceptować, skoro — od kiedy tylko pamiętała — był synonimem tego, co dobre?

— Jesteś w porządku, Lupin. Cholera, jesteś aż zbyt porządny — mruknęła, wiedziona impulsem, a on zwrócił się w jej stronę z zaskoczeniem. — Nie będę udawać, że rozumiem, skąd wzięła się ta troska o moje życie, ale... — Wzruszyła ramionami i skrzywiła się nieco. — To całkiem miłe.

— Na tyle miłe, żeby zmusić cię do rozważenia moich słów? — spytał Remus i uśmiechnął się uroczo, jednak ona pozostała niewzruszona.

— Nie. Nie wiem... Czuję się, jakbym znajdowała się w potrzasku. Potrzasku, który sama zbudowałam.

— Jeśli zbudowałaś go sama... Zapewne znajdziesz wyjście. Sama powiedziałaś, że nie zwykłaś poddawać się bez walki. A ja wierzę, że faktycznie tak nie będzie.

Leanne nie odpowiedziała, chociaż jego słowa dotknęły ją mocniej, niż sądziła. Chłopak wciąż się uśmiechał, nie zdradzając żadnych oznak zdenerwowania czy fałszu. Najwyraźniej nie kłamał, a to z kolei napawało Avery dziwnym uczuciem — ciepłym i obezwładniającym.

Rzeczywiście wierzył, że nie była przeżarta zepsuciem. Wierzył, że odwaga — choć wydawała się jej jedynie abstrakcyjnym konceptem — drzemała w niej, głęboko ukryta, czekając jedynie na bodziec, który mógłby ją rozbudzić.

Zupełnie niespodziewanie pomyślała, że mogłaby zaryzykować i oddać życie w ręce członków Zakonu, gdyby dzięki temu stała się odrobinę taka, jak on. Szybko jednak skarciła się za podobny pomysł; dopóki wisiało nad nią widmo spotkania z Malfoyem, nie mogła pozwalać sobie na mrzonki o...

No właśnie. O czym? O czym właściwie marzyła?

— Dzięki za rozmowę, Lupin. Była kompletnie bezużyteczna — wymamrotała i zeskoczyła z parapetu.

Zdążyła oddalić się na kilka kroków, zanim zatrzymał ją głos chłopaka:

— Avery? Minus dziesięć punktów i szlaban. Za złamanie ciszy nocnej — dodał, a Leanne uniosła brwi, patrząc na niego znad ramienia.

— Może jeszcze mi powiesz, że sam będziesz go nadzorował? — zakpiła.

— Czasami cel naprawdę uświęca środki — odparł Remus i sam oddalił się w kierunku, z którego przyszedł, a ona została w miejscu, próbując zdusić w zalążku niezdrową ekscytację na myśl o spędzeniu czasu z Gryfonem.

Weź się w garść, idiotko, pomyślała wściekle i odwróciła się na pięcie, kierując się prosto do lochów.

***

Nie umarłam, jak widać. Chociaż może po śmierci miałabym więcej czasu na pisanie XD Musicie mi wybaczyć, walczę z okropną blokadą twórczą. 

Nienawidzę tego rozdziału, ale cieszę się, że jest. Zapewne kiedyś tam do niego wrócę, żeby przestać go nienawidzić. Póki co niech sobie będzie, może Wam się spodoba :D

Co tam słychać, robaczki? Dzięki, że jesteście tutaj dalej. I przepraszam, jak nie odpowiadałam na komentarze, ale na swoje usprawiedliwienie powiem, że: a) Wattpad znowu robił mnie w bambuko z powiadomieniami, b) robiliście czasami taki spam, że naprawdę nie ogarniam, c) jestem leniwą bułą i to wcale nie jest jednak usprawiedliwienie. 

Loffki. Chciałabym obiecać next nieco szybciej, ale... No, moje obietnice to chyba nadają się tylko do podtarcia t y ł k a. 

Pozdrawiam.   

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro