Pięć: Początek
— Avery! Avery, zaczekaj!
Leanne spojrzała w kamienny sufit, po czym westchnęła ciężko i odwróciła się w stronę biegnącego do niej Gryfona. Lupin nie został stworzony do poruszania się z zawrotną prędkością; jego kończyny wydawały się za długie, żeby mógł mieć nad nimi pełną kontrolę, a kondycja pozostawiała wiele do życzenia. Ślizgonka przyglądała się z rozbawieniem, jak próbował złapać oddech, chowając jednocześnie do torby złożony kilkukrotnie pergamin. Posłał jej nerwowe spojrzenie i uśmiechnął się nieśmiało.
— A na co właściwie czekam? — spytała, kiedy Remus wciąż się nie odzywał, chociaż zdążył już się wyprostować i przestał sapać. — Ktoś jeszcze ma do nas dołączyć?
Gryfon zignorował ironię w jej głosie i podrapał się po głowie.
— Nie wiedziałem, że coś jest między tobą a Mulciberem — wypalił w końcu, chociaż wystarczyła zaledwie chwila, aby Leanne zorientowała się, że wcale nie o tym chciał rozmawiać.
On i te jego rumieńce, pomyślała rozbawiona, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Był fatalnym kłamcą i — jak większość Gryfonów — zwykle najpierw robił, potem myślał.
— Wybacz, najwyraźniej przegapiłam moment, w którym staliśmy się sobie na tyle bliscy, aby dzielić się takimi informacjami — stwierdziła suchym tonem i uniosła brwi.
— Myślałem, że... Myślałem, że nie darzysz go sympatią — kontynuował Remus, a na jego twarzy pojawiło się szczere zmartwienie.
— Paskudny z niego typ, to prawda. Całe szczęście w niektórych sytuacjach to zaleta — odparła złośliwie.
Chłopak zamrugał, po czym otworzył usta ze zdziwienia, kiedy zrozumiał, o jakich sytuacjach mówiła. Zmierzył ją intensywnym wzrokiem, zanim przemyślał sprawę, a Leanne przekrzywiła głowę z zaciekawieniem. Proszę, nawet pan prefekt miewa niegrzeczne myśli, uświadomiła sobie i zrobiła krok w jego stronę, co nieco go otrzeźwiło. Nie cofnął się, ku jej zaskoczeniu, ale nie wyglądał na zadowolonego z tej niespodziewanej bliskości.
— Chcesz spytać o coś jeszcze? — spytała cicho, patrząc na niego spod rzęs.
— T-tak — wykrztusił, po czym pokręcił głową. — To znaczy... Nie. To znaczy tak, ale nie o... no wiesz. — Odchrząknął, gdy Leanne nie skomentowała jego słów, a jedynie podeszła jeszcze bliżej.
Jak ktoś taki miałby chcieć cię wykorzystać?, pomyślała na widok jego zmieszania. Oddychał szybciej, niż powinien, a jedną z dłoni zacisnął w pięść, walcząc ze zdenerwowaniem. Jednocześnie wciąż próbował się uśmiechać — nieśmiało, łagodnie, jak to miał w zwyczaju — a jego zielone oczy błyszczały. Wyglądał lepiej niż jeszcze jakiś czas temu, zdrowiej.
— No to pytaj, Lupin. Nie mam całego dnia — mruknęła, unosząc głowę, by na niego spojrzeć.
Był wysoki, dużo wyższy niż ona. Przywykła do spędzania czasu ze Snape'em, który bardzo przypominał go budową, ale Ślizgon zwykle nie wyglądał na tak... poruszonego jej obecnością. W przeciwieństwie do Lupina trzymał emocje w ryzach, z dala od czujnych oczu obserwatorów.
— Właściwie to nie jest nawet pytanie. Po prostu... — wziął głęboki oddech — ...chciałem ci powiedzieć, że jeśli miałabyś jakąś potrzebę, to zawsze możesz przyjść z tym do mnie — stwierdził, po czym przerażony położył jej dłoń na ramieniu, gdy zdał sobie sprawę z tego, jak mogły zabrzmieć jego słowa. — To znaczy... Jejku, przepraszam, chodziło mi o r-rozmowę albo...
Leanne spojrzała kątem oka na jego rękę, a on speszony cofnął się o krok i potarł potylicę w nerwowym geście.
— Lupin, ile ty masz lat? — parsknęła z rozbawieniem. — Spokojnie, nie odebrałam twojej wypowiedzi jako propozycji matrymonialnej. Musiałabym się z Blackiem na mózgi pozamieniać.
— To dobrze — westchnął Remus, chociaż wciąż wyglądał na zmieszanego swoją głupotą.
— Nie rozumiem jednak, dlaczego właściwie miałabym chcieć z tobą o czymkolwiek rozmawiać — dodała Avery, a on znów spojrzał na nią zmartwiony.
— Pomyślałem... Pomyślałem, że może być ci ciężko z tym wszystkim. A wątpię, żebyś miała z kim o tym pogadać.
— Ciężko? Mi? — spytała zaskoczona, po czym zmarszczyła brwi.
— No... tak?
— Dlaczego?
Remus zamilkł na moment, wyraźnie szukając odpowiednich słów. Leanne była zbyt zaskoczona całą sytuacją, żeby mieć mu za złe marnowanie jej czasu. Nie mogła zignorować, że jej serce także przyspieszyło, a mięśnie napięły się w oczekiwaniu.
— Wydajesz się samotna. Każdy czegoś od ciebie oczekuje, ale nikt nie pyta, czego ty chcesz... Sama to powiedziałaś — przypomniał jej, co skwitowała grymasem niezadowolenia. — Nawet jeśli radziłaś sobie sama całe życie, dobrze jest czasem podzielić się swoimi troskami z kimś innym. Kimś, kto nie będzie cię oceniał, kto nie zdradzi twojego zaufania.
— Lupin... Czy ja ci wyglądam na przytłoczoną życiem? Naprawdę? — spytała z niedowierzaniem Leanne.
— Nie. Ale wątpię, że ktokolwiek w twojej sytuacji mógłby nie czuć się przytłoczony — stwierdził spokojnie Gryfon, a na jego twarzy zagościł uśmiech, który wybitnie nie spodobał się dziewczynie.
Sprawiał wrażenie, jakby chłopak wiedział coś, o czym ona nie miała pojęcia. Pierwszy raz to ona poczuła się w jego towarzystwie nieswojo.
— Jesteś dobrą aktorką, Leanne. Jak wszyscy Ślizgoni. — Remus wywrócił oczami. — Jeśli jednak nie jesteś pozbawioną serca... wybacz, suką — uśmiechnął się przepraszająco — a naprawdę sądzę, że nią nie jesteś... Zapewne wcale nie jest ci łatwo.
Przez moment miała ochotę spytać, czy mówił poważnie, ale on nie wyglądał na rozbawionego. Patrzył jej prosto w oczy, co nie zdarzało się często, a z jego tęczówek biła szczerość, do której Avery nie była przyzwyczajona.
— Nie jesteśmy przyjaciółmi, Lupin. Nie jesteśmy nawet znajomymi — wymamrotała, próbując znaleźć powód, dla którego chłopak postanowił się nią zainteresować.
Zwyczajnie nie umiała podejrzewać go o niecne zamiary, kiedy przyglądał jej się z tak otwartą troską. Poczuła, jak jej policzki rozgrzewają się pod wpływem napływającej do nich krwi, a Remus uśmiechnął się na ten widok.
— Czy ty się rumienisz? — spytał z wyraźną fascynacją, co skomentowała wściekłym spojrzeniem.
— Nie dość, że gadasz od rzeczy, to masz jakieś urojenia — warknęła i pokręciła głową. — Słuchaj... Zajmij się swoimi koleżkami, co? Nie mieszaj się w nieswoje sprawy, tym bardziej, kiedy te sprawy mogą ściągnąć na ciebie spore kłopoty. A ja nie potrzebuję łaski jakiegoś cudownego chłopca — dodała ze złością.
— To nie jest łaska, po prostu...
— Daj mi spokój, Lupin. Nie jesteś częścią tego świata. I powinieneś się z tego cholernie cieszyć, zamiast na siłę wpieprzać się do niego z buciorami. Daj spokój — powtórzyła nieco łagodniej i odwróciła się na pięcie, wznawiając wędrówkę.
Nie umiała zrozumieć, dlaczego jakaś jej część chciała, by ją zawołał, by spróbował ją jakoś zatrzymać. Nie umiała także zrozumieć, dlaczego w ogóle interesował się nią na tyle, by proponować jej... rozmowę? Nawet w myślach Leanne brzmiało to co najmniej niedorzecznie, z wielu powodów.
Całe życie polegała na sobie, na swojej inteligencji. Może faktycznie była samotna, ale wcale nie czuła się z tym faktem źle; nie potrzebowała towarzystwa, aby znać swoją wartość. Także w obecnej sytuacji nie widziała, w jaki sposób przyjaźń mogłaby jej pomóc. Nikt nie podjąłby za nią decyzji, nikt nie sprawiłby, że jedna z opcji stałaby się dużo korzystniejsza.
Poza tym... Nie znała go. Oczywiście miała o nim wyrobioną opinię, a jego zachowanie utwierdzało ją w przekonaniu, że trafnie go oceniła. Mimo to dzieliła ich przepaść — zarówno, jeśli chodziło o poglądy, jak i samo postrzeganie świata. Było to widać nawet w tej dziwacznej propozycji; wystarczyła zaledwie jedna rozmowa, żeby chłopak doszedł do wniosku, że Leanne najwyraźniej potrzebowała pomocy.
Avery mogła winić samą siebie — za to, że pokazała mu zbyt wiele, że pozwoliła sobie na moment słabości, dając mu wgląd w emocje, które na co dzień trzymała pod kluczem. Jednak nie spodziewała się, że ta ulotna chwila zapadnie mu w pamięć na tyle mocno, by próbował...
No właśnie. Co on właściwie chciał osiągnąć? W dalszym ciągu jakaś jej część sugerowała, że jego zachowanie było jedynie sprytną manipulacją, mającą na celu skłonienie jej do podjęcia decyzji o wsparciu ruchu oporu. Wciąż słyszała w głowie cichutki głosik, który zapewniał ją, że wcale się dla niego nie liczyła — ona, jako osoba.
Z drugiej strony miała bolesną świadomość, że nie wszyscy postrzegali świat tak jak ona, dostrzegając manipulacje i spiski wszędzie, gdzie tylko nie spojrzeli. Lupin — z całą swoją łagodnością i nieśmiałością — był jeszcze chłopcem. Niby dorosłym, ale wciąż na tyle niewinnym, by wierzyć w lepsze jutro i ludzką dobroć. Troska, błyszcząca w jego oczach, wydawała się zupełnie bezinteresowna — szczera.
Serce Leanne ponownie zabiło mocniej, a policzki mimowolnie nabrały koloru. Coś w myśli, że jego propozycja została podyktowana jedynie altruistycznymi pobudkami, napawało ją zawstydzeniem i niepewnością. Przywykła do świadomości, że nie była dobrą osobą. Daleko jej było do zepsucia choćby takiego Mulcibera, ale stawiała siebie na pierwszym miejscu niezależnie od tego, jak wielu ludzi krzywdziła przy okazji. Liczyło się przetrwanie, wyjście z tego wszystkiego z godnością i korzyściami, nawet za cenę moralności i etyki.
A jednak Remus Lupin zdawał się sądzić, że wciąż zasługiwała na troskę. Najwyraźniej dostrzegał w niej resztki przyzwoitości. A może zwyczajnie rozumiał, że miała powody, by zachowywać się tak, a nie inaczej? Może próbował postawić się na jej miejscu, chociaż nie mógł wiedzieć, jak rzeczywiście wyglądał świat arystokratów, zakochanych w starych, brutalnych tradycjach?
Tak czy inaczej nie potrzebowała jego pomocy. Nie potrzebowała jego zmartwienia ani zainteresowania, nawet jeśli wypełniało ją ono dziwnym ciepłem, którego nie czuła od bardzo długiego czasu.
Nie kłamała, mówiąc, że nie był częścią jej świata. Nie kłamała, mówiąc, że powinien trzymać się od niego z daleka. Wiedziała, że ludzie pokroju Mulcibera złamaliby go niezwykle szybko, odbierając niewinność, odbierając iskierkę, która sprawiała, że Leanne nie potrafiłaby kiedykolwiek wzgardzić Remusem Lupinem.
Świat potrzebował takich osób jak on. Świat potrzebował tej dziecinnej wręcz naiwności, wiary w to, że lepsze jutro faktycznie istniało, a nie było jedynie abstrakcyjnym konceptem, wymyślonym przez kompletnego szaleńca.
Być może była zepsuta, zimna i nieczuła na większość problemów. Ale na pewno nie chciała zostać powodem, przez który zgasło światło Remusa Lupina. Nawet jeśli jego pobudki były bezinteresowne, nie mogła pozwolić mu na wkroczenie w środowisko, którego nie rozumiał, a które — bez wątpienia — zatrułoby go bezpowrotnie.
Zasługiwał na lepszy los niż zbawianie ludzi takich jak ona.
Ludzi, którzy nie odwdzięczyliby mu się tym samym.
***
Leanne weszła do Pokoju Wspólnego z grymasem na twarzy. Miała wrażenie, że jej głowa eksploduje pod wpływem kotłujących się w niej myśli; skronie pulsowały nieprzyjemnie, a każdy kolejny krok wywoływał kaskadę bólu, spływającą od samego czubka czaszki na wszystkie strony.
Cholerny Lupin, pomyślała z irytacją i rozejrzała się po pomieszczeniu, kierując swoje kroki w kierunku dormitoriów. Nie miała ochoty na jakiekolwiek społeczne interakcje — wydawało jej się, że rozmowa z Gryfonem wyczerpała ich limit na cały nadchodzący tydzień.
Na jej nieszczęście ktoś złapał ją za rękę i pociągnął w dół, gdy przechodziła obok kanapy. Wylądowała na miękkiej tapicerce niezbyt zgrabnie, tym bardziej, że próbowała jednocześnie odsunąć się jak najdalej od uśmiechniętego Mulcibera, wyraźnie zadowolonego z siebie. Objął ją w talii i przyciągnął bliżej, zanim zdążyła zaprotestować. Posłała mu wściekłe spojrzenie, chcąc wstać, ale jego uścisk był na tyle mocny, że zaprzestała walki.
— Czego chcesz? — warknęła, czując, jak jej głowa pulsuje jeszcze mocniej.
Zmrużyła oczy pod wpływem bólu, a chłopak jedynie uniósł brwi z rozbawieniem.
— Właśnie opowiadałem Regulusowi, że jesteś chyba jedyną Ślizgonką, którą interesuje się jego zdradziecki braciszek — powiedział Fabien z ironią, a Leanne dopiero wtedy dostrzegła młodszego chłopaka, siedzącego po przeciwnej stronie w towarzystwie Rosiera.
Regulus Black z wyglądu niezwykle przypominał Syriusza. Jego włosy były równie ciemne, chociaż nieco krótsze. Układały się w delikatne fale, odbijając każdy promień światła i błyszcząc pięknie. Wysokie kości policzkowe, zarysowana, ostra linia żuchwy idealnie kontrastowały z pewną delikatnością, nadawaną twarzy przez pełne usta i szare oczy, okalane gęstymi, niemalże kobiecymi rzęsami.
Oczy, które — w przeciwieństwie do tych Gryfona — wypełnione były zimnem.
— Zaiste ciekawy temat do rozmowy — skwitowała suchym tonem. — Nie sądzę, żebym była wam do czegoś potrzebna.
— Leanne, słodziutka — zacmokał Mulciber, a ona spojrzała na niego ostrzegawczo. — Może opowiesz Regulusowi, co słychać u jego brata?
— Oczywiście. Pobiegnę tylko do Wieży Gryffindoru i zobaczę, co robi — odparła.
Palce Fabiena wbiły się w jej bok, a ona położyła dłoń na jego udzie, robiąc użytek ze swoich długich paznokci. Z zadowoleniem obserwowała, jak grymas bólu pojawia się na jego twarzy, a uścisk rozluźnia się na tyle, by mogła się odsunąć. Zrobiła to z niemałą przyjemnością, mimo tępego pulsowania w skroniach.
— Zainteresowanie Blacka nie jest odwzajemnione — dodała, krzyżując ramiona na klatce piersiowej i opierając się wygodniej o kanapę. — Jeszcze jakieś głupie pytania?
— Nic dziwnego, że Syriusz uważa cię za ciekawe zjawisko — stwierdził Regulus i uśmiechnął się leniwie. — Zdaje się, że jesteś nastawiona wrogo nawet do swoich.
— Jestem nastawiona wrogo do kretynizmu, który najwyraźniej ma swoich przedstawicieli wszędzie. Spójrzmy chociażby na was. Jeden uznaje, że może traktować kobiety jak rzeczy, a drugi udaje, że jest już dużym chłopcem, bo siedzi na kanapie dla dorosłych — zakpiła i skrzywiła się z niesmakiem.
W mgnieniu oka mina Blacka zmieniła się na wściekłą, a z kolei Mulciber roześmiał się miękko, chociaż bez wątpienia nie był rozbawiony jej komentarzem. Wiedziała, że gdyby spojrzała mu w oczy, nie dostrzegłaby niczego, poza lodowatym gniewem.
— Ostatnio jakoś nie narzekałaś, Avery — powiedział ze spokojem, a jego dłoń znalazła się na jej ramieniu, gładząc je niemalże czułym gestem. — Myślałem, że po prostu to lubisz.
Zacisnęła zęby, ale nie odpowiedziała. Wpatrywała się w Blacka, który uważnie śledził rękę Mulcibera, zupełnie jakby zastanawiał się, dlaczego chłopak w ogóle interesuje się Leanne. W końcu podniósł wzrok, a ich spojrzenia skrzyżowały się na krótki moment, wystarczający jednak, by Ślizgonka zobaczyła w jego oczach błysk pogardy. Ciekawa była, czym właściwie się brzydził: nią samą czy raczej jej zachowaniem i poglądami?
— Kolejny dowód na kretynizm, o którym wspomniałam — mruknęła Avery i strząsnęła dłoń Fabiena, posyłając mu poirytowane spojrzenie.
Wstała z kanapy i oddaliła się w stronę dormitoriów, mając nadzieję, że tym razem nikt jej nie przeszkodzi. Niemalże przeklęła, gdy usłyszała szelest skórzanej tapicerki i kroki, zbliżające się do niej leniwym tempem. Przyspieszyła nieco, ale Mulciber bez problemu ją dogonił; znów przyparł ją do ściany, a jej głowa zapulsowała tępym bólem, gdy plecy zderzyły się z kamiennym murem.
— Co jest z tobą, kurwa, nie tak? — warknęła na niego, ale on jedynie zasłonił jej usta dłonią, odbierając możliwość protestu.
Szarpnęła się kilka razy bez żadnego skutku, aż w końcu znieruchomiała, obserwując, jak na jego twarzy pojawia się zadowolony uśmiech.
— Idziesz ze mną do Hogsmeade — oświadczył chłodnym tonem, a jego dłoń przesunęła się, umożliwiając jej odpowiedź.
— Nie sądzę, Mulciber — odparła wściekle, chociaż znała chłopaka na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie wydałby jej polecenia, gdyby nie miał absolutnej pewności, że Leanne nie ośmieli się protestować.
— Nie radziłbym się buntować — stwierdził chłopak, przesuwając kciukiem po jej dolnej wardze.
Avery zignorowała dreszcz, który nie miał niczego wspólnego ze strachem ani nawet skrajną złością; wzrok Fabiena śledził uważnie ruch palca, a jego dłoń mimowolnie zacisnęła się mocniej na jej biodrze. Nie wiedziała, dlaczego znowu znalazła się w tej sytuacji — i to zaledwie kilka dni po ostatnim starciu — ale natychmiast przypomniała sobie, z jakiego powodu chciała unikać bliskości chłopaka.
Był niebezpieczny. Nie tylko dlatego, że jej nie ufał i wystarczyłby mu zaledwie jeden głupi pretekst, by oskarżyć ją o zdradę. Nie tylko dlatego, że był znacznie inteligentniejszy niż jego kumple, a przy tym nie miałby skrupułów, aby pozbawić ją wszystkiego.
Był niebezpieczny, bo jakaś jej część uważała jego bliskość za elektryzującą. Nie potrafiła przewidzieć, do czego był zdolny, do czego mógł się posunąć — i to właśnie ta niewiedza powodowała dreszcz ekscytacji sięgający każdej komórki ciała, o którego istnieniu nie wiedziała, dopóki Fabien nie zaczął zwracać na nią uwagi.
— Wiesz, dlaczego powinnaś być grzeczną dziewczynką, Lea? — Mulciber przysunął się do niej jeszcze mocniej, szepcząc prosto do jej ucha.
— Oświeć mnie — warknęła, próbując powstrzymać drżenie dłoni, a on roześmiał się cicho.
— Lucjusz chce się z tobą spotkać.
Zesztywniała, gdy dotarł do niej sens słów Ślizgona. Powoli zamknęła oczy, wypuszczając ze świstem powietrze, a Mulciber ponownie się zaśmiał — tym razem z satysfakcją, która wzbudziła w niej panikę.
— Był pod ogromnym wrażeniem twojej... waleczności. Zdaje się, że ma dla ciebie propozycję — dodał Fabien, ale Leanne już nie słuchała.
Nie miała wątpliwości, że Lucjusz Malfoy nigdy nie zwróciłby na nią uwagi, gdyby ktoś mu tego nie doradził. Otworzyła oczy i spojrzała prosto w tęczówki Mulcibera, błyszczące triumfalnie na widok jej wściekłości. Pogładził jej policzek z czułością, ale tym razem Avery nie poczuła niczego, poza obrzydzeniem.
— Nie tak wyobrażałem sobie naszą pierwszą randkę — powiedział z udawanym smutkiem chłopak. — A jednak mam wrażenie, że i tak będzie początkiem czegoś niezwykłego. Nie sądzisz?
Nie odpowiedziała, a on odsunął się od niej płynnym ruchem, po czym odszedł z powrotem do Pokoju Wspólnego, pogwizdując wesoło. Gdy tylko zniknął za zakrętem, Leanne osunęła się w dół po ścianie, zupełnie jakby przestała kontrolować własne ciało.
A więc... zaczęło się, pomyślała, czując jak jej żołądek zaciska się boleśnie w nagłym przypływie mdłości.
***
Obiecałam Remusa - no i był. Słodki chłopak z niego. Leanne w sumie też nie jest taka bezduszna, ale w obliczu zmieniającej się sytuacji i zainteresowania Lucjusza... Kto wie, może jednak skorzysta z propozycji :D
Wesołych Świąt!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro