Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Siedem: Tajemnice

Remus zastanawiał się, czy dobrze zrobił, wlepiając Leanne szlaban. Miał wrażenie, że ich spotkanie coś zmieniło, nawet jeśli nie nastawiał się zbyt pozytywnie; chodziło w końcu o Ślizgonkę, która zdecydowanie nie należała do najłatwiejszych do odczytania osób. Jednak w porównaniu do ich poprzedniej rozmowy, tym razem nie odeszła w złości. Słuchała go i wyraźnie szukała w jego słowach czegoś, co mogłoby stanowić dla niej wskazówkę.

Czuł niezdrową ekscytację na myśl o tym, że spędzi z nią czas – i to jeszcze nadzorując szlaban, co mimowolnie pozbawiało całą sytuację ryzyka. Nikt nie mógłby zarzucić Leanne, że z własnej woli zadaje się z Gryfonem. Tymczasem Remus wciąż miał okazję, by kontynuować swoją... misję, jak ujęła to dziewczyna. On sam nie potrafił znaleźć odpowiedniego określenia, aby zdefiniować, czego właściwie chciał. Nie chodziło tylko o nawrócenie Leanne na dobrą ścieżkę, a raczej przekonanie jej, że świat nie był wcale tak paskudny, jak sądziła. Nie był tak samotny.

Klepnięcie w plecy wybudziło go z zamyślenia, a Lupin wypuścił z dłoni książkę, która spadła na podłogę z hukiem. Spojrzał w sufit, gdy usłyszał dziki rechot Syriusza, najwyraźniej bardzo zadowolonego z rozwoju zdarzeń, po czym podniósł lekturę, modląc się, aby żadna ze stronic nie uległa zniszczeniu.

— Tak, Łapciu, bardzo zabawne – wymamrotał pod nosem, a kanapa obok niego ugięła się pod czyimś ciężarem.

Kątem oka dostrzegł rozwichrzone włosy Jamesa, który kompletnie nie przejmował się ubłoconym strojem. Zarówno Black, jak i Potter dopiero wrócili z treningu Quiddticha. Peter zresztą towarzyszył im w charakterze kibica, z tego co wiedział, ale najwyraźniej zdecydował się nie wracać do Pokoju Wspólnego.

— Gdzie Peter? – spytał, wygładzając jedną ze stron, a Syriusz parsknął śmiechem.

— Gania się z Panią Norris i Filchem – odparł, zmuszając Remusa do uśmiechu.

Filch, woźny Hogwartu, dokładał wszelkich starań, żeby w zamku nie było myszy i innych gryzoni. Wielki szczur, biegający po korytarzach, doprowadzał go do pasji, a Peter uwielbiał robić z charłaka pośmiewisko, zmuszając go do szaleńczej gonitwy po całej szkole.

— Ciekawe, czy kiedyś mu się to znudzi — zaśmiał się Lupin, a James wzruszył ramionami.

— Filchowi przyda się przebieżka. Mam wrażenie, że ostatnio strasznie przytył — stwierdził z udawaną troską. — Chyba za bardzo się rozleniwiliśmy...

— Racja, Rogaś. Myślę, że trzeba to naprawić — zgodził się pieczołowicie Syriusz i zatarł ręce z uciechy. — Co wy na to, żeby dziś wieczorem zmalować jakiś numer?

Remus zamarł, szukając w myślach wiarygodnej wymówki, aby nie brać udziału w szykującym się żarcie. Nie chciał mówić przyjaciołom, że miał już zajęcie — a już na pewno nie chciał przyznawać, z czym się ono wiązało. Zapewne nie daliby mu spokoju, gdyby wiedzieli, z kim zamierzał spędzić wieczór. A może nawet wpadliby na świetny pomysł zepsucia szlabanu i misternego planu Lupina...

Tak, znając życie i Huncwotów, dokładnie to by się wydarzyło. Z drugiej strony nie było sensu kłamać. Mieli w końcu bardzo prosty sposób, aby sprawdzić, gdzie właściwie znajdował się Remus — sposób, w którego tworzeniu Lupin aktywnie uczestniczył.

— Mam szlaban — powiedział i odchrząknął. — Znaczy... Nadzoruję szlaban.

— Oho, a czyj? — podchwycił od razu James, wyszczerzywszy zęby. — Już dawno nie wlepiałeś nikomu szlabanów.

— Właśnie, Luniaczku. Mówiłeś przecież, że to okropna hipokryzja, dawać kary innym, podczas gdy twoi przyjaciele łamią zasady nieustannie — dodał Syriusz, po czym wepchnął sobie do ust ciastko, leżące na stole. — Ktoś musiał ci podpaść — wyseplenił, a Remus skrzywił się nieznacznie.

— Nikt mi nie podpadł. Avery złamała ciszę nocną, więc...

— Avery?! — Black niemalże wypluł resztki babeczki na książkę Remusa, co ten skwitował ostrzegawczym spojrzeniem. — Czy tobie naprawdę odbiło, Luniek?!

— Właśnie. Jeszcze na początku to było zabawne, ale... Nie mógłbyś sobie znaleźć jakieś normalnej dziewczyny? Która nie byłaby Ślizgonką, zadającą się ze Smarkerusem?

— Ona nie jest moją dziewczyną — zaprotestował, czując, jak rumieniec wpływa na jego policzki. — Ale wcale nie uważam, żeby była zła, wbrew temu, co myślicie.

— Remus, ile razy możemy tłumaczyć ci, że... — zaczął James, ale Lupin zatrzasnął książkę, przerywając kumplowi.

— Może zamiast tłumaczyć mi w kółko to samo, dla odmiany posłuchalibyście moich tłumaczeń? — warknął w nietypowy dla siebie, agresywny sposób. — Wiem, że odmówiła rozmowy z twoim bratem, Syriusz. Wiem, że jest Ślizgonką i to na dodatek cholernie wredną. To wcale nie znaczy, że nie potrzebuje pomocy.

— Jak znam Leanne, prędzej przyzna, że zakochała się w Snapie, niż że potrzebuje pomocy od jakiegokolwiek Gryfona... — mruknął Syriusz. — Czego ty właściwie się spodziewasz, Remi?

Lupin wzruszył ramionami i zmarszczył brwi, szukając odpowiednich słów.

— Sam powiedziałeś, że Leanne jest samotna z wyboru. A ja mam wrażenie, że ona doskonale o tym wie i... I może chciałaby to zmienić.

— A ty, oczywiście, musisz być rycerzem w lśniącej zbroi i przybyć jej na ratunek — parsknął James i pokręcił głową.

— Akurat ty nie powinieneś się ze mnie śmiać, James — zauważył Remus, wywracając oczami. — Od pierwszej klasy latasz za Lily, chociaż ona szczerze cię nie cierpi. I też nie słuchasz naszych rad.

— To co innego! — oburzył się Rogacz. — Ja Lilkę kocham. Poza tym Lily nie jest zepsutą Ślizgonką, tylko czekającą na wstąpienie w szeregi...

— Leanne też nią nie jest — zaprotestował, o dziwo, Syriusz. — Ma gdzieś całą ideologię. Dba tylko o własne korzyści, co zawsze powtarzała. Jeśli coś opłaci jej się bardziej...

— To też nie do końca prawda, Łapo — odezwał się Remus. — Perspektywa wyznawania ideologii, w którą nie wierzy, mocno jej ciąży. Nie widzi korzyści ani po jednej, ani po drugiej stronie. A ja zamierzam przekonać ją, że nie zawsze musi kierować się oportunizmem.

— Nie wydaje ci się, że to gra niewarta świeczki? — spytał Potter i zmarszczył brwi. — Przecież... Nie dała ci nigdy żadnych powodów, abyś mógł wierzyć w to, że w ogóle może się zmienić.

Remus zasępił się nieco. Jego kontakty z dziewczyną zawsze ograniczały się do uszczypliwości z jej strony i ciszy z jego. Onieśmielała go, wprowadzała w stan głębokiej konsternacji i wykorzystywała jego nieśmiałość. Bawiły ją jego reakcje, a on wcale nie miał jej tego za złe. Nie robiła nic okropnego; w przeciwieństwie do upokarzających nierzadko żartów Huncwotów, skierowanych w stronę Severusa Snape'a, jej przytyki były dość nieszkodliwe.

Nigdy nie próbowała dotknąć go do żywego ani prawdziwie zranić. Oczywiście nie wątpił, że — gdyby tylko chciała — potrafiłaby zmieszać go z błotem bez żadnych trudności. Ale tego nie robiła. Dla większości zapewne nie byłby to wystarczający powód, aby doszukiwać się w kimś ukrytej dobroci i zwykłej przyzwoitości, ale Remus nie określiłby się mianem większości.

— Nie dała mi też powodów, żebym wierzył, że jest naprawdę zepsuta — powiedział w końcu cicho i uśmiechnął się krzywo. — Słuchajcie... Był czas, kiedy sądziłem, że nigdy nie znajdę kogoś, kto by mnie zaakceptował... Nie umiałbym spojrzeć sobie w oczy, gdybym chociaż nie spróbował jej pomóc.

Przez moment panowała cisza, aż w końcu James westchnął teatralnie.

— Ach, Remiś... Takie piękne, cieplutkie serduszko — zaszczebiotał, a Syriusz natychmiast podchwycił temat.

Przesiadł się na kanapę i przytulił go mocno, udając, że szlocha ze wzruszenia.

— Nasz bohater...

Remus wyrwał się z objęć i wstał poirytowany, podczas gdy Potter i Black zaczęli zaśmiewać się do łez.

— Jesteście kretynami — oświadczył stanowczo, co wcale nie zmniejszyło ich wesołości.

***

Dotarł na wyznaczone miejsce szlabanu na długo przed czasem. Nie mógł ukryć zdenerwowania; jego ręce kleiły się nieprzyjemnie, a serce biło zdecydowanie za szybko. Nie wiedział nawet, czym się denerwuje. W końcu miał jedynie siedzieć i obserwować, jak dziewczyna sortuje archiwalne dokumenty, a denerwował się zupełnie, jakby czekała go randka.

Na samą myśl zarumienił się mocno i potrząsnął głową. Podobna myśl była całkowicie niedorzeczna; nie tylko nigdy nie zabrałby jakiejkolwiek dziewczyny na randkę w jednej z kanciap Filcha, ale także... Szczerze wątpił, by Leanne faktycznie zgodziłaby się pójść z nim na randkę. Mogła rzucać dwuznacznymi komentarzami i celowo wprowadzać go w zawstydzenie, ale nie sądził, by kryło się za tym prawdziwe zainteresowanie.

O czym ty w ogóle myślisz, skarcił się w duchu i westchnął ciężko.

— To chyba ja powinnam tak wzdychać, Lupin.

Niemalże podskoczył, a jego wzrok momentalnie spoczął na dziewczynie, opierającej się nonszalancko o ścianę po przeciwnej stronie. Nie miała na sobie mundurka, a jedynie wierzchnią szatę, przykrywającą zaskakująco mugolskie jeansy i obcisłą koszulkę. Coś w jej casualowym stroju sprawiło, że wyglądała znacznie mniej przerażająco — w pewnym sensie. Z drugiej strony...

Odwrócił wzrok zmieszany, nie chcąc myśleć, jak długie nogi miała ani jak ciasno jeansy opinały się na jej biodrach — na tyle nisko, że odsłaniały kawałek opalonego brzucha. Odchrząknął, upewniając się, że jego głos nie zabrzmi słabo, po czym powiedział:

— Myślałem, że się spóźnisz.

Prychnęła w odpowiedzi.

— Nie zwykłam się spóźniać. A już na pewno nie na szlabany, nawet jeśli są nadzorowane przez irytujących Gryfonów — powiedziała i uśmiechnęła się wyzywająco.

Jak na złość Remusowi, zmieniła nieco pozycję, która jedynie uwydatniła krzywiznę jej bioder, zupełnie jakby wiedziała, że patrzył. Znając ją, na pewno wiedziała. Była w końcu Leanne Avery i doskonale wyczuwała podobne rzeczy. I nigdy nie pozwalała mu o nich zapomnieć.

— Będziemy tu tak stać i się na siebie gapić? — spytała rozbawiona, a on momentalnie zaprzeczył ruchem głowy. — Mam wrażenie, że czerpiesz z tego większe korzyści.

— Nie. Filch zażądał, abyś posortowała archiwalne dokumenty.

— Doskonale — mruknęła dziewczyna i odepchnęła się od ściany, ruszając w stronę drzwi.

Remus otworzył je pospiesznie, po czym sam wszedł do środka. Machnął różdżką, zapalając światło, podczas gdy Leanne  rozglądała się wokół ze skrzywioną miną.

— Mam nadzieję, że nie kazał posortować wszystkiego, bo będę tu siedzieć następny miesiąc. A ty razem ze mną.

Lupin parsknął śmiechem; stosy piętrzących się dokumentów nie wyglądały optymistycznie, podobnie jak rzędy wysokich półek, na których znajdowały się alfabetyczne oznaczenia. Tylko niektóre pliki zostały ułożone, a reszta przykrywała nieco zakurzoną podłogę, stanowiącą ostateczny dowód, że Filch nie sprawdzał się za dobrze w roli szkolnej sprzątaczki.

— Tylko litery od A do D — wyjaśnił Remus, a ona wywróciła oczami.

— Tak. Tylko — westchnęła ciężko i zrobiła krok w stronę jednego ze stosów. — Zapewne mam zrobić to bez użycia różdżki?

— Cóż... Filch nie wspomniał, że powinienem zabrać ci różdżkę — stwierdził Lupin, uśmiechając się do Leanne.

Spojrzała na niego z uniesionymi brwiami i skrzyżowała ręce na piersiach.

— Doprawdy? Może dlatego, że to dość oczywiste?

— Czy ja wiem? Nie chciałbym nadinterpretować szkolnych przepisów — Wzruszył ramionami, a ona zaśmiała się rozbawiona.

— No tak, wszyscy wiedzą o twojej niechęci do ich nadinterpretowania. W końcu w przepisach nie ma ani słowa o tym, że Huncwoci także im podlegają, nie? — spytała i zrobiła krok w jego stronę.

Zwalczył chęć cofnięcia się, aby uciec przed jej intensywnym spojrzeniem. Pozostał w miejscu, podczas gdy ona zbliżała się powoli, niespiesznie, bawiąc się jego niepewnością.

— Jak to jest, że, podczas gdy Black i Potter biegają po korytarzach, szukając kłopotów, ja tkwię z tobą w kanciapie Filcha? — kontynuowała Leanne i przekrzywiła głowę.

— Nie ma sensu dawać im szlabanów. Mają je gdzieś — odparł Remus, zaciskając dłonie w pięści, gdy Ślizgonka zatrzymała się tuż przed nim.

Wspięła się na palce, a jej palce chwyciły przód jego mundurka, pociągając go w dół. Usta dziewczyny niemalże musnęły jego policzek, zmuszając Remusa do wstrzymania oddechu.

— Uważaj, Lupin. Jeszcze pomyślę, że zwyczajnie boisz się zaprosić mnie na randkę — wyszeptała, po czym minęła go, by, jakby nigdy nic, usiąść na podłodze i zabrać się do roboty.

Tymczasem Remus stał w miejscu, walcząc z łomoczącym sercem oraz nagłą suchością w ustach. Potarł potylicę w nerwowym geście i odważył się odwrócić w stronę dziewczyny. Na jej ustach błąkał się zadowolony, rozbawiony uśmieszek, a on zdał sobie sprawę, że zrobiła to celowo — nie tylko, żeby wyprowadzić go z równowagi, ale także, by odwrócić jego uwagę od faktycznego powodu, dla którego wlepił jej szlaban.

— Dobrze wiesz, dlaczego tu jesteś — powiedział w końcu, gdy udało mu się wyrównać oddech.

Spojrzała na niego przelotnie, ale nie skomentowała jego słów. Najwyraźniej wcale nie zamierzała ułatwiać mu zadania; na twarzy Leanne pojawiło się dziwne zamyślenie, a ruchy stały się nieco bardziej nerwowe. Nie było wątpliwości, że coś ją dręczyło — zapewne dokładnie to samo, co skłoniło ją do odwiedzenia korytarza podczas ciszy nocnej.

— Jak stare są te dokumenty? Filch coś wspomniał? — spytała, kompletnie ignorując jego wypowiedź.

Remus westchnął ciężko, ale uznał, że nie będzie ciągnąć jej za język. Zwykle podobne zabiegi przynosiły skutek odwrotny do zamierzonego, a on zdecydowanie nie chciał jej odstraszyć.

— Nie aż tak stare. Chyba sprzed dwudziestu lat. — Wzruszył ramionami i sam podszedł do jednej z kupek.

Zaczął przeglądać kolejne foldery, aż w końcu zatrzymał się przy jednym z nich i zmarszczył brwi. Przez moment przyglądał się wyblakłemu, podniszczonemu napisowi na środku teczki, po czym spojrzał na siedzącą na podłodze dziewczynę. Zignorował fakt, że zdążyła zdjąć szatę wierzchnią, a jej koszulka podwinęła się w górę, odsłaniając spory kawałek pleców, a zamiast tego zmusił się do zachowania powagi.

— Leanne? — zaczął ostrożnie, zwracając jej uwagę.

— Mhmm — mruknęła przeciągle, dając znać, że słucha.

— Znalazłem folder niejakiego Corneliusa Avery'ego — powiedział niepewnie. — To jakaś twoja rodzina?

Ślizgonka zamarła, a jej dłonie zacisnęły się na trzymanym dokumencie tak mocno, że teczka ugięła się nieco pod wpływem nacisku. Widział, jak bardzo skupia się na odzyskaniu rezonu; wzięła głęboki wdech i wypuściła powietrze ze świstem. Ku jego zaskoczeniu nie ruszyła się z miejsca, zamiast tego wracając do sortowania dokumentów.

— Można tak powiedzieć — stwierdziła suchym tonem i zmrużyła nieco oczy.

— Nie chcesz zobaczyć, co jest w środku? — spytał zdziwiony.

— Wiem, co jest w środku — odparła niewzruszona.

Remus poczuł przemożną chęć, by przekonać się, co aż tak mocno wyprowadziło ją z równowagi. Zastanawiał się, jak zła będzie, gdy naruszy jej prywatność — a raczej prywatność jej ojca — i otworzy folder. Jakby czytając mu w myślach, Leanne odwróciła się w jego stronę i uśmiechnęła się wyzywająco.

— No, dalej, złoty chłopcze — rzuciła kpiąco. — Tyle informacji na wyciągnięcie ręki... Wystarczy tylko otworzyć teczkę.

— To nie moja sprawa — mruknął Lupin i odłożył dokumenty na stos.

Tymczasem Avery wstała z podłogi i podeszła do niego, zanim zdążył stracić kontakt z papierowym folderem. Wyrwała go z ręki Remusa, po czym bez żadnego zawahania zajrzała do środka, uśmiechając się kpiąco.

— Cornelius Avery, Ślizgon — zaczęła czytać, wyraźnie poirytowana. — Lat siedemnaście. Przyłapany w opuszczonej klasie zaklęć z uczennicą Ravenclawu z szóstego roku, Anabelle... — jej usta wykrzywiły się w brzydkim grymasie — ...Harris. Uczniowie oddawali się niemoralnym czynnościom.

Remus otworzył usta ze zgrozą, a Leanne prychnęła głośno. Wcisnęła teczkę z powrotem w jego ręce — chociaż raczej nie dbała o to, czy chłopak ją złapie. Część kartek wypadła na ziemię, ale Avery zdążyła już odejść. Była wściekła, znacznie bardziej, niż spodziewałby się po przeczytaniu zaledwie jednego zdania — nie mówiąc już o tym, że nie powinna być raczej zaskoczona. Kimkolwiek był dla niej Cornelius, zdjęcie na pierwszej stronie wskazywało, że należał do bardzo przystojnych nastolatków. Musiał mieć powodzenie.

— Wszystko w porządku? — spytał cicho i podszedł do Leanne, machnąwszy wcześniej różdżką, aby kartki wróciły na swoje miejsce.

— Oczywiście. Uwielbiam czytać o podbojach miłosnych mojego ojca — mruknęła, wywracając oczami.

Lupin uniósł brwi, co wyraźnie rozbawiło dziewczynę. Wciąż wyglądała na wściekłą, ale jego reakcja zdołała nieco ostudzić złość.

— O-ojca? — wyjąkał Gryfon, a Avery skinęła głową.

— Sam powiedziałeś, że dokumenty pochodzą sprzed dwudziestu lat. Zaskoczę cię, ale nie ma aż tak wielu Averych. Ku rozczarowaniu zainteresowanych — dodała ze złośliwą uciechą. — Tak, mój ojciec ma sporo za uszami. Oj, sporo...

— Zakładam, że jedno z jego przewinień stanowi teraz dobry materiał do szantażu — mruknął ostrożnie Remus, szukając na twarzy dziewczyny jakiejkolwiek reakcji.

Leanne uśmiechnęła się i spojrzała mu w oczy z rozbawieniem.

— Sprytnie, Lupin — powiedziała, a on skrzywił się nieznacznie. — Nie znajdziesz w tej teczce nic, co pomogłoby ci rozwiązać tę zagadkę.

— Jesteś pewna?

— Tak. Nawet jeśli istnieje powiązanie między którymś z tych wyskoków a powodem, dla którego moja rodzina dokłada wszelkich starań, żeby nikt nie zwrócił na mnie uwagi... Wątpię, abyś potrafił połączyć fakty.

— To wyzwanie? — spytał, zaskakując samego siebie kpiną w głosie, co Ślizgonka skwitowała śmiechem.

— Traktuj to, jak chcesz, złoty chłopcze. I tak niczego nie znajdziesz — dodała i wzruszyła ramionami.

Przez dłuższą chwilę panowała cisza, podczas której Leanne skrupulatnie ignorowała utkwione w niej spojrzenie Remusa. Nie wydawała się ani odrobinę zafrasowana faktem, że Gryfon wpatruje się w nią z ogromną intensywnością, próbując odczytać, co kryły jej myśli. Poruszała się płynnie, z gracją, która towarzyszyła jej zawsze, gdzie by się nie znalazła.

Lupin obserwował jej pracę w ciszy, decydując, że samo przyglądanie się dziewczynie pomagało mu myśleć. Nie spodziewał się, że z któregoś ruchu wyczyta odpowiedzi na liczne pytanie, nieustannie zaprzątające jego umysł, ale... Ale miał nadzieję, że im dłużej będzie na nią patrzył, tym więcej się o niej dowie. Być może stanie się dla niego łatwiejsza w odczytaniu? Może zacznie dostrzegać emocje, które niewątpliwie posiadała, mimo że ukrywała je z precyzją eksperta?

Wiedział, że zachowuje się dziwnie, a Leanne posyła mu co jakiś czas rozbawione, kpiące spojrzenia. Co jednak miał zrobić? Wciąż pozostawała zagadką, chociaż naprawdę próbował dać jej do zrozumienia, że mogła mu zaufać, że nie zdradziłby żadnego z sekretów — ani, tym bardziej, nie wykorzystałby ich do szantażu.

Żyła w innym świecie, a jej reakcja na akta ojca tylko to potwierdzała; być może nie znała ich na pamięć, ale wiedziała o większości brudów. Nie dlatego, że ktoś jej powiedział. Dlatego, że sama aktywnie ich poszukiwała, chcąc znaleźć kartę przetargową w rozgrywkach o władzę i własną korzyść. Była wężem — jak przystało na Ślizgona.

Problem w tym, że wcale nie pasowała do jadowitych gatunków, gotowych zaatakować każdego, kto stanie im na drodze. Była spokojna, chowała się przed spojrzeniami groźniejszych drapieżników i starała się nie rzucać w oczy, co nie znaczyło, że nie potrafiła walczyć o swoje. Jej wrodzony spryt czynił z niej niebezpiecznego przeciwnika, chociaż Remus nie sądził, aby Leanne faktycznie chciała wdawać się w polityczne gry i przepychanki o pozycję w hierarchii. Dopasowała się do otoczenia, niemalże zlała się z nim w jedność, ale...

W jakiś sposób była inna. Tylko w jaki?

Lupin wiedział, że odpowiedź na to pytanie leżała bliżej, niż ktokolwiek mógłby sądzić. Była skarbem, którego dziewczyna strzegła z największą pieczołowitością. Zakopała go głęboko w swoim umyśle, z którego można było wydobyć go tylko na dwa sposoby — siłą i...

I zdobyciem zaufania Leanne. Zadaniem trudniejszym niż wszystko, z czym dotychczas mierzył się Remus. Zadaniem, które ekscytowało go zdecydowanie bardziej, niż powinno.

***

Pamiętacie, jak obiecywałam Wam szlaban w tym rozdziale?

Heh. 

Co ja poradzę, że mi się zawsze zmienia pomyślunek? Musicie wybaczyć, no.

Ale mam szczerą nadzieję, że rozdział się podobał. 

Przepraszam za ewentualne błędy, bo wina.

W sensie za dużo wina.

Pozderki. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro